Kocie oczy nadziei

Karolina Derecka

Teraz czuję, że naprawdę żyje. Los uśmiechnął się do mnie śnieżnobiałymi ząbkami. To chyba nazywa się dobra passa?

No, ale wszystko od początku. Kochany Pamiętniku, nie pisałam tak długo, bo właśnie byłam w samym centrum tych wszystkich cudowności, które mnie się przytrafiały, toteż nie miałam ani chwili wytchnienia. Ale już się nie martw, oto treściwe i rzetelne sprawozdanie.

Wiesz dobrze, że z nauką idzie mi całkiem nieźle. Nawet lubię się uczyć, choć nigdy nie przypuszczałam, że moja wiedza może być komuś oprócz mnie samej tak potrzebna.

Do naszej klasy na początku roku doszedł pewien Marcin.

Nie miał u nas łatwego życia. Chłopcy z góry go skreślili (a oni niestety się liczą), dlatego mówiąc łagodnie Marcin nie został zaakceptowany. Mnie on zupełnie nie przeszkadzał, byłam gotowa do bliższych z nim kontaktów, jednak po prostu bałam się wyłamać (tak to już jest, liczą się tylko Krzysiek, Wojtek i Iza, inni muszą tylko posłusznie przyjąć trendy przez nich narzucone).

Problemem Marcina, oprócz niemarkowych ciuchów i nieznajomości podstawowych zasad gier komputerowych były jego ogromne trudności z nauką.

Jeżeli chodzi więc o jakąkolwiek aprobatę klasy, to wszystko zsumowane dawało mu porażkę nie tylko na starcie, ale już w szatni.

Jeszcze większe problemy zaczęły się, kiedy na I semestr miał 3 niedostateczne i resztę mierek. Wtedy to do akcji wkroczyłam ja. Nie była to jednak moja inicjatywa. Między Bogiem, a prawdą nie miałam innego wyjścia. Musiałam mu pomóc.

Fizyca (wychowawczyni) posunęła się do haniebnej metody zwanej szantażem - jak nie pomogę Marcinowi, to celujący na koniec wymknie się z moich rąk, jak balonik z helem.

Innego wyjścia nie miałam. Modliłam się tylko o to, aby jego nastawienie do moich starań było choć odrobinę pozytywne. Na szczęście chyba solidnie się wymodliłam, bo oprócz życzliwości Marcina, dostałam jeszcze premię od Boga. Mój uczeń okazał się osobą, której problemem nie była trudność nauki, lecz tylko brak cierpliwości i wiary we własne siły.

Na samym początku postarałam się o to, żeby choć trochę wyplenić z niego te złe cechy. Udowodniłam mu, że jeżeli chce, to potrafi, że nie wszystko przychodzi od razu i czasem trzeba trochę więcej wysiłku i pracy. Gdy uporałam się z tym, wzięliśmy się ostro do roboty.

Dodatkowym plusem naszej wspólnej nauki było to, że podczas tych lekcji bardzo dobrze się poznaliśmy, a chyba nawet zaprzyjaźniliśmy. Kiedy on już nie potrzebował mojej pomocy i tak uczyliśmy się razem. To po prostu weszło nam w krew i było nam z tym dobrze.

W końcu nadszedł 24 czerwca, wielki dzień dla moich talentów pedagogiczno - dydaktycznych. Gdy zobaczyłam cenzurkę Marcina zwyczajnie popłakałam się ze szczęścia i wzruszenia. Wąskimi literkami wykaligrafowane były prawie same „dobre” ( tylko dwie tróje, ale to każdemu może się zdarzyć)

To było osiągnięcie, które napawało mnie przeogromną duma Chyba nie muszę pisać, że jego świadectwo sprawiało mi więcej radości niż moje własne, na którym widniały cztery „cel.”.

To pierwszy powód, dla którego sądzę, że nawet ja - szara mysz mogę poznać cóż to za rarytas i luksus to szczęście.

