- Nic mi nie jest- odparłam- To tylko grypa.
Kobieta zaczęła o czymś mówić. Nie rozumiałam sensu wypowiadanych słów. Byłam wściekła. ,,Gdzie ona do cholery jedzie o czwartej rano?- przemknęło mi przez myśl. Pot spływał mi już ciurkiem. Czułam w ustach jego słony smak. Bawełniana koszulka przyklejała się do ciała. Bolał każdy mięsień. Z każdą chwilą mocniej i mocniej. Miałam wrażenie, że boli wszystko; każda komórka, każdy narząd, że boli nawet płynąca z trudem krew. Ucisk w żołądku był tak silny, iż miało się uczucie, że zaraz zassie się z braku pożywienia i zacznie trawić sam siebie. Na domiar złego żołądek zaczął wypychać do ust, coś co mu to uniemożliwiało. ,,Muszę dojść do kibla”- pomyślałam- Obym tylko dała radę” Chciało mi się wyć. Koniec korytarza w podmiejskim pociągu, wydawał się nieosiągalny. Miałam ochotę zwymiotować na starszą panią, ale resztki przyzwoitości, które zachowałam nie wiadomo, jakim cudem popchnęły mnie do pokonania tej odległości. ,,Pierwszy krok...drugi...dam radę...trzeci...”Czułam się jak we śnie. Im bardziej chciałam się zbliżyć, tym cel był dalej. ,,Jeszcze trochę...jeszcze dwa kroki...jest...” Pchnęłam oblepione od brudu drzwi. Pociąg zmienił na chwilę swój rytmiczny bieg. Tracąc równowagę, uderzyłam w kant umywalki. Nawet nie poczułam. Żaden rodzaj bólu nie był w stanie wznieść się ponad ten ból. Resztką sił włożyłam głowę do muszli klozetowej. Po chwili pokrywała ją już krew wymieszana z żółcią. Odruchy wymiotne współgrały ze znów rytmicznym stukotem kół na szynach. Skuliłam się, jak embrion. Chciałam zniknąć, wyjść ze swojego chorego ciała i z ulgą popatrzeć na nie z góry. Torsje stawały się coraz silniejsze, drżały wszystkie wnętrzności, powodując silne skurcze mięśni. Wiedziałam, że nie pozwolą duszy uciec. Nie teraz. Oplotą ją jak dzikie pnącza i będą żywić się jej cierpieniem, z satysfakcją, że teraz jest ich czas. Podniosłam się powoli. Na szczęście okno uchyliło się nie stawiając oporu. Haust rześkiego powietrza, otrzeźwił na chwilę. Pociąg dojeżdżał właśnie do stacji Łódź Kaliska.
***
Jeszcze tylko kilka schodów w górę. Znajome masywne drzwi, jak wszystkie w starych kamienicach. Zapach wilgoci i zbutwiałych desek. Kilka uderzeń ręką w barierę oddzielającą mnie od wyimaginowanej normalności, do której wrócę...na jakiś czas. ,,Dlaczego ten dupek nie otwiera?”- do bólu zaczęła dołączać agresja przemieszana z irytacją. Nie miałam siły walić pięścią. Zaczęłam gorączkowo szukać kluczy. ,,Muszą cholera gdzieś tu być”- pomyślałam. Byłam już tak blisko celu. Świadomość, że muszę tracić cenne minuty na szukanie jakiś cholernych kluczy, doprowadza mnie do szewskiej pasji. Nagle wyczuwam znajomy kształt. Wyjęłam klucz z kieszeni kurtki i drżącą ręką otworzyłam zamek. Pchnęłam drzwi. W mieszkaniu panował półmrok. Muzyka otoczyła mnie zewsząd ale nie potrafiła wedrzeć się do środka. ,,Już za chwilę- pomyślałam- Poczuję każdy jej dźwięk, każdy takt” Weszłam do sypialni. W nieświeżej pościeli leżał Czarek obejmując jakąś małolatę. Podeszłam do łóżka.
- Wstawaj do cholery!- krzyknęłam- Potrzebuję działkę!
- Już, moment..- wymamrotał próbując powstrzymać opadające powieki
- Czarek wstawaj!- szarpnęłam go za ramię ostatkiem sił
- Spokojnie mała- przeciągnął się leniwie- W kuchni masz sprzęt...
