- Grypa- powiedział lekarz- Dużo osób teraz choruje- dodał
- Na pewno grypa?- próbowałam się upewnić
- Tak- odparł
- Nie myli się pan?- brnęłam dalej
Popatrzył na mnie ze zdziwieniem i politowaniem. Miał mnie chyba za jedną z tych rozhisteryzowanych matek, które z przysłowiowej igły robią widły. Może zresztą taka byłam.
- Na pewno grypa!- potwierdził stanowczo
Podziękowałam i wyszłam z gabinetu. W domu położyłam Joasię do łóżka. Podałam środki przeciwgorączkowe i rumiankową herbatkę. Była wyczerpana więc szybko zasnęła. Zasypiając chwyciła mocno moją dłoń....
W taki sam sposób, ja trzymałam rękę mamy. Dodawała mi bezpieczeństwa. Gdy budziłam się odruchowo jej poszukiwałam i bardzo płakałam, gdy nie miałam jej w dłoni. Tak jak Joasia miałam czterdziestostopniową gorączkę. Rozpoznanie lekarza było takie samo, jak u mojej córeczki. Temperatura jednak nie spadała. Mijał dzień za dniem a ja czułam się coraz gorzej. Otwierałam oczy i tak bardzo było mi smutno. Czułam, że nie mam sił a chciałam biegać, bawić się z koleżankami. Pamiętam ten ból głowy był nie do zniesienia. Ciągle chciało mi się pić i było potwornie gorąco. Miałam dziewięć lat a mimo to czułam, że dzieje się coś innego niż do tej pory; coś złego. Nie umiałam tego wyrazić ale miałam taką świadomość.
- Czy ja umrę?- zapytałam
Mama słysząc te słowa rozpłakała się.
- Nie córeczko- szlochała- Nie umrzesz. Nie pozwolę ci.
- Jerzy!- krzyknęła w stronę drugiego pokoju- Musimy coś zrobić.....Musimy coś zrobić!- powtarzała głosem pełnym rozpaczy.
Ojciec podszedł do mnie i położył mi rękę na czole. W jego oczach ujrzałam łzę. Zastanawiałam się dlaczego płaczą. Płakali z bezradności.,- ,,Jeśli nawet umrę- myślałam- Zaopiekuje się mną babcia. Od dawna jest w niebie. Ale tam nie ma mamy i taty. Są tu. Będę bardzo długo bez nich. No bo przecież nie wiadomo, kiedy umrą.... Chyba nie chcę tam pójść bez mamy...Boję się...’’ Łzy gwałtownie napłynęły mi do oczu. Płakałam. Może nawet krzyczałam. Mama przytulała mnie mocno, całując moją rozpaloną twarz. Na drugi dzień rano przyjechał lekarz i pielęgniarka. Byłam już tak zmęczona, że było mi wszystko jedno co będą robić. Chciałam czuć się tylko jak dawniej i wrócić do szkoły. Pani Zosia, bo tak miała na imię pielęgniarka zawiązała mi powyżej łokcia gumkę. Poprosiła abym zacisnęła dłoń. Nie miałam siły jej zacisnąć i dłoń sama się otwierała. Mama, gdy to zobaczyła znów zaczęła płakać. Nie chciałam aby była taka smutna. Dawniej śmiała się i mówiła, że nie pozwoli mnie skrzywdzić. Lubiłam, gdy snuła plany i opowiadała ile pięknych rzeczy razem w życiu zrobimy. Nie rozumiałam więc dlaczego płacze. Jej smutek mnie przygnębiał. Przecież mówiła, że nie pozwoli mi umrzeć. Pragnęłam, aby pomogła mi poczuć się lepiej, żeby mi dała jakieś lekarstwo; wszystko jedno jakie, byleby tylko pomogło. Chciałam wrócić do normalnego życia i żeby to wszystko wreszcie się skończyło. Pielęgniarka popatrzyła na mamę.
- Niech się pani weźmie w garść- powiedziała odgadując moje myśli- W ten sposób nie pomoże pani dziecku. Proszę zacisnąć córeczce rączkę w piąstkę Muszę pobrać krew.