Drugi, już zdecydowanie mniej filantropijny, bo z korzyścią wyłącznie dla mnie, to prezent od chrzestnego. Ten poczciwy człowiek chyba zaciągnął hipotekę nie tylko na dom, ale samochód, żonę i samego siebie fundując mi ten obóz we Francji, w nagrodę za nieskazitelną i ponadprzeciętną cenzurkę (już nie chciałam chwalić cię Marcinem, bo gotów wysłać mnie na księżyc).

A jak było na obozie?

Przecudownie, przesympatycznie, przeuroczo itp.itd.!!!

Une - spełniły się moje marzenia co do przeżycia kilku chwil w tym romantycznym państwie i rozkoszowania uszu ich erotycznym językiem (uwielbiam francuski, bo kiedy go słyszę hormony robią demolkę w moim organizmie)

Deux - poznałam tylu fantastycznych ludzi, przed którymi nie musiałam nic udawać ani się im podporządkowywać, a oni tak mnie zaakceptowali, ba, nawet polubili. Nie było tam nikogo, z którym nie mogłabym iść „konie kraść”.

Wiem, że może wydaje się to zupełnie nierealne Pamiętniku mój, ale ich trzeba po prostu poznać osobiście, a nie będziesz mieć cienia wątpliwości.

No i trzecia rzecz, chyba najlepsza, ale pewnie dlatego, że najświeższa.

Kiedy wróciłam z Francji (opalona i szczuplejsza niż przed wyjazdem) w domu czekał na mnie krótki liścik od Kuby. Jego treść brzmiała:

Jak już wrócisz na ziemię

i znajdziesz chwilkę czasu

dla zwykłego Polaka

zadzwoń

Kuba

Oczywiście bez chwili wahania zadzwoniłam. Przede wszystkim dlatego, że po cichu podkochiwałam się w Kubie - starszym koledze z podwórka.

Czytając te słowa obudziła się we mnie olbrzymia nadzieja, że one kryją w sobie coś, o czym od dawna marzyłam - Kubę jako mojego chłopaka.

I tym razem okazało się, że nadzieja nie jest „matką głupich”.

Przez telefon umówiliśmy się do pizzerni. Przyszłam, oczywiście punktualnie jak szwajcarski zegarek. On też był na czas, ale tylko według Casio, bo przyszedł pół minuty po mnie.

- Kogóż to moje oczy widzą? Jakąś piękną, rozpaloną Francuzkę, czyż bym się mylił?

- Nie podniecaj się tak, to tylko ja Julka. Chciałeś się ze mną widzieć, żeby poćwiczyć bajerowanie dziewczyn, czy masz jakiś konkretny powód? - odparłam.

Moja odpowiedź bardzo mi się spodobała, bo zbiła go z tropu, dzięki czemu prócz mojej wizualnej strony dostrzegł również umiejętność koordynacji bystrego umysłu i ciętego języka.

Później już nie korzystałam z tej umiejętności. Skupiłam się bardziej na video, a nie audio. To on mówił. Boże, ale co mówił ...

Ach...

Wyznał mi (widać było, że trudno mu szło, co nadaje jego słowom bardziej wiarygodny charakter), że uzmysłowił sobie, że nie tęsknił tylko za kumpelą. Powiedział coś w tym stylu:

„Za koleżanką tęskni się inaczej. Ja odczuwałem coś, czego wcześniej nie znałem. Dobrze zastanowiłem się nad tym i zrozumiałem, że tęsknie do kogoś szczególnego dla mnie...” - później trochę się zagmatwał, ale w końcu zapytał: „Julia, będziemy razem?”

W tym momencie powinnam krzyknąć: „O rany, jasne, oczywiście. Po co ględziłeś tyle, trzeba było od razu przejść do rzeczy”, ale na szczęście mój mózg wziął sprawy w swoje ręce i przyhamował roztrzepany język. W gruncie rzeczy sens mojej odpowiedzi był identyczny, ale dzięki opanowaniu i kilku niejednoznacznym uśmiechom zabrzmiało to mile, przekonywująco i w ogóle bardzo dobrze.

Później zrobiłam coś, czego nigdy bym się po sobie nie spodziewała. Odważyłam się powiedzieć mu, że on od dawna mnie interesuje.

