Po Trzynastej

Beatrycze

Marek szarpnął mnie za ramię.

- Doprowadź się dziś do porządku - powiedział stanowczo. - Jak wrócę to porozmawiamy. I nie pij - dodał wychodząc.

Przewróciłam się na drugi bok. Głowa mi pękała. Próbowałam przypomnieć sobie poprzedni dzień. Rano poszłam na zakupy. Marek zostawił mi pięćdziesiąt złotych. Prosił, abym zrobiła obiad. Zaufał mi albo co bardziej prawdopodobne, po raz koleiny zaryzykował. Kupiłam pieczywo, warzywa na zupę i mięso na gulasz. Gdy przechodziłam obok wielkich lodówek poczułam uścisk w żołądku. W głowie miałam mętlik: ,,Kupić czy nie kupić?- myślałam.- Może tylko jedno... Nie to bez sensu. Wezmę od razu trzy, żeby potem nie chodzić bo kasjerki dziwnie się patrzą. Trzema piwami się nie upiję. Jest ósma rano. Zrobię porządny obiad. Potem będzie jakiś film w telewizji. Napiję się piwa. Po trzynastej nie tknę ani kropli. Dobra wezmę cztery. Jedno takie rezerwowe. Na wszelki wypadek. ‘’ W drodze powrotnej do domu, zajrzałam do sklepiku z gazetami,, Kupię ze dwie’’- pomyślałam. Obiad przygotowałam błyskawicznie, posprzątałam mieszkanie. Wstawiłam pranie i z czystym sumieniem zasiadłam przed telewizorem. Było naprawdę dobrze. Alkohol odprężał, znieczulał, rozweselał. Świat stawał się piękniejszy, bardziej radosny, kolorowy. ,, Przecież można pić – myślałam.- Alkohol jest dla ludzi. Ważne, aby się nie upijać i nie robić głupich rzeczy. Francuzi piją wino codziennie i nikt nie widzi w tym nic złego...’’ Pomyślałam, że możnaby zadzwonić do Agnieszki. Zaraz jednak przypomniałam sobie co mówił Marek.

- Jak pijesz- powtarzał. - Nie dzwoń po ludziach. Tobie zawsze się wydaje, że jesteś trzeźwa, a ja potem muszę się za ciebie wstydzić.

- To się nie wstydź - odburkiwałam.

Tym razem jednak postanowiłam nie dzwonić. Przejrzałam prasę, obejrzałam film. Nawet nie wiem, kiedy zobaczyłam dno ostatniej butelki. Była godzina jedenasta trzydzieści. W szafie schowane było czwarte ,, rezerwowe,, Nie zastanawiałam się długo. Miętowe tik- taki do ust. Dzwonek do drzwi sąsiadki. ,, Żeby tylko była w domu’’- myślałam. Była, otworzyła drzwi.

- Pani sąsiadko, potrzebuję pilnie dwadzieścia złotych- mówiłam w pośpiechu. - Coś ważnego mi wypadło.

Nie wiem co sobie myślała, ale zawsze pożyczała. Ja z kolei oddawałam w wyznaczonym terminie, biorąc pieniądze od Marka. Późniejsze wydarzenia rozgrywały się według identycznego scenariusza. Szybka wyprawa do sklepu, można rzec expresowa. Powrót. Ilość butelek tylko była różna, zależna od ilości aktualnego stanu pieniędzy, ale nawet w dni kiedy Marek był wściekły i nie zostawiał mi pieniędzy, też sobie jakoś radziłam. Byli sąsiedzi, koleżanki i koledzy. Na kacu, czy po kilku piwach nie wstyd było pożyczać. Najgorsze przychodziło, kiedy kilka dni, czasem tydzień nie piłam. Wówczas czułam, że wszyscy na mnie patrzą i mnie osądzają, że szepcą mi za plecami. Wtedy przychodził wstyd, strach i rozpacz. To było nie do zniesienia. Sięgałam więc po alkohol i wszystko zaczynało się od początku. Wiedziałam już, że jestem alkoholiczką. Musiały jednak minąć lata abym się do tego przyznała sama przed sobą, a później przed Markiem. Przed znajomymi głośno nie przyznałam się nigdy. Jak to się zaczęło? Zwyczajnie. Najpierw studia na Akademii Medycznej i studenckie imprezy od czasu do czasu. Potem staż i praca w rejonowym szpitalu. Po męczących, całonocnych dyżurach - drink, aby nie czuć zmęczenia. Następnie już nie jeden, a dwa, trzy drinki. Do tego różne uroczystości, spotkania ze znajomymi. Do głowy by mi nie przyszło, że mogę się uzależnić. U mnie w rodzinie nie było choroby alkoholowej, a ponoć, w jakimś sensie jest ona dziedziczna. Dziedziczy się jednak nie sam nałóg, ale skłonność do niego. Zaczęłam zauważać, że tracę kontrolę nad piciem. Moje koleżanki potrafiły sączyć lampkę wina przez cały wieczór. Ja po dwóch lampkach już nie potrafiłam przestać. Coraz częściej nie pamiętałam, jak wróciłam do domu i co się później działo. Obiecałam sobie wtedy, że tak dalej być nie może. Uczestniczyłam w spotkaniach z twardym postanowieniem: tylko jeden drink. Czasami się udawało, czasami nie. Ale nawet wtedy, gdy było dobrze nadrabiałam zaległości następnego dnia. Sama w czterech ścianach, z ulgą, że nikt nie widzi i z satysfakcją, że na wczorajszym spotkaniu byłam trzeźwa. Potem było coraz gorzej. Nie znaczy to, że codziennie chodziłam pijana. W te dni w które nie piłam, byłam bardzo dobrą gospodynią: piekłam ciasta, gotowałam pachnące obiady, odrabiałam lekcje z moim dwunastoletnim synem Patrykiem. Pilnowałam go, tłumaczyłam, odpytywałam. Co by nie powiedzieć, tych dni też się trochę uzbierało. Patryk był bardzo dobrym uczniem. Zawsze, gdy trwała ta rodzinna sielanka, Marek miał nadzieję.... Widziałam to w jego oczach. Mądry, wykształcony architekt, który łudził się jak naiwne dziecko, że wezmę się w garść, że sama sobie poradzę. Ja gdzieś w środku, wiedziałam, że to nieprawda. Dużo o tym myślałam i nie potrafiłam sobie wyobrazić życia bez alkoholu. Nie chciałam się upijać ale chciałam pić. W mojej wyobraźni zawsze był alkohol: ja nad Adriatykiem wśród bujnej roślinności z lampką zimnego martini, ja na nartach , wracająca potem do drewnianego schroniska zasypanego śniegiem, by móc ogrzać się gorącą herbatą z rumem w cieple kominka, ja na wycieczce w Japonii poznająca tamtejszą kulturę z kieliszkiem sake w dłoni. Tak więc nie było szansy, aby cokolwiek zmienić.

