Osiem Dusz

Filip Moroz

Drugiego takiego biura podróży we wszechświecie nie ma. Mendacium ma w swojej ofercie najbardziej nieprawdopodobną wycieczkę we wszechświecie. Warto wiedzieć, że przestrzeń kosmiczną zamieszkuje wiele form świadomości. Istoty rozumne, istnienia, byty czy jaźnie łączy jedno: nie mają materialnych ciał. Atomy są zbędne, aby przekraczać prędkość światła. Mieszkańcy kosmosu przypominają myśl, są równie szybcy, nieuchwytni i niewidzialni. Nie są jednak pojedynczą myślą tylko całymi, samodzielnymi istnieniami. Można ich porównać do długości fali, albo do impulsu elektrycznego, ale mają własną tożsamość i poglądy. Sami wybierają swoje miejsce i zajęcie w pustce kosmosu. Pracują, bawią się, tworzą struktury społeczne, przeżywają swoje radości i smutki. Niewiele się różnią od znanych nam społeczności. Właśnie tam, w otchłaniach zera absolutnego, Mendacium pozostaje najbardziej popularnym biurem podróży. Jak każdy sukces, zaczęło się skromnie. Biuro powstało, aby przejąć zarząd nad niepozorną, prowincjonalną planetą. Nikt nie mógł przewidzieć, że miejsce to stanie się największą atrakcją, jaką poznała galaktyka. Hossa biura trwa już od trzystu tysięcy lat. Mieszkańcy wszechświata doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak względny jest czas i jak trudno jest go opisać. Każdy ma własną percepcję czasu. Z tego powodu, przyjęło się mierzyć czas według planety, której on dotyczy. I właśnie ta, odległa od centrum planeta, już od trzystu tysięcy lat robi furorę i deklasuje całą konkurencję, a innym biurom podróży pozostaje jedynie marzyć o szczęściu, jakie spotkało Mendacium. Zacznijmy od początku. Mieszkańcy kosmosu mają własny pogląd na to, czym są wakacje. Są istotami, które istnieją, ponieważ działają i poruszają się. Do wypoczynku nie potrzebują stagnacji, tylko odmiennych wrażeń. Doznań wyjątkowych i odległych od kosmicznej rutyny. Doświadczanie życia organicznego, zanurzenie się jaźnią w atomy, jest właśnie taką atrakcją. Przeniknąć pierwiastek chemiczny zdarza się każdemu, wszak przestrzeń kosmiczna, to nie tylko pustka. Każde ciało niebieskie, czy to skała, czy obłok gazowy, pozwala na takie doznanie. Wiedza, jak to jest być organiczną formą życia, to już oddzielna bajka. Planety, na których takie życie istnieje, zdarzają się bardzo rzadko. Dlatego zarządy układów słonecznych, w skład których wchodzi taka planeta, zakładają biura podróży, aby udostępnić ten fenomen wszystkim mieszkańcom kosmosu. Cieszą się ze sławy i zysków, ponieważ miejsca te są kroplą w morzu potrzeb, biorąc pod uwagę ilość mieszkańców galaktyki i zainteresowanie takim doświadczeniem. Nieczęsto spotyka się kosmitów, którym udało się pounosić amebą w oceanie, albo poszumieć trawą na wietrze. Są więcej warci i bez trudu dostają pracę w zarządach układów słonecznych, albo jako komisarze mgławic. Organizmy powstałe w wyniku ewolucji na planecie zarządzanej przez Mendacium, podniosły poprzeczkę galaktycznych atrakcji, do niespotykanej wcześniej wysokości. Istoty wielokomórkowe, a nawet posiadające prymitywne mózgi, zdarzają się tu i ówdzie, ale tylko Mendacium oferuje organizmy wyposażone w umiejętność analitycznego myślenia i wielopoziomowej komunikacji. Doświadczanie życia w takich ciałach, okazało się być unikalne nie tylko ze względu na złożoność odbieranych bodźców, ale przede wszystkim dzięki ich specjalnym możliwościom. Trawy, ameby, czy skorupiaki oferuje kilka biur podróży. Takiego ewolucyjnego ewenementu jak homo sapiens, poza Mendacium nie ma nikt. Istoty o przeciwstawnych kciukach potrafią obsługiwać skomplikowane narzędzia, a ich duże mózgi stać na wyobraźnię. Nic dziwnego, że oferta biura jest dostępna tylko dla najbogatszych i najbardziej wpływowych. Zamieszkanie w człowieku to nie tylko zwykła wycieczka w życie komórkowe. To oferta doświadczenia materii bez konieczności pełnego ograniczenia pamięci i umiejętności turysty. Zmasowaną klientelę napędzili ci, którzy już odwiedzili Ziemię. Opowieści nielicznych podróżników, którym w trakcie pobytu w ludzkim ciele udało się skutecznie skorzystać z percepcji pozaziemskiej, cieszą się popularnością w każdym zakątku wszechświata. W kolejce oczekujących na ziemskie wcielenie stoją miliardy istnień. Pracownicy biura dwoją się i troją, aby usatysfakcjonować wszystkich, ale lista oczekujących rośnie. Nawet doprowadzenie Ziemi do przeludnienia, okazało się być kroplą w morzu potrzeb. W biurze panuje ciągły ruch, a wielu wycieczkowiczów, podekscytowanych przeżytą wyprawą, zapisuje się ponownie na koniec kolejki, aby przeżyć to jeszcze raz. Nie odstrasza ich nawet to, że druga wycieczka kosztuje silnię ceny pierwszego pobytu, za który też trzeba słono zapłacić. Kiedy doszło do paradoksu i jeden z turystów nie wrócił, na pracowników biura padł blady strach. Ich czas teraźniejszy zamienił się w przeszły, a obsługa naziemna została postawiona w stan alarmu. Musieli jak najszybciej poradzić sobie z gapowiczem, który pomimo utraty biologicznego ciała, nie zameldował się w kosmosie. Z ziemskiego punktu widzenia szkody nie były zbyt rozległe, a zagrożenie praktycznie żadne. Wokół pola grawitacyjnego planety zawsze kręciło się sporo niematerialnych istnień, pracowników biura podróży wliczając. Paradoks zagrażał przyszłości biznesu. Dla nieśmiertelnych bytów, możliwość nieudanego powrotu, oznaczała rezygnację z usługi. Nawet najbardziej nieodpowiedzialny kosmiczny utracjusz nigdy nie zaryzykuje pobytu na planecie, której pole grawitacyjne może go potem nie wypuścić. Tak jak czarną dziurę, ominie taką planetę szerokim łukiem. Doświadczanie życia w materii owszem, atrakcja olbrzymia. Permanentne skurczenie jaźni do ograniczeń przyciągania prowincjonalnego ciała niebieskiego, to już zupełnie inna historia. Reprezentowana przez fizyczne ciało wrażliwość, ogranicza percepcję do poziomu atomów. Pozostanie tam na zawsze to ciężkie kalectwo. Przecież nikt nie wybierał się na Ziemię po transcendentalną mądrość, tylko po doświadczanie materii. Poza tym, chodziło o pieniądze. Mieszkańcy kosmosu robili zakłady, w jakim stopniu uda im się przypomnieć sobie własną, gwiezdną tożsamość, w trakcie pobytu w ludzkim ciele. Zakłady były dostępne powszechnie i ekscytowały centyliardy mieszkańców galaktyk. Po narodzeniu się w ciele, żadna bezpośrednia ingerencja z kosmosu nie była możliwa. Zmysły ziemskich ciał nie zawierały doświadczenia międzyplanetarnego i nie mogły się z nim utożsamiać. Doświadczenia fizyczne były atrakcją dla uczestników, ale dystrakcją dla obserwatorów, którym najbardziej zależało na tym, kto wygra zakład, przypominając sobie kim naprawdę jest. Aby widzom się nie nudziło, naziemna obsługa biura zbudowała system, który za pomocą symboli przedstawiał świat istniejący poza materią. Na planecie nazywano te symbole intuicją, siłami przyrody, magią, religią lub nauką. Byt, który nie zauważył własnej śmierci, przydarzył im się po raz pierwszy i wprowadził precedens, przez który olbrzymie zyski płynące z zakładów bukmacherskich mogły się skończyć. Dlatego usterka została utajniona i musiała zostać naprawiona prędziutko i dyskretnie, zanim informacje o paradoksie nie przenikną do opinii publicznej. Odnalezienie gapowicza nie było trudne. Przekonanie go, że pora wracać, okazało się być wyzwaniem.


Azandyjczyk Atovura miał siedemnaście lat, kiedy dotarł do wybrzeża Włoch. Jego historia, chociaż karkołomna, była zupełnie przeciętna. Podobna do tysięcy innych opowieści imigrantów, uciekających z Afryki subsaharyjskiej. Z terenów na których panowała bieda, ciemnota, bratobójcze walki i złodziejski podział zysków. Kultura była tam zraniona i niedoceniana, owocując brakiem szacunku do siebie i innych. Do tych plag dołączyło ocieplenie klimatu, wypalające jego rodzinną ziemię do tego stopnia, że stała się niemożliwa do zamieszkania. Plemię Azande cierpiało już od wielu pokoleń. Zanim jeszcze pradziadowie Atovury przyszli na świat, lud ten znalazł się w strefie wpływów globalnej ekonomii. Dysponujący technologiczną przewagą koloniści zdziesiątkowali ich i sprzedali w niewolę. Tych, którzy przeżyli, skłócili z sąsiadami i podzielili nienaturalnymi granicami. Przodkowie europejskich polityków, którzy narzekają dziś na zalew emigrantów, zarobili wtedy krocie. Splądrowane królestwo Azande znalazło się w granicach trzech państw, a język plemienia przestał być atrakcyjny dla kupców, którzy wybrali nowe szlaki handlowe. Gdyby Atovura miał jakieś dokumenty, byłby obywatelem Południowego Sudanu. Ale przybysz, poza imieniem, nie miał nic. Atovura oznacza uciekającego od wojny. Młodzieniec był twardzielem i nie użalał się nad sobą. Nie był ani ofiarą, ani aniołem. Przemytników ludzi, którzy przetransportowali go z libijskiego wybrzeża do Europy, opłacił pieniędzmi skradzionymi ojcu. Był drugim synem jego trzeciej żony i nigdy nie odnalazł w jego oczach ani przyszłości, ani miłości. Jego ojciec był szanowany w wiosce, ale kiedy w okolicy odkryto złoto i wygnano ich z rodzinnych stron, okazał się być bezsilny. Atovura, razem ze swoimi ziomkami, już wtedy stał się uchodźcą. Jego ludzie zostali zmuszeni, aby zacząć życie od nowa, na bezludnych terenach Republiki Środkowoafrykańskiej. Rozczarowany słabością ojca młodzieniec zostawił rodzinę i kuszony legendami, wyruszył do ziemi obiecanej. Do mitycznej Europy, krainy szczęścia, dostatku i pokoju. Po długiej i najeżonej niebezpieczeństwami drodze, udało mu się osiągnąć sukces. Powoli opadał z niego stres podróży i zaczynał wierzyć w swoje szczęście. Znalazł się w raju na ziemi. Ukryty w mroku, siedział na plaży i patrzył na oświetloną promenadę niewielkiego, włoskiego miasteczka. Wyglądała tak bajkowo. Dotarł. Wymknął się biedzie, a nawet klątwie jaką ojciec niewątpliwie na niego rzucił, kiedy zauważył kradzież. Znał ojca, wiedział, jak traktuje wrogów. Okrutne czarne macki, które wychodziły z brzucha przeklinającego, nie dosięgły go i nie wpadł w chorobę. A na tym kontynencie, mangu, czyli służący jego ojcu zły duch, żadnej mocy nie miał. Atovura nie rozumiał, że zło to tylko jedna z wielu częstotliwości, na których poruszają się byty niewidzialne. Kiedy pomyślał o mangu, jego mózg zadziałał jak nadajnik i przywołał tę częstotliwość. Obudził lokalnego, europejskiego ducha, funkcjonującego na tej samej frekwencji. Italski upiór miał już wiele imion. Etruskowie nazywali go Veive, Rzymianie czcili jako jedną z cech Apolla, a potem wołano na niego vendetta. Kiedy w Europie skończyły się wojny, a nauka zaczęła dominować nad wiarą, frekwencja na której działał osłabła. Dlatego, przywołany przez myśl Atovury demon, bardzo się uradował. Myśli młodzieńca zasiliły go potężną mocą. Wiara Atovury w mangu była pierwotna, nierozpieszczona wygodami konsumpcyjnego trybu życia. Beztroska i egoizm imigranta były świeże i niewinne, jak u małego dziecka. To nie był pierwszy z brzegu, zbuntowany nastolatek, któremu spodobała się agresywna muzyka i nabrał odwagi na nabazgranie sprejem wulgaryzmu w tunelu podmiejskiej kolejki. To był prawdziwy zastrzyk mocy, którą można się pożywić. Egzystujący na granicy niepamięci bożek zemsty, bardzo się podekscytował. Zajrzał w myśli Azandyjczyka, poznał gniew jego ojca i dowiedział się, że przez kradzież, cała społeczność cierpiała głód. Veive posmakował ich bólu i pragnienia zemsty. Atovura obdarzył go nowym życiem, pozwolił przypomnieć sobie epokę chwały. Poznawszy słabość nastolatka, zmaterializował pokusę. Prawdopodobieństwo, że chłopak dokona wyboru skazującego go na upadek, miał prawie stuprocentowe. W Europie tylko głupi nie wie, że za darmo nic nie ma, a podarunek potrafi być zasadzką. Nieszczęsny Afrykańczyk wierzył w bajki i pojęcia o tym nie miał. Upiór przygotował prezent. Na promenadzie pojawił się nowiutki, sportowy motor, z kluczykami w stacyjce. Dookoła nie było nikogo. Atovura uznał motor za dar bogów. Wsiadł na metalowego rumaka i ślepy na ironię losu ruszył przed siebie, wywołując triumfalny okrzyk w krainie niebytu. Wyciem silnika rozciął ciszę śpiącego miasteczka i pochłonęła go szosa. Veive, wniknął mu do brzucha. Zdobył moc nad emocjami złodzieja, aby mieć wpływ na jego reakcje. Demon popełnił tylko jeden, drobny błąd. Nie spostrzegł, że Atovura nie jest tchórzem. Głupcem owszem, ale tchórzem nie. Dlatego zwycięstwo nad chłopakiem nie było mu pisane. Duchy opiekuńcze azandyjskiej wioski mają taką samą częstotliwość jak krasnoludki, które pojawiły się wokół jeźdźca, przywołane przez euforię, wywołaną szybką jazdą. Zwróciły one uwagę aniołów, które zauważyły i zrównoważyły moc Veive. Nieświadom niewidzialnych interwencji Atovura nie zdejmował ręki z gazu. Najpierw z własnej woli i frajdy jaką sprawiała mu szybka jazda, a potem dlatego, że okupujący jego brzuch Veive doprowadził do skurczu. Kiedy chłopak zorientował się, że nie może zwolnić, uśmiechnął się i przyspieszył jeszcze bardziej. Parł przed siebie, nie rozróżniając odwagi od brawury, ponieważ jego serce nie rozumiało, czym jest lęk. Oszołomiony prędkością i poczuciem wolności, nie zauważył nadjeżdżającego z naprzeciwka tira. Zderzenie nie trwało nawet mgnienia oka, a Atovura nie zorientował się, że umarł. Jego ziemska powłoka została zmiażdżona przez siłę uderzenia i rozsmarowana po asfalcie tak dokładnie, że nie nadawał się nawet na dawcę najmniejszego organu. Proces anihilacji trwał niecałą sekundę, a podróżująca w ciele imigranta świadomość, nie opuściła planety. Nadal myślała, że jest Atovurą i brak ciała zupełnie jej nie przeszkadzał. Marzenie o Europie pozostało równie silne, jak za życia i do kosmity nie dotarło, że wycieczka jest skończona. Pracownicy biura po raz pierwszy spotkali się z przypadkiem turysty, który nadal myślał, że jest człowiekiem i stosował się ludzkich ograniczeń. Nie słyszał, ani zauważał innych bytów niematerialnych. Konsekwencje paradoksu zmuszały do natychmiastowej eksmisji. Postanowiono wyperswadować mu iluzję człowieczego istnienia, poprzez umieszczenie go na gapę, jako obserwatora, obok innego turysty, który miał wkrótce opuścić ciało i powrócić w kosmos. Pracownicy biura mieli nadzieję, że obserwujący ten proces gapowicz, przypomni sobie własną tożsamość i powróci w przestrzeń, a we wszechświecie znów zapanuje spokój, porządek i dostatek.