Ale ta odwaga to tylko dzięki niemu. Przy nim nie ma mowy o jakimkolwiek skrępowaniu, a kiedy staram się coś ukryć, jedno jego spojrzenie wystarczy żebym wypaplała wszystko co leży mi na sercu. Nie wiem dokładnie co w nim jest takiego, ale działa na mnie jak zbawczy balsam, który sprawia, że wszystko jest łatwiejsze niż sama sobie ubzdurałam.

Od tamtego momentu minęły już trzy dni, a ja dalej nie mogę uwierzyć w to wszystko. Teraz Kuba jest mi po prosu niezbędny do normalnego funkcjonowania.

5 sierpień 1999r.

Minął kolejny bajeczny tydzień wspólnego życia z Kubusiem. Oczywiście codziennie widywaliśmy się, ale najszczególniej było chyba w środę.

Przyszedł o 9 i mnie obudził (kogo innego na jego miejscu chyba bym obdarła ze skóry).

Choć byłam straszliwie zaspana już w pierwszej chwili zauważyłam jego dziwną tajemniczość. Kazał mi się szybko ubrać.

W czasie kiedy ja próbowałam wygrzebać z szafy coś jednocześnie wyprasowanego, wygodnego, trochę eleganckiego i jeszcze coś w czym bym się dobrze czuła (czego nie robi się dla faceta), Kuba załatwiał coś z moją mamą.

Na szczęście zarówno ona jak i tata nie mieli nic przeciwko mojemu związkowi z Kubą, pewnie dlatego, że znali go od bardzo dawna i bez wahania powierzyli moją osobę jego silnym ramionom.

Z konieczności założyłam niebieskie szorty i żółty top (Bogu dzięki moja opalenizna jeszcze mnie nie opuściła).

Po długiej i ciężkiej drodze darem komunikacji miejskiej dojechaliśmy do Poraja. Dopiero wtedy zorientowałam się o co chodzi. Swoje kroki od razu skierowaliśmy nad zalew.

Przeżyłam tam coś cudownego. Odkryłam w Kubie kolejne jego wielkie zalety, choć jedna była trochę męcząca. Okazał się on bardzo opiekuńczym człowiekiem (może nawet za bardzo), nie pozwolił mi ani chwili posiedzieć na słońcu bez barykady w postaci kremu z filtrem.

Bardzo dużo rozmawialiśmy o świecie, o życiu, o nas...

To dla mnie bardzo ważne, kiedy mogę bez żadnych oporów mówić komuś tak bliskiemu, że jest cudowny i jeżeli mogę tego samego wysłuchiwać i cieszyć serce tymi wyznaniami.

Wymyśliłam kolejne określenie pasujące jak ulał do Kubusia. On jest jak klucz, który może otworzyć każde drzwi mojej duszy, mogę mu wszystko powiedzieć, nawet to co jest we mnie skryte najgłębiej.

Na tym wyjeździe nie mogło oczywiście obejść się bez romantycznej sceny podczas zachodu słońca.

Ognista kula zatapiająca swoje płomienie w bezlitosnym granacie wody i dwoje ludzi do reszty pochłoniętych pocałunkami..., namiętnością..., sobą...

Istne romansidło!

9 sierpień 1999r.

Właśnie siedzę na łóżku i sama się sobie dziwię, że mam jeszcze siłę na pisanie.

Pół godziny temu wróciłam z imprezy imieninowej Kaśki - mojej dobrej koleżanki.

Oczywiście nie podlega wątpliwości, że wkroczyłam tam dumna jak paw, ponieważ tuż obok mnie dziarsko maszerował Kubuś.

Impreza była po prostu the best!

Kolejny plus Kuby - cudowny tancerz (czy on do cholery ma jakieś wady?)

W ogóle całe towarzystwo było super, bez żadnych zmanierowanych panienek i dziecinnych facetów. Było tak extra, że już nie mam siły pisać,

Słodkich snów !

25 sierpnia 1999r.

Upał nieziemski, atmosfera w domu nieludzka - bilans ostatniego tygodnia.

Tylko dzięki Kubie jakoś wytrzymuje. Jest moim sterem, żeglarzem, okrętem...

