Dziewczynie, która, jak nikt, kochała życie
Opowiadanie tej historii nie ma specjalnego sensu. Piszę ją sam dla siebie, może częściowo i dla niej. Miałem potrzebę powiedzenia tego, jak ją zdobyłem.
------
Dziewczyna mieszkała w starej ceglanej kamienicy w dwupokojowym, ascetycznie urządzonym mieszkaniu, które wraz z umeblowaniem i sprzętami odziedziczyła po babce. Mieszkała tam od zawsze, czyli od urodzenia.
Teraz była studentką, to co studiowała jest nieistotne... po prostu uczyła się i grała.
W słoneczne dni siadała na progu balkonu wychodzącego na ulicę. Plecami odwracała się do Słońca, przysuwała sobie bliżej swoją harfę. Grała pięknie i przechodnie niejednokrotnie zatrzymywali się pod jej oknami by posłuchać niezwykłej muzyki płynącej z ponurego budynku. Nie widziała ich, bo nigdy nie odwracała głowy. Poza tym, grała dla siebie. Zawsze grała tylko dla siebie. Prawdopodobnie nawet nie przyszło jej na myśl, że ktoś może obserwować zgrabne ruchy jej rąk i delikatne pociągnięcia drobnymi palcami po strunach, że swą grą rozbudzała wrażliwość i wyobraźnię dorastających chłopców z sąsiedztwa.
Miała wiecznie rozczochrane, zupełnie krótkie włosy; z każdego jej ruchu a przede wszystkim z jej lekko skośnych oczu odczytać można było jej pasję. Nie tyle pasję grania ( bo grała z prawie taką łatwością jak oddychała) co pasję życia. Ciągle czymś pochłonięta nigdy nie zaznała nasycenia nowymi przeżyciami, wrażeniami. Wszystko ją ciekawiło. Przeżywanie, próbowanie i poszukiwanie były jej jedynym celem, pragnieniem i miłością. Nie.... Nie da się opisać atmosfery, jaką wokół siebie wytwarzała. W powietrzu, którym oddychała czuło się tętniące życie.
Ludzie mówili często o jej nietypowych pomysłach. O tym, na przykład, jak posmarowała sobie ręce masłem a potem dłońmi malowała obrazy na szybach w swoich oknach. Jak tamtej nocy dziwnie wyglądało odbijające się w tłustych smugach światło latarni ulicznych. Albo jak rozwieszała na słupach wysokiego napięcia wiersze poetów, których nikt wtedy nie znał, a których uznano za wielkich kilka lat później. Albo jak nieraz wracała z uczelni w deszczu boso- ze złożoną parasolką pod pachą i parą welurów w drugiej ręce. Dla niej nie było w tym nic niezwykłego. Nic prócz życia.
Wieczorami niekiedy przychodzili do niej znajomi. Rzadko ktoś nocował. Zwykle przychodziło do niej spokojne towarzystwo- przyjaciele ze studiów, ludzie w jakiś sposób powiązani ze sztuką- młodzi poeci, muzycy, debiutujący malarze, znajomi z radia czy z gazet. Przynosili ze sobą torby pełne jedzenia i picia i spędzali wieczory siedząc na podłodze i dyskutując o swej codzienności- czyli o tworzeniu, o inspiracjach, o życiu. Po czym zabierali śmieci ( w reklamówkach dzwoniły obijające się o siebie puste butelki) i wychodzili.
Tamtej nocy wpadł do niej jakiś kolega, na chwilę tylko. Było dość późno, a on głośno wbiegał do góry po drewnianych schodach. Poznała kto przyszedł ( po tym, że wbiegał po dwa schody) zanim jeszcze otwarły się drzwi. Nie wstała od toaletki. Siedziała tak ... ona i kilka innych dziewcząt bliźniaczo do niej podobnych, obijających się w kilku lustrach nachylonych pod różnym kątem. Przed każdą stał pełny kieliszek.
- przepraszam, że tak późno. Mogę posiedzieć u Ciebie parę chwil?
- Wcale nie jest późno... ( pewnie.... zawsze możesz)
- Jest przed pierwszą... ( idę zrobić sobie herbaty, chcesz też?)
- Co za różnica, która jest godzina. Czas nie zna się na zegarku. Klepsydry, zegary, kalendarze... to wszystko wymyślili sobie ludzie... a czas ani myśli się temu podporządkować. Płynie tak szybko jak mu się podoba. Jest wolny i jest wielki. Nie da się go zmierzyć. ( nie, nie chcę herbaty, dzięki)
- Dlaczego harfa leży na podłodze?