Atovura zobaczył litery, pojawiające się na monitorze komputera. Był świadom wystukujących je palców, ale nie miał nad nimi kontroli. Nie zdążyło go to zdziwić, ponieważ z zaskoczeniem zauważył, że rozumie tekst, chociaż jeszcze przed chwilą takiego języka nie znał. Czytanie, które nie było jego mocną stroną, teraz nie sprawiało mu żadnego problemu. Popatrzył na piszące dłonie i przeżył szok. Nie dość, że należały do kobiety, to były białe. Kiedy jedna z dłoni zaczęła pracować myszką, Atovura zauważył obok siebie obecność. Oddzielną świadomość, która sterowała dłońmi. Tożsamość ta ignorowała go, chociaż dzięki niej rozumiał język i miał wgląd w myśli, jakie towarzyszyły przeglądaniu internetu. Doświadczenie było tak nierealne, że Atovura uznał je za niesamowity sen. Świadomość sterująca ciałem kobiety przeglądała wiadomości, skacząc z jednego portalu informacyjnego na drugi. Atovura słyszał notatki, jakie robiła sobie w głowie. Niektóre z nich zapisywała w leżącym obok klawiatury notesie. „Powiem, że królowa starzała się za swoich poddanych i starość dopadła ich dopiero po jej śmierci. To bardzo neutralne stwierdzenie, można je uzasadnić setką przykładów i taką samą setką można mu zaprzeczyć. Ale na zaprzeczanie uczestnicy nie będą mieli czasu, ponieważ będę czarująca, a w tej bandzie pozbawionych asertywności straceńców nie znajdzie się nikt, kto by miał odwagę przerwać moją wypowiedź.” Bardzo zadowolona z siebie notowała podobne komentarze przy wybranych artykułach prasowych. Potem otworzyła notes w innym miejscu. Miała tam wypisane negatywne i pozytywne cechy przywódców państw, prowadzących ze sobą wojnę. Jednemu z nich przypisała całą chwałę, a drugiemu całą hańbę. Rozważania nad geopolityką przerwała jej senna muzyczka smartfona. Spojrzała na zegar, zgasiła alarm, zgarnęła notatki do przezroczystej teczki i wyszła z pomieszczenia. Gabinet znajdował się w jakimś aszramie, czy komunie plemiennej. Wszędzie stały posągi hinduskich bożków, a na ścianach wisiały cytaty mędrców i filozofów z całego świata. Korytarz był wyłożony tłumiącą dźwięki wykładziną, ludzie, których mijała, kłaniali jej się, składając ręce jak do modlitwy. Wszyscy gdzieś się spieszyli, nosili proste, jednokolorowe szaty i rozmawiali szeptem. Kobieta dotarła do dużych, lustrzanych drzwi i Atovura ujrzał w nich jej odbicie. Drobna, piegowata, miała gęste, sięgające do pośladków, rude włosy. Ubrana była w elegancką suknię w jaskrawych kolorach i miała na sobie kilka kilo biżuterii. Więcej Atovura nie zdążył zobaczyć, ponieważ drzwi się otworzyły i pojawił się w nich mężczyzna. Ubrany w podobnym stylu, ale bez błyskotek. W rękach trzymał złoty puchar, pełen zielonego proszku.- Gotowi? - spytała.- Czekają na ciebie i na cuda.- No to zaczynajmy, – roześmiała się. Wpuścił ją do środka. Znaleźli się w dużej sali. Na jej środku, siedziało w kole około czterdziestu osób. Wszyscy byli ubrani w białe szaty, na twarzach mieli zdenerwowanie lub ekscytację. Za kręgiem, pod ścianą, siedziało kilka osób ubranych w jaskrawości. Najpierw Atovura pomyślał, że to muzykanci, ponieważ zauważył instrumenty, ale mieli też magiczne przedmioty, więc musieli być czarownikami. Zaskoczyło go to, o europejskich szamanach nigdy nie słyszał. Ruda usiadła zamykając krąg i postawiła przed sobą puchar. Pod pozostałymi ścianami paliły się kadzidła, leżały kryształy, stały figurki zwierząt. Mężczyzna, który ją wpuścił do sali, przytargał wielki bidon z wodą, tacę pełną plastikowych kubków i usiadł za kobietą, która podniosła ozdobioną paciorkami różdżkę i powiedziała: - Zanim puszczę tę różdżkę w obieg i wysłucham waszych indywidualnych próśb, pragnę podziękować Matce Ziemi z tę ceremonię oraz za to, że obdarzyła mnie zaszczytem jej prowadzenia. Chcę też podziękować świętej roślinie, która zabierze was w podróż w głąb siebie. To dzięki niej będziecie komunikować się ze swoimi duszami, uleczać wasz ziemski byt i uwalniać od cierpień wszystkie istoty czujące. Każdy, komu różdżka zostanie podana, niech powie jaka intencja go tu sprowadziła, o co prosi świętą roślinę i za co jest jej wdzięczny. Przyozdobiony cekinami patyk poszedł w ruch i ludzie zaczęli opowiadać o swoich problemach, pragnieniach i lękach. Mistrzyni ceremonii słuchała, notując niektóre wypowiedzi w pamięci. Te, które pasowały do zrobionych wcześniej notatek. Diagnozowała uczestników i tych z podobnymi problemami, wrzucała do tej samej grupy. Decydowała komu trzeba pomóc, a kogo wystarczy naciągnąć na hojne datki. Kiedy paciorkowy patyk zatoczył pełen krąg, siedzący za kobietą pomocnik zaczął podawać jej kubki napełnione wodą. Wsypywała do nich proszek z pucharu, podając podchodzącym. Ona też się napiła. Pito w milczeniu. Kiedy ostatni uczestnik już dostał swój kubek i wrócił na miejsce, odezwała się ponownie. - Ceremonia świętej rośliny rozpoczęła się. Niech będzie waszą transformacją do lepszego, zdrowszego życia. Toalety są w tamtej części sali. Kto poczuje, że musi zwrócić zawartość tego co wypił, może się tam udać. Planeta daje nam wszystko i akceptuje wszystko co jej oddajemy. Czarownicy pod ścianą zaczęli bębnić i grzechotać, a krąg uczestników rozsypał się po całej sali. Myśli kobiety stały się przejrzyste i jej antypatia do wszystkiego i wszystkich zaskoczyła Atovurę. Dopiero po chwili zrozumiał, że ta nienawiść jest jej potrzebna do pracy. Jej zadanie polegało na tym, aby ze współczującym uśmiechem na ustach niszczyć wszelkie pomysły i rozwiązania, z jakimi się do niej zwracali uczestnicy ceremonii. Po to tu przyszli, aby zniszczyła istniejące w nich schematy. Była przekonana, że są beznadziejnie głupi, a dostatek zaślepił im prawdziwe cele życiowe. Dzięki nim, była bogata. Oskarżała ich o to, że nie leczą dziedziczonych od pokoleń chorób i traum, tylko przekazują je swoim dzieciom. Nienawidząc ich, dawała im czysty start. Roszczeniowi pechowcy, których tu przywiało, nie potrafili obdarzać się miłością, nie szanowali siebie samych. Nienawidząc, pomagała im roztrzaskać kilka opartych na zawiści i żalu przekonań. Niektóre z nich zastępowała alternatywnym przesądem. Atovurze przypomniał się wioskowy czarownik. Zrozumiał jego zachowanie, dlaczego traktował wszystkich z góry, nawet jego ojca. Ludzie na sali przestali zwracać uwagę na otoczenie, każdy z nich odważył zająć się sobą. Moc, jaką nosił w sobie zielony proszek, nie zmieniała ludzi, tylko ich podejście do siebie. Szamanka zanuciła radosną pieśń, aby podarować im chwilę zwycięstwa. Chciała, aby poczuli się jak zdobywcy dzięki temu, że ona przez chwilę będzie udawała zwyciężoną. Właśnie dlatego tak bardzo ich nienawidziła. Nie było innego sposobu, aby stać się ich pasterzem. Pocieszało ją to, że po ceremonii będą mieli sklerozę, bolesnego kaca i piękne wspomnienia, a ona stanie się jeszcze bogatsza. Zapomną o swojej dominacji i zapłacą jej, za konieczność ciągłego używania nomenklatury ezoterycznej. Poza tym, musiała pracować tam, gdzie reszta dobrze się bawi. Jeszcze jeden powód, aby ich nie lubić. Atovura z fascynacją wsłuchiwał się w jej myśli. Tłumaczyły szorstkie metody wychowawcze ich wioskowego czarownika i chociaż przyświecała im inna intencja, kryły w sobie podobny cynizm i pragmatyzm. Do kobiety podszedł pomocnik i wdmuchnął jej do nosa mieszankę ziół. Szamanka odkryła obecność Atovury w swojej głowie. Nazwała go intruzem, wyobraziła sobie ołowiany groszek i zatrzasnęła go w środku. Dostęp do jej myśli znikł, ale nadal mógł patrzeć na świat jej oczami i słyszeć to, co mówi i to, co mówią do niej. Zajęła się podchodzącymi do niej ludźmi, odpowiadała na ich pytania, posiłkując się zrobionymi wcześniej notatkami. Cały czas skupiała się na nieoczekiwanym gościu we własnej głowie. Presja z jaką go atakowała, nie pozostawiała złudzeń. Chciała go poddać anihilacji. Bębny waliły bez ustanku, uwolniła się od rozmówców i zaczęła tańczyć. Somnambulicznym ruchom towarzyszyły dźwięki bransolet. Ołowiany groszek, więzienie Atovury, nie przestawało się kurczyć. Usłyszał myśli uczestników ceremonii. Wszyscy się czegoś bali, wszyscy zabiegali o jej względy wierząc, że ich wyzwoli. Udawała pomocną, powiększając cierpienie. Ich niemy krzyk zaczął przepoczwarzać się w panikę i ból. Nagle ktoś z impetem otworzył drzwi do sali. Ołowiany groszek znikł, a razem nim znikł zalew obcych myśli. Atovura usłyszał jej dialog wewnętrzny. Była zaskoczona i wściekła. Spojrzała na nieproszonego gościa. Przerywanie ceremonii nie tylko było uznane za świętokradztwo. Było też dowodem, że ochrona aszramu zawiodła. Jej wściekłość rozlała się na jeszcze kilku mężczyzn, odpowiedzialnych za dopuszczenie do tego incydentu. W drzwiach stał postawny, niebieskooki blondyn. Spojrzał jej w oczy. Miał stalowe spojrzenie. W ręku trzymał krucyfiks, a na torsie miał zapiętą kamizelkę z trotylem. Kobieta i jej asystenci zamarli. Uczestnicy nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi. Jedni tańczyli, inni zachwycali się otaczającymi ich przedmiotami, jeszcze inni leżeli cicho pojękując, albo siedzieli, w milczeniu patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Atovura rozpoznał mroczną determinację w spojrzeniu napastnika. Wytracająca taneczny pęd szamanka, zmusiła się do uwodzicielskiego uśmiechu, jednak zanim zdążyła się odezwać, straceniec nacisnął na detonator.