ROZDZIAŁ II

1 wrzesień 1999r.

Cholera nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Dziś we szkole dowiedziałam się, że nasza klasa została rozbita. Teraz mam należeć do IIe

Może to lepiej może nie, ale bądź co bądź, mimo wszystkich wybryków Krzyśka i humorów Izki przywiązałam się do mojej klasy. Będzie mi trochę żal ją zmieniać.

Kuba, który właśnie ode mnie wyszedł stwierdził, że co ma być to będzie i żebym się nie przejmowała, bo zna kilka osób z IIe i oni są nawet OK.

Niech mu będzie. Zobaczymy co przyniesie los, ale ja niestety mam złe przeczucia.

Dziś wieczorem idę z Kubą do parku. Będą się tam odbywały jakieś koncerty.

Mają podobno zjawić się dwaj kumple z mojej nowej klasy. Jak tam im było...?

Jeden to chyba Maciek, a drugiego imienia nie pamiętam.

Trzeba zrobić pozytywne wrażenie - Julka postaraj się !!!

2 wrzesień 1999r.

Jeżeli chodzi o wczorajszy wieczór, to szczerze mówiąc mam mętlik w głowie.

Kuba owszem, jak zawsze miły i uroczy, ale ci jego (no już moi) koledzy...

Jednym słowem - dziwni i nieprzewidywalni. Kubuś twierdzi, że przesadzam, ale co ja na to poradzę, że oni napawają mnie dziwnymi przeczuciami.

Po wnikliwej analizie w końcu doszłam do wniosku, że ta ich „dziwność” wcale nie jest negatywna, wręcz przeciwnie, ona mnie fascynuje.

Maciek i Sebastian od samego początku byli wobec mnie bardzo mili i koleżeńscy. Czasem nawet strzelili jakiś komplement, ale w zupełnie innym stylu jak komplementy Kuby.

Były takie „po prosu” (jeżeli mogę użyć takiego określenia), że np. mam świetne nogi, albo że jestem niezła babka. Oczywiście wtedy strzelałam buraka, ale na szczęście było ciemno i chyba nikt tego nie zauważył.

Kiedy Kuba zostawił mnie z nimi, bo musiał omówić sprawy jakiegoś wypadu klasowego w góry (on był głównym inicjatorem, kochany, mądry Kuba) zaczęli opowiadać o jakiś imprezach.

I właśnie to mnie dziwi. Kiedyś ludzi, którzy łażą tylko po dyskotekach i imprezach, oraz piją/pala na nich co popadnie uważałam za pozerów, szpanerów i chlorów i w ogóle takich, którymi nie warto było się interesować.

A oni, mimo tego, że prowadzili takie życie, to potrafili być szczerzy i kulturalni.

Przez chwilę nawet wyobraziłam siebie samą na jednej z takich imprez, ale szybko zorientowałam się, że to totalna głupota - ja i banda podpitych dzieciaków?! (Haha)

Kiedy Kuba odprowadzał mnie do domu zapytałam go, co on naprawdę myśli o Maćku i Sebastianie:

- „Julia, wiesz co, lepiej nie wdawaj się z nimi w bardziej zażyłe kontakty. Jako koledzy z klasy są nawet OK., ale mówię ci nic poza tym. To nie kumple dla ciebie, zaufaj mi.”

No i właśnie taka odpowiedź Kuby, owiewająca moich kolegów jeszcze większą nutką (już nutą) tajemniczości, spowodowała wzrost zainteresowania tymi dwojga. A poza tym słowa Kuby trochę mnie zdenerwowały. W tym momencie poczułam się jak dziecko, któremu ojciec zabrania kolegowania się z „nieodpowiednim” dla niego towarzystwem. W końcu już nie jestem dzieckiem (mam 17 lat), a Kuba nie jest moim ojcem, ani matką, więc jakie ma prawo do decydowania kto zasługuje na miano mojego kumpla.

Dobra, ale niech mu będzie. Przemilczałam - przeżyłam. Nie ma po co wszczynać kłótni.

Dzisiaj wydarzyła się jeszcze jedna rzecz warta odnotowania.