Dopiero w tym momencie odwróciła się twarzą do niego.
- Śpi. Ty też leżysz gdy śpisz.
- Dobrze się czujesz? Ty i Twoje lustrzane koleżanki od kieliszka? Coś blado dziś wyglądacie. Ech... a może wznosicie toast za Twoją kolejną koncepcję spojrzenia na życie z innej perspektywy?
- Kolejną. Można tak powiedzieć. Może raczej kolejową? A... Słuchaj... a właściwie po co przyszedłeś?
- Po Mogielnickiego. Miałaś jego tomik, prawda?
- Weź sobie... leży chyba na pralce... czytałam podczas kąpieli...
- Rany, dlaczego w całym mieszkaniu zapaliłaś wszystkie lampy? Szukałaś czegoś?
- Zawsze czegoś szukam... A w świetle lepiej mi się myśli.
- Zabieram te wiersze. Odniosę niedługo. Zagrasz mi coś zanim wyjdę?
- Nie.
- Szkoda
- To znaczy... dobrze. Obudź ją. Zagram.
Wstała sprzed luster w trykotowej zielonej koszuli nocnej brudnej z farb, którymi poprzedniej nocy malowała ptaki na ścianach. Zerknęła do kuchni.
- Jednak nie robisz herbaty?
- Nie... na herbatę wpadnę jutro. I wiesz... może lepiej jutro mi zagrasz. Jest późno. Sąsiedzi mogliby się denerwować, że nie dajesz im spać. Idę. Do jutra.
- Trzymaj się. I dobranoc.
Wróciła do toaletki. Nalała jeszcze jedną kolejkę. Wypiła. Frotowym ręcznikiem przykryła harfę i położyła się do łóżka zadowolona z siebie.
Wstała wcześnie rano i jeszcze przed śniadaniem zagrała przy oknie kilka fragmentów utworu, który tak bardzo lubiła. Przejechała z namaszczeniem dłonią po rzeźbionej kolumnie wspornikowej.
Zbiegła po schodach i poszła w miejsce, gdzie nikt nie spodziewałby się jej znaleźć. Postanowiła położyć się na belkach torów kolejowych, między szynami, żeby poczuć przejeżdżający nad sobą potężny pociąg. Teoretycznie nie mogło jej się nic stać. Naczytała się wiele o wypadkach, z których ludzie wychodzili cało, tylko dlatego, że zmieścili się między ziemią a pędzącymi wagonami. Była wystarczająco szczupła i przede wszystkim tak bardzo ciekawa tego uczucia, że musiała spróbować. Zdecydowała już poprzedniej nocy.
Gdy z daleka zobaczyła nadjeżdżającą lokomotywę spokojnie położyła się na brzuchu, krótko ostrzyżoną głową w bok. Dudniło jej w uszach. Drżenia były coraz silniejsze. Coraz bardziej podekscytowana wsłuchiwała się w takt zbliżających się kół. Nie wierzyła, że zdobyła się na coś takiego.
Chwile zaczęły się dłużyć, chociaż pociąg wcale nie zwalniał. Przypomniała sobie wczorajszą rozmowę z przyjacielem. Szkoda, że nie było go z nią. Pokazałaby mu, że sekunda wcale nie równa się sekundzie. Że niektóre trwają dłużej, inne krócej, a czas drwi z ludzi, którzy tak uporządkowani próbują zamknąć go w mechanizmach zegarów, by wiecznie huśtał się na wahadłach, by dyrygowały nim metalowe wskazówki. Pożałowała, że w takiej chwili jest sama. Że nikt nie może trzymać jej za rękę.
Odruchowo złapała rękami za szyny. Ścisnęła mocno.
Nawet nie krzyknęła. Zemdlała z bólu.
------
Harfę kupiłem na licytacji. Nie była jej już potrzebna.
------
Nie byłem świadkiem żadnego z tych wydarzeń. Tyle udało mi się dowiedzieć od ludzi, którzy ją znali.
Po wypadku wyjechała do innego miasta. Nie wiem co robi. Nie myślę o tym. Jeśli ktoś z was zna dziewczynę bez dłoni, ale z niespotykanym zapałem do życia ( mam nadzieję, że tego jednego nie straciła) - niech jej powie, że zadedykowałem jej to opowiadanie. I że nigdy w życiu nie spotkałem się z tak zadbanym ( wypieszczonym?) instrumentem.
------
Ta historia nie ma ani morału, ani jakiegoś głębokiego przesłania. Napisałem ją, bo miałem potrzebę powiedzenia tego, jak ją zdobyłem...