Arbeit macht frei

Martyna Żurawska

Nie lubię dni takich jak ten. Słońce od samego rana wlewa mi się do pokoju przez otwarte okno. Oślepia. Nie mogę dokończyć malowania ściany, a przecież wiem, że muszę to dzisiaj zrobić. Boję się myśleć, co by było, gdybym nie zdążyła. Oni nie akceptują żadnych odstępstw od swoich poleceń. Powtarzali mi to wiele razy, aż do znudzenia - czasem budzili mnie w środku nocy i kazali słuchać nie kończących się monologów. Mówili, że znają mnie lepiej niż myślę. Nie negowałam tego, choć teraz wiem, że się mylili. Poznali mnie tylko na tyle, na ile im na to pozwoliłam. A ich władza nade mną ogranicza się do wydawania nonsensownych poleceń.

Malowanie ścian. Dziwna sprawa - bardzo w ich stylu. Jak można malować ściany gdzieś, gdzie ich nie ma? Zadałam im zaraz na początku to pytanie, a oni zareagowali nerwowym śmiechem. "Dziewczyno, rozejrzyj się uważnie! - mówili - Ściany w tym pokoju są realne jak krzyk, jak kolor twoich włosów, jak zapach samotności. Musisz tylko przestać udawać, że tego nie widzisz." Z wahaniem wzruszyłam ramionami i stwierdziłam, iż nic z tego nie będzie. Oni jednak nie dawali za wygraną. Kazali mi wpatrywać się przez długie godziny w jeden punkt i pytali, czy widzę już ścianę. Kiedy przeczyłam, musiałam za karę brać jedną tabletkę więcej przed snem. Odpływałam w inną czasoprzestrzeń, po czym budziłam się z połamanymi palcami u rąk. Oni mówili, że ból uszlachetnia.

Aż w końcu, chyba w okolicach czwartego miesiąca, zobaczyłam ściany. Pamiętam, że obudziłam się bardzo wcześnie i mój wzrok padł od razu na jedną z nich. Wyglądała koszmarnie - pokrywały ją niezliczone ilości wyrazów i znaków, namalowanych najbardziej jaskrawymi kolorami, jakie można sobie tylko wyobrazić. Ja jednak uważałam ją w tamtej chwili za swoje wybawienie. Miałam nareszcie namacalny dowód na to, że mój pobyt w tym dziwnym miejscu nie jest bezwartościowy. Potrzebowałam zaś tego powodu jak powietrza.

Oni okazali zadowolenie z faktu, że nareszcie widzę. Obiecali, iż w obecnej sytuacji nie będą już musieli zwiększać mi dawek leków. W zamian za to miałam jednak poświęcić cały swój czas na malowanie wszystkich ścian, jakie zobaczę wokół siebie.

- Zacznij od tego pokoju - rozkazali - Dalsze instrukcje otrzymasz w późniejszym terminie.

Nie widząc innego wyjścia, zabrałam się do pracy. Na początku wydawała mi się straszna, nawet w porównaniu z moimi wcześniejszymi zajęciami. Wzdrygałam się wprawdzie na samo wspomnienie rozrywania młodych zajęcy bądź odcinania kciuków niemowlakom, lecz to teraźniejsze zajęcie napełnia mnie jeszcze większym wstrętem. Mimo to nie protestowałam. Pierwszy pokój pomalowałam w ciągu pięciu dni, następnemu - większemu - poświęciłam dwa tygodnie pracy. Nawet nie zauważyłam, kiedy lato wyparło za oknem wiosnę, a potem abdykowało na rzecz jesieni i wczesnej zimy. Byłam całkowicie zatopiona w swoim zajęciu; istniałam jedynie jako dziewczynka stojąca przy ścianie. I chyba właśnie w takim charakterze chcieli mnie widzieć.