Po ślubie już nigdy nie robił takich rzeczy, ale wcale nie dlatego, że go nie kręciły. Przestał mówić o swoich pragnieniach i fantazjach, zrobił się zbyt leniwy, aby je spełnić. Już mnie zdobył, więc przestał o mnie dbać. Zaczął korzystać z tej wrednej, kościelnej wymówki, że panuje nad swoim instynktem, a moje ciało to świątynia i jesteśmy lepsi od innych. Zupełnie mu to nie przeszkadza, żeby wymusić pięć minut przaśnego ruchania dla siebie. A jak już się spuści, nazywa to obowiązkiem małżeńskim. Zanim pojawiły się dzieci, podobała jej się moja praca z drewnem i chwaliła moją stolarkę. Po ślubie całą radość z majsterkowania diabli wzięli. Tylko marudziła, żebym nie denerwował jej ojca, który zapewnił mi tłusty etat w swojej firmie. Ta praca zabiła całą moją radość z życia, stałem się niewolnikiem hajsu i jego wnuków. Nie mam nawet czasu pobyć z własnymi dziećmi, a ona zawsze trzyma jego stronę. Atovura właśnie uwolnił się od zgniatającego doświadczenia bycia uwięzionym w ołowianym groszku i nijak nie mógł nadążyć za ilością osaczających go, cudzych myśli. Gwałtowne emocje, które im towarzyszyły, nijak nie ułatwiały orientacji. Dopiero kiedy doszedł do wniosku, że śni mu się kolejny sen i przestał szukać w nim logiki zauważył, że równocześnie ma wgląd w dwie osoby. Obie jaźnie, które właśnie poznał, kłóciły się ze sobą, nie mając pojęcia, że ktoś im się przysłuchuje. Atovura patrzył sobie w oczy, ponieważ oni patrzyli sobie w oczy. Komunikacja nie miała sensu, kłótnia była głośna i obie strony tylko nadawały, nie słuchając siebie nawzajem. Odnalazł ulgę, kiedy przestał korzystać z ich oczu, wbitych w siebie nawzajem. Uwolniwszy się od stresu wilczej konfrontacji, zaczął rozumieć sytuację. Kobieta i mężczyzna byli małżeństwem. Wyjątkowo odległym od jego wyobrażeń na temat mariażu. Był za młody i zbyt zajęty uciekaniem, żeby mieć głębsze doświadczenia z kobietami. Zniesmaczony jakością wrażeń Atovura chciał się uwolnić od tej pary, obudzić. Bezskutecznie. W jego mniemaniu, kochankowie tak traktować się nie powinni, a zaobserwowany bagaż emocji przytłoczył go. Mając dostęp do pamięci kłócących się, wiedział, że są autentyczni i kiedyś myśleli tak jak on. W ich wspomnieniach, odnalazł własne, romantyczne fascynacje urodą i oczekiwania wobec płci przeciwnej. Kochankowie dzielą namiętność, a tych małżonków dzieliła namiętność. Nie był przygotowany na taką wiedzę, cyniczną i wypraną z czułości. Przekonanie, że nie będzie mógł zapomnieć tego doświadczenia, popsuło mu humor. Bycie świadkiem tego, co dzieli męża i żonę, zniechęciło go do ożenku. Zmęczona syzyfowymi zapasami para, przestała na siebie wrzeszczeć. Cisza, która zapadła, była zanieczyszczona cierpieniem. Przypominała przerwę, między rundami na ringu. Obydwojgu było głupio, że ponownie nie utrzymali nerwów na wodzy i poddali się agresji, ale żadne nie chciało przyznać się do porażki jako pierwsze. Sytuację utrudniało, że nawet nie pamiętali, kto zaczął. Takie były ich pierwsze, wspólne myśli. Atovurę przeraziła ta więź, ale nie miał dokąd uciec. Ona odezwała się pierwsza, ale jej słowa nie odzwierciedlały wszystkich, przebiegających jej przez głowę, myśli. - Jeżeli nie pojedziemy do moich rodziców na kryształowe gody, cała rodzina dowie się, że pogardzasz moim ojcem. Gówno mnie obchodzi rodzina, ale nie stać nas na to, żeby mój ojciec wywalił cię z pracy. Znasz tatę, ma konserwatywnego bzika na punkcie rodzinnych relacji.- Kobieto, wyluzuj. Znowu każę jej się uspokoić, podła, nigdy nie przestaje mnie poganiać. Tutaj chodzi o to, żeby zrozumiał równowagę. Nie jesteś jego żoną, tylko moją.- Faceci! Pieprzone koguty. Czy ty nigdy nie możesz ustąpić?- Ustępuję całe życie i już mi się znudziło. Poza tym nie musisz nic robić, sam mu wszystko wytłumaczę. - Jakbym słyszała twoją matkę... Nic mu nie wytłumaczysz debilu. To debil, który cię nienawidzi i musi tolerować tylko prze ze mnie.- Odczep się od mojej matki! Zazdrosna jesteś, że od kiedy owdowiała, częściej ją odwiedzam? - Nie będzie z nami mieszkać. Epoka rodzin wielopokoleniowych już się skończyła! Jebany maminsynek, nie będę mu ulegać! Mamy prawo do życia bez jej pomysłów na wychowanie dzieci.- I prawo do życia bez presji twojego ojca!- Żarlibyśmy trociny, nieudaczniku, gdybyś dalej zajmował się tymi swoimi deskami. I tak ulegniesz mojemu ojcu, zawsze ulegasz. - Może mielibyśmy mniej, ale przynajmniej miałbym czas dla dzieci. - Trzeba tak było mówić przed ślubem. Przydałaby się nam intercyza.- Przed ślubem nie mieliśmy dzieci. Nie fair, dzieci na to nie zasługują. Ale skoro ciebie to uspokoi, możemy iść do notariusza i spisać. Nie potrzebuję twojego tatusia, żeby nas utrzymać. - Uspokoję się jak pojedziesz na tę ich cholerną stypę. No to kurwa pojechałam pomyłką freudowską. Trzeba go natychmiast zalać słowami, żeby nie zauważył. Przecież jesteś w stanie wytrzymać te czterdzieści osiem godzin. Sam tam nie pojedziesz, będziemy się wspierać. Naprawdę nie tak trudno posiedzieć i pouśmiechać się. Przecież to przyjęcie, radosna okazja. Pokażemy, że jesteśmy zgodną, zgraną rodziną, z której mogą być dumni...- Przecież to kłamstwo. Nie jesteśmy ani zgrani, ani zgodni. Czterdzieści osiem godzin poza pracą w towarzystwie jej ojca. Pierdolę ten cyrk. Nic z tego. Nie jadę i kropka. Jak chcesz to jedź sama, a ja zabiorę dzieci na biwak. Atovura ponownie przestał rozumieć ich rozmowę, ponieważ ponownie zaczęli na siebie wrzeszczeć. Ogień namiętności był tak samo intensywny jak wtedy, kiedy pierwszy raz spotkali się na tańcach, upili i za remizą, na stogu siana, pochłonął ich dziki, animalistyczny seks. Teraz brzydzili się siebie, a wrzask był żałobą po namiętności. Do wspomnień o tamtym spotkaniu, tylko Atovura miał dostęp. Dla nich tamte czasy odeszły bezpowrotnie, wybrali o tym nie pamiętać. Już dawno nie pobudzali się erotycznie. Ogłuszeni życiowymi obowiązkami zamienili miłość na wojnę. Zrobiło mu się ich żal i przestał oglądać ich myśli. Zrozumiał, że tak kończy się ślepe spełnianie wszystkich warunków, aby zostać uznanym za dorosłego. Ich jedyną motywacją do życia było udawanie przed dziećmi, że są zadowoleni z dokonanych wyborów. Czy jego ojciec ukrywał ten sam sekret? Czyżby miłość dzieci, rozpaczliwa motywacja, aby życie nadal miało sens, była wszędzie tak samo kaleka? Nie chciał znać odpowiedzi na te pytania. Opuściwszy rozwrzeszczane umysły obserwował ciała. Byli piękni, zamożnie ubrani. Wzbudzaliby zachwyt, gdyby tajemnice ich fizjologii mogły uchować się przed jego percepcją snu. Frustracje niszczyły ich od środka. Prokreacyjny seks był dla obu stron upokarzającą torturą. Nigdy nie nauczeni pracy nad budowaniem wzajemnej przyjemności, funkcjonowali jak niewłaściwie użytkowane maszyny i podobnie zaniedbywali swoje dzieci. Pulsowali pożądaniem, nieadekwatnym do ról jakie przyjęli w rodzinie i w społeczeństwie. Pijane, dzikie, zbliżenia z przeszłości można było wyprzeć z pamięci, ale tego, czego dowiedziały się o sobie instynkty, zapomnieć się już nie dało. Kiedyś, bez codziennej czułości, nabierając kurażu na imprezowych używkach, pożerali się nawzajem. Potem w ciemnym pokoju pod kołdrą, zmuszali się do prokreacji. Ich strefy erogenne były kompletnie znieczulone, a małżeństwo stało się mechanicznym długiem, spłacanym nie wiadomo komu. Rozległo się wycie syren, ale zajęta kłótnią para nawet ich nie usłyszała. Wrzeszczeli na siebie dalej. Atovura, studiując ich zmysły dowiedział się, że obrzydzenie żoną wzrastało u niego po każdej ejakulacji, a jej nikt nie nauczył szacunku do źródła, z którego czerpała energię. W ogóle się nie uziemiała, uważała, że to jego obowiązek. Traktowała go jak maszynę do produkcji nasienia, a nie jak żywego, mającego swoje ograniczenia człowieka. Tak nauczono ich żyć, sami pogrzebali swoje szczęście. Chociaż byli bogatymi Europejczykami, duma z przedmiotów i zawstydzenie zbliżeniem, czyniło z nich ludzi uboższych od tych, w jego wiosce. Żyjące w dostatku i pokoju głupki, które zamiast obdarowywać się przyjemnością, wydzierały ją sobie nawzajem. Nie umieli być wdzięczni, nie doceniali otoczenia. Zdumiony Atovura nie widział tu żadnego raju, cudu po który wybrał się w podróż do Europy. Patrzył jak wyssani z radości życia, osłabieni ludzie, walczą do samego końca. Nie wiedział o co, ponieważ oni też tego nie wiedzieli. Pozostał im tylko instynkt samozachowawczy, umieli już tylko na siebie wrzeszczeć. Potarzali te same błędy, z dziecinną naiwnością wierząc, że przyniosą nowe rozwiązanie. Uwięzieni w wiecznej gonitwie, szukając gorszych, aby móc przy nich lepiej wyglądać. Spięci, wytresowani, bez świadomości, że zaniedbują swoje dzieci. Chłop traktujący swoją męskość jako coś warunkowego, wymagającego wiecznego udowadniania, budził litość Atovury. Dla Afrykańczyka jądra były oczywistością, a nie powodem do wstydu. Zrobiło mu się niedobrze i odsunął się od percepcji zmysłowej skłóconych małżonków. Wtedy zobaczył jak czarne macki wychodzą z brzucha krzyczącej kobiety i oplatają jej partnera tak szczelnie, że aż brakuje mu powietrza. Dlatego był taki chudy i żylasty. Ona nie miała pojęcia, że jest czarownicą. Macki, które odcięły go od ziemi i zdusiły, sprawiały, że stała się od niego cięższa, a nieświadomość posiadanej mocy powodowała, że coraz bardziej unieszczęśliwiała i jego i siebie. Dlatego zaczynała już tyć. On mógł się po prostu odciąć i uziemić, ale tego nie robił. Atovura poznał ich lepiej, niż oni znali się nawzajem. Syreny wyły, wir mrocznych macek otaczał ich coraz szczelniej, a wymieniona na wzajemne obwinianie się namiętność, ejakulowała pretensjami. Ich piekło było dużo gorsze od dyskomfortu ołowianego groszka. Wycie syren zostało zagłuszone przez huk wybuchów. Zadrżały szyby, ale porzucone, bezradne dzieci, wierzące, że wrzaskiem zmuszą świat do posłuszeństwa, nadal nic nie zauważały. Atovura pojął, czym jest udręka posiadania. Przywiązanie do markowych aut, współzawodnictwo w zdobywaniu jak najnowszych, atrakcyjnych gadżetów. Gdyby wiedzieli o sobie to wszystko, czego zdążył się o nich dowiedzieć, uwolniliby się już dawno. Zamiast tego, przez okno wleciała rakieta i zwróciła im wolność.