- Nie dam rady skurwielu- zaczęłam ciągnąć go za rękę- Nie jestem w stanie...
Usiadł na łóżku. Przyjrzał mi się uważnie.
-Źle z tobą- ocenił i pokręcił z niezadowoleniem głową.
Poszedł do kuchni i przyniósł co trzeba. Podwinął mi rękawy. Żyły były zwapniałe, igła nie chciała się wbić. W końcu udało się. Odessał powietrze. Poczułam jak stopniowo dostaje się do mojego wnętrza przyjemne ciepło. Wnika po troszeczku i zaczyna uleczać każdą chorą cząstkę. Po chwili było już dobrze a może po prostu zwyczajnie. Dawne czasy euforycznych uniesień odeszły w przeszłość. Nie wrócą.,, Kop’’ od dawna pozostawał marzeniem. Tęskniłam za nim. Dobrze pamiętałam stopniowe, ale intensywne drętwienie, które doprowadzało do tak silnej rozkoszy. Kulminacyjny efekt odbierałam całą sobą. Czułam się zmniejszona do rozmiaru główki od szpilki, na którą równomiernie naciera lawina skondensowanej fizycznej przyjemności. Była nieludzka, nie do ogarnięcia! Pierwszy ,,kop” był Bogiem przy pastuszku- orgaźmie. Teraz jednak tęskniłam także do orgazmu. Właściwie to tęskniłam do czegokolwiek, co pozwoliło by mi wypełnić pustkę. Pomyślałam o Krzyśku. Pewnie spał jeszcze, nie wiedząc, że jestem już oddalona od niego o kilkadziesiąt kilometrów. Obiecałam mu wczoraj, że zostanę. Myślałam, że mam działkę w torebce. Nie miałam. Czarek musiał ją wyciągnąć. Nie wróciłabym do domu bez działki.,, Krzysiek- pomyślałam- Dlaczego pozwala mi wracać do domu. Zresztą to już chyba nie jest mój dom. Ten tu też nie. Czy ja mam w ogóle dom? Nie kocham go. On mnie też nie. Zresztą czym jest miłość? To chemia! Jeśli nie jest chwilowym zauroczeniem, to albo wypala ludzi, jak kwas solny, albo co rzadko się zdarza przeobraża się w przyjaźń, może w przywiązanie i urozmaicona odrobiną sexu może trwać. Ale wtedy już nie jest miłością! Więc dlaczego Krzysiek pozwala mi wracać? Namiętność też się wypaliła. Po długich nocach, podczas których poznawaliśmy reakcje naszych ciał, na dotyk, na pieszczoty i te subtelne i te bardziej gwałtowne, nie ma już nic. Sex jest teraz krótki i zwyczajny. Ot! Normalna potrzeba, zwykła rzecz, która pozwala rozładować napięcie ale nie łączy...”
- W porządku?- z zamyślenia wyrwał mnie Czarek
- Okey- odparłam
Spojrzałam na śpiącą wciąż dziewczynę.
- Wywal tę dziwkę- powiedziałam zdecydowanie- Czy ty do cholery musisz rozdawać ćpanie za darmo?! Zabraknie kasy na odczynniki. Będziesz żarł jakieś pieprzone prochy, żeby przetrwać!
- Widzę, że doszłaś do formy- objął mnie ramieniem
- Czarek, myśl co robisz- wściekałam się- Nie mam zamiaru kupować jakiegoś rozcieńczonego, albo trefnego gówna. Jak mam iść na tamten świat to przy porządnym złotym strzale, takim żebym zobaczyła najpiękniejsze fajerwerki....
- Marzycielka- powiedział sarkastycznie- Było mi smutno- dodał- Zostawiłaś mnie samego
- W twoim fachu szybko znajdziesz sobie towarzystwo- burknęłam- A ja często cię zostawiam. Powinieneś do tego przywyknąć.
- Nie lubię, jak jeździsz do Krzyśka- powiedział oschle
- I dlatego wyjąłeś mi działkę z torebki?!- żachnęłam się- Więcej tego nie rób!
- Jesteś ode mnie zależna.- popatrzył mi prosto w oczy
- Nie jestem- żachnęłam się- Mój ojciec jest hipokrytą. Udaje, że nie widzi co się dzieje, więc mam kasę
- Jesteś ode mnie zależna w inny sposób- powiedział z przekonaniem
- Wiem- odparłam-I to mnie wkurza! Uwolnię się kiedyś...Pójdę na detox, może na leczenie...