Zegar tyka niemiłosiernie. Nie zdążę. Po raz pierwszy przyłapią mnie na niezrealizowaniu planu. Drżącymi dłońmi odkładam pędzel i siadam w kącie, okropnie zgnębiona. Trudno. Jeżeli nie uda mi się skończyć na czas, to przynajmniej spróbuję odsapnąć przez kilka minut. Zobaczymy, co się stanie, kiedy oni zauważą niepełne efekty mojej pracy.

Patrzę w skupieniu na ścianę. Krew nałożona jest równo i estetycznie. Na pierwszy rzut oka widać, że poczyniłam niebywałe postępy w tym zajęciu. Nie ma śladu bylejakości, którą prezentowałam na początku. Trudno mi się było zresztą wtedy dziwić. Okropnie bałam się codziennego przecinania żył i przelewania krwi do plastikowego wiaderka. Błagałam ich, by pozwolili mi wrócić do zajączków i dzieci. Nie zwracali jednak na mnie żadnej uwagi i co rano zjawiali się w moim pokoju z dwoma nożami w dłoniach.

- Przyzwyczaisz się - mówili ze śmiechem - Wszyscy się przyzwyczajają.

Mieli rację. Po jakimś czasie przestało mnie to przerażać i zyskało miano rutyny. Aż do dzisiaj, kiedy nie wiem, jak zareagują na opóźnienia.

Z zadumy wyrywa mnie szczęk otwieranych drzwi. To oni. Wszyscy trzej stają w progu, zdziwieni tym, co widzą. Najwyższy wykonuje nieokreślony ruch ręką, uśmiechnąwszy się wcześniej z niedowierzaniem. Średni przygląda się z udawanym skupieniem swoim stygmatom. Najniższy, ubrany w podkoszulek z białym gołębiem, otwiera szeroko oczy. Chyba jeszcze nie wierzy, że odważyłam się nie wypełnić do końca ich polecenia.

- Nie skończyła - mówi jakby do siebie.

- Rzeczywiście... Nadal widać kawałek starej farby - zgadza się najwyższy.

Wszyscy trzej milczą przez chwilę, po czym dochodzą do wniosku, że należy mi się kara za nieposłuszeństwo. Wyglądają na niezwykle poruszonych. Widocznie są przyzwyczajeni do bezkrytycznego wykonywania ich rozkazów.

- Ja bym ją najchętniej zabił, gdyby to było tylko możliwe - wzdycha mężczyzna ze stygmatami.

- Tak... - przytakuje mu ten z gołąbkiem - Szkoda, że już nie możemy jej zabić. Swoją drogą, panowie, głupio to wszystko wymyśliliśmy. Dlaczego człowiek ma tylko jeden żywot? Gdybyśmy dali mu osiem albo dziewięć, mielibyśmy zdecydowanie większy ubaw.

- Otóż to! - piszczy podekscytowanym głosem najwyższy - Moglibyśmy aż osiem razy wymyślać śmierć wszystkich tych frajerów. Najpierw delikwent umarłby na AIDS, potem na raka płuc, potem zabiłaby go kochanka, potem...

Mężczyzna ze stygmatami wygląda na rozdrażnionego.

- Ech, przestań już, tato - przerywa najwyższemu - Teraz przecież nie o to chodzi. Mamy tylko ukarać tę dziewuchę.

Wszyscy trzej odwracają głowy w moją stronę. Jestem zupełnie zdezorientowana tym, co przed momentem usłyszałam, i nie staram się tego ukrywać.

- Ach, prawda! - wykrzykuje ten z gołębiem - Przecież ona jeszcze o niczym nie wie. Przez tak długi czas trzymaliśmy ją w nieświadomości... Moja droga - zwraca się do mnie z filuternym uśmiechem - Jesteś tu od ponad dwóch lat. Jak ci się podoba niebo?

Mrugam idiotycznie powiekami. Słowa stają mi w gardle, nie jestem jednak w stanie ich z siebie wydobyć. Spoglądam na nich z coraz większym niedowierzaniem.