„Wszystko wydarzyło się wtedy, kiedy powróciła kometa. To najtrudniejszy czas dla piekieł, czas umierania szatanów. Nic nie karmi lepiej przerażenia w otchłani, niż upodmiotowienie nieśmiertelności.” Atovura ponownie zobaczył literki, tym razem na tablecie. Teraz czytał w innym języku niż poprzednio, ale rozumiał tekst z tą samą biegłością. Nawet wiedział, że ten język jest germański, a poprzedni, w którym czytał wiadomości, należał do grupy słowiańskiej. Rzeczywistość germańska była opisana inaczej, zupełnie jakby tutaj obserwowano świat pod innym kątem. Takie same różnice plemienne znał z domu. Po kłócącej się parze ślad zaginął, a czytający człowiek był bardzo niezadowolony z tekstu, który sam napisał. Sen Atovury robił się coraz bardziej ciekawy. Rozejrzał się po mieszkaniu. Drogie przedmioty i markowe ubrania walały się w nieładzie, jakby pokój nawiedziła trąba powietrzna. Czytająca osoba była młodym mężczyzną, ale Azandyjczyk nie zdążył mu się przyjrzeć, ponieważ najpierw usłyszał płytki, pospieszny oddech i podwyższone tętno, a potem tekst znikł i na tablecie pojawiła się obraz podskakującej słuchawki. Mężczyzna odebrał telefon. Na ekranie pojawił się uśmiechnięty brodacz. - Siemasz, co robisz? – zapytał głębokim, władczym basem. - Pracuję.- Nie kłam, kurwo. To twoje wymyślanie bzdur to żadna robota, – zarechotał. - Impreza jest, wbijaj. Będzie amerykańska parka, jeden Izraelczyk i cała puderniczka kokainy. Serfuję po portalach, na pewno ktoś jeszcze dołączy. Płucz dupę i robimy sobie maraton.- Muszę skończyć edycję, – mężczyzna bronił się słabym głosem. - Czekają na tekst. - Nie martw się, znam twoje groszowe dedlajny, zdążysz. A jeden z Amerykanów to czarnuch. Wielka pała.- Będę za godzinę. Połączenie zostało natychmiast przerwane. Atovura zaobserwował podskok tętna. Podniecenie zalało mózg falą endorfin. Mężczyzna odłożył tablet i pobiegł do łazienki. Oddech zrobił mu się jeszcze płytszy. Niewiele myślał, mózg miał zalany obrazami nagich, podnieconych mężczyzn. Wszedł pod prysznic i zaczął robić sobie lewatywę. Atovura na próżno szukał w tym człowieku, obserwowanym w dużym, łazienkowym lustrze, źródła swojego dotychczasowego zachwytu nad Europejczykami. Owszem, tak jak kłócąca się para, był bardzo przystojny i proporcjonalnie zbudowany. Przypominał seksownych mężczyzn, których wizerunkami miał zalany umysł. A jednak było w nim coś odpychającego, coś, czego Atovura nie potrafił zrozumieć. Połowa Afryki, którą zwiedził w trakcie swej podróży na północ, korzystała z wybielających kosmetyków. Dyktowany przez wszędobylskie reklamy biały kanon piękna, wpływał na gusta i guściki. Gdyby zobaczył tego mężczyznę na ulicy, pomyślałby, że widzi właśnie takie uśmiechnięte, reklamowe bóstwo. Straciłby pewność siebie, poczułby się gorszy i mniejszy od niego. Teraz widział, że młodzieniec miał wygolone włosy na ciele i kilka, kontrastujących z różem skóry, czerwonych pryszczy. Pospiesznie wypłukiwał z siebie ekskrementy, irytując się i klnąc, kiedy zaglądał do kibelka po każdym wylewie i odkrywał, że to jeszcze nie koniec płukania. Atovura widział już kilku wariatów, ale takiego, który sam siebie pogania i obrzuca wyzwiskami, jeszcze nie. Kiedy zaczęła się z niego wylewać woda, wziął prysznic, błyskawicznie się ubrał i wygrzebał z góry ciuchów ciężką sportową torbę. Bałagan, jaki za sobą zostawił, kontrastował z precyzją i elegancją jego stroju. W windzie jego stres znacznie się powiększył, a podniecające obrazy znikły, zastąpione przez jedną myśl: „nie mogę zawieść mojego ojca, muszę spełniać jego oczekiwania, ponieważ jestem mu winien posłuszeństwo”. Myśl ta, wyraźna, klarowna i zahibernowana, stała w zupełnej opozycji do przekonań Atovury. Mężczyzna wsiadł do czekającej na niego w podziemnym garażu taksówki. Podał kierowcy cel podróży i zaczął patrzeć przez okno. Atovura, po raz pierwszy w życiu zobaczył śnieg. Miasto było całe białe. Tak czystego miasta nie widział jeszcze nigdy. Jego przewodnik, nieświadom dodatkowej obecności, znał tu każdy kamień. Obserwacja była fascynująca. W swoich najśmielszych marzeniach o Europie nie wyobrażał sobie, że będzie mógł oglądać takie piękno. Świątecznie przystrojone ulice mieniły się całą paletą barw, neony konkurowały z lampkami na choinkach i stroikami na latarniach. To była krótka podróż. Taksówka zatrzymała się przed jasno oświetloną kamienicą. Mężczyzna wysiadł i wbiegł do środka po szerokich, kamiennych schodach. Nacisnął dzwonek przy wejściu do jednego z mieszkań. Nikt mu nie otworzył drzwi, usłyszał tylko szczęk odsuwanego zamka. Wszedł w ciemność. Zimowy dzień został za drzwiami, w środku panował gęsty, upalny mrok. Przedpokój był wypełniony mgłą papierosowego dymu, a powietrze było przesycone ostrą wonią alkoholu i moczu. Śmierdziało jak w slumsach. Ciemnoróżowe, dyskretne kinkiety, dawały tylko tyle światła, ile było potrzebne, aby się nie potknąć i nie wejść na ścianę. W głębi korytarza majaczyły się dwie sylwetki. Atovurze zajęło chwilę, żeby zrozumieć nietypowy widok. Jeden mężczyzna siedział na zydlu z szeroko rozstawionymi nogami i palił papierosa. Między jego nogami klęczał drugi, wykonując fellatio. Spółkujący mężczyźni nie zszokowali go. W jego plemieniu kontakty jednopłciowe też funkcjonowały na marginesie codzienności. Zdarzało się, że bezżenni wojownicy na służbie, albo niedopieszczone żony jednego męża, zabawiali się ze sobą nawzajem. Służącym starszyźnie młodzieńcom, także zdarzało się miewać takie doświadczenia ze opiekunami, przed rytuałem osiągnięcia dorosłości. Takie kontakty nie zdarzały się często i zawsze wymagały głębokiej relacji emocjonalnej pomiędzy partnerami. Były bardzo osobiste i wypełniały naturalną lukę w funkcjonowaniu wspólnoty. Tutaj panowały inne zasady. Owinięci kłębem czarnych macek partnerzy, widzieli się pierwszy raz w życiu. Nawet nie znali swoich imion. To dodawało im odwagi. Mężczyzna obojętnie minął zadowalającą się parę i wszedł do jednego z pokoi. Nie było w nim nikogo. Rozebrał się i otworzył zabraną z domu torbę. Była pełna erotycznej odzieży i seksualnych zabawek. Oglądając się w dużym, okrągłym lustrze toaletki, założył na siebie czarną, skórzaną uprząż. Na blacie mebla, stała metalowa taca, a na niej długie kreski białego proszku. Z głębokim westchnieniem ulgi sięgnął po słomkę i wciągnął przez nos jedną z kresek. Mózg przeszyła mu euforia, tętno podskoczyło i nawet nie zauważył kiedy zaczął się pocić. Przez kolejne drzwi przeszedł do dużego pokoju, wypełnionego narzucającą ostre tempo muzyką. Usiadł w fotelu i otworzył sobie butelkę piwa. Łapczywie ugasił pragnienie, chciwie rozglądając się dookoła. Na podłodze wiło się kilku mężczyzn. Uprawiali pornografię. Chociaż właśnie takie obrazki cieszyły go najbardziej, wcale nie był podniecony. Kokainowe tempo postawiło przed nim wyzwanie, któremu musiał sprostać. Do fotela podszedł brodacz, który go tu zaprosił. Gruby, ubrany w obcisły gumowy kombinezon, przypominał nieogoloną wędzoną szynkę. - Co tak siedzisz? Nie przyłączysz się? - podał mu niebieską tabletkę. – Weź to, zaraz ci stanie. Nie czekając na odpowiedź powrócił do spółkującego kłębowiska. On też się spieszył, też musiał sprostać zadaniu. Po popiciu piwem tabletki mężczyznę wbiło w fotel i bezwład trwał tak długo, aż doszło do stabilizacji krążenia. Nie mając wglądu w żadne myśli, które mogłyby mu wyjaśnić sytuację, Atovurze pozostało przyglądanie się tej przedziwnej sytuacji. To, co zgromadzeni robili sobie nawzajem, przekraczało jego zrozumienie. Starali się odtworzyć filmowe sceny, które były wyświetlane na wielkim, zajmującym jedną ze ścian, telewizorze, za każdym razem popadając w odbierającą im siły zaciętość. Jeśli to miał być jakiś rytuał, to nie miał ani początku, ani końca. Chyba poza trwaniem, żadnego celu nie miał. Czasem jeden z uczestników wychodził, czasem pojawiał się inny, ale nie było w tym żadnej regularności. Jeśli celem miała być rozkosz, to poziom znieczulenia środkami odurzającymi, wydawał się być temu celowi przeciwstawny. Atovura nie rozumiał po co tak bardzo stępiać wrażliwość, żeby potem tak rozpaczliwie poszukiwać wzajemnego dotyku? Mężczyźni policzkowali się, wpychali sobie penisy w gardła, wkładali sobie nawzajem prącia, pięści i różne gumowe zabawki w odbyt. Niektóre zabawki wyglądały jak penis, inne jak końskie przyrodzenie albo policyjna pałka. Oddawali na siebie mocz, bili się skórzanymi pasami. Obrzucali się wulgarnymi wyzwiskami i pluli sobie w twarz. Raz po raz oczy uciekały im w głąb czaszek, niczym elektryfikowanym na futra norkom. Kiedy zapaść minęła, a niebieska tabletka spowodowała erekcję, mężczyzna wstał z fotela i dołączył do kłębowiska. Jego puls zaczął przyspieszać ruchem jednostajnie przyspieszonym, a jak tylko trochę się uspokajał, młodzieniec natychmiast biegł do pokoiku z toaletką, aby przyjąć kolejną dawkę narkotyków. Otoczony kłębowiskiem duszących macek Atovura, wyrwał się ponad te wibracje. Na szczęście, były zbyt obce jego doświadczeniom, aby go pochłonąć. Spotkania mężczyzn w jego stronach wyglądały inaczej. Wioskowy czarownik, kiedy przy pomocy złej czaszki tępił czarnoksięstwo, organizował męski rytuał, w trakcie którego bił w bęben. Przybyłych oczyszczał z niepowodzeń magiczną, złą czaszką, a potem wszyscy wspólnie grali na bębnach, coraz głośniej i szybciej. Głośniej i szybciej nie było jedynym podobieństwem z obserwowaną sytuacją. Rytuał kończył się wspólnie wypracowanym, ekstatycznym stanem, podobnym do tego, w którym znalazła się obserwowana przez Atovurę osoba, każdorazowo po wciągnięciu białej kreski. I właśnie na tym polegała zasadnicza różnica. Wojownicy Azande docierali do tak wysokiego stanu euforii przez cały rytuał. Ci tutaj wprowadzali się weń natychmiast, dzięki białemu proszkowi mocy. Traktowali ten stan jako podstawowy poziom satysfakcji. Wymagało to od nich stałego spożywania narkotyków, tytoniu i alkoholu, aby utrzymać znieczulenie w ciele i euforię w głowie. Brutalny gwałt na własnej fizjologii i straszliwe wyzwania anatomiczne, jakich ta ceremonia wymagała od swoich uczestników, były tylko pochodną wspólnego działania w stanie euforycznym. U Azande nawet rytuał osiągnięcia dojrzałości był dużo prostszy i mniej bolesny. Obrzezanie po wkroczeniu w wiek dojrzewania odbywało się bez znieczulenia, ale było dużo mniej szkodliwe dla organizmu, od tego, co działo się tutaj. Wycieńczająca ceremonia trwała już ponad dobę. Atovura obserwował pogarszający się stan zdrowia człowieka, któremu towarzyszył. Myślenie nie było jego mocną stroną. Przetwarzał monotonnie obrazy, tęskniąc za niepamiętaną, zablokowaną wyobraźnią. Był coraz bardziej odwodniony i poraniony. Azandyjczyk słyszał płacz jego opuchniętej prostaty i jęczenie nie nadążających z odtruwaniem organizmu nerek. Gardło było całe poranione, górne drogi oddechowe wypełniły się krwawą wydzieliną, uwolnioną by zagoić poranioną żrącym proszkiem śluzówkę. Atovura zastanawiał się, jak długo uda mu się nie wejść w kontakt, z wynikającym z tych uszkodzeń bólem. Myśl o posłuszeństwie ojcu usprawiedliwiała ten obłęd i nadawała mu makabryczny sens. Koniec nadszedł dopiero po dwóch dniach gwałcenia i bycia gwałconym, z przerwami na alkohol i papierosa. Bolesne skargi biorących udział w rytuale organów, zamieniły się w wycie. Atovura zaczął im odpowiadać. Ze współczuciem informował, że to nie z jego woli taki spotkał je los i nie ma tu żadnej mocy. Przepraszał, że nie może im pomóc. Wtedy, do mózgu rozpustnika, dotarł ból. Pociemniało mu przed oczami. Euforia, w ułamku sekundy zamieniła się w depresję. Zesztywniały mu mięśnie, żyły skurczyły się i zrobił się sino niebieski. Zorientował się, że przeholował, umiera. Nagle Atovura usłyszał jego myśli. Niewiarę, że to już, tak wcześnie, pragnienie, aby gdzieś zdążyć, coś naprawić. Ujrzał wspomnienia. Ludzi, którzy go kochali i których wyrzucił ze swojego życia. Zaczęło mu brakować tlenu, a sparaliżowane naczynia krwionośne już nie były go w stanie dostarczyć. Bezwładnego jak kłoda obojętnie wypchnięto z kłębowiska ciał. Był zbyt mało odważny, aby uwolnić się od paraliżującego go lęku. Poczucie winy, że zawiedzie ojca, kiedy ten dowie się jak umarł, było jego ostatnią spójną myślą. Potem było już tylko przerażenie. Umieranie potrafi być okrutne, nawet Atovurę przejął lęk. Pomyślał, że nie chce umierać tak, jak człowiek, którego obserwował, a sen który śni, jest chory. Zapragnął obudzić się.


