Kolejność uczuć

Beatrycze

Spakowałam swoje rzeczy. Powiedziałam mężowi, że może mnie nie być przez kilka dni. Na dworzec dotarłam w pół godziny. Gdy pociąg ruszył, otworzyłam książkę, ale zupełnie nie potrafiłam się skupić na jej treści. ,, Co ja mu powiem?- myślałam- Co chciałby usłyszeć?" Spędziliśmy ze sobą ponad dwadzieścia lat, pod jednym dachem. Ale to nie on, był ze mną, gdy dorastałam. Wychowała mnie babcia. To prawda, że niczego mi nie brakowało, nigdy na mnie nie krzyczał, ale też i nie chwalił. Pamiętam , jak ożenił się po raz drugi. Urządzili sobie gniazdko na piętrze domu. Tylko dlaczego, ja nie miałam tam wstępu? Wstawili mi do pokoju babci, swoje stare meble i w ten sposób, oddzielili swoje życie od mojego! Siedziałam wówczas, w kuchni, na parterze domu i wpatrując się w sufit, myślałam o tym, co oni tam robią i dlaczego nie mogę być z ojcem?

- Przecież jesteś- odpowiedział, gdy zapytałam, ale ja tak nie czułam. Następnego dnia, gdy wróciłam ze szkoły, pobiegłam schodami w górę, aby usiąść w jego fotelu, dotknąć jego stołu i przeczytać jego gazetę. Drzwi postawiły opór. Wychodząc do pracy, zamknął je na klucz.

- Stacja Zduńska- Wola!- z zamyślenia wyrwał mnie głos konduktora. Poczułam dziwny ucisk w żołądku, taki jak w szkolnych latach przed klasówką, od której wiele zależało. Poczułam się, jak uczniak. Wysiadłam z pociągu na prawie pusty peron. Budynek dworca , od lat wyglądał tak samo. Minęłam go i ruszyłam prosto przed siebie. Nie lubiłam tu przyjeżdżać. To miasteczko nigdy nie było dla mnie łaskawe. Nie odwzajemniło mojej wieloletniej miłości. Nadszedł więc czas, że i ja przestałam je kochać. Minęłam moją starą podstawówkę i skręciłam w lewo. Jeszcze kilka kroków i już stałam przed domem z czerwonej cegły, domem mojego dzieciństwa. Chciałam wejść do środka, ale tak naprawdę nie wiedziałam po co. Przyjechałam do ojca, a jego tu nie było. Wprawdzie zatrzymywałam się tu czasami, ale zawsze czułam się nieswojo. Postanowiłam, że pójdę od razu do szpitala. ,, Zawsze mówił, że umrze nagle we śnie. Był tego taki pewien- myślałam- Co czuje konając w męczarniach, gdy tylko morfina przynosi mu ulgę?" W głowie kotłowały się myśli. Szłam właśnie ulicą Zieloną. Nazwa pasowała do niej. Stare konary drzew splatały się ze sobą, tworząc gęsty zielony tunel, wprost nad jezdnią. Po bokach rosły krzaki, zasłaniające częściowo bure bloki. Myślałam o czasach, gdy spacerowałam tędy z wózkiem. Byłam taka dumna, że mam malutką siostrzyczkę. Nieważne, że przyrodnią. Ważne, że siostrę! Miałam wtedy szesnaście lat. Rozczarowanie było równie wielkie, jak radość. Zauważyłam, że z wyjątkiem spacerów, nie mam dostępu do jej życia. Szybko zaczęłam czuć się, jak niania.