- Powinnaś się leczyć- powiedział kiedyś Marek. - Dzwoniłem do klubu Anonimowych Alkoholików. Możesz przyjść w poniedziałek. Warunkiem jest to abyś była trzeźwa.

- Chyba zwariowałeś!- krzyknęłam. - Nigdy do nich nie pójdę. Czy ja wyglądam na menela?! Czy ja piję denaturat albo tanie wina?! Nie jestem taka jak oni!

Wiedziałam, że jestem. Nawet gorsza, bo oni walczyli z chorobą- ja nie! Marek tego nie wiedział. Nie był przekonany, więc czułam, że da za wygraną. Byłam zresztą bardzo dobrą manipulatorką i potrafiłam właściwymi argumentami sprawić, że Marek nie był pewien, co powinien robić. Sprytnie owijałam go sobie wokół palca i robił tak, jak ja tego oczekiwałam. Marek wiecznie liczył na cud, a ja pozwalałam mu wierzyć, że on nastąpi. Gdzieś w środku podziwiałam tych ludzi z AA. Nie dość, że walczyli z nałogiem, to pewnie byli pod ogromną presją społeczeństwa. Bo Polska to dziwny kraj. U nas alkoholikiem nie jest ten, który pije, ale ten kto się leczy. Na pijaka nikt nie zwraca uwagi. Wszyscy się przyzwyczajają, ale jak ktoś chodzi na spotkania AA to wywołuje sensację-,, Bardzo źle z nim musiało być- mówią ludzie- Że też tak skończył.... Jaki to wstyd....’’

 

                                                     ***

       Powieki miałam ciężkie. Nadal bolała mnie głowa. Więc, jak się skończył ten wczorajszy dzień? Było po trzynastej, gdy zasnęłam. Nastawiłam budzik na piętnastą, ale nie zadzwonił, albo go nie słyszałam. Nie wiem, kiedy wrócił Patryk. Ma swoje klucze. Gdy się obudziłam Marek siedział na krześle i oglądał program telewizyjny.

- Muszę się wykąpać - powiedziałam.

Nie zareagował. Poszłam do łazienki. Odkręciłam kran. Szum wody zagłuszał wszystko. Cichutko otworzyłam drzwi do szafy i wyjęłam ,, rezerwowe’’ piwo. Schowałam je do brudownika. ,,Jeszcze tylko dwa kroki do kuchni, po otwieracz. Marek nie może mnie teraz przyłapać- myślałam - bo cały alkohol wyląduje w zlewie, a ja muszę się napić, inaczej nie zasnę’’ Udało się. Wykąpałam się, a raczej posiedziałam w gorącej wodzie. Pustą butelkę ukryłam ponownie w brudowniku. Przespałam całą noc. Przeciągnęłam się. ,, więc nie było wczoraj, aż tak źle’’- pomyślałam. Bywało gorzej. Kiedyś zasnęłam po trzynastej. Obudziłam się po pięciu godzinach. Nie miałam ,,rezerwowego’’ piwa, więc poprosiłam Marka aby mi kupił. Czasami, gdy nie chciał abym wychodziła z domu w takim stanie- kupował mi. Wiedział, że wtedy pójdę spać i będzie miał święty spokój. Tym razem nie zgodził się.

- To idę sama - powiedziałam zaczepnie.

- Nigdzie nie pójdziesz - odpowiedział stanowczo.

- No to zobaczymy - burknęłam.

