Mama

Marek Jastrząb

 

Ni z tego, ni z owego, zaczęła słabować. Nagle zmalała i upodobniła się do wiórka. Na pytania odpowiadała bełkotliwymi monosylabami. Mimo to czepiała się życia. Przecząc biologicznym procesom, starała się nie rozczulać nad swoim stanem zdrowia. Mimo, że na jej twarzy widać było cierpienie, ignorowała prześladujące ją coraz częstsze ataki bólu. Nadrabiała miną. Zmieniała temat, kierowała moje zainteresowanie w nieważną stronę, albo nagle wychodziła z pokoju. Lub, symulując niezłe samopoczucie, snuła opowieści o nieznanych wypadkach ze swojego dzieciństwa. Lecz na własnej skórze przekonywała się, że nie wystarczy silna wola i upór, by pokonać to, co ją wyniszcza. Nadal jednak, rwała się do robienia mi śniadań i obiadów, ale widać było, że zajmuje to jej coraz więcej czasu. Była za bardzo osłabiona i gotowanie trwało. Niekiedy robiła to z przerwą na odpoczynek. W rezultacie śniadanie było o 13, a obiad o 22. Czasami następowała poprawa i wtedy siadała przy mnie, by rozmawiać i zapomnieć o chorobach. Lecz takie święta zdarzały się coraz rzadziej i często miałem przygnębiające wrażenie, że, niosąc mi tacę z jedzeniem, z trudem dochodzi do okna mojego pokoju, by zobaczyć świat.

 

Powoli przygasała. Poddawała się, jakby zapadała się do własnego wnętrza. Jej spojrzenia coraz częściej matowiały, blakły, nieruchomiały, rytmicznie i nieubłaganie oddalały się od mojej rzeczywistości. Nie podnosiła się z łóżka i jak przedtem ona, tak teraz ja starałem się o nią troszczyć. W pierwszej chwili nie miałem pojęcia, co zrobić; Było mi ciężko zaglądać jej w oczy, podczas gdy patrzyła na mnie apatycznie, jakbym był częścią pejzażu. Nie dawało się nawiązać z nią porozumienia. Dawniej elokwentna, roztropna i wesoła, teraz nie poznawała mnie. Moje widzenie świata pozostawało takie jak wczoraj, podczas gdy jej zmieniało się bez przerwy.

 

Z minuty na minutę zastępowało jedne wrażenia, drugimi: poprzez doznania odzwierciedlone grymasem jej twarzy. Obca i nieuchwytna, prowadziła ze mną nie jesienną, ale zimową lub letnią rozmowę. Jak gdyby, wyręczając mnie, wiodła ze mną bezdźwięczną dyskusję o przeszłości. Jedno odległe zdarzenie rodziło następne, zaś ja, głaszcząc ją i widząc na jej twarzy wysiłek, byłem z nią zalewie duchowo. Istniała tylko w swoich przeżyciach, wśród kwiatów i pąków, podczas gdy ja znajdowałem się w zupełnie innym wszechświecie. Nie w otoczeniu kwiatów, ale w ich owocach. Nie w urojonych tęsknotach i świecie fantazji, ale w codzienności.

 

A kiedy zdarzało mi się ją dogonić i zrównać z nią, kryła się już w innej porze myślenia i znowu była ode mnie za daleko. Wpatrzona w gałęzie drzew pobliskiego parku, kiwała się to w przód, to w tył; z nagłym, mechanicznym obrotem. Przypatrywała mi się badawczo, podejrzliwie, zapytując się wzrokiem, kim jestem. Będąc wyłącznie ze sobą, znajdowała się w czasie tak niepojętym i niedostępnym dla mnie, że, siedząc przy jej łóżku, wolałem nie dzielić się z nią swoimi wspomnieniami, pragnąłem oznajmić, że ją kocham.

 

Lecz nie zdążyłem. Była już tak przezroczysta i zobojętniała na to, co działo się wokół niej, że gdy nareszcie stało się to, co musiało nastąpić, odczułem ulgę. Ale choć wiedziałem, że śmierć była dla niej wyzwoleniem, to jeszcze przez długi czas nie potrafiłem pogodzić się z jej odejściem. Uporać z tym, że nie zdążyłem jej poznać tak, jakbym chciał. Obwiniałem się za to, że nie zdołałem wykorzystać chwil, gdy mogliśmy ze sobą rozmawiać. I stwierdzałem po niewczasie, że pewne rzeczy działy się albo za szybko dla niej, albo zbyt późno dla mnie, gdyż kiedy przychodziły, to już nie było dla nich odpowiedniej pory.

 

Pocieszałem się myślą, że to, co wydawało mi się ziemskim kresem podróży, pod wpływem dobroczynnego zacierania się chwil, staje się początkiem nowej i nieznanej drogi. Dotarło więc do mnie, że ci, z którymi chciałem dzielić się przemyśleniami, znajdują się nie tam, gdzie ja. Czułem się więc zaskoczony faktem, że czas obecny kłóci się z moim wczorajszym. I zatrwożyło mnie to, gdyż uświadomiłem sobie, że co było wtedy, już z pewnością nie wróci teraz.

 

Marek Jastrząb
Marek Jastrząb
Opowiadanie · 31 października 2023
anonim