Obudziła się z głośnym krzykiem, łapczywie chwytając powietrze. Usiadła na łóżku, ciężko dysząc i usiłując przypomnieć sobie, co ją tak przeraziło. Nie udało się, ale nie było po czym płakać. Zmora, która siedziała jej na piersiach umknęła, koszmar minął. Wstała i podeszła do okna. Po drodze minęła lustro, wbudowane w drzwi ciemnej, starej szafy. Atovura ujrzał w nim starą kobietę o ostrych rysach i zaciśniętych ustach. Miała na sobie przypominającą habit, koronkową koszulę nocną. Narkotyczny obłęd umierania odszedł, ale klaustrofobiczny sen trwał dalej. To pomieszczenie też nie było wystarczająco oświetlone. Rozejrzał się po sypialni. Była urządzona co najmniej pół wieku wcześniej i od tego czasu nie wprowadzono w niej żadnych zmian. Panował tu pedantyczny porządek. Kobieta podeszła do okna, zasłoniętego ciężką, aksamitną, kotarą. Na parapecie stała szklanka wody i kilka lekarstw. Wzięła jakąś tabletkę i obficie popiła. Otworzyła okno, żeby wpuścić świeże powietrze. Jeden rzut okiem na ulicę wystarczył, żeby Atovura rozpoznał okolicę. Oglądał już tę promenadę od drugiej strony, kiedy wylądował na italskim brzegu. Tym razem, nie parkował na niej żaden motocykl. Kobieta uspokoiła się i wróciła do łóżka. Mijając lustro, niechętnie rzuciła na siebie okiem. Zaskoczony Atovura dowiedział się, że nie lubi na siebie patrzeć, ponieważ czuje się winna z powodu bycia kobietą. Najbardziej nie lubiła swoich dużych piersi i cieszyła się, że już minął czas, kiedy przykuwały uwagę mężczyzn. O tym, co miała niżej, w ogóle wolała nie myśleć. Od lat, sikając, a nawet myjąc się, ignorowała obecność własnego sromu. Położyła się na łóżku, ale już nie udało jej się usnąć. Zaczęła rozmyślać o swoich sąsiadach, o młodej parze, która nie wzięła ślubu. Dowiedziała się o tym kilka dni wcześniej i modliła się do Ignacego Loyoli, aby zesłał na nich łaskę opamiętania się. Nie mogła zrozumieć, jak ich rodzice mogli tolerować taki stan rzeczy. Nigdy ich nie widziała, nigdy nie odwiedzili młodych, więc przedwczoraj założyła, że para dopuściła się jeszcze cięższego grzechu, przeciwko trzeciemu przykazaniu. Teraz już nie pamiętała, że to był jej własny domysł i traktowała to założenie jako fakt rzeczywisty. Bardzo ją to męczyło. Uważała, że przez takie zaniedbania, świat staje się coraz bardziej okrutny. Atovura doskonale znał taki tok myślenia. W jego rodzinnych stronach, przestano karać zdradę małżeńską śmiercią, dopiero kilkadziesiąt lat temu. Doskonale pamiętał, kiedy druga żona jego wuja, została przyłapana na zdradzie przez żonę jej kochanka. Na dotkliwym pobiciu wiarołomców się nie skończyło, później postawiono ich pod sąd. Oczywiście zaprzeczali, żeby cokolwiek między nimi miało miejsce, ale sąd zapytał wyroczni, która przeprowadziła rytuał. Napojone dawką trucizny kurczaki nie przeżyły próby. To jednoznacznie przesądziło o winie kochanków. Za karę, przez pięć tygodni, musieli pracować za darmo w majątku sędziego. A za to, że kłamali, trwoniąc czas sądu i wyroczni, musieli jeszcze dodatkowo zapłacić odszkodowanie. A jakby tego było mało, wuj dostał jeszcze rekompensatę, od podrywającego mu żonę gacha. Mama Atovury, razem z pozostałymi żonami, śmiała się, że wyrok sądu był romantyczny, ponieważ niefortunni kochankowie, pracując u sędziego, mogli znowu być razem. Kobieta, której oczami Atovura oglądał obecnie świat, miała podobne podejście do życia. Nie mając własnego, żyła życiem innych. Młody Azande, już w dzieciństwie, nauczył się omijać takich ludzi szerokim łukiem. Szybko zorientował się, że ci, którzy sprowadzają innych na jedyną, słuszną ścieżkę, to wariaci. Pogrążona w refleksji staruszka miała bardzo zdyscyplinowany umysł. Odmawiała swoje modlitwy słowo w słowo, bez żadnych własnych refleksji, nigdzie nie błądząc myślami. Atovura zaczął się zastanawiać, czy zachowanie pary, w której intencji się modliła, było akceptowalne dla innych ludzi w okolicy? Pewnie tak, skoro mogli tu mieszkać i nie ścigał ich żaden sąd. Słyszane modlitwy zawierały w sobie oczekiwanie, że się zmienią. Ich bezbożne życie, wprowadzało chaos w jej świat. Atovura musiał przyznać, że pedantycznego porządku wokół niej nie brakowało. Zrozumiał, że chociaż nie przyznaje się do tego, jak do własnej cipki, to uważa, że jej świat jest bardziej święty. Panowała nad swoimi namiętnościami, w odróżnieniu od sąsiadów, którzy żyli w grzechu. Azandyjczyk nie mógł zrozumieć, jak można wybrać tak smutne i puste życie. Chociaż doświadczał jej satysfakcji, płynącej z pragnienia, aby wszyscy byli cnotliwi i bogobojni, to nie odnajdywał w niej radości. Kiedy zrozumiał, że ona też nie potrafi być szczęśliwsza, zostawił jej myśli i zanurkował we wspomnienia. Intrygowała go, chciał znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego wybrała takie życie. Przecież musiała być kiedyś młoda, a biologia, wiadomo, rządzi się swoimi prawami. Ciekaw był kiedy, jak i dlaczego, wypaliła swoją namiętność. Odpowiedź była zaskoczeniem. W jego śnie zdarzyło już mu się zostać wyrzuconym z myśli obserwowanej osoby, ale z murem zagradzającym dostęp do wspomnień, spotkał się po raz pierwszy. Na murze tym, ktoś napisał czerwonym sprejem: „Letycja to kurwa.” obok innym charakterem pisma, niebieskim sprejem, było napisane „Należę do Boga i żaden mężczyzna go nie zastąpi”. Kiedy Atovura przeczytał te słowa, kobieta przerwała modlitwę i usiadła na łóżku. Jej nastrój gwałtownie się zmienił, zupełnie, jakby koszmar powrócił. Wstała i przeszła do pokoju obok. Panował w nim taki sam, pedantyczny porządek. Na jednej ze ścian wisiał duży obraz Matki Boskiej. Uklękła przed nim i zaczęła się modlić. Skupienie, jakie towarzyszyło jej wcześniej gdzieś znikło, pacierz klepała automatycznie. Pewnie dlatego słowa przestały mieć jakąkolwiek moc, nie udało jej się nawet rozluźnić. Świt przyniósł światło, sączące się spod szczelnie zasłoniętych kotar. Skończyła się modlić, wypiła kawę, ubrała się i wyszła z mieszkania. Na schodach spotkała młodą, zestresowaną kobietę. To była właśnie ta sąsiadka, która żyła z ukochanym bez ślubu. - Witaj, drogie dziecko, – przywołała na twarz grymas uśmiechu. – Jak się dzisiaj miewasz?- Dziękuję, dobrze. Pani sposób na marynowane oliwki, okazał się być znakomity. Dziękuję. Zanurzyły się w pogawędkę na tematy, których Atovura zupełnie nie rozumiał. Zaskoczył go ton staruszki. Rozmawiała z młodą, ukrywając swoją niechęć, zupełnie jakby miała do czynienia z zupełnie inną osobą, niż ta, o której myślała po przebudzeniu. Studiując jej myśli, zrozumiał strategię. Uważała, że posłuszeństwo Bogu, daje jej prawo do egzekwowania jego woli na zbłąkanych owieczkach. Nie interesowało jej to, że uzurpując sobie rodzicielską władzę, bezwzględnie manipuluje młodą. Ignorowała ten dysonans pomiędzy własnymi przekonaniami religijnymi i czynami, z tym samym impetem, z którym ignorowała własną cipkę. Młoda kobieta darzyła rozmówczynię sympatią i szacunkiem. Przypominała owcę, prowadzoną na rzeź. Jej postawa nie była odbierana jako oznaka dobrego wychowania, tylko jako dowód uległości. Atovura z fascynacją przyglądał się tajemnicy kobiet, obcujących ze sobą nawzajem. Strefa, która przez całe jego życie była tajemnicą, okazała się być całkiem podobna do relacji między mężczyznami, tylko współzawodnictwo wyglądało inaczej. W ocenie starej, młoda sąsiadka żyła w fałszu, więc podminowywanie jej pewności siebie, uważała za swój moralny obowiązek. Niech się gówniara nauczy i weźmie ślub. Udając empatię, sondowała jej życie, wbijając szpileczki, pielęgnując rosnące poczucie winy. Mogła sobie na taki wampiryzm pozwolić, ponieważ młoda nie była asertywna. Z naiwną otwartością karmiła satysfakcję starej, obdarowując ją uległym szacunkiem, należnym seniorom. Nie miała szacunku do siebie samej. Frekwencja jej pozytywnych intencji była marnotrawiona, a frekwencje, które dostawała w zamian, potęgowały tylko stres. To było dużo bardziej chore od mordobicia. Nasyciwszy się energią żyjącej na kocią łapę sąsiadki, staruszka pożegnała się i wyszła przed kamienicę. Brama wejściowa wychodziła na przeciwną stronę budynku, niż widoczna z okien sypialni promenada. Atovura zobaczył wąską, wyłożoną kocimi łbami uliczkę, którą ruszyli przez senne, nadmorskie miasteczko. Przechodniów było niewielu, nikt się nie spieszył. Nadchodzący upał kazał oszczędzać energię. Wszyscy się tu znali. Uprzejmie witana babcia weszła do kilku sklepików i zrobiła skromne, sprawunki spożywcze. Atovura, który już zrozumiał, że ma do czynienia z czarownicą, nie słuchał jej pogawędek ze sprzedawcami. Obserwował jej brzuch, który aż kipiał od ciemnej, czarnoksięskiej energii. Dzięki modlitewnej samodyscyplinie, miała olbrzymią moc. Nie potrzebowała ani czaszek, ani zwierząt mocy, aby emanować tą mocą na innych. Najbardziej niesamowite było to, że nie miała pojęcia, jak wielka jest jej siła. Macki podobne do mangu wychodziły jej z brzucha na oślep, zatruwając ekspedientów i mijanych przechodniów. Mieszkańcy miasteczka kłaniali jej się z szacunkiem, trzymając dystans. W jego stronach, ludzie od razu zorientowaliby się, że to czarownica. Tutaj tylko wiedzieli, że coś im nie pasuje, ale nie umieli sprecyzować, co. Ktoś dotknięty takimi mackami w jego wiosce, zachorowałby jeszcze tego samego dnia. Tutaj, zapewne dzięki farmakologii, ludzie byli bardziej odporni. A może tabletki neutralizowały ich wyczucie magii? Staruszka też miała w domu całą apteczkę. Może ogłuszona lekami nie znała swojej mocy? Mimo pięknego dnia i beztroskiego spaceru, pozostawała chmurna. Afrykańczyk kompletnie nie rozumiał jej cierpienia. Nie musiała pracować, nie miała długów i wypłacano jej wysoką emeryturę. Z perspektywy każdego imigranta, miała fantastyczne życie i była bardzo bogatą szczęściarą. W niejednej wiosce byłaby najbogatszym z ludzi. Tutaj też była wpływowa, chociaż nie miała z tego nic. Zastanowił się nad śnionym snem. Po co dowiaduje się tego wszystkiego o ludziach, którzy nawet nie wiedzą, że istnieje? Kiedy się obudzi? Kobieta dotarła do rynku i ruszyła w kierunku wysokiego, zasłoniętego rusztowaniami budynku. Dopiero, kiedy weszła do środka, okazało się, że kościół. Wewnątrz panował przyjemny chłód. Powietrze było wilgotne i pachniało kadzidłem. Przeżegnawszy się i przyklęknąwszy przed ołtarzem, przeszła do bocznej nawy, odstawiła zakupy i uklękła przed dużym, drewnianym pudełkiem. Atovura po raz pierwszy znalazł się wewnątrz katolickiej świątyni. Pojęcia nie miał, co teraz nastąpi. - Wybacz Ojcze, bo bardzo zgrzeszyłam. - Odezwała się do zakratowanego okienka. - Mów moje dziecko, – odpowiedział z drugiej strony znudzony, męski głos. Rozmówcy znali się od lat, ale z jakichś powodów teraz utrzymywali, że są sobie obcy. Atovura nie rozumiał rytualnej formy tej rozmowy, ponieważ jego doświadczenia z chrześcijanami ograniczały się do znajomości kilku protestanckich zwyczajów. W jego stronach było kilku pastorów, urzędujących w większych wioskach. Ich nabożeństwa znane mu były ze słyszenia, ale o tym, czym jest katolicka spowiedź, nie wiedział nic. Miał też zupełnie inne podejście do religijności. Nawet ci jego współplemieńcy, którzy regularnie chodzili do kościoła, w domu nadal wierzyli w czary, a korzystanie z usług wyroczni było powszechne. Przecież to była tradycja ich przodków. Kobieta zaczęła opowiadać księdzu jakieś historie. Musiała zrobić mężczyźnie za kratkami jakąś straszliwą krzywdę, za którą teraz, próbowała przeprosić. - Ponownie zlekceważyłam syna, czcząc matkę – zaczęła płaczliwym głosem. - Umniejszyłam syna wywyższając matkę.