Założyłam kurtkę i buty. Przekręciłam zamek i pociągnęłam za klamkę. Drzwi nie chciały się jednak otworzyć .Zorientowałam się, że Marek zamknął je na klucz, na środkowy zamek. Gorączkowo zaczęłam szukać po kieszeniach swoich kluczy. Nie było. Schował je.

- Oddawaj klucze! - krzyknęłam.

Zaczęłam walić pięściami w drzwi i kopać je. Byłam wściekła. W takich chwilach nic się nie liczyło. Wiedziałam, że za wszelką cenę muszę się napić! W przeciwnym razie czekała mnie noc pełna strachu. Podczas takich nocy zazwyczaj oglądałam do czwartej, piątej nad ranem programy telewizyjne. Serce waliło jak młot, ciało było mokre od potu i wszędzie był strach, strach, że jak zamknę oczy, to już się nie obudzę. Zawsze było tak samo.

- Oddawaj te klucze! - krzyknęłam jeszcze głośniej. - Albo wyskoczę przez balkon!

Wiedziałam, że w końcu Marek się podda. Niekiedy w takich sytuacjach udawałam, że śpię. Wówczas Marek z Patrykiem wychodzili na spacer lub jechali na ogród. Miałam czas aby pobiec do sklepu i z powrotem. Napić się i sprawiać wrażenie, że ani na krok się z domu nie ruszałam. Bywały i takie chwile jak ta, że nie miałam ochoty udawać i grać, że śpię. Grałam jednak inaczej. Pobiegłam na balkon. Chciałam przełożyć jedną nogę przez barierkę ale silna dłoń złapała mnie za ubranie i wciągnęła do środka.

- Masz te swoje cholerne klucze! - krzyknął Marek rzucając je na podłogę. - I rób co chcesz! Najlepiej zapij się na śmierć!

Wyszłam z domu. Biedak nie wiedział, jak bardzo się cieszyłam. Chciałam się napić. Tylko to się liczyło. Gdy tak czułam, nie mógł mnie zranić żadnymi słowami. Słowa raniły tylko trzeźwy umysł. Gdy byłam w bezpiecznej odległości od domu, zdjęłam buta. W jego czubku miałam ukryty zwinięty banknot pięćdziesięciozłotowy. Zaopatrzyłam się w alkohol w pobliskim sklepiku. Do domu wrócić nie mogłam. Marek był wściekły, więc nie wiadomo, jakby się to wszystko skończyło. Postanowiłam odwiedzić znajomych mieszkających czterdzieści kilometrów od granicy miasta. Poszłam na ,,okazję’’. Z tego co działo się później pamiętam tylko fragmenty. Nie odnalazłam mieszkania przyjaciół, choć budynek do którego weszłam, wyglądał znajomo. Nie wiem w ilu podobnych byłam i jak długo szukałam celu swojej wizyty. Potem był park. Robiło się coraz ciemniej. Jakiś mężczyzna coś do mnie mówił. Był też patrol policyjny. Chyba prosili mnie o dokumenty... To wszystko, co pamiętam. Obudziłam się około czwartej nad ranem na ławce. Poruszyłam się. Bolała mnie twarz. Dotknęłam ręką policzka. Był cały spuchnięty. ,,Czy spadłam z ławki? - pytałam w myślach sama siebie. - Czy też ktoś mnie pobił?’’ W głowie miałam pustkę. Czułam się jak ścierka. Chciałam wymazać z pamięci całą niemiłą przygodę. Nie udało się. Przed oczyma przesuwały mi się pojedyncze strzępki, których nie potrafiłam poskładać w całość. Chciałam znać całą prawdę albo zapomnieć o wszystkim. Jedno i drugie okazało się niemożliwe. Bardzo się wówczas męczyłam. To nie był epizod w mojej pijackiej karierze, ale właśnie to wydarzenie zdecydowało, że nie chciałam żyć. Nawet miłość do Patryka nie potrafiła mnie powstrzymać. Myślałam, że beze mnie będzie mu lepiej. Przecież ja przynosiłam mu tylko wstyd. Wróciłam do domu, gdy się upewniłam, że moi mężczyźni już wyszli. Otworzyłam apteczkę. Wyjęłam z niej wszystkie tabletki. Spojrzałam w lustro. Posiniaczona twarz, podbite oko....Wiedziałam, że muszę to zrobić. To była koleina rzecz, która mi się w życiu nie udała. Marek kilkakrotnie telefonował z pracy do domu. Zaniepokojony, że nie odbieram, przyjechał. Szybko zorientował się co zrobiłam i wezwał pogotowie. Po moim wyjściu ze szpitala, nie odzywał się do mnie przez miesiąc. Traktował mnie jak powietrze. Patryk z kolei zachowywał się tak jakby nic się nie wydarzyło. Po jakimś czasie, wszystko wróciło do normy.

 

                                           ***

-,, Pora wstać - pomyślałam nie wiem już, który raz. - A więc wczoraj nie było tak źle’’ Przeciągnęłam się i powoli wstałam z łóżka. Weszłam do łazienki i nagle.....Na toaletce nie było przyborów do mycia Marka ani Patryka. Pobiegłam do szafy i do pokoju syna. Wszędzie puste półki. ,, Co się do cholery dzieje?!’’ - krzyknęłam przerażona. ,,Przecież Marek wychodząc powiedział; Porozmawiamy, jak wrócę’’- myślałam. Pobiegłam do telefonu i wykręciłam numer do Marka do pracy.