Precyzyjnie wkuła się do żyły. Potem podszedł lekarz. Obejrzał mnie ze wszystkich stron; dotykał brzucha, zaglądał do gardła, kilkakrotnie uciskał moją szyję.
- Muszę ją zabrać do szpitala- rzekł- Ta gorączka za długo się utrzymuje. Myślałem, że wystarczy pobrać krew do badania. Nie przypuszczałem, że dziecko jest w tak złym stanie- spojrzał badawczo na mamę.
W jej oczach był strach, cierpienie i rozpacz..
- Jadę z nią!- błyskawicznie podjęła decyzję
W drodze do szpitala cały czas trzymałam mamę za rękę. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, szepnęła mi do ucha:
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.
Tak bardzo tych słów potrzebowałam. Zastanawiałam się później, co musiała czuć, gdy lekarz poprosił ją do swojego gabinetu.
- Niech pani usiądzie – wskazał fotel- Mamy już wyniki badań.
- Co dolega mojej córeczce?- zapytała ze ściśniętym gardłem
- Jej organizm przestał kontrolować liczbę białych krwinek produkowanych w szpiku kostnym- powiedział poważnym tonem lekarz, przyglądając się mamie uważnie.
- Co to oznacza?- zapytała nie rozumiejąc o czym mówi
- Zaraz to pani wyjaśnię- wziął głęboki oddech- Zdrowe dzieci posiadają około pięć tysięcy białych krwinek w każdym mililitrze krwi. U chorych ilość ta wzrasta nawet do pół miliona. U pani córeczki jest pięciokrotnie wyższa niż dopuszcza norma. Zastosujemy leczenie inwazyjne...
- Panie doktorze- przerwała mama zagubiona w natłoku informacji- Niech mi pan powie jak nazywa się ta choroba?
- Białaczka- powiedział- Musi pani jednak wiedzieć, że nowotwór to nie wyrok- dodał zdecydowanie- Musi pani o tym pamiętać!
Mama opowiadała potem, że gdy usłyszała te słowa zobaczyła przed oczami całe nasze wspólne życie, każdą chwilę z osobna jak klatki na kliszy fotograficznej, wolno się przesuwające
- Zaczął pan mówić o leczeniu- odezwała się nagle, uczepiając się jego słów jak ostatniej deski ratunku.
- Nazwałem to leczeniem inwazyjnym, ponieważ aby pacjent żył, trzeba najpierw prawie go zabić. Walka z rakiem to walka na śmierć i życie ale coraz częściej wygrana. Dziś choroba jest uleczalna w osiemdziesięciu procentach- tłumaczył- To bardzo dużo.
Słysząc te słowa błysk nadziei zamigotał w spojrzeniu mamy.
- Białaczka- kontynuował swoją wypowiedź lekarz- To najczęstszy nowotwór występujący u dzieci. Znamy więc go i potrafimy leczyć- zapewniał- Stosujemy naświetlania i równocześnie chemioterapię. Bardzo wiele- spojrzał na mamę uważnie- Zależy od pani.
- Ode mnie?- zdziwiła się- A cóż ja mogę zrobić?- łzy napłynęły jej do oczu.
- Musi pani walczyć. Nie poddawać się. Nie wolno pani postawić na córce krzyżyka. Gdy nastąpi poprawa należy dziecku wypełnić czas a także stawiać pewne wymagania, które mogą zaprocentować w przyszłości.....
- Nie rozumiem- przerwała nagle mama- Moje dziecko jest śmiertelnie chore a ja mam myśleć o tym co ono będzie robiło w przyszłości? To nonsens- zdenerwowała się- Dla mnie ważne jest tylko to, aby Kasia wyzdrowiała.
- Do tego właśnie zmierzam- lekarz wyprostował się w fotelu- Jeżeli mała zobaczy, że jest szansa na ,,przyszłość’’, nie podda się tak łatwo chorobie. Będzie mobilizowała się do walki.
Mama zamyśliła się.
- Ja nie mówię, że to łatwe i proste- odezwał się ponownie lekarz- Ja tylko sugeruję, w jaki sposób może pani pomóc córeczce.
- A jeśli ona nie przeżyje?- zapytała oczekując zaprzeczenia
Lekarz milczał.