- To żaden grzech córko, modlić się do Maryi.- Nie irytuje księdza, jak widzi, że więcej ludzi klęczy przed ołtarzem Maryi, niż przed Najświętszym Sakramentem?- Nie - westchnął, - szczera rozmowa z Bogiem jest mu zawsze miła, niezależnie od tego czy modlimy się doń bezpośrednio, czy prosimy o wstawiennictwo jego bliskich.- Dwukrotnie przegapiłam Anioł Pański.- Już ci mówiłem, córko, że to żaden grzech. Odmawianie tej modlitwy nie jest obowiązkiem wynikającym z przykazań.- To, że nie mogłam złożyć ślubów zakonnych w młodości, ponieważ mój ojciec miał wobec mnie inne plany, to jeszcze nie powód, dla którego nie mogę należeć do Pana!- Zniż głos córko, jesteś w świątyni. - Wybacz mi, ojcze, ten okrutny grzech. Ukryty w drewnianym pudełku mężczyzna głęboko westchnął i zamilkł. Kobieta zaczęła mu opowiadać o jakichś złych uczynkach, które sobie tylko wyobraziła. O tym, co robiła z sąsiadką, nie wspomniała ani słowem. Atovura zauważył, że właśnie dzięki tym wymyślonym grzechom, rytuał sprawia kobiecie prawdziwą przyjemność. Dla słuchającego mężczyzny jej gadanie było absurdalną mordęgą. Atovurze wystarczył tembr jego głosu, żeby wiedzieć, że przeżywa katusze. Umiała opisać wszystko z takiej perspektywy, aby udowodnić słuszność własnego osądu. Lubiła, kiedy jej słuchał. Nie miała pojęcia, że jej macki przenikają przez kruche drewno i bardzo go irytują. Atovura zorientował się, że intencją rytuału jest oczyszczenie, uwolnienie od przeszłości. Nie rozumiał jednak, dlaczego wolno powtarzać ten rytuał w nieskończoność. Przypominał mu naturalne brudzenie się, które wymaga konieczności regularnego mycia, czyli powszedniość. Definicja winy wymyślona przez staruszkę, niewiele miała wspólnego z tą, o której wspominał mężczyzna w pudełku. Wysłuchiwanie jej chorych fantazji robiło się coraz bardziej bolesne, a macki atakowały brzuch kapłana. Rozkręcona babcia zasypywała go banałami, robiąc mu z mózgu sieczkę i miała coraz większą frajdę. Atovurze dręczenie szamana z pudełka miliardem niepotrzebnych słów, wydało się bardzo komiczne. Wioskowy czarownik nigdy nie dałby sobą tak pomiatać. Zlał by kijem każdego, kto by powrócił do niego z tym samym problemem, na który już odprawił rytuał oczyszczający. Nie wyciąga się złej czaszki na próżno. Powód, dla którego mężczyzna za kratkami nie kazał jej się zamknąć, był dla Atovury niepojęty. Może jej nie słuchał? Już od dawna nie powiedział ani słowa. Wymęczony jej bogobojnym trajkotem, mógł odnajdować schronienie w wewnętrznym spokoju. To miałoby sens. Dopiero, kiedy skończyła, Atovura ujrzał moc, jaką był obdarzony. Poinformował ją, że ma upoważnienie do Boga, aby udzielić jej rozgrzeszenia i zapukał pudełko. Jej przyjemność skończyła się. Gwałtownie, jak odcięta nożem. Przeszedł przez nią paroksyzm bólu, jakby ktoś pociął ją brzytwą. Macki zawróciły i wbiły jej się głęboko w brzuch. Właśnie dlatego miała kompletnie odcięte czucie w dolnej połowie ciała i udawała, że nie ma waginy. Przykurczyła ramiona, jakby niosła teraz na swoich barkach dużo większy ciężar. Kiedy przyklękała przed ołtarzem, Atovura zrozumiał, dlaczego nie rozumie swojej mocy. Skupiając się na nie swojej misji i dźwigając ją swoich barkach, oddawała moc chaosowi. Właśnie przez ten niewidzialny ciężar, czuła się stara, zmęczona, zgorzkniała i nękały ją koszmary. Sama wracała po kolejną dawkę bólu, zamiast pozwolić sobie na wolność. Atovura nabrał szacunku do tutejszego szamana. Był równie dobry w korzystaniu z mocy tych, którzy sami się zniewalają. Kiedy kobieta wychodziła z kościoła, nad wejściem, z rusztowania, stoczyło się pełne zastygłego betonu wiadro. Poruszając się ruchem jednostajnie przyspieszonym, wyhamowało dopiero na kruchej głowie staruszki.


Zobaczył wnętrze sedesu. Białe, dopóki spazm ciała, w którym się znalazł, nie wyrzuciły doń brunatnoczerwonych wymiocin. Skurcze powtórzyły się jeszcze kilkukrotnie, podduszając i otępiając, zanim wymiotującej nie udało się wreszcie zassać powietrza. Ulga rozlała się po jej ciele. Miała delikatne, wypielęgnowane dłonie. Znajdowali się w eleganckiej łazience. Kobieta wstała, podeszła do umywalki i spojrzała w lustro. Nawet przekrwione oczy i zaplute usta nie odebrały jej seksapilu i urody. Jej piękno przykuwało uwagę. - Weź się w garść, kurwo, – powiedziała do siebie i przy okazji, nie wiedząc o tym, do Atovury. Wypłukała gardło, umyła twarz i poprawiła makijaż. Patrzenie na nią było prawdziwą przyjemnością. Wyszła z łazienki. Atovura ujrzał wnętrze dużej willi, w której odbywało się przyjęcie. Liczni goście pili, tańczyli, rozmawiali. Właścicielka uwodzicielskiego ciała, wymieniając uśmiechy i pozdrowienia, doszła do salonu, gdzie dołączyła do grupki gości. Siedzieli na fotelach, ustawionych dookoła okrągłego, szklanego stołu. Usiadła na podłokietniku, obok otyłego brodacza, który żywo gestykulując, przemawiał do zebranych. Atovura nie znał jej myśli, jedynie intencję. Chciała pokazać wszystkim, że jest najlepsza. Taka była. Tajemniczość dodawała jej magnetyzmu. Rozejrzał się po salonie. Właściciel willi musiał być bardzo zamożny. Jeszcze nigdy nie miał do czynienia z takim przepychem. Gdyby znalazł się tutaj w innych okolicznościach, nie mógłby oderwać oczu od gustownego, drogiego wystroju i eleganckich kreacji gości. Jednak w jego karkołomnym śnie, siła z jaką piękna kobieta tłumiła nudności, była dużo istotniejsza od przepychu przyjęcia. Jej zachwyt i dobry humor, były tylko maską. - I dlatego nasze kino cierpi, – kontynuował grubas. – Zalewają nas tym głupkowatym, perfekcyjnie rozreklamowanym szlamem, w którym jeden efekt specjalny kosztuje tyle, ile my mamy na budżet całości.- Już niedługo będziesz musiał zmienić powód do narzekania, dlaczego widzowie nas nie chcą zaripostował ktoś z drugiego końca stołu. – Z dzisiejszą technologią cyfrową, utalentowany dzieciak z laptopem może stworzyć takie efekty, że reklamowego mięsa nie da się odróżnić od superprodukcji.- Pieniądze bez opowieści, dobrego filmu nie zrobią, – roześmiał się ktoś inny. Piękność nie śledziła rozmowy. Walczyła, jej jelita błagały ją, żeby się odsunęła od grubasa, który budził w niej obrzydzenie. Nie słuchała ich. Żelazną wolą zmuszała się do potakiwania i zachwytu, kiedy grubas przedstawiał kontrargumenty. - Pokaż mi dzisiejszą opowieść, pozbawioną wizualnego fresku, która przyciągnie publiczność i zrobi przynajmniej przyzwoitą kasę. Amerykanie to już przeżytek. Hindusi, Rosjanie i Chińczycy są w natarciu. - Amerykanie i Rosjanie to sąsiedzi. Mają wspólną granicę i jakiś deal, o którym nie wiemy. - Dodał kolejny, anonimowy głos. Zrobiło się cicho. Atovura znał takie gęste milczenie. Takie samo zapadało po tym, jak czarownik oskarżał kogoś o rzucenie uroku. Wtedy ludzie odwracali się od oskarżonego i dla własnej wygody i bezpieczeństwa, woleli się nie odzywać. Tam wszyscy czekali na to, co powie czarownik, tutaj na to, co powie grubas. Aktorka, spięta pilnowaniem, aby wyglądać na rozluźnioną, wydała z siebie nerwowy chichot, do którego dołączyła reszta towarzystwa. Uratowała sytuację. Grubas uśmiechnął się do niej. Uspokoiła się na ułamek sekundy i Atovura miał okazję, żeby ponownie popodziwiać wnętrze. Coś się zmieniło, tym razem goście wyglądali jak na starej fotografii bez retuszu. Ich kontury były zatarte. Oni sami nie zdawali sobie z tego sprawy. Bawili się, ale zwracali baczną uwagę na grubasa. Nie tylko piękna aktorka była pod wpływem jego charyzmy. Nawet ci, którzy tylko przechodzili przez salon, starali się zwrócić na siebie jego uwagę. Brodacz stał się czarno biały, jego potężna sylwetka utraciła wyraźne kontury, ale jego uśmiech nadal wyznaczał granicę dobrego smaku. Był świadom swojej niewidzialnej władzy. Ten uśmiech przypomniał Atovurze poborcę podatkowego, który w towarzystwie policjantów pojawiał się w wiosce, dwa razy do roku. Obaj byli takim samym przypadkiem dobrego humoru, który wzbudzał lęk i wszyscy starają się zadowalać, uprzedzić ewentualnego focha. Atovura zrozumiał, jak mało zabawne jest to przyjęcie. Jego lud, po ponad wieku kolonialnych mordów i ekonomicznej okupacji, reaktywował królestwo, ale traktował swego monarchę z dużo mniejszą estymą od tej, której wymagał grubas. Nawet w Afryce, takie relacje jak ta tutaj, należały do przeszłości. Kiedy pokonywała następną falę nudności, Atovura zorientował się, dlaczego aktorka, której oczami obserwował ten świat, różni się od ludzi, z którymi śnił wcześniej. Ona nie utożsamiała się ze swoim ciałem, ona wiedziała, że jest zamieszkującą ciało obecnością. Nauczyła się sterować swoimi emocjami, powstrzymywać odruchowe reakcje. Wiedza ta nie dawała jej wolności, wręcz przeciwnie, naginała swe ciało do tego, czego pragnął jej umysł. Slapstickowy grubas kontynuował swoją perorę, kładąc dłoń na jej łydce. Walcząc z obrzydzeniem, wywindowała swój uśmiech jeszcze szerzej i nagle wszystko znikło. Dopiero wtedy Atovura zorientował się, że cała sytuacja nie działa się w czasie rzeczywistym, tylko była dręczącym ją wspomnieniem. W