- Poproszę z Markiem - powiedziałam.

- Chwileczkę - odpowiedział mężczyzna.

- ........

- Tak, słucham? - usłyszałam głos Marka.

- To ja. Czy możesz mi wyjaśnić co się dzieje? - zapytałam. - Przecież wychodząc do pracy mówiłeś, że jak wrócisz, to porozmawiamy! - byłam coraz bardziej zdenerwowana.

- Nie chciałem, abyś się kłóciła od samego rana - odpowiedział spokojnie. - Wyprowadziłem się do rodziców. Patryk potrzebuje spokoju - mówił. - Ja też- dodał. -  Jestem już zmęczony tym wszystkim. Cierpliwie czekałem. Proponowałem ci uczęszczanie na spotkania AA, podsuwałem numery telefonów osób, które mogłyby ci pomóc. Ale ty nigdy nie chciałaś nic zrobić i nie chcesz...

- Chcę! – przerwałam. - Tylko nie potrafię. Nie zostawiaj mnie teraz samej. Proszę – dodałam.

- To nie jest rozmowa na telefon - powiedział poważnie.

- To przyjdź po pracy, porozmawiamy - zaproponowałam.

- Mało razy rozmawialiśmy?- zapytał.- Czy, to coś dało?

- Wiem, że nie- odpowiedziałam. - Zrozum, że ja nie potrafię sobie poradzić, choć tak bardzo bym chciała.

- Wiele razy to już słyszałam. Zawsze znajdziesz jakieś wymówki, usprawiedliwienia. Słuchałem tego przez tyle lat. Ciągle miałem nadzieję, że może coś się zmieni na lepsze. Ale nic się nie zmieniło. Jest coraz gorze j- mówił. - Muszę myśleć o Patryku. On chce się śmiać, bawić. Zabrałaś mu dzieciństwo. Czy ty myślisz, że on nie widzi co się dzieje? Chodzi smutny, zamyślony. Jak śpisz, sprawdza, czy oddychasz. Dość już tego! Mam żal do siebie, że nie zacząłem wcześniej o nim myśleć. Wiecznie pochłaniały mnie problemy związane z tobą. A to on zasługuje na moją uwagę. Nie ty!

- Marek daj mi ostatnią szansę.

- ........

- Marek

- Słuchaj - powiedział stanowczo. - Znasz Roberta, prawda? Jest chirurgiem. Pracował z tobą w szpitalu. Przyjdę z nim dziś o osiemnastej. Wszyje ci esperal. Potem pomyślimy o terapi. To są moje warunki!

Zaskoczył mnie. Nie wiedziałam co powiedzieć.

- Czy ten esperal - wykrztusiłam - to konieczność? Nie wystarczy sama terapia?

- Esperal to taki kaganiec- powiedział. - Póki go masz, nie napijesz się. A ja muszę mieć pewność.

- To po co ta terapia?- zapytałam.

- Po to, aby poukładać ci w głowie- odrzekł. - W przeciwnym razie jak ściągną ci kaganiec, pierwsze co zrobisz, to pójdziesz na drinka......Tak czy nie? - zapytał.

- Mogę negocjować?- zapytałam niepewnie.

- Nie.- odparł stanowczo. - Albo przychodzę z Robertem albo w ogóle.

- Tak - odpowiedziałam.

- Do zobaczenia - rzekł i odłożył słuchawkę.

Miałam mętlik w głowie. Z jednej strony coś mi mówiło, że najwyższy czas skończyć z nałogiem, pokonać go. Z drugiej coś się we mnie buntowało- ,,Jakim prawem on mnie tak traktuje - myślałam - nic nie wie o alkoholiźmie, a przecież to straszna choroba. Dlaczego stawia tak bezwzględne warunki? Bo musi - odpowiadałam sobie po chwili. - Przecież tyle razy go oszukałam’’ Minuty, godziny ciągnęły się w nieskończoność. Czułam się fatalnie. Zarówno psychicznie jak i fizycznie. W jednym momencie byłam gotowa zgodzić się na wszystko, by zaraz potem mieć dziką ochotę zadzwonić do Marka i powiedzieć mu, że rezygnuję i życzę mu miłego pobytu u rodziców i dodać aby nigdy nie wracał. Ubrałam się, spięłam niedbale włosy. Zarzuciłam na ramiona kurtkę. To było bardzo dziwne ale czasami, gdy nie potrafiłam podjąć jakiejś decyzji, działałam jak zaprogramowana. W głowie nagle robiła się pustka, brałam automatycznie pieniądze, ubierałam się i szłam do sklepu. To wszystko działo się bardzo szybko. Wracałam, wlewałam alkohol do szklanki i pustka w głowie się wypełniała. Mogłam znów myśleć. Tak było i tym razem. Ktoś jednak poprzestawiał moje wewnętrzne programy bo zamiast kupić jak zwykle trzy piwa i czwarte ,,rezerwowe’’, kupiłam tylko dwa. Być może to właśnie zdecydowało, że zgodziłam się na warunki Marka. Przyszedł punktualnie o osiemnastej. Do końca nie wierzyłam, że weźmie ze sobą Roberta. Myślałam, że może ,,gra’’ tak tylko ze mną, że chce mnie sprawdzić. A jednak, gdy otworzyłam drzwi, zobaczyłam ich razem.