- No dobrze- powiedziała po chwili- Jak wygląda ta cała chemioterapia i czego możemy się po niej spodziewać?
- Leki podawane są przez kroplówkę. W każdym miesiącu nawet kilkadziesiąt razy. Efekty uboczne to utrata włosów, wagi lub puchnięcie ciała, ból- westchnął głęboko- Często krwawią śluzówki, psują się zęby. Czasem występują torsje. Z drugiej jednak strony te same objawy są dowodem na to, że chemioterapia działa. Jest więc szansa-zaakcentował te słowa- że wszystkie objawy choroby ustaną. W medycynie taki stan nazywamy remisją- lekarz wstał z fotela i podszedł do okna. – Jeśli przez okres pięciu lat nie powrócą- uchylił żaluzje- Dziecko można uznać za wyleczone.
Mama słuchała w napięciu. Zaczęło docierać w końcu do niej, że jest jakaś szansa a rozpacz będzie przeszkadzać w jej wykorzystaniu. Właśnie wtedy zdecydowała wziąć się w garść i dać z siebie wszystko.
- Jak długo może trwać leczenie?- zapytała
- Bardzo różnie- odparł- W najlepszym przypadku rok, czasem dwa lata, ale bywa, że siedem. Gdy następuje remisja- odszedł od okna- Dziecko pozostaje w ścisłej współpracy z nami. Kontrolę- dodał- Przeprowadza się co miesiąc. Po roku co trzy miesiące. Następnie co pół roku przez kolejne trzy lata. No a jeśli wszystko jest w porządku- otarł pot z czoła- Trzeba cieszyć się życiem, korzystać z każdej chwili.
- I zapomnieć o całym koszmarze- powiedziała mama.
Może nie wiedziała, że tego do końca zrobić się nie da. ....
Potem zaczęła się walka z rakiem. Mama wzięła urlop bezpłatny i całe dni spędzała ze mną. Sale były małe. Przy każdym łóżku stała kroplówka. Byłam dziewczynką, ale utrata włosów nie była problemem. Wszystkie moje nowe koleżanki i koledzy byli łysi. Włosy miały tylko ,,nowe’’ dzieci. Kroplówki to był koszmar. Miałam wrażenie, że lek sączy się całą wieczność, choć mama mówiła, że to tylko parę godzin. Wszystko bolało a z dziąseł leciała krew. Po naświetlaniach z kolei ciężko było zasnąć, skóra piekła od poparzeń Gdy bywało lepiej, bawiłam się z dziećmi, malowałam obrazki. Pełno na nich było drzew słońca, huśtawek i kwiatów. Przelewałam na papier moją tęsknotę za światem, który był tam za murami, a ja byłam tu. Pewnego ranka obudziłam się a obok było puste łóżko.
- Gdzie Klaudia?- zapytałam
Mama do tej pory tak dzielna zawahała się a w jej oczach znów spostrzegłam strach, którego tak dawno już nie widziałam.
- W niebie córeczko- odpowiedziała ze ściśniętym gardłem
- Dlaczego?- zapytałam nie rozumiejąc
- Bo tego chciała- usłyszałam łagodny głos ojca.
Od kilku dłuższych chwil stał w kącie sali i przysłuchiwał się naszej rozmowie. Podszedł i pogładził mnie po włosach.
- Było jej tu na ziemi już bardzo źle- powiedział- Cierpiała. Nie chciała już dłużej się męczyć. Nie mogła tego wytrzymać- przytulił mnie- Ty musisz kochanie!- spojrzał mi prosto w oczy- Kiedyś się z nią spotkasz- dodał- Ale nie teraz!
