Przez wodę płynącą

Jakub Mateja

Wieczorem trzeciego dnia elf-olbrzym i druid Einelangebart dotarli nad brzeg rwącego potoku.

- Niech to diabli! – zaklął druid, - No i co teraz?

Wprawdzie granice wrogiego państwa zostawili daleko za sobą, ale pogoń wciąż była na ich tropie. Każda zwłoka mogła okazać się zgubna.

- Trza spocząć, aż zajdzie słońce. Ja już nie zdzierżę. Ręce mi od dźwigania tej nędzy drewnianej odpadają. – odparł elf-olbrzym, stawiając na ziemi pokaźną dębową trumnę.

Usiedli nad brzegiem i zamoczyli krwawiące stopy w chłodnej wodzie.

Czekali.

Powietrze było ciężkie i gęste od owadów. Gdzieś w oddali porykiwał smok.

Gdy słońce wreszcie zaszło, w trumnie coś zachrobotało, zastukało i pokaszlało, po chwili zaś wieko osunęło się na ziemię, a z wnętrza wyszedł wampir Bazyli.

Druid podszedł doń.

- Już na miejscu? – zapytał ze zdziwieniem wampir, przecierając dłońmi krótkowzroczne oczy.

- Nie całkiem. – odparł Einelangebart, - Po prawdzie to drogi już niewiele, ale jest przeszkoda...

- Przeszkoda? – wampir wytrzeszczył oczka i zamrugał powiekami.

Druid zamiast odpowiedzieć skinął w kierunku elfa-olbrzyma, który właśnie zanurzał swą włochatą głowę w strumieniu.

- Woda?? – wampir nie sprawiał wrażenia ukontentowanego, - Płynąca? Płynąca woda? Co wy, do cholery? Przecież wiecie, że ja nie mogę... czyż nie mówiłem, by omijać wody? Od północy przez góry, trza było iść. Co wy myślicie...

- Wolnego waszmości. – przerwał mu elf-olbrzym, - Trasa przez góry długa i trudna; zresztą czasu nie było, wróg czujny, pogoń wysłał i plany diabli wzięli. Trza było zapierniczać, byle do granicy, a i potem z nagonki nie zrezygnowali, wciąż nam po piętach deptają.

- A swoją drogą, - wtrącił druid , który w międzyczasie zdążył zerknąć na mapę, - tej rzeki być nie powinno.

- Powinno, czy nie; mi się widzi, że jest. I to nie od wczoraj. A ja jej przekraczać nie zamierzam.

- Gonią nas, hrabio. W każdej chwili mogą nas dopaść. Musimy jak najszybciej stąd uciekać. – perswadował druid.

- No to uciekajcie. Tyle, że ja się stąd nie ruszam.

- Hrabia nie zdaję sobie sprawy co się stanie, jak nas złapią. Już się raz drugi nie zlitują...

- Mordy obiją, tyłki skopią, a potem i tak w odmęt czarny rzucą. – wtrącił elf-olbrzym rezolutnie.

Wampir spojrzał na niego złowieszczo.

- On ma racje, hrabio. – potwierdził druid, - Przeprawmy się szybko i będzie po wszystkim, nie ma innego wyjścia.

- Beze mnie. Nie przez wodę. Nie przez płynącą. Zostaję.– Bazyli sprawiał wrażenie zdecydowanego.

- Wykluczone. – zaprotestował druid, - Potrzebujemy cię. Gdy ciebie zabraknie, źle się porobi w królestwie. Nie możesz się poddać. Nie teraz. Nie po to...

- Nie po to gwałciliśmy kodeks zjednoczonych królestw wyrywając was z rąk oprawców, byście nam teraz sabotażykowali całą misyję.

- Dość. – warknął wampir, - nie rozumiesz, prostaku, że ja nie z własnego kaprysu do wody zbliżyć się nie mogę. Do płynącej znaczy się. To przekleństwo rodowe.

- Słyszeliście? – przerwał druid , - Słyszeliście? Są tuż tuż! Musimy uciekać. Natychmiast. Hrabio! Błagam! Poświęcenia!

- Ale co jeśli... – zaczął niepewnie wampir.

- Nic ci się nie stanie. Wszystko będzie dobrze. – zełgał druid, - Szybko! Szybko!

***

- To dziwne, - rzekł Bazyli na drugim brzegu - bardzo dziwne. To nie powinno się było udać. Przecież przekleństwo rodowe...

Elf-olbrzym i Einelangebart milczeli zakłopotani wpatrując się w wampira.

- Co jest? Czemu tak patrzycie?

- Eee nic. Ten tego... no widzisz, nie trza się było przejmować. Od razu mówiłem, że wszystko dobrze pójdzie. – rzekł druid.

Elf-olbrzym tylko pokiwał głową, uśmiechając się lekko.