- Cześć - powiedział chłodno Marek.

- Cześć - uśmiechnął się Robert. - Co słychać?- zapytał. - Dawno się nie widzieliśmy. Pracujesz jeszcze w szpitalu?

- Nie - odparłam. - Herbaty?- zaproponowałam.

- Chętnie - rzekł Robert.

- Ja dziękuję - dorzucił Marek.

- Proszę, wejdźcie do pokoju - ręką wskazałam drzwi.

Zaparzyłam herbaty i podałam do stołu.

- Usiądź - powiedział Robert.- Porozmawiamy. Czy jesteś zdecydowana?- zapytał.

Skinęłam przytakująco głową. Spuściłam wzrok.

- Nie musisz się wstydzić - powiedział łagodnie. - To choroba. Nie wybiera czy biedny, czy bogaty, wykształcony, czy nie . Od ładnych paru lat prowadzę tą praktykę. Obowiązuje mnie tajemnica zawodowa, ale mogę ci powiedzieć, że wśród moich klientów są politycy, sławni artyści, ludzie o których się pisze na pierwszych stronach gazet i ogląda w telewizji. To się może przytrafić każdemu. Widzisz- spojrzał mi prosto w oczy. - Ja przez te lata, tyle się napatrzyłem, że aby nie kusić losu, w ogóle nie piję - uśmiechnął się. - Nazywam to naturalnym esperalem. Marek pewnie ci mówił, że po wszywce powinnaś chodzić na terapię - spojrzał pytająco na Marka. - Tam ludzie z takimi samymi problemami, powiedzą ci jak sobie radzić - przechylił szklankę do ust i wziął łyk herbaty. - Musisz zmienić swój sposób myślenia. Przestawić go na inne tory. Sama nie dasz rady. Będą tam kobiety i mężczyźni. To też ważne. Kobiety przechodzą tę chorobę inaczej. Piją głównie w samotności. Mężczyźni wręcz odwrotnie, szukają towarzystwa.

- Nie znasz nikogo, kto przestał pić po samej wszywce?- zapytałam.

- Znam ludzi - powiedział - którzy wszywali esperal siedem, osiem, a nawet więcej razy. Regularnie co roku. Jak by na to nie patrzeć, daje to tyle samo lat abstynencji. Mój przyjaciel, pierwszy raz miał wszywkę, gdy zaczynałem praktykę. Minął rok. Esperal przestał działać. Wydawało mu się, że jest silny. Poszedł na imprezę. Miał wypić kieliszek. Wypił dużo więcej i wszystko zaczęło się od początku. Powtórzył więc zabieg. Po roku znów się upił i tak to się ciągnęło przez sześć lat. Po tym okresie, wielokrotnie częstowany, zawsze odmawiał. Teraz minęły trzy lata jak nie pije, z tego powodu, że nie chce. Wcześniej nie pił, bo nie mógł. Rozumiesz? Widzisz różnicę?

- Tak - odpowiedziałam.

- Ty, zdecydujesz- rzekł- co zrobisz. Jak chcesz, będę przyjeżdżał do ciebie, każdego roku, do końca życia - zażartował robiąc śmieszne miny.

- Siwy i z laską?- rozbawiła mnie perspektywa naszych spotkań.

- Czemu nie?- zaśmiał się.

Spojrzałam na Marka. Jemu nie było do śmiechu. Postarzał się, miał wyostrzone rysy, zmęczoną twarz. Spoglądał w okno nieobecnym wzrokiem.

- No to bierzmy się do roboty - powiedział Robert- Wytłumaczę ci co będę robił. Musisz się położyć- rzekł. - Tu będzie dobrze- wskazał obszerną kanapę- Teraz odsłoń pośladek - mówił.- O, tak. Dobrze. Poczujesz zimno. Muszę zdezynfekować skórę. Uwaga... Podaję znieczulenie miejscowe. Troszkę może boleć. Teraz nacinam skórę. Czujesz coś?- zapytał.

- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- Naciąłem niewiele. W takim miejscu, że będziesz mogła nosić bikini- uśmiechnął się. -  --Wkładam esperal. To taka malutka tabletka. O, już. Teraz zaszyję.

- Bardzo krótko to trwało- powiedziałam zdziwiona.

- Jestem fachowcem - znów się uśmiechnął. - Praktyka czyni mistrza. A teraz poważnie- powiedział, a uśmiech zniknął z jego twarzy - Posłuchaj. Esperal działa dwanaście miesięcy ale trzeba dodać jeszcze jeden miesiąc, tak zwany ochronny.

- Nie rozumiem - spojrzałam na Roberta.

- Wyobraź sobie, że wrzucasz kostkę cukru do gorącej wody. Rozpuści się szybko, prawda?- zapytał. - Im woda będzie jednak chłodniejsza, tym kostka będzie się wolniej rozpuszczać. Tak samo jest z esperalem. Mogą więc być nieznaczne różnice w działaniu u różnych osób - wyjaśnił.- Powinnaś też wiedzieć, że esperal rozpuszczając się, dostaje się do krwiobiegu i krąży w nim. Jeśli równocześnie wprowadzimy do organizmu alkohol, odczujemy natychmiastowe skutki. Zacznie się od bólu i zawrotów głowy, mogą wystąpić nudności, wymioty, do utraty przytomności i zatrzymania akcji serca włącznie. Najgorszą konsekwencją jest zgon. – popatrzył na mnie uważnie. - Jesteś inteligentną kobietą- rzekł. - Nie będziesz ryzykować, prawda?- zapytał.

