Sprawozdanie z nieszczęścia

Marek Jastrząb


       Po raz pierwszy od przeszłych wydarzeń, uleciały ze mnie wszelkie troski, toteż czułem się uwolniony z koszmarów. Szedłem z muzyką pod rękę, w otoczeniu łąk i bzyczących traw. I byłbym tak dalej szedł, gdyby nie cuchnący klops, który wypadł z torebki jakieś baby. I  od razu było mi mniej wspaniale. 
        *
        W obliczu problemów z określeniem, kto ponosi winę, postanowiono, że zanim udzieli mi się pomocy, trzeba uzgodnić, do kogo należy łąka, na której doszło go mojego upadku. Gdyż niby znajdowała się na obrzeżach miejskich, lecz tak naprawdę graniczyła z terenami należącymi do wsi, w zasadzie więc podpadała pod odpowiedzialność wiejską.  
       W tej sytuacji postanowiono zabezpieczyć obecność biegłego. Niestety, okazało się, że biegły przebywa na zwolnieniu, gdyż złamał sobie przepis. Powołano więc rezerwowego rzeczoznawcę. Jego zadaniem było opiekowanie się całokształtem mojej wywrotki.  
       * 
       Od tej chwili minęło drobne pół dnia, gdy w te pędy przyjechały organa. Była to kilkuosobowa plejada doradców w jednoosobowych prochowcach. Ustawiono też miasteczko namiotowe, a zaraz potem nadjechały beczkowozy z wężami do polewania gapiów. 
       Na polanach gromadziły się nieprzebrane tłumy fotografów, a wszyscy szlochali; na wyprzódki, szparko i dyskretnie, a, jak zauważyłem, bez chęci zysku, gdyż nie przyjmowali chusteczek do wycierania potoków łez. 
       Z okolicznych wsi zwieziono pokaźną kupę honorowych świadków z krzesełkami. Na wstępie uzgodniono, że bez powołania specjalnej komisji, nikomu nie wolno niczego wiążącego ustalać, a to, czy leżę, czy siedzę, było od tego momentu wiadomością niedostępną dla szanownej hołoty.
              *
       Szła noc, zanosiło się na złą widoczność i nie było komu świecić oczami, a tłumy, zapędzone do skandowania mi słów otuchy, obawiały się, by mnie ktoś nieupoważniony nie rozjechał. Toteż, zanim padłem przygnieciony snem, usłyszałem łoskot zamykanej łąki. Zamykano ją dla ruchu kołowego. Ale z powodów pieniężnych, zamykano ją niedbale, bo na pluskiewki zamiast drogich szlabanów.
Byłem w siódmym niebie, bo podsłuchałem, że jeszcze w tym tygodniu nadjedzie pogotowie, więc położyłem się możliwie wygodnie i objął mnie zasmarkany Morfeusz.

 

Oceń ten tekst
Ocena czytelników: Doskonały 1 głos
Marek Jastrząb
Marek Jastrząb
Opowiadanie · 6 maja 2024
anonim