- Chodźmy, do murów miasta niedaleko, a tu nic po nas. - ponaglił do pośpiechu druid.

- Racja, jeszcze karki poskręcają stwory szatańskie. – dodał elf-olbrzym.

- W drogę więc. – podsumował Bazyli, rad, że uszedł z życiem z przeprawy przez wodę płynącą.

***

Szli gęsiego przez dziki las. Po pewnym czasie zostawili za sobą odgłosy pogoni.

- Jeśli nic się nie wydarzy, dotrzemy do miasta przed świtem. – zawyrokował Einelangebart .

- Oby. Dziwnie mi jakoś. – poskarżył się Bazyli.

Druid zawstydzony spuścił wzrok, a elf-olbrzym zachichotał obleśnie.

Zachowując milczenie szli dalej.

Gdy już byli blisko bram miasta, Einelangebart i elf-olbrzym wyprzedzili wampira i zrównali się ze sobą.

- Musimy mu powiedzieć. – rzekł druid. – Czy nie?

- No niby czemu? Może nie zauważy.

- No na razie może nie. Jednak mimo to; tak jakoś mi głupio, w końcu to przez nas.

- Że co? Przez nas? A kto się dał złapać? Gdyby jeno na chędożenie dziewek gnomich mu ochota nie przyszła, jego do lochu by nie strącili, a my byśmy pokój mieli, a tak? Wyzwalać trza było. To jego zawina. A toto co mu się teraz wyrobiło od wody ... no czego? Sam żeś prawił, że rzeki być nie powinno. My tylko pomagali i dobro czynili. To on w lędźwiach grzech dźwigał.

- Więc co?

- Nic. Gęby na kłódkę i zobaczym co będzie.

- Cóż. Hmm... no dobrze. Ale kasztelan się wścieknie, to pewne. – orzekł druid, a potem odwrócił się i krzyknął do Bazylego: - Prędzej Hrabio, do świtu niedaleko.

***

Komnata kasztelana pogrążona była w mroku. Promienie słońca wpadające przez szczeliny służące za okna oświetlały tylko wąskie pasma kamiennej podłogi i skrawki przeciwległych ścian. Elf-olbrzym i druid stali przed podwyższeniem zachowując milczenie. Siedzący na podwyższeniu kasztelan także milczał.

- No i co teraz? – zapytał po chwili, - Nie pytam nawet jak do tego doszło, ale co, na Boga, mamy robić? Nie chcę myśleć co będzie, gdy król się o tym dowie. Wiecie jak trudno w tych czasach o prawdziwego potwora? A wy mu pozwalacie na... nie, to nie do pomyślenia. Najpierw Cyklop wyparował, potem diaboła straciliśmy, a teraz i z wampirem coś się potegowało. W nim cała nasza nadzieja była. Więc co teraz, pytam? Co teraz?

Elf-olbrzym już zamierzał odpowiedzieć, gdy surowe spojrzenie Kasztelana nakazało mu milczeć.

- Gdzież on obecnie? – zapytał Einelangebart.

- W lochu siedzi. Nie możemy dopuścić, by ktoś go zobaczył w tym stanie. – rzekł kasztelan zdecydowanym tonem.

- Może Glamphus coś wskóra? – zaproponował z nadzieją w głosie druid. Glamphus był miejscowym czarnoksiężnikiem, lekarzem i wynalazcą, a w przeszłości już nie raz okazał się ostatnią deską ratunku.

- Rozmawiałem z nim. Nic z tego. Twierdzi, że już za późno. Ponoć ta... jak jej tam? meta... hmm, metamofosa, czy jakoś tak, zaszła za daleko i nic już nie można odmienić. Mówi, że działanie wody płynącej nieodwracalne jest dla wampirów. Nie trza go było zmuszać do ukąpania, a wszystko by było dobrze...

- Nie było wy... wyjścia, my... pogoń... – jąkał się druid.

- My go nie zmuszali! – energicznie przerwał elf-olbrzym, - Pogoń była i on sam się w prąd rzucił, w nadziei ocalenia życia swego. My go powstrzymywali, do obejścia rzeki nakłonić próbowali; ale on silniejszy, mądrzejszy, więc nic nie pozostało, jeno w ślady jego iść. Taka prawda, jakom rycerz i wszelaka inna prawda jest łgarstwem hańbą okrytym!

Kasztelan zmarszczył brwi, podrapał się po łysej głowie, ale nie skomentował słów elfa-olbrzyma.

- Trza nam nowego potwora i to szybko, zanim się wieść rozejdzie, bo źle się stanie. Dopóki jest potwór, ludzie siedzą cicho, na polu kopią, daninę opłacają, króla szanują. Gdy potwora nie ma, głupie im jeno myśli do głowy przychodzą; że niby wolności mało, że warunki nieludzkie, że król parszywy; bez potwora królestwo długo się nie ustanie w pokoju.

