drzewa

Szluger

Jest chyba pierwsza w nocy. Ulice puste i śmiertelnie ciche. Idę powoli do domu, starając się nie myśleć o dyskusji, jaką prowadziłam kilka minut temu z moimi przyjaciółmi...Czy jesteśmy królami świata? Cholera, nie chcę się nad tym zastanawiać...

Kwitną śliwy. Ich kwiaty są duże i delikatne, otulają szczelnie czarne, sztywne gałęzie. Pomiędzy konarami płynie żywica. Otwarte rany śliw krzyczą do mnie:

- Spójrz, czy nie jesteśmy świadectwem cierpienia?

Zaczynam rozumieć, że drzewa to istoty, które odbieraja radość i cierpienie inaczej niż my, ludzie i zwierzęta. Drzewa nie krzyczą, ona po prostu pękają i leje sie z nich gęsty, gorzki sok...

Patrzę na drzewo, a ono wyciąga do mnie poskręcane gałęzie, uśmiecha się...Kwiaty sprawiają wrażenie strzępków bibuły, przylepionych do kończyn śliwy. Stare drzewo przechyla się ponad płotem, przy którym tkwi, i usiłuje złapać mnie w swoje drewniane szpony.

Z bijącym sercem biegnę przed siebie, coraz więcej drzew próbuje ukarać mnie za cierpienia, jakie im wyrządziłam. Połamane gałęzie szczerzą do mnie zęby, a kwiaty szeptają monotonnie swoje modlitwy. Chodnik ma odcień srebra, jest jak płynna masa, w której chwila grzęznę. Wreszcie udaje mi się wyplątać z sieci drapieżnych gałązek...Zmęczona siadam na chodniku i czekam, aż ustanie przeraźliwy szum krwi w mojej głowie.

Krawężnik zaczyna lekko falować, moje stopy wsysa lepka masa, z której zrobiona jest jezdnia. Tuż koło mnie ze świstem przefruwa samochód, o mało nie pozbawia mnie życia - wstaję i nie całkiem zdając sobie sprawę z tego co robię, zaczynam krzyczeć na kierowcę. Samochód zatrzymuje się, powarkując jak rozzłoszczony pies. Z trzaskiem otwierają się drzwi i wysiada z nich mężczyzna w nasuniętej na oczy czapce z daszkiem.

- Podwieźć panią? - uśmiecha się obleśnie, a ja już widzę dziwny blask w jego oczach, czuję ogarniający go zapach nudnej samotności, którą chce sobie umilić przy pomocy mojego ciała...

- Nie, nie chcę.- mówię twardo, starając się, aby mój głos był jak najbardziej stanowczy. - O mało mnie pan nie zabił. Proszę pamiętać o ostrożności...

Nie wiem, do czego zmierzam, nie potrafię dalej mówić. Chuda ręka, przypominajaca gałąź sunie w moim kierunku i po chwili zaciska się na moim ramieniu.

- Chodź.- syczy facet.- Mam miły samochód i szampana w lodówce...Będzie ci ze mną dobrze!

Nie wiem, co robić, opuszczają mnie siły...czuję się smiertelnie zmęczona ucieczką przed drzewami, ale zdaję sobie sprawę, że nie wolno mi iść do samochodu tego człowieka. Z wnętrza starego fiata wydobywa się duszne, przesycone stęchlizną powietrze...

- Nie!- krzyczę, bijąc mężczyznę po twarzy. Strącam mu z głowy czapkę , która odfruwa jak nocny ptak.

Chude ręce zamieniają się w czarne, wyschnięte gałęzie, twarz nieznajomego przybiera postać otwartej, krwawiącej rany na ciele kwitnącej śliwy. Jestem w pułapce, palce gałęzi pełzną w kierunku mojej szyi...

- NIE!!!!!!!!- wrzeszczę, usiłując się wyrwać. Drzewo zaciska swoje palce jescze mocniej na moich ramionach, udach i brzuchu.

Teraz widzę wyraźnie, że jestem niczym...Nie mam siły, nie potrafię przeciwstawić się woli drzewa, które jest ode mnie potężniejsze. Czuję, że stara śliwa mści się na mnie za lata ignorancji i traktowania jej jak głupią, słabą istotę. To ona jest górą, to ona wyciska na mojej skórze prawdę o swojej wielkości...

- Nie...- mój głos brzmi jak szept.

Drzewo zastyga w bezruchu.Gałęzie sztywnieją i przestają mnie torturować. Upadam na jezdnię. Drzewo wsiada do fiata i odjeżdża...

Leżę na twardym asfalcie, kiedy gwałtownie hamuje przede mną czyjś samochód. Kierowca w skórzanej kurtce i ciemnych okularach trąca mnie czubkiem buta...

- Podwieźć panią?

- Dziękuję...sama wrócę do domu.- odpowiadam, patrząc w białe oczy gwiazd na czarnym niebie.

Nikt nie jest królem świata

Nikt, za wyjątkiem BOGA...

Szluger
Szluger
Opowiadanie · 21 kwietnia 2000
anonim