Zdarzyło się to w szkole. Kiedy weszłam do mojej nowej klasy poczułam się bardzo niepewnie. Nie było żadnej pustej ławki, więc trzeba było dosiąść się do kogoś. Musiałam zrobić szybką selekcję, jednak za nim się zdecydowałam minęła jakaś chwila. Zauważyli to Maciek i Sebastian i kiedy szłam w stronę jakiejś dziewczyny z długim końskim ogonem zawołali mnie do siebie. Oni siedzieli razem, ale przed nimi w ławce siedziała tylko jedna osoba. Zaproponowali, żebym z nią usiadła. Moją nowa towarzyszką była Ola - czyli powszechnie Szpila.

Moje wrażenia na jej temat?

Jeżeli chodzi o wygląd to nawet ładna. Ma świetne kręcone, rude włosy - naturalne. Od razu widać, że dziewczyna ma klimat - czarne glany, czarne spodnie, czarna skóra oraz dużo wisiorków i rzemyków. Zawsze podziwiałam takich ludzi. Za ich inność i odwagę pokazywania jej wszystkim. Teraz było mi dane poznać sekrety kogoś takiego - extra!

A co z jej cechami „nie fizycznymi”?

Tu również moja ocena jest jak najbardziej pozytywna.

Już od pierwszych chwil była dla mnie bardzo miła, chyba zauważyła, że nie czuję się zbyt pewnie i starała się pomóc mi w asymilacji. Krótko przedstawiła plusy i minusy każdego klasowego kolegi opowiedziała o naszej wychowawczyni - profesor Kubackiej. Jej osobę akurat trochę znam, bo często miała u nas zastępstwa, więc na razie o nią się nie martwię.

Podsumowanie:

Dzisiejszy dzień szkolny, ku mojemu zaskoczeniu nie był taki straszny, wręcz przeciwnie, obfitował w nowe znajomości i doświadczenia.

Co będzie dalej - czas pokaże.

3 wrzesień 1999r.

Zdanie Kuby na temat Oli:

„Nie znam jej, ale słyszałem niezbyt pochlebne opinie na jej temat, więc lepiej trzymaj się od niej z daleka.”

Jak Boga kocham, jeżeli Kuba jeszcze raz będzie wybierał dla mnie znajomych to nie ręczę za siebie.

10 wrzesień 1999r.

Kochany Pamiętniku, doszłam do bardzo zadziwiającego wniosku.

Po wnikliwej analizie mojej nowej klasy, zorientowałam się, iż śmietanką towarzyską jest nie kto inny jak Maciek, Sebastian, Szpila, no i siłą rzeczy chyba ja, bo przecież prawie tylko z nimi się zadaje.

Ale ta klasa jest zupełnie inna niż moja stara. Tu „elita” jest postrzegana zupełnie inaczej. Wszyscy raczej stronią od niej, może nawet dlatego, że trochę się jej boją. Natomiast dawniej, wszyscy tylko by „lizali tyłki” Izce czy Wojtkowi, tylko po to, aby ci na nich spojrzeli.

No cóż, co kraj to obyczaj.

12 wrzesień 1999r.

Jestem trochę przybita. Ostatnio nie widywałam się często z Kubą. On musiał chodzić na jakieś korki, bo matura za pasem, a ja spotykałam się ze Szpilą.

W końcu udało nam się umówić. Mieliśmy spędzić cudowny wieczór. Najpierw kino, później romantyczny spacer. Miało być pięknie i bajecznie.

No właśnie „miało być”, ale nie było.

Kiedy wyszliśmy ode mnie z domu, Kuba przyjrzał się bliżej moim włosom i wybuchł. Istotnie, były inne niż zwykle.

Pewnego razu, kiedy byłam u Szpili wygłupiałyśmy się, a ona nagle stwierdziła, że trzeba coś zrobić z moim wyglądem. Toteż pobiegłyśmy do sklepu, kupiłyśmy farbę i Olka zrobiła mi kilka fioletowych i rudych pasemek. Mnie się podobały, wyglądałam inaczej, bardziej... Nie wiem jak to wyrazić, może w „klimacie”.