- Idź już do siebie- mówiła żona ojca, gdy przyglądałam się, jak kąpie małą

,, Do siebie, czyli gdzie?- pytałam w myślach- Do babci! Na parter! Do innego mieszkania!"- odpowiadałam a gorycz przemieniała się w złość. Nie wiedziałam tylko, na kogo jestem zła. Czy na siebie, za to, że nie potrafię walczyć o swoje miejsce przy boku ojca i Ewy, czy na nich, że mnie odtrącają? Wychodząc zatrzymywałam się i zza framugi drzwi obserwowałam, jak ojciec podchodzi do Ewy, czule do niej przemawia i patrzy na nią tak...jak nigdy na mnie nie patrzył. Zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, że staję się zazdrosna o Ewę. Oni w trójkę stanowili rodzinę. Dla mnie nie było w niej miejsca. Dlatego, gdy trzy lata później, Ewa ze swoją matką opuściły nasz dom, cieszyłam się. ,, Ja z nim nigdy, tak naprawdę nie mieszkałam- myślałam- To ty też musisz!" Wydawało mi się, że teraz będę bliżej ojca . Bliżej niż Ewa! Myliłam się! Podczas jakiejś sprzeczki, zebrałam się na odwagę i zapytałam:

- Dlaczego w twoim sercu nie ma miejsca, dla nas obu? Ciągle tylko o niej mówisz. Dlaczego mnie nie zauważasz?!

- Opowiadasz głupstwa- odparł wymijająco- Ty już jesteś prawie dorosła- tłumaczył- A ona taka mała. Ciebie wychowała babcia a ona była tu ze mną razem....Wiesz, to trochę inaczej...- zmieszał się i zamilkł

Dużo bym oddała, aby tych słów nigdy nie usłyszeć!

- A więc to moja wina, że dałeś mnie babci na wychowanie?- krzyknęłam

- Nie to chciałem powiedzieć- unikał mojego wzroku- Źle mnie zrozumiałaś.

Wybiegłam trzaskając drzwiami. Nie szukał mnie, nie próbował wyjaśnić. Snułam się po domu, zastanawiając się, czy mnie w ogóle kocha. ,, Może kocha mniej- pocieszałam się- Albo inaczej. Niemożliwe, aby nie kochał mnie wcale. Jest przecież moim ojcem!" Uświadomiłam sobie nagle, że wspomnienia bolą najbardziej w miejscach, z którymi są związane. Z dala od nich, człowiek nabiera dystansu. Dlatego nie lubiłam tu wracać. Powroty zawsze były takie same:,, Ewa świetnie sobie radzi w szkole- opowiadał podekscytowany ojciec- Jest bardzo dobra z matematyki. Po mnie ma te zdolności- dodawał z dumą, prężąc się jak paw" Cóż mogłam odpowiedzieć, skoro moje zdolności matematyczne ograniczały się do tego, jak nie pozwolić oszukać się w sklepie, przy wydawaniu reszty. Czekałam na pytania ,, Co u ciebie?" ,, Jak sobie radzisz?" Nadaremnie! Sama więc opowiadałam z nadzieją, że może ze mnie też będzie dumny. Tak bardzo pragnęłam, aby w końcu mnie zauważył! Niestety to Ewa była oczkiem w jego głowie, a po Ewie długo, długo nikt !Każda kolejna wizyta w domu ojca to nowe wiadomości o mojej siostrze:,, Ewa dostała się do dobrego liceum", ,, Ewa wzięła udział w olimpiadzie matematycznej", ,, Ewa zdała celująco maturę", ,, Ewa dostała się na wymarzone studia". I tak w kółko, do bólu, do udręki mojej duszy, do rozpaczy. Do dnia w którym ojciec nie był w stanie dłużej już ukrywać przed nami prawdy i wieść o tym, że cierpi na nowotwór złośliwy, zawisła nad nami, jak gradowa chmura. Leżąc w szpitalnym łóżku, wycieńczony chemioterapią, nie mówił już o niej, tylko pytał:

- Dzwoniłaś do Ewy?