- Nie będę- odpowiedziałam.

- Chcesz coś jeszcze wiedzieć?

Pokręciłam przecząco głową.

- W razie czego- powiedział - zostawiam numer mojego telefonu- wstał i spojrzał na milczącego przez cały czas Marka. - Idziesz, czy zostajesz?- zapytał.

- Zostanę jeszcze chwilę - odparł Marek.

Gdy za Robertem zamknęły się drzwi, Marek popatrzył na mnie smutno.

- Mam nadzieję, że to będzie początek naszego nowego życia- powiedział. - W końcu od czegoś trzeba było zacząć- dodał.

Od tego dnia wszystko zaczęło się lepiej układać. Marek z Patrykiem wrócili do domu. Ja wymyślałam sobie masę zajęć, żeby zapomnieć. Na początku nie było łatwo. Każda wyprawa po zakupy była udręką. Alkohol otaczał mnie ze wszystkich stron. Byłam wściekła, że mam ,,kaganiec’’, jak nazywał esperal Marek i nic nie mogę na to poradzić. Mimo, że próbowałam popełnić kiedyś samobójstwo, teraz, gdy byłam trzeźwa, panicznie bałam się śmierci. Zastanawiałam się jednak, czy to nie jest takie lekarskie oszustwo. No bo przecież Robert mógł mi wszyć równie dobrze witaminę C i powiedzieć, że jak wypiję, to od tego umrę. ,,Co to w ogóle jest ten esperal?- myślałam. - Może to ma działać jedynie na podświadomość?’’. Zaczęłam sobie przypominać różne zasłyszane niegdyś historie, że ktoś ,,zapił esperal’’, na kogoś tam jeszcze w ogóle nie chciał działać. Potem pomyślałam, że być może Marek i Robert byli w zmowie, że mnie oszukali. Może chcieli abym myślała, że mam coś, czego wcale nie mam? Wydawało mi się, że Marek nie zaryzykowałby mojego życia. Przecież musiał liczyć się z tym, że mimo wszystko mogę się napić. I tylko świeża blizna na pośladku budziła wątpliwości.

A jednak.... Postanowiłam to sprawdzić. Kupiłam malutką piersiówkę. Do szklanki wlałam sok pomarańczowy i niecały kieliszek wódki. Nie mogę powiedzieć, że się nie bałam. Bałam się. I to bardzo! Powoli, w bardzo dużych odstępach czasu, brałam do ust łyk drinka. Minęło może pół godziny i nic. Cały czas czułam się normalnie. Wyszłam na balkon. I nagle.... Nie potrafię opisać tego uczucia. Słowo, które najbardziej kojarzy mi się z tym co poczułam to ,,niebyt". Ogarnął mnie nieskończny, ponadwymiarowy, wszechobecny ,,niebyt". To tak jakbym była, a jednocześnie by mnie nie było. Mój umysł istniał, ale jakiś inny, dziwny i znajdował się gdzieś obok mojego ciała. Dotykałam w popłochu swoje dłonie, ręce, policzki, nogi aby sprawdzić czy jestem. Do tego dołączył potworny lęk, że za chwilę coś się stanie, coś nieodwracalnego, że już się to dzieje, a ja nie umiem tego powstrzymać. Łomot serca brzmiał jak wybijany na bębnach rytm egzekucyjny. Nigdy, nie zapomnę tego uczucia. Po tym co się wydarzyło nie przeszło mi nawet przez myśl, że mogłabym kiedykolwiek jeszcze sięgnąć po alkohol.

Mijały dni, tygodnie, miesiące. Uczyłam się żyć bez alkoholu. Wraz z upływem czasu było coraz łatwiej i coraz większą miałam z tego satysfakcję. Zawsze, gdy spoglądałam na zegarek i było już po trzynastej, byłam dumna, że jestem trzeźwa, ze mogę wyjść na ulicę, wśród ludzi, że mogę coś robić i nie muszę się wstydzić. Sprawa spotkań Anonimowych Alkoholików przybladła i przesunęła się na plan dalszy. Przecież nie piłam! Po około pół roku, zaczęłam uczestniczyć w uroczystościach, na których był alkohol. Czułam się silna i doszłam do wniosku, że nie mogę uciekać przed nim, że muszę nauczyć się żyć obok niego. Znajomym początkowo tłumaczyłam, że jestem na antybiotykach, później, że mam początki cukrzycy i sukcesywnie odmawiałam. Po jakimś czasie przyzwyczaili się, że w ogóle nie piję i nawet nie proponowali. Wówczas byłam pewna, że nigdy w życiu, nie napiję się ani kropli.....