Ale Kubie wcale się nie podobało:

-Coś ty zrobiła z włosami?!!! - bardziej krzyknął niż zapytał.

- No co nie podobają Ci się? Olka się starała - odpowiedziałam niczego się nie spodziewając.

- No oczywiście, Ola! Mówiłem ci, że to nie towarzystwo dla ciebie. Zaczęła zmieniać ciebie od włosów, a jak pójdzie tak dalej to niedługo będziesz taka jak ona!

- Jaka? - krzyknęłam wściekła i rozhisteryzowana.

- Wiesz dobrze. Jeszcze jej nie poznałaś? Tej pijaczki i puszczalskiej?!

Tego było już dla mnie za wiele. Odwróciłam się na pięcie i pobiegłam w stronę domu. Wiedziałam, że dalsza rozmowa nie będzie miała sensu. Nie mogło mi się pomieścić w głowie, jak on mógł tak strasznie obrazić Szpilę - moją koleżankę. Przecież to stek kłamstw, a on podobno nie wierzy plotkom.

Jednak po chwili Kuba dogonił mnie. Był już znacznie spokojniejszy.

- Julia przeprasza, że tak krzyczałem. Juluś, nie gniewaj się. Ja cię kocham, chce dla ciebie jak najlepiej. Po prostu zmieniłaś się, a ja bym chciał dawną, wrażliwą i uroczą Julkę.

No i złamał mnie tym łagodnym głosem, byłam na niego zła, ale przecież dalej go kochałam. Kiedy mnie objął nie wyrywała się. Utonęłam w jego silnych ramionach i przez chwilę znowu czułam się bezpieczna. Uświadomiłam sobie, że tego ostatnio mi brakowało. Ale mimo wszystko nie mogłam zapomnieć o tym, jak obraził Szpilę. To było naprawdę okropne. Toteż pozbierałam się w sobie i tylko jak mogłam najspokojniej powiedziałam mu o tym. Wytłumaczyła mu również, że dalej jestem taka sama, tylko może „opakowanie” jest trochę inne.

Niestety ani ja sama, ani on do końca nie wierzyliśmy w te słowa o „opakowaniu”.

Sama czułam, że jednak coś jest we mnie innego i to chyba dzięki rozmowom ze Szpilą.

Ona wyciąga ze mnie rzeczy, które choć zawsze chciałabym zrobić, ale których się obawiam.

Tłumaczy mi, że choć wszyscy uważają coś za złe, ono wcale nie musi takie być, ponieważ każdy robi to co lubi i żyje według swojego własnego sumienia.

Ja, po przemyśleniu sprawy postanowiłam zgodzić się ze zdaniem Szpili no i chyba to Kuba odebrał jako moją zmianę.

Powracając jeszcze do tego wieczoru, to w gruncie rzeczy nie był on taki zły. Co prawda z kina zrezygnowaliśmy. Został tylko spacer. Niestety nie taki romantyczny.

Od tamtej rozmowy wyrósł pomiędzy nami dziwny mór, który boleśnie i niewytłumaczalnie dzielił mnie z Kubą.

14 września 1999r.

Kuba wyjeżdża dziś wieczorem w góry ze swoją klasą. Jadą teraz, ponieważ to klasa maturalna i później będą mieli mnóstwo nauki.

Mimo tego całego zdarzenia będę za nim tęskniła.

W końcu jeszcze go kocham ...?

15 września 1999r.

Mam niezły dylemat.

Dziś Szpila zadzwoniła do mnie z propozycją „ nie do odrzucenia” Ich kolega (Szpili, Maćka i Sebastiana) jutro organizuje imprezę, na którą oczywiście jestem zaproszona. Szpila nie wyobraża sobie, że mogłoby mnie tam nie być. Twierdz, że będzie to „chrzest bojowy”

No tak, ale z drugiej strony jest Kuba. Jestem pewna, że odebrałby to jako moje wejście do „jaskini lwa”. Tam będzie towarzystwo nie dla mnie i jeszcze mogłoby mi się coś stać.

Rozumiem, że martwiłby się o mnie i nawet jeśli tego nie lubię to robi to tylko z myślą o moim bezpieczeństwie.

