Czy musimy cały czas siedzieć? Po chuja my cały czas siedzimy? Róbmy cos! Tańczmy, biegajmy, pieprzmy się, cokolwiek! Dupa mnie już boli od tego siedzenia!
Łagodne dłonie zmierzchu otwierają ptasie dzioby i delikatnie, z harfy strun głosowych płyną dźwięki kołyszące lekko, swingowo. Język zmroku w przelocie muska moje usta zostawiając na wargach gęsto- zielone ziewniecie.
No widzisz, tobie tez się nudzi. No chodź, przytul się, nie jestem jakąś ciota czy inny transwersem, potrzebuję czasem kobiecego ciałka.
Zieleń wokoło nasyca się mrokiem aż po same brzegi listków, po klingi traw. Mrok wzbiera powoli, leniwie chlupocze, podpływa do brzegów chodnika bryzą pełnego wdechu. Wąską, powolną falą płynie niebem stróżka- liść kasztanowca przecieka! Zaraz za nią podąża kolejna, to chyba klon się przelał!
Dlaczego nie biegniemy ze słońcem wszystko osuszającym, z workami piasku promiennego?
Lub choćby z wiadrem z plastiku?
...i ty wiesz, ojciec tam był i sprawdzał- wszystko nam z chałupki wynieśli: narzędzia ogrodnicze, piłe do ciecia drzew, kosiarkę do trawy. Nawet plastikowe wiaderko co było dziurawe. Złodzieje parszywi!
Mrok płynie już chodnikiem, wartką, ciemną rzeką. W okolicy moich butów drobne zawirowania- ciemność omywa podeszwy w pełnym szacunku dla suchości zamszu. Uderzam butami w ten nieprzerwany nurt chlapiąc nocą wokoło. Niechciana kropla brudzi jasne dżinsy. Ścierasz ją szybko, niedbale. Koło ratunkowe!
No kurwa, widziałaś?! Ptak mi nasrał na spodnie! Jezu, co za syf! Mała chodźmy stad. Zimno się robi.
Przebite...
Co ty, gadasz do siebie? Czy do mnie tak pod nosem mamroczesz? Ty jednak masz rowno najebane!
Zieleń już dojrzała. Jej skorka napięta od wewnętrznych soków, pachnie łapczywym wgryzaniem się w miąższ, sokiem ściekającym po brodzie, lepkimi rękami.
Jeszcze jednen szept, jedno pokochanie ...
Zebrałabyś się wreszcie, bo jak tak dalej pójdzie to nawet na napisy nie zdążymy. Strasznie jest ciemno. Która to może być godzina?
Tak. Powodzi mroku nic już nie powstrzyma. Rwący, wesoły nurt sięga nam pasa. Skóra na brzuchu marszczy się i cierpnie. Kamień wprost u serca w gęstej, ciemnej rzece. Spodnie lepią się do ciała. Zielono, zielono.
Mmm, Kochanie, zimno ci, co?
Coraz wyżej, wyżej. Szybciej, zimniej. Moje piersi tona! Sutki- kostki lodu.
Ehhh.....
Nic już nas nie uratuje. Zwlekaliśmy zbyt długo. Wszystko zalewa ciemność wychłodzona. Ach wiec to teraz. Mrok sięga mi szyi. Rozchylam wargi.
Noc brutalnie, gwiezdziscie ostrym językiem rozrywa mi usta. Głębiej coraz głębiej.
Kocham cię.
Tonę.
chetnie przeczytam wiecej
lusi