- Marzycielka- znów użył tego określenia- Zawsze tak mówisz. Potem idziesz na detox i do mnie wracasz.
- Kiedyś to zmienię- powiedziałam i chyba w to wierzyłam
- Nie zmieniaj tego- powiedział poważnie- To w czym tkwisz, to jest właśnie prawdziwy świat, prawdziwe życie. Straszne ale prawdziwe. W świecie twojego Krzyśka jest tak samo. Takie samo kurestwo. Tacy sami ludzie. Tym się tylko różnią od nas, że przywdziewają maski, odgrywają swoje role, nic nie znaczące rzeczy ubierają w ładne słowa. Mają na to czas, my nie- ciągnął wpatrzony w niewidzialny dla mnie punkt- Czy miałaś czas, dziś rano aby pod przykrywka pięknych słów zasugerować mi, że masz ochotę na wyjątkowe doznania? Nie, nie miałaś czasu!- odpowiedział- Ból ci na to nie pozwolił! Nigdy mnie nie uwodziłaś, nie zabiegałaś o mnie. Ja o ciebie też nie, a jednak sypiasz ze mną kiedy masz na to ochotę. Potem jedziesz do Krzyśka i też z nim sypiasz, kiedy chcesz. Nie odgrywasz żadnych komedii. Po prostu robisz to i już. Tam na zewnątrz musiałabyś się nieźle nagłówkować, jak pogodzić jedno z drugim...- roześmiał się nagle i uderzył mnie leżącą obok poduszką
- I kto to mówi?- rozbawił mnie
- Zostało we mnie jeszcze trochę człowieka, takiego z zewnątrz- oznajmił- Jestem zazdrosny.
- I kto to mówi?- wybuchłam śmiechem- Przecież zawsze mówiłeś, że monogamia jest wbrew ludzkiej naturze.
Dziewczyna leżąca na łóżku, zaczęła się niespokojnie poruszać.
- Dałeś jej czysty towar?- zapytałam
- Jasne- odparł
- Warto chociaż było?
- Nie wiem- uśmiechnął się- Nic nie pamiętam.
Podeszłam do niej. Zdecydowanym ruchem podniosłam jej powieki. Źrenice miała wąskie, ale w końcu była naćpana. Potrząsnęłam nią mocno. Przebudziła się.
- Wszystko w porządku?- zapytałam
- Chyba tak- odparła zaspanym głosem. Usiadła powoli na łóżku i ziewnęła.
Zebrałam jej rzeczy porozrzucane po podłodze i podałam jej.
- Wynoś się stąd- powiedziałam- I to szybko!
Zaczęła się niezgrabnie ubierać. Włosy przeczesała rękoma. Wstała i skierowała się w stronę drzwi. Zatrzymała się i pytającym wzrokiem spojrzała na Czarka.
- Jak będziesz chciała koleiną działkę, to przynieś forsę powiedziałam.
Wyszła bez słowa. Czarek popatrzył na mnie.
- Zdejmij koszulkę- powiedział
Zdjęłam w milczeniu, bez zbędnych słów. W końcu, w tym świecie na zewnątrz słowa też nie zawsze są potrzebne. Byłam brudna. Ranny pot zasechł czyniąc ciało jeszcze bardziej słonym. W niczym to nam nie przeszkadzało. Czarek zrzucił z siebie ubranie wprawnym ruchem. Nie było czasu na pieszczoty, na dotyk, na czułe słowa. Jeszcze tylko poszczególne części mojej garderoby i wszedł we mnie. Tak po prostu. Poczułam namiastkę tego , do czego tak bardzo tęskniłam, a co zdawało się być nieosiągalne. Czarek zasnął. Przyglądałam mu się przez dłuższą chwilę. Dobrze, że chociaż trochę go lubiłam. Ubrałam się powoli. Z kuchni wzięłam działkę i włożyłam do torebki. Wyszłam cicho, nie oglądając się za siebie. Wiedziałam, że i tak tu wrócę. To jedyna rzecz, której byłam pewna.
Po "Ćpunie" Burrougs'a ciezko napisac lepiej w tym temacie.
i bardzo dobrze.