Jeden z nas, notorycznych więźniów, zostaje profosem. Początkowo stara się ulżyć naszym tarapatom, z czasem jednak poprzestaje na zażenowanym współczuciu. Niegodziwy, radośnie kuma się z pozostałymi strażnikami i zabrania nam tego, do czego tęsknił, o co walczył.
Nie gratulujemy mu. Ograniczamy swój dziękczynny występ do powściągliwych życzeń. Pragniemy dla niego połamania nóg i niechaj go pies trąca. On zaś, na haju, mówi, że trudno nam dogodzić i że nie jesteśmy mu wystarczająco wdzięczni.