- Zostawiła mnie samą- wyszeptałam
- Musiała- odparł
Do końca tego dnia towarzyszył mi ojciec. Po latach dowiedziałam się, że mama wówczas poszła do domu i tam płakała. Położyła się na łóżku, przykryła głowę poduszką i krzyczała tak długo aż opadła z sił. Musiała wykrzyczeć z siebie to wszystko czego nie mogła już znieść, co było ponad jej siły. Wraz ze śmiercią Klaudii umarła cząstka jej nadziei. Nie poddał się jednak. Następnego dnia znów siedziała przy moim łóżku trzymając mnie za rękę. Kiedyś powiedziała, że przebywając ze mną w szpitalu myślała o wielu rzeczach. Był jednak dzień, w którym przypomniał jej się film: matka chorego na hemofilię chłopca, dowiaduje się, że podczas kolejnej transfuzji krwi, dziecko zostało zarażone wirusem HIV. Wkrótce u jej syna rozwija się pełno objawowe AIDS. Szaleńcza walka o jego życie nie przynosi spodziewanych rezultatów. Z całą pewnością wiadomo, że chłopiec umrze. Matka musi przygotować go do śmierci i pomóc odejść mu z tego świata.’’ Pod wpływem treści filmu moja mama zaczęła się zastanawiać, czy ona będąc w takiej sytuacji podołałaby wyzwaniu? Czy potrafi rozmawiać ze mną o śmierci? Doszła do wniosku, że to ją przerasta. Powiedziała mi jednak, że wówczas doświadczyła czegoś dziwnego, niesamowitego. Jakaś nieznana siła dała jej do zrozumienia, że ona nie musi przygotowywać się do takiej rozmowy ze mną, że nie będzie takiej potrzeby! Poczuła też wypełniającą ją błogość i spokój oraz przekonanie, że będę zdrowa. Od tamtego czasu była święcie przekonana, że nic złego stać się nie może. To dodało jej sił i energii. Mama zawsze była osobą wierzącą ale od wspomnianej chwili jej wiara umocniła się. Trzymając mnie za ręce , modliła się głośno i dużo częściej niż poprzednio a potem z uśmiechem na ustach i emanującą z jej wnętrza pewnością mówiła:
- Już niedługo kochanie ujrzymy świat znajdujący się po drugiej stronie tych murów.
Ten długo oczekiwany dzień nadszedł.
- A nie mówiłam?- śmiała się mama
Gdy przekroczyłyśmy wielkie szklane drzwi oddzielające oddział onkologiczny od reszty szpitala, mama zatrzymała się i powiedziała:
- Popatrz!- ręką wskazała wciąż poruszające się w rytm wahadła drzwi- teraz będziesz oglądać ten oddział wyłącznie z drugiej strony szyby!- pociągnęła mnie za rękaw- Choć już.
Miała rację, choć nie do końca. Wróciłam na ten oddział kilka lat później, jako wolontariusz. Wróciłam po to aby pomagać innym dzieciom wygrać życie.
W jednej rzeczy się myliła. Wieczorami, gdy przychodziła powiedzieć mi ,, dobranoc’’, powtarzała:
- Zapomnisz kochanie o całym tym koszmarze- mówiła- Zobaczysz- gładziła mnie po policzku- Nadejdzie taki dzień, że o wszystkim zapomnisz.
Niestety, Tak się nie stało! Czas wprawdzie przyćmił emocje związane z chorobą. Odsunął je na margines życia. Ale one tam są, wyraźnie zapisane, cierpliwie czekające na odpowiedni moment, aby nie dać o sobie zapomnieć i wysunąć się na pierwszy plan. Tak jak teraz, gdy Joasia leży z czterdziestostopniową gorączką. Spojrzałam na nią czule. ,,Moje kochane maleństwo’’- pomyślałam. Dotknęłam dłonią jej czoła. Było chłodne, choć główka była cała spocona. Delikatnie, aby jej nie obudzić, wsunęłam pod pachę termometr. Czekałam z bijącym sercem. Po upływie dziesięciu minut wyjęłam go. Wskazywał 38,2 C. Och! Co za ulga! Teraz wszystko wróci do normy. Pojawią się radości i smutki dnia codziennego a życie toczyć się będzie normalnym rytmem. Mój strach będzie drzemał w kącie, aż do następnego razu. Kiedy się obudzi? Nigdy nie wiadomo. Wiadomo tylko, że wróci. Zawsze wraca. Może da o sobie znać, gdy Joasia znów się przeziębi lub zachoruje? Nie wiem. Wiem jednak, że już od dawna moim nieodłącznym towarzyszem życia jest strach!