teraźniejszości widziała biały sufit. Nie zdążył rozejrzeć się lepiej, ponieważ został wciągnięty w kolejne wspomnienie. Szła z grubasem po czerwonym dywanie. Elegancko ubrani, otoczeni przez fotoreporterów, mieli swoją chwilę chwały. Na budynku, do którego się zbliżali, wisiał olbrzymi plakat filmowy. Omdlewała na nim w obcięciach przystojnego amanta. Czerwony dywan znikł i ponownie pojawił się biały sufit. Atovura usłyszał myśl: „Jaka ja byłam głupia myśląc, że można wszystkim udowodnić, że jest się najlepszą. Kiedy się gra, nie można wygrać, ponieważ gra trwa wiecznie.” Nadeszło kolejne wspomnienie. Znaleźli się na planie filmowym, na który przyszła zagrać niewielki epizod i rozmawia z grubasem. Jeszcze nie wie, kim on jest, jej komplement jest szczery i bezinteresowny. On się śmieje i przedstawia, a ona traci kontakt z własnym żołądkiem. Zacierające się kontury, uświadomiły Atovurze, że nie warto dać wciągać w jej wspomnienia. Uchwycił się białego sufitu, wszystkiego, co wiedział o jej dniu dzisiejszym. Zobaczył szpitalny pokój, w którym stało tylko jedno łóżko. Leżała, podłączona niezliczoną ilością rurek, do stojących wokół łóżka maszyn. Ciszę zakłócały dźwięki aparatury, monitorującej jej procesy życiowe. Zajrzał w jej otwarte na oścież, wpatrzone w nicość oczy. Dojrzał w nich więcej niż to, o czym chciała pamiętać. Ponownie ubikacja i wymiotowanie. Tym razem nie w willi, tylko w teatrze. Jakiś kolorowy magazyn z jej twarzą na okładce. Na lodach z mamą w parku. Jest jeszcze bardzo mała i pyta się mamy jak wyglądają źli ludzie, o których opowiadał katecheta. Matka nie zna odpowiedzi, jest prostą, ciężko pracującą sprzątaczką, zasłania się stereotypami. Okładka jakiegoś magazynu, z szydzącym z niej nagłówkiem. Przestaje mieć pretensje do matki, już wie, że zło i dobro są ambiwalentne, ona jest tylko elementem układanki, lalką, która podnieca, a na koniec dnia i tak wygrają stereotypy. Pijany ojciec uderzający matką o ścianę. W toalecie, żeby dzieci nie widziały. Ale ona i tak widzi. Może to wtedy stwierdziła, że rzeczywistość to dramat? Była grzeczną dziewczynką nauczyła się go kochać. Przez chwilę widziała biały sufit i znowu odpłynęła. Zobaczyła niezliczone twarze. Dźwiękowcy, scenografowie, charakteryzatorki, statyści. Traktowała ich gorzej niż śmieci. Nienawidziła grubasa, ale to dzięki niemu nie była trybikiem, tylko gwiazdą. Niestety nie było jej stać na wdzięczność. Nadszedł moment, w którym nie dało się już dłużej ukrywać obrzydzenia. Grubas był profesjonalistą, od razu znalazł następną. Nie da się wypierać ciemności w nieskończoność. Matka ją uprzedzała. Sprzątaczki sporo wiedzą o świecie. Czerń, która w niej zamieszkała, była równie potężna, jak blask, którym świeciła na filmowym firmamencie gwiazd. Ciemność zalała ją, rzuciła na szpitalne łóżko, wyolbrzymiła nawet najmniejszą wątpliwość, zlikwidowała nawet najdrobniejszą z radości. Kiedyś była silna. Zamieniła mózg w komputer intencji, który roztrzaskiwał się jedynie pomiędzy klapsem rozpoczynającym ujęcie i komendą reżysera, o jego zakończeniu. Myślała, że taki układ zawarła z diabłem, wtedy na przyjęciu w willi. Grubasowi dała to co chciał, sobie wzięła iluzję zwycięstwa, poczucie, że jest najlepsza. Teraz spłacała odsetki, te nie przeczytane klauzule, zapisane drobnym drukiem. Teraz słuchała się atomów, którym niegdyś beztrosko komenderowała. Nadawała się już tylko do zabawiania pielęgniarek, które robiły sobie z nią selfiaki. Szatan dotrzymuje warunków umowy do końca. Grubas robił następny film, przebierając w kolejnych pięknościach, które się jeszcze nie porzygały. Zawiść, pragnienie odwetu stały się bezsilne. Każdy zawiera inną umowę z losem. Jej już nikt nie chciał. Już nikogo nie obchodziło, czy emituje światło, czy cień. Biały sufit. Wszystko co w życiu zdobyła, o co walczyła, okazało się być tymczasowe, jak jej wiara w życie wieczne. Ocean bólu uruchomił alarmowe pikanie jednej z maszyn. Jej oczy obojętnie przeszły przez znużoną twarz lekarza, wstrzykującego do wenflonu jakieś lekarstwo. Był czarno biały, tak samo jak jej wspomnienia. Cisza stawała się coraz głośniejsza, coraz bardziej natrętna. Dokuczała jej niemożność zwrócenia na siebie uwagi, cierpienie spowodowane brakiem widza. Straciła kontrolę nad ciałem, jej jaźń straciła największą władzę, jaką kiedykolwiek miała. Teraz była zamknięta w bezwładnym, sparaliżowanym ciele, jak w trumnie. Przypomnieli jej się wszyscy ludzie, których uwiodła, którzy wierząc w jej powierzchowną uprzejmość, zaćpali się i zapili. Mieli wolną wolę tak jak ona. Zapłacili swoją cenę, tak jak i ona płaci swoją. Ujrzała relacje międzyludzkie, które zniszczyła, aby osiągnąć sukces. Tłumaczyła sobie wtedy, że Rokosolana była potrzebna, aby imperium osmańskie przestało być niezwyciężone. Okazało się, że nie ma z sułtanką wiele wspólnego i najmniejszych szans, aby ją tak długo pamiętano. W haremie historii była tylko przeciętną ofiarą iluzji sławy. Samo piękno, bez kunsztu, żyje krótko. Usłyszała, jak tkwiąca w niej, niezależna od jej pragnień wola, podejmuje decyzję. Dochodzi do wysokiego podwyższenia ciśnienia krwi i skierowanie go do naczyń włosowatych mózgu. Biały sufit. Wylew.


Atovura nadal widział biały sufit, ale pikanie aparatury ustało. Mężczyzna usiadł. Miał bardzo głęboki i spokojny oddech, zupełnie jakby przebudzenie nie zmieniło tempa, w jakim biło jego serce. Biały pokój trochę przypominał szpitalny, ale na pewno nim nie był. W szpitalach są łóżka, a nie materace. Poza tym jest tam sporo sprzętu medycznego, a tutaj poza materacem była tylko szafa i doniczka. Zieleń aloesu była jedynym kontrastem kolorystycznym do aseptycznej bieli sypialni. W wielkim lustrze, stanowiącym frontową ścianę szafy, Atovura ujrzał ogromnego, muskularnego mężczyznę. Emanował siłą i spokojem. Tak szerokich barów nie widział jeszcze nigdy. Mężczyzna był bardzo młody, mógł mieć dwadzieścia lat, ale Azandyjczyk nie wiedział ile, ponieważ on nie pamiętał swojego wieku. Nie interesowały go liczby, wolał o nich nie myśleć. W ogóle mało myślał, głównie patrzył. Atovura już tak się przyzwyczaił do wglądu, jaki miał w kolejnych Europejczyków, że zapomniał, że śni. Podziwiał płynność ruchów i sportową sylwetkę, kiedy atleta podniósł się z materaca i podszedł do szafy. Ubrał się i zszedł na parter domu, gdzie jego matka przygotowywała śniadanie. Poranek nie sprawił mu radości. To było pierwsze spostrzeżenie, jakie pojawiło się w jego umyśle. Ojciec już siedział przy stole i jadł musli. Pozdrowień nie licząc, posiłek zjedli w milczeniu. Atovura jeszcze nigdy nie widział takich relacji rodzinnych. W jego stronach, nawet najbardziej spokojni ludzie, nie wytrzymaliby tyle czasu bez rozmawiania. Kiedy zanurkował we wspomnienia okazało się, że tym tutaj daleko było do spokoju. Milczenie było zawieszeniem broni, strategią przetrwania. Młodzieniec był samotny i zamknięty. Ojciec pokładał w nim nadzieje i wspierał swój własny pomysł na to, czym syn powinien się zająć. Matka wiedziała, że to nie jest dobra decyzja, że mąż się z jej zdaniem nie liczy i mogła tylko obserwować własną niemoc. Woleli ze sobą nie rozmawiać, żeby obyło się bez konfliktów. W tym świecie, tak jak w poprzednich, każdy był zainteresowany tylko sobą, a współczucie traktowano jako niebezpieczną słabość. Po śniadaniu wsiedli z ojcem do auta i ruszyli przez zaśnieżone przedmieścia dużego, skandynawskiego miasta. Było biało jak w sypialni, nigdzie nie było pieszych. Gdyby nie poruszające się samochody, okolica wyglądałaby jak opuszczona baza księżycowa. Ojciec zakłócił ciszę. - Wiesz o tym, że twój awans jest przedwczesny? - spytał retorycznie – Zajesz sobie sprawę jak wielkie są teraz wobec ciebie oczekiwania? - Zdaję sobie sprawę, że gdyby nie śmierć Ankera, nie wszedłbym do kadry. No i co?- Byłeś pierwszy pod kreską i nic nie możesz poradzić na śmierć kolegi. Należy ci się. Nie zdziwi mnie jednak, jeśli potraktują cię jak kogoś, kto zaniża średnią. Zawodnik nie chciał odpowiedzieć. Poczucie bycia gorszym i osłabiania olimpijskiej drużyny pływackiej było w nim silniejsze od entuzjazmu, spowodowanego awansem. Był tak zdopingowany i zmanipulowany, że uwierzył nawet w to, że to jest jego marzenie. Tylko Atovura widział, tajemnice ukryte w jego świadomości. Gdyby pływak odważył się nazwać rzeczy po imieniu, wszyscy dowiedzieliby się, że awans olimpijski nie był jego pragnieniem, tylko marzeniem jego ojca. - Muszą cię teraz bardziej cisnąć. Drużyna nie może być osłabiona.- Wiem, tato.- Nigdy ci nie mówiłem, że będzie łatwiej. Mówiłem tylko, że będziesz silniejszy. Nienawiść do ojca, którą Atovura zobaczył, niczym nie różniła się od tej, którą znał z autopsji. Konieczność milczenia i wytrzymania, aż szalony tyran umrze, postrzegana jako jedyne pokojowe rozwiązanie sytuacji. Różnica polegała na tym, że Atovura uciekł za marzeniami, a ten tutaj mógł je spełniać na miejscu i nie miał gdzie uciekać. Milczeli przez resztę drogi. Ojciec zostawił go przed dużym budynkiem i odjechał. Kiedy szedł do wejścia, drogę zastąpił mu równie duży, szeroko uśmiechnięty mężczyzna. - Proszę, proszę, nasz malutki Hans został olimpijczykiem. Prawdziwy z ciebie wojownik. Po trupach do celu. Przyznaj się, że to ty załatwiłeś Ankera.