- Bardzo jej się podoba - odpowiada za mnie najwyższy - Wnioskuję to po jej wyrazie twarzy. Tak tępym, że aż błogim.

Wybuchają śmiechem. Nigdy wcześniej nie widziałam ich w tak dobrym nastroju. A może w ogóle nigdy ich jeszcze nie widziałam? Czuję taki zamęt, że jestem w stanie uwierzyć we wszystko.

- Czy to znaczy, że ja... umarłam? - pytam szeptem.

Mężczyźni poważnieją w okamgnieniu. Najwyższy podchodzi do mnie i odgarnia mi zabłąkany kosmyk włosów z czoła.

- Nie. To znaczy, że nareszcie zaczęłaś żyć.

Jego kompani, zadowoleni z tej odpowiedzi, wracają do tematu mojej kary. Ja jednak już ich nie słyszę.Zacisnąwszy palce na pomalowanym kawałku ściany zastanawiam się, co robić. Przerażeniem napełnia mnie fakt, iż nie ma nawet dokąd uciekać.

Martyna Żurawska
Martyna Żurawska
Opowiadanie · 22 kwietnia 2002
anonim
  • Maciej Dydo Fidomax
    ech może i na wywrost ale daje gwiazdkę, za mnogość interpretacji, czytałem ten tekst kilka razy i do tej pory nie jestem pewien, czy gwiazdka się należy.. jakie wątpilowści, styl.. niby ładny surrealizm, niby wszystko pięknie cacy, ale całość nie sprawia wrażenia prawdziwej rozpaczy, prawdziwej beznadziei, ostatnie zdanie które miało być w zamierzeniu czymś strasznym tu jest tylko podkreśleniem faktu.. z drugiej strony, ładne stopniowanie absurdów, gdzie rzeczywistość zawija się bardzo powoli, aż na końcu zostaje jeden pewnik... jeden pewnik i nieśmiało wyłaniająca się myśl przewodnia opowiadania. Ale mnogość interpretacji mnie zadziwia :), oczywiście pewno nie zamierzona i odebrana przeze mnie zbyt subiektywnie jak na recenzenta.. daję gwiazdkę nie całkiem przekonany, bo za warsztat to się gwiazdka raczej nie należy, za klimat i pomysł tak (a raczej ich mnogość upchniętą w mały pokoik)... to chyba ważniejsze niż warsztat...

    · Zgłoś · 22 lata
  • :)
    przeczytalem tekst gdy lezal jeszcze w 'niedopuszczonych', zainteresowal mnie jego tytul. liczylem na cos mocnego, dobrego, ale rozczarowanie. ogolnie sa rzeczy, ktore mi sie podobaja. widzenie scian, zamalowywanie ich. w tym miejscu wymyslilem sobie swoja otoczke. niestety, po skonczeniu tekstu przy tym wlasnym wytlumaczeniu pozostalem. zdecydowanie bardziej mi sie spodobalo od historii przedstawionej przez autorke. moze dlatego, ze dla mnie bog nie mowi o karze, moze dlatego, ze dla mnie niebo... a moze dlatego, ze autorka piszac jest malo sugestywna. nie przekazuje emocji, a tylko mowi o nich. jezyk jest zbyt publicystyczny by mogl mnie przekonac.
    dla mnie warsztat rownie wazny [moze i wazniejszy] co pomysl, dlatego zwyczajne 'niczego sobie'.

    · Zgłoś · 22 lata
  • zapominajka
    a mi tam podoba się bardzo! pobudza do myślenia i sklania do refleksji. bardzo dobry. i w stylu jaki lubie

    · Zgłoś · 22 lata
  • Agnes
    Moje piersze wrażenie po przeczytaniu tego tekstu to szczery śmiech. Nie wiem co autor chciał przekazać w swoim opowiadaniu, może po prostu chciał uświadomić wszystkim, że w niebie będzie gorzej niż na ziemi? Ale to wydaje mi się zbyt zabawna koncepcja.

    · Zgłoś · 22 lata