Minął rok. Rozpoczął się ostatni miesiąc działania esperalu. Ten, który Robert nazywa ochronnym. I waśnie wtedy moje myśli przeszły na zupełnie inny tor. Zrobiły to bez mojej zgody. Wbrew mnie. Zaczęłam się zastanawiać, czy jeśli po roku abstynencji wypiję jedną lampkę wina, to czy będę miała ochotę na drugą czy też nie? Pamiętałam o słowach Roberta, który twierdził, że alkoholikiem jest się do końca życia. Coś jednak podpowiadało, aby to sprawdzić. Zwyciężyła pokusa, nie zdrowy rozsadek. Odliczałam dni do końca miesiąca ochronnego. Wiedziałam już co zrobię. Byłam pewna, że tego chcę, choć w głębi duszy zdawałam sobie sprawę, że jest to niesłuszna decyzja. Nie umiem wytłumaczyć dlaczego tak się działo. Miałam wrażenie, jakby to było po za moją kontrolą. Marek często pytał:

- Poradzisz sobie?

- Oczywiście- odpowiadałam. - Wszystko jest w najlepszym porządku.

Pozory, które sprawiałam były dopracowane do perfekcji. Nie mógł nawet przypuszczać, jakie diabelskie myśli chodziły mi po głowie. Nadszedł ten dzień. Poczekałam, gdy Marek wyjdzie do pracy i wszystko odbyło się identycznie, jak przed rokiem. Według tego samego schematu. Ten rok abstynencji nic nie znaczył. Wydawało się, że w ogóle go nie było. Przez trzy dni chodziłam pijana. Kilka minut po trzynastej - już spałam, aby potem wstać i po kryjomu wypić ,,rezerwowe’’ piwo. Marek skwitował to krótko.

- Ściągnęli ci kaganiec- powiedział.

Czwartego dnia zadzwoniłam do Roberta

- Potrzebuję twojej pomocy- rzekłam krótko.

Zrozumiał natychmiast.

-Przyjadę jeszcze dziś- obiecał. - Trzymaj się.

Przez kolejny rok z esperalem w pośladku, uczęszczałam regularnie na spotkania AA. Robert miał rację. W moim przypadku sam ,,kaganiec’’ nie wystarczył....

No, ale od czegoś trzeba było zacząć jak mówił Marek. Nawet książeczka, którą dostałam na spotkaniu zawiera kilka istotnych punktów. Pierwszy z nich mówi, że należy uznać swoją bezsilność wobec alkoholu... To początek drogi. Jest już za mną. Minęło właśnie pięć lat jak nie piję. Przez cały ten czas, codziennie, odruchowo spoglądam na zegarek. Gdy jest już kilka minut po trzynastej, odliczam kolejny dzień. Kolejny dzień mojego życia na trzeźwo.

Beatrycze
Beatrycze
Opowiadanie · 14 maja 2002
anonim
  • Maciej Dydo Fidomax
    ech kolejne opowiadanie "sprawdzonej" autorki, słabsze od "Nasienia" i słabsze od "Mileny", ale ciągle porządna proza.. co na plus.. ładnie ujęty sam problem, słowa męża po wszysciu esperalu powodowały u mnie podobny dreszcz jak "spalili moją lalkę" z "Mileny", ale jednak końcówka i tylko wspomnienie o klubie AA, wygląda jakby autorce nie chciało się już ciągnąć opowiadania, po za tym zbyt słabo nakreślona postać syna, do momentu kiedy mąż o nim wspomina to się nie rzuca w oczy, ale potem mógł grać jakąś żywszą role niż tylko wspominanie o nim od czasu do czasu.. ogólnie dobra proza, jednak zważywszy na potraktowanie końcówki zdawkowo, nic wielkiego :)

    · Zgłoś · 22 lata
  • nie istnieje
    styl... cóż... jak dla mnie, trochę zbyt skąpy... zdania niedopracowane(nie mówię że błędne)... te kilka linijek skupionych wokół słowa NIEBYT to totalne nieporozumienie, trąci sztucznością, wtórnością przede wszystkim... tak istotne odczucie powinno być chyba opisane bardziej subiektywnie, może nie tyle subiektywnie, co z uwzględnieniem pewnych szczegółów obecnych tylko w danej chwili, wyjątkowych, które przybliżyłyby czytelnikowi stan uczuć bochaterki... mnie taki opis: "To tak jakbym była a jednocześnie by mnie nie było. Mój umysł był, ale jakiś inny, dziwny i był gdzieś obok mojego ciała. Dotykałam w popłochu swoje dłonie, ręce, policzki, nogi aby sprawdzić czy jestem. Do tego dołączył potworny lęk, że za chwilę coś się stanie, coś nieodwracalnego, że już się to dzieje a ja nie umiem tego powstrzymać. Łomot serca brzmiał jak wybijany na bębnach rytm egzekucyjny. Nigdy, nie zapomnę tego uczucia", taki opis po prostu mnie nie przekonuje; jakbym czytał to już setki razy... acha, jeszcze ostatni akapit... " To początek drogi. Jest już za mną. Minęło właśnie pięć lat jak nie piję. Przez cały ten czas, codziennie, odruchowo spoglądam na zegarek. Gdy jest już kilka minut po trzynastej, odliczam kolejny dzień. Kolejny dzień mojego życia na trzeźwo." - przepraszam, ale to jest strasznie patetyczne i, wydaje mi się, naciągnięte specjalnie,żeby koniec opowiadania zyskał na sile i w ogóle, żeby się ładnie, przejmująco zakończył. Nie chcę urazić autora - dla mnie tak to po prostu wygląda...

    aczkolwiek,ogólnie tekst nie jest zły( oceniłem go jako "niczego sobie") i być może innym wyda się wartościowy...
    mi zwyczajnie nie podszedł...

