podróż

Szluger

Wczoraj powędrowaliśmy daleko na wschód- wiedzieliśmy, że tam zaczyna się wiosna, zupełnie inna od naszej. Drzewa są ciepłe i śpiewają, a ptaki potrafią mówić i nigdy nie używają wulgarnych słów. Niebo nam sprzyjało, płynęliśmy po nim, jak po blękitnym, łagodnym morzu- tylko jego dno przerażało oślepiającym blaskiem planet i gwiazd.

Księżyc oświetlał nas od dołu, a my wyraźnie czuliśmy, że ziemia skurczyła się i żeglujemy do góry nogami, a włosy szarpie nam chłodny, kosmiczny wiatr. Nie wiem dlaczego, ale nagle zaczęłam się bać chmur, które wyskakiwały na naszej drodze jak olbrzymie góry lodowe, większe niż cokolwiek innego na ziemi. Gigantyczne , śnieżnobiałe masy pary wodnej miały ludzkie twarze i uśmiechały się do nas z politowaniem, kiedy przepływaliśmy koło nich, starając nie patrzyć się im w oczy.

Wreszcie dotarliśmy na Wschód i zobaczyliśmy, że wiosna zamieniła się w złocistozielone, magiczne lato. Nie było żadnych drzew ani kwiatów, tylko wybujałe trawy, przykrywające całe niebo i tańczące w jaskrawych promieniach słońca. Zmartwiliśmy się. To w niczym nie przypominało wiosny, o jakiej marzył każdy z nas. Nic z tego...Wśród traw biegali brzydcy, zmęczeni ludzie, noszący ogromne ciężary. Wydawali się tak zajeci swoją pracą, że nawet nie zauważyli nas, pięcioosobowej grupki która w milczeniu się im przyglądała. To był świat kompletnie zwariowany. Kiedy jeden z pracujacych ludzi upadł, przygnieciony ciężarem drzewa, które niósł na plecach, nikt nie zatrzymał się, nawet na niego nie spojrzał. Chciałam pomóc mu pomóc, ale kiedy wyciągnęłam do niego rękę , warknął na mnie jak zwierzę , myśląc, że chyba chcę zabrać mu jego drzewo. Potem umarł, tak po prostu zamknął oczy i przestał oddychać.

Nie wiedzieliśmy co zrobić. Nikt nie zwracał na nas uwagi, wszyscy tylko gnali naprzód, ciągnąc za sobą albo dźwigając na plecach pnie drzew i głazy. Rzucali je na ogromny stos, do którego zaraz podbiegali następni ludzie i zabierali z niego świeżo pozostawione tam drzewa i kamienie. Ich praca była po prostu bezsensowna, idiotyczna, a oni sami zachowywali się jak opętani. W kółko, w kółko, w kółko...

Wtedy usłyszeliśmy głos Boga.

- To bajka o was.- powiedział Bóg i poczuliśmy na twarzach jego uśmiech.

- Jak to, o nas? co za bajka?- krzyknęłam w przestrzeń, próbując rozwikłać zagadkę, jaką rzucił między nas Bóg.

- Niektórzy z was nigdy tego nie zrozumieją.

- Nie mów samymi zagadkami! Powiedz coś konkretnego...

Bóg milczał. Ludzie uformowali się w długi rząd i rozpoczęli szalony wyścig. Każdy z nich miał na twarzy wypisaną nadzieję na zwycięstwo. Jestem najlepszy, musze wygrać. Wygram. Po kilku minutach było ich już tylko kilku, wszyscy słaniali się ze zmęczenia ale biegli dalej. Wreszcie zniknęli nam z pola widzenia i wpadli w dżunglę traw.

Wróciliśmy do domu. Po ulicach biegali ludzie, ubrani w modne ciuchy. Wyrywali sobie wszystko z rąk i bezmyślnie tratowali tych, którzy upadli ze zmęczenia.

Szluger
Szluger
Opowiadanie · 20 kwietnia 2000
anonim