- Spierdalaj, Soren. Towarzysz roześmiał się i razem weszli do środka. Atovura dowiedział się, że są przyjaciółmi. Przyjaźń polegała na tym, że dobrze im się wspólnie działało. W ich wspólnym milczeniu nie było żadnego wchodzenia sobie na głowę. Akceptowali, że każdy z nich w sporcie zrobi wszystko, żeby pokonać drugiego. Jedyna różnica pomiędzy nimi, a mężczyznami w jego wiosce polegała na tym, że ci tutaj, po wyjściu z basenu, mogli sobie pozwolić na zawieszenie broni. Nie współzawodniczyli o przeżycie. Znając swoje zamiary, tolerowali się takimi, jacy byli. Poziom presji i samodyscypliny, która ich otaczała, był olbrzymi. Atovura jeszcze nigdy nie widział nikogo tak podporządkowanego sportowej rutynie, jak oni. Jego współplemieńcy często uprawiali zapasy, ale nikt z nich nie hodował w sobie aż takiej obsesji zwycięstwa. Sportowcy weszli w labirynt korytarzy i dotarli do wypełnionej gęstą parą szatni. Z tej mgły wynurzyły się kolejne sylwetki gigantów. Wszyscy byli wielcy, muskularni i dokładnie wygoleni. Atovurze przypomnieli się uczestnicy homoseksualnej orgii i wydedukował, że tak samo, jak w jego stronach jest modna skaryfikacja, niektóre europejskie plemiona lubią pozbywać się włosów na ciele. Po przejściu przez prysznice, znaleźli się w wielkiej hali. Atovura widział już w swoim życiu baseny, ale nie kryte. Ten tutaj był typowym, olimpijskim basenem, z dziesięcioma pasami. Otaczały go trybuny, które nie licząc garstki ubranych w dresy obserwatorów, były puste. Przyszedł trener, gwizdnął i mężczyźni wskoczyli do wody. Świadomość pływaka zgęstniała. Dostęp do jego nielicznych myśli się skończył i pozostało obserwować procesy zachodzące w jego ciele. Olbrzymie mięśnie okazały się mieć swoją własną historię. Naturalne rozmiary, zapisane w pamięci genetycznej, już dawno zostały przekroczone. Grawitacja bezlitośnie przypominała o tym dodatkowym ciężarze, który przestawał uwierać tylko w wodzie. Mężczyzna lubił to uwolnienie siły. Był skupiony, stale wzmagając wysiłek i podkręcając tempo. Atovura cenił siłę, ale koncepcja krzesania jej w nadmiarze była mu obca. Obserwowana strategia zarządzania energią okazała się być mało odpowiedzialna. Oddech młodzieńca robił się coraz płytszy, a serce waliło mu coraz mocniej. Kiedy wyszli z wody, oddech się uspokoił, ale już nie dotarł do tej głębokości, którą miał rano, po przebudzeniu. Wyglądało na to, że nikt tu nie dba o pełnię regeneracji. Trener zwrócił się do zawodników, wymachując zabazgranym nieczytelnymi esami floresami notesem. - Już wiem nad czym każdy, po południu, będzie pracował indywidualnie. Soren, Jorn i Karl pracują nad wczorajszymi szczegółami, bez zmian. Reszta niech się przygotuje na niespodzianki. Pogadam z asystentami, a wy idźcie na obiad. Tylko Hans ma się jeszcze przed jedzeniem zobaczyć ze Svenem. Hans przytaknął, a Atovura dowiedział się, że Sven jest naczelnym lekarzem olimpijskiej drużyny pływackiej. - Pewnie trzeba będzie przestawić Hansa na nowe dragi, skoro już podatnik płaci za jego wyjazd na olimpiadę, - roześmiał się jeden z gigantów.- Zamknij się Jorn i idź coś zjeść, zanim zemdlejesz, – odciął się trener, zatrzasnął notes i odszedł. Zawodnicy ruszyli kierunku szatni, żeby się przebrać. Potem Hans opuścił kolegów i zanurzył się w trzewiach budynku. Gabinet Svena znajdował się pod ziemią, na poziomie, gdzie całą dobę świeciło sztuczne światło. - Cześć Hans, – powiedział ubrany w biały kitel, szpakowaty mężczyzna, z gęstą brodą. - Chciałem przejrzeć suplementy, które teraz bierzesz i zaproponować ewentualne zmiany.- Dobrze się czuję, z tym co mam i jestem w formie.- Spokojnie, rozumiem. To dobrze, że masz formę, ale doskonale wiesz, że może być ona lepsza. W końcu teraz jesteś olimpijczykiem. - Czuję się dobrze, z tym co mam i jest progres. Sven uśmiechnął się z politowaniem, wstał zza biurka i położył zawodnikowi rękę na ramieniu. - Chodź na bieżnię. Zrobimy kilka testów i obejrzymy twoją wytrzymałość. Na przeciwko gabinetu była obszerna sala pełna przedmiotów, których przeznaczenia nie znał ani Atovura, ani Hans. Podeszli do bieżni. Sven polecił mu zdjąć koszulkę i przypiął do torsu elektrody, podłączone do różnych maszyn pomiarowych. Kazał mu wejść na bieżnię i wcisnął start. Początkowe tempo było łagodne, pozwalając na spokojny spacer. Potem Hans musiał biec. Następnie lekarz założył mu maskę tlenową. Zanurzony w swoich notatkach i odczytach z maszyn, kilkakrotnie zmieniał tempo bieżni, bez uprzedzania o tym zawodnika. Nie powiedział mu nawet, kiedy włączył sprint, a maszynę zastopował dopiero wtedy, kiedy wyczerpany Hans zeskoczył z pędzącej taśmy, stawiając stopy na krawędziach urządzenia. Sven powrócił do notatek, zaznaczając na wydrukach wychodzących z maszyn jakieś sinusoidy. - Z takimi spadkami wydajności to może i wytrzymasz obecny reżim treningowy, ale my potrzebujemy od ciebie więcej, - mamrotał. Hans milczał. Doskonale zdawał sobie sprawę z presji. Nie dość, że był najmłodszy, to tylko dzięki ostatnim startom w zawodach wyprzedził kilka nazwisk, które były bardziej utytułowane i miały prawo twierdzić, że zajęcie przez niego miejsca w kadrze było pomyłką. Wrócili do gabinetu. Sven nadal kontemplował jego obecną listę suplementów i wydruki z maszyn, szepcąc pod nosem jakieś medyczne zaklęcia. - Z tego już musimy zrezygnować. To zostawimy na tak długo, aż się nie znajdzie na liście środków dopingujących. To prawdziwy cud, że do tej pory tam nie trafiło. A tutaj zwiększymy dawkę. Przestaniesz się tak szybko męczyć. Atovura nigdy nie widział silniejszych ludzi niż ci pływacy. Ich definicja zmęczenia nie miała zbyt wiele wspólnego z możliwościami przeciętnego człowieka. Nie znał nikogo, kto by mógł się z nimi równać, ale najwidoczniej dla Svena, te możliwości były nadal niewystarczające.- Weź to od razu, – lekarz podał zawodnikowi jakieś czerwone tabletki. - Jeszcze przed jedzeniem. Za dziś rano. Twoim mięśniom należy się nowy odpoczynek i relaks. Dziś wieczorem dorzucisz jedną do tego, co już bierzesz i od jutra startujesz z jedną rano i wieczorem. Reszta suplementów bez zmian. Na teraz tyle wystarczy. Odmaszerować. Hans poszedł jeść i trenować, a Atovura czekał na wypadek. Już załapał, że ludzie o których śni mają umrzeć. Tylko wypadek, albo zabójstwo mogło zetrzeć mocarza na proch, a zabójstwo, biorąc pod uwagę jego działalność i towarzyską bierność, było bardzo mało prawdopodobne. Buszował w jego wspomnieniach, rutynowych jak dzień treningowy. Hans miał bardzo uporządkowane życie. Ambicje, o które się zaczepiał, były mało warte, spełniane dla świętego spokoju. Podświadomy lęk przed ojcem obciążał jego relacje z innymi ludźmi. Był dla nich atrakcją, co uczyniło go bardzo uprzejmym i powierzchownym. Stronił od powodzenia u kobiet. Nawet te, które mu się podobały, odstawiał na bliżej nieokreślony moment w przyszłości. Kiedy już zwycięży. Kiedy się już od niego odczepią i dadzą mu spokój. Przemęczał się tą mitręgą tak bardzo, że nie chciało mu się flirtować. To była najnudniejsza postać, z jaką dotąd Atovura miał do czynienia. Zero wyobraźni. Codzienne obowiązki wypełniane karnie i bez fantazji. Siła imponuje wszędzie, traktowano go jak sporych rozmiarów figurkę, a szacunek, który go otaczał, był podszyty nieszczerością. Zamknięty w więzieniu braku asertywności był za mało bystry, aby myśleć o ucieczce. Zagubiony i pusty, ukrywał przed światem depresję. Nie stać go było nawet na odebranie sobie życia. Do tego potrzebowałby emocji, afektu. Przeszedł przez dzień z tą samą apatią co zawsze, żadna katastrofa nie miała miejsca i zaskoczony Atovura znalazł się wieczorem w znajomej sypialni. Pierwszy raz przebywał w kimś, kto poszedł spać. Najpierw próbował się porozumieć ze śpiącym, ale okazał się być tak samo ignorowany, jak na jawie. Do świadomości pływaka nie miał żadnego dostępu i wszelkie wysiłki, aby poznać jego sny, lub mu się przyśnić, spełzły na niczym. Hans spał, a w Atovurze zaczęły budzić się lęki egzystencjalne. Śmierć, o której nie mógł sobie przypomnieć, nagle zaczęła mu uwierać, a sugestia, że już ją przeżył, podobnie jak przeżył bycie świadkiem tych kolejnych śmierci, pojawiła się w jego jaźni. Brak pewności czy to na pewno sen, czy jest żywy, czy martwy, nagle okazał się być gorszy niż śmierć. Przeżyć śmierć. Pozbawione logiki stwierdzenie, pasowało zupełnie logicznie, do tego nie kończącego się snu. Nie wiedział, gdzie jest jego ciało. Jeśli nie żył, to co tutaj robi i jakie były jego ostatnie chwile? Dlaczego ma dostęp do swej tożsamości, do wspomnień ze swojego życia w Afryce, ale zupełnie nie pamięta jak znalazł się w Europie i równocześnie wie, że już do niej dotarł? Czy aby na pewno dotarł? Najbardziej przeraziła go opcja, że śpi, gdzieś na libijskim wybrzeżu i śni o wymarzonym kontynencie. Po takim koszmarze, chyba nie będzie już chciał przekraczać morza Śródziemnego. Czy lepiej obudzić się w Libii, czy we Włoszech? Brak wyboru okazał się być przytłaczający. Nagle usłyszał serce śpiącego sportowca, które pozwoliło mu zapomnieć o sobie. Hans nie poruszał się, ale jego organizm zaczął zachowywać się tak, jak w trakcie pływania. Serce zaczęło przyspieszać. Może śnił o tym, że płynie? W końcu niewiele więcej miał w głowie. Atovura przypomniał sobie, że przyspieszonemu biciu serca towarzyszył płytszy oddech, który teraz pozostał głęboki. Przedziwna anomalia nie była naturalna. Ciało pływaka coraz silniej zapadało w sen, walcząc z narzucającym coraz bardziej wariackie tempo sercem. Fizjologiczny brak sensu powiększał się. Mocarne, muskularne ciało, z całych sił broniło swego odpoczynku, buntując się przeciwko swojemu własnemu, najważniejszemu mięśniowi. Wewnętrzny pojedynek stawał się coraz bardziej natarczywy. Tkanki nie mogły dość do porozumienia, ogłupione sprzeczającymi się ze sobą impulsami, wywołanymi przez świeżo zmieszane środki farmakologiczne. Nienaturalny mecz musiał się skończyć zgodnie z prawami fizyki. Pędzące serce przegrało, z resztą napierających nań spokojem mięśni. Kilka chwil po jego zatrzymaniu, nastąpił ostatni, głęboki wydech. Mężczyzna zobaczył Atovurę. - Witaj. Co tutaj robisz?- Przyglądam się umieraniu. Jesteś kolejnym, którego jestem świadkiem.- Ach, rozumiem. Umarłem, a ty jesteś moim pilotem.- Pilotem?- Pilotem. Z biura podróży. Wtedy Atovura przypomniał sobie własną śmierć. Błyskawiczne poszatkowanie rdzenia kręgowego, tak szybkie, że mózg przestał działać, zanim dotarła do niego informacja o bólu. Rozpoznawszy siebie, rozpoznał trwającą obok niego świadomość. Pochodzili z rożnych stron galaktyki i poznali się na spotkaniach przygotowawczych dla wybierających się na ziemską wycieczkę. Zrozumiał, że jego umowa z biurem wygasła. - Okazje się, że nie każdy umiera sam, – byt o doświadczeniu Atovury uśmiechnął się do towarzysza. - Jestem bardziej partnerem niż pilotem. Obaj jesteśmy gotowi do drogi.- Ruszajmy więc, – zgodziła się druga, kosmiczna istota. Z prędkością myśli przebili się przez stratosferę.


Ebook jest objęty ochroną prawa autorskiego. Zdarzenia i osoby przedstawione w tej opowieści są fikcyjne, a ich jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób i sytuacji jest przypadkowe.

Copyright © Filip Moroz, 2024 Nowy Dwór Mazowiecki

Filip Moroz
Filip Moroz
Opowiadanie · 16 października 2024
anonim