    · Zgłoś · 22 lata
  • Velmont
    OSTRZEŻENIE -- OFF-TOPIC

    Wybaczcie że tutaj będę pisał, ale nie ma innego miejsca. Dawnom na wywrocie nie był, no i wpadłem sobie przelotem, zobaczyć jak tam u was w raju. Wchodzę, patrzę -- zmiany, o jak fajnie! Może wreszcie coś się ruszyło! Więc idę sobie na moje ukochane forum, i co? Cholera.

    No można się wściec -- żeby forum zdjąć?

    Ok. Inna sprawa. Poczytałem sobie nowe opowiadania -- "Policja" swoją drogą była niezła. Ogólnie dobry poziom, całkiem niezłe opowiadanie -- I kolejne opowiadanie. I w końcu te. I już nudno. Trochę jak syndrom Srokowskiego. Nie będę pisał dokładnie, gdyż mnie zegar pogania...

    No ale nie byłoby tak źle, ogólnie autorka całkiem ciekawie pisze -- szczególnie warsztat. Daje "szukaj teksty" wpisuje "new". ILE TEGO? Przeczytałem dwa. Na razie mi dosyć. FidoMax, chyba nie masz zamiaru iść tutaj według dat? Koleżanka (chylę kapelusza, swoją drogą i proszę o wybaczenie mi tej poufalności) wysłała chyba tutaj cały swój dorobek artystyczny... Jeśli będziesz sprawdzał FidoMax te opowiadania w swoim zwykłym tempie, to następne inne opowiadanie to się za miesiąc pojawi... Ogólnie to 191! Wesołe, wesołe.

    Pro forma -- Acha, Beata, bez urazy -- opowiadania są dobre, ale ile można? Nie można było tego rozłożyć? Przysyłaś po jednym, po dwa?

    vos valete et plaudite,
    Merle "Velmont" Corey

    · Zgłoś · 22 lata
  • Bolid
    Myslę, że niesłusznie zarzucacie koleżance braku ciekawej końcówki. Myślę, że opowiadanie miało z założenia mówić o bezwolności, bezsilności glównej bohaterki, a jej sukces przy pełnym wsparciu i pomocy (klub AA) nie był aż tak wdzięcznym tematem. Poza tym utwór sprawiał na mnie wrażenie dość potoczystej opowieści głównej bohaterki, nie dziw więc, że ta mówi o rzeczach, które się jej same wydają ważne, a zbywa kilkoma ledwie zdaniami rzeczy, które uważa za oczywiste bądź nieopisywalne. Bohaterka nie pisze opowiadania, ona to nam po prostu opowiada, jak żywa osoba.

    · Zgłoś · 22 lata
  • Beatrycze
    Pierwszą osobą, która zarzuciła mi, że nie rozwinęłam tematu spotkań AA, był Fidek. Jest niezłym obserwatorem i często zgadzam się z jego uwagami, choć nie zawsze!( na marginesie dodam, że ostatnio nieźle mi się od niego obrywa:-:-)) :-0 )Te zarzuty powtórzyły się potem wielokrotnie, nie tylko tutaj. Nie chcę się tłumaczyć, ponieważ napisałam tak, jak napisałam. Ktoś tu trafnie zauważył, że zależało mi na opowiedzeniu jakiejś historii, a same spotkania AA, nie były jej istotą. Może wzięło sie to stąd, że rozmawiając z osobami, które walczą z chorobą alkoholową, nigdy nie zauważyłam, aby w ich opowieściach spotkania AA dominowały nad całym tym bagnem, z którego udało im się wyrwać. Niewątpliwie są one ważne, lecz, gdy zapytałam mojego kumpla, który nie pije od kilku lat, jak to wszystko odbiera dziś, z perspektywy czasu, powiedział, że cieszy się (może to głupie słowo, pewnie inne byłoby bardziej adekwatne, że wutrwał tyle lat w trzeźwości, że nie chciałby wrócić do tego, co było i...tutaj nastąpił opis okresu choroby, całego zła, w którym zatopiony był po uszy. Z taką właśnie reakcją spotykałam się dużo częściej, niż z relacjami ze spotkań AA. Proszę mnie opacznie nie zrozumieć. Ja ani nie minimalizuję, ani też nie bagatelizuję zagadnienia dotyczącego etapu leczenia, ale nie było to przewodnim tematem opowiadania.A słowo Niebyt? Tak to nazwał ktoś, kto to przeżył! Ot, tyle. To są oczywiście moje subiektywne odczucia. Macie prawo do swoich własnych.
    Bardzo gorąco pozdrawiam
    Beata Andrzejczuk:-))

    · Zgłoś · 22 lata
  • kupa
    Fajne. Tylko dlaczego tak trąci Pilchem?
    A w zasadzie "pod Mocnym Aniołem" Zdaje sie w dwuch podobnych historiach w odwyku

    · Zgłoś · 22 lata