- Oczywiście_ odpowiadałam

- Przyjedzie?- Przyglądał mi się z nadzieją w oczach

- Nie teraz- kłamałam- Ma anginę, wysoką temperaturę

Nie wiem, ile kłamstw wymyśliłam, aby nie ranić jego uczuć, aby wierzył, że ona naprawdę nie może.. A przecież próbowałam ją nakłonić, używając wszystkich możliwych argumentów; prosiłam, płakałam do słuchawki, a nawet krzyczałam, że nie jest warta jego miłości, że to jej obowiązek. Ona miała tylko jedną odpowiedź:,, Wolę zachować go w pamięci, takim jakim był- mówiła- I tak mu nie pomogę. Jest naszpikowany morfiną. Wszystko mu jedno, czy tam będę, czy nie. Zrozum nie chcę go oglądać w takim stanie". Innym razem krzyczała:,, Daj mi wreszcie święty spokój! To moja sprawa, co zrobię!" i odkładała słuchawkę.

***

Byłam przyzwyczajona, do szpitalnych korytarzy, specyficznego zapachu i znajomych twarzy. Przyjeżdżałam tu w końcu, regularnie, co weekend. Tym razem mogłam zostać dłużej. Wiedziałam, że stan ojca, jest tak zły, że może nas opuścić w każdej chwili. Kochałam go, mimo, że wciąż czułam niedosyt miłości z jego strony. Nie potrafiłam go niczym wypełnić. Początkowo miałam nadzieję, że podczas odwiedzin w szpitalu, coś sobie wyjaśnimy, dopowiemy, ale ojciec nie poruszał ważnych dla mnie tematów. Chciałam zrobić ten pierwszy krok, zadać pytania...lecz bałam się. Strach, że być może znów usłyszę coś czego nie chcę usłyszeć, dławił słowa, zanim jeszcze wydostały się na zewnątrz. Tak naprawdę pragnęłam tylko jednego, zapewnienia, że choć trochę mnie kocha. Może liczyłam, że wiedząc o swojej śmiertelnej chorobie- skłamie? Jednym słowem tchnie spokój w moje wnętrze, uspokoi myśli, wypędzi z mojego umysłu smutek i rozterki.... Delikatnie uchyliłam drzwi do sali. Leżał bez ruchu. Z silnego mężczyzny, jakim był choroba zabierała powoli, ale systematycznie, bez litości, to co najcenniejsze- życie! Początkowo próbował z nią walczyć. Bezskutecznie. Dała mu do zrozumienia, że jest silniejsza, że nie da jej rady. Poddał się więc i przegrał. Tak właśnie wyglądał- jak człowiek pokonany! Pchnęłam mocniej drzwi, otworzyły się i weszłam do środka. Poruszył się. Przysunęłam stołek do jego łóżka i usiadłam.

- Dzień dobry tato- powiedziałam biorąc, go za rękę. Znów się poruszył, otworzył oczy. Zobaczyłam w nich strach i ulgę jednocześnie, że nie jest już sam. Powieki miał ciężkie, opadały choć przez moment próbował patrzeć na mnie.

- Odpocznij- pogładziłam jego dłoń- Posiedzę przy tobie. Poczytam na głos twój kryminał.

Otworzyłam książkę. Słowa wypełniły ciszę. Przerwałam na chwilę. Byłam już zmęczona i wyczerpana, całą tą sytuacją. On , bardziej niż ja. Gdzieś w głębi duszy myślałam chyba o tym, że lepiej byłoby przerwać te cierpienia. Z drugiej strony ciągle liczyłam na jakiś cud, że ojciec nagle powie, to na co przez tyle lat czekałam. Znów zaczęłam czytać. I nagle! Drzwi otworzyły i ujrzałam w nich...Ewę!

- Jestem- oświadczyła jakby, było to czymś oczywistym. Na dźwięk jej głosu, ojciec otworzył oczy. Zrobił to z trudem, tak, jak poprzednio, ale blask jaki z nich bił, mówił wszystko. Nie potrzebne były słowa. Patrzyłam, jak Ewa podchodzi do niego a on z wysiłkiem podnosi dłoń, aby jej dotknąć. Tym gestem przekazał jej miłość, o jakiej zawsze marzyłam. Wyszłam, zostawiając ich samych. Na dworze padało. Moje łzy połączyły się z kroplami deszczu. To dobrze. Zresztą i tak nikomu nie byłam już potrzebna.

Beatrycze
Beatrycze
Opowiadanie · 27 marca 2002
anonim