***

- Skąd my teraz weźmiemy potwora? – zapytał Einelangebart.

Siedzieli na bruku przed gmachem więzienia. Byli zmęczeni i rozczarowani, a druida dodatkowo gnębiły wyrzuty sumienia. Gdy stanęli przed wampirem w jego celi, on tylko spojrzał na nich z pogardą i odesłał do diabła. Druid próbował przemawiać Bazylemu do rozsądku, perswadował i uświadamiał, korzył się i przepraszał, ale wampir pozostał głuchy na wszelakie słowa jego. Uświadomiwszy sobie, że rozmowa z wampirem jest jedynie stratą czasu, elf-olbrzym targnął druida za rękaw kubraka i pociągnął na światło dzienne.

- Widziałeś ty tu gdzie potwory? – dopytywał się druid, -Nie ma ich w królestwie. Co teraz? Co z nami będzie?

- Na chorobę nam potwór. Damy sobie radę i bez.

- Nie. Nie damy. Słusznie prawił kasztelan. Potwór potrzebny, by lud w ryzach utrzymać. Jak nie będzie potwora, gotowi się zbuntować, a wtedy biada nam. Potwór, jak daleko pamiętam, zawsze pełnił rolę... hmm... społeczną? Tak było i z cyklopem wszetecznym i z diabołem, póki go nie spacyfikowali karnie, a i wampir robił co mógł, by nam dobrze było i bezpiecznie.

- Dziwny to sposób rządzenia. – skomentował elf-olbrzym, który o polityce pojęcie miał raczej niewielkie.

- Może i dziwny, - zgodził się Einelangebart, - ale skuteczny. Wszyscy tak robią.

Przez chwilę milczeli.

- A wszystko przez to, że temu głupcowi piekielnemu chętka na wędrówny się uroiła. Gdyby siedział w swej norze i wył po nocach, jak mu nakazano, wszystko by było w porządku. Gnomy by go na rozpuście nie przydybały, do wody by nie polazł i nic by mu się nie stało. No i my też byśmy spokój mieli, co nie? A teraz? Chlew. Nie dość, że przez wodę płynącą cały nasz wysiłek diabli zabrali, to jeszcze naprędce nowego potwora miastu potrzeba.

- Że też cham musiał włazić do tej wody... – burknął elf-olbrzym.

Druid przytaknął.

- Robi się późno. Chodźmydo Glamphusa. Może on coś uradzi.

***

Wieża czarnoksiężnika znajdowała się za murami miasta, u podnóża góry czarownic. Przy fosie napotkali wystraszonego kupca.

- Noc dziś straszna i zła będzie. Szczęście, żem zdążył dojechać przed zmrokiem. – mówił mężczyzna, wymachując lejcami, - Coś wisi w powietrzu. Oj, wisi. Widział żem znaki jakoweś na niebie, a znaki nie kłamią. Widać bestyja na łowy wyruszy. Oj, biada tym, których poza murami dopadnie.

- O jakiej bestii mówisz, człowieku? – zapytał druid.

- O wąpierzu, panie. O wąpierzu niekczemnym, co od lat już grasuje po lesie, gdy pełnia nastanie. A dziś taka noc właśnie.

Druid i elf-olbrzym minęli go obojętnie.

Kupiec długo jeszcze śledził wzrokiem tych dwóch szaleńców, którzy odważyli się wyjść poza miasto w godzinie zmierzchu.

***

Gdy uszli już spory fragment, druid nagle się roześmiał.

- Wiesz, - powiedział, - ludzie jednak są bezgranicznie głupi. Słusznieś prawił...

- Że co?

- Tak, naprawdę mi się wydaję, że tym razem miałeś racje. Damy sobie radę i bez potwora.

Jakub Mateja
Jakub Mateja
Opowiadanie · 29 kwietnia 2002
anonim
  • Maciej Dydo Fidomax
    Więc tak.. cieszy mnie, że wreszcie w innej tonacji przyszedł tekst.. oprócz suicadala mało autorów używa w utworach komizmu :).. tu jest na mniejszym poziomie, ale jest i to się liczy. Ogólnie podobała mi się stylizacja językowa i klimat 'porykiwal smok` jednak za mało... za mało :))...

    ogólnie fabuła nic wielkiegom ale cieszy inność tekstu i to, że w sumie jest na poziomie :)...

    po za tym.. dobry tytuł.

    · Zgłoś · 22 lata
  • :)
    tez spodobalo mi sie 'porykiwanie smoka', jest takie w sam raz. przyjemnie sie czytalo, dobry pomysl i obserwacja.

    · Zgłoś · 22 lata
  • astrinka
    taak.... "porykiwał smok" mnie też się bardzo spodobało. i jeszcze imię druida: Einelangebart. takiefajne imię...

    · Zgłoś · 22 lata