Jednak ja mam naprawdę ochotę tam iść. Chcę zobaczyć na własne jak wygląda to zło, przed którym Kuba mnie tak przestrzega, a jednocześnie to, na co Szpila minie tak namawia.

Chcę mieć o tym własne zdanie, ale nie mam pojęcia jak to zrobić.

Oszukanie Kuby zupełnie nie wchodzi w rachubę. Nie mogłabym później spojrzeć się mu w oczy.

Trzeba znaleźć inne rozwiązanie.

Wieczorem

Mam. Rozwiązanie się znalazło. Nie jest w 100% idealne, ale z pośród miliona pomysłów ( typu: zadzwonić do Kuby i zapytać o pozwolenie), ten wydaje się najlepszy.

Pójdę na imprezę postanawiając, że do ust nie wezmę ani kropli alkoholu, nie spróbuje papierosa, ani żadnych innych świństw, a o jakichkolwiek bliższych znajomościach damsko-męskich nie ma mowy. Oczywiście, jak tylko Kuba przyjedzie, zaraz na samym wstępie powiem mu że tam poszłam, ale, że byłam bardzo grzeczna i jeszcze żyję.

Niestety, to nie jest najgorsze. Świństwem będzie to, że będę musiała skłamać rodzicom. Powiem, że będę spała u Szpili. Innego wyjścia nie ma, bo za żadne skarby nie puszczą mnie do kogoś, kogo oni (i nawet ja) na oczy nie widzieli. Poza tym uważają, iż na imprezach tego typu alkohol leje się wiadrami i mnie jedno na pewno będzie przysługiwać. Nie rozumieją, że każdy robi co chce i jeśli nie pije to nie, jego wola (to słowa Szpili)

No trudno, zło konieczne, trzeba skłamać. Postanowione!

Teraz telefon do Szpili - trzeba się umówić.

15 września 1999r.

Przed imprezą.

Właśnie wyszła ode mnie Szpila. Przyniosła swoje ciuch, żebym coś wybrała,

bo stwierdziła, że moja szafa nadaje się do ... Po długich bojach o długość spódnicy (przeze mnie wybrane były ciągle za długie) i wielkości dekoltu w końcu doszłyśmy do porozumienia i mój nowy wizerunek był prawie gotowy. Mam wystąpić w czarnej krótkiej spódnicy (Szpili), długich kozakach, też czarnych (moich), obcisłym srebrnym topie i czarnej kurtce skórkowej (inne zestawy nie wchodziły w grę).

No, to sprawa ubioru była załatwiona, pozostał jeszcze makijaż. Aby tenże wykonać, Szpila obiecała, że wpadnie do mnie jeszcze przed samą imprezą i pobawi się we fryzjerkę i kosmetyczkę w jednej osobie. Na razie zalecała mi pomalowanie paznokci na kolor oczywiście nie inny jak tylko ... czarny.

A wiesz pamiętniku jaką jestem genialną kłamczuchą (to chyba nie za dobrze). Gdy mama na widok moich czarnych paznokci zapytała czy ktoś aby mi nie umarł, wmówiłam jej, że u Szpili będziemy wywoływać duchy i potrzebny jest klimat. Uwierzyła.

No nie, już drugi raz ją oszukałam. Nie za dobrze.

16 wrzesień 1999r.

Moje wrażenia ...

Po pierwsze: złamałam swoje postanowienia (tylko dwa), ale opłacało się.

Nigdy nie myślałam, że człowiek lekko wcięty może tak cudownie się bawić.

Z początku nie chciałam pić, ale jak, będąc na świetnej imprezie nie spróbować? Podobnie było z fajkami. I tak przesiąknę łam dymem, więc dwie, czy trzy wypalone papierosy nic nie zmieniają.

Jeżeli mam rozstrzygnąć spór Szpila kontra Kuba w walce w sprawie słuszności imprez, bezapelacyjnym zwycięzcą jest oczywiście Szpileczka.

W końcu przeżyłam, nikt mnie nie zgwałcił, ani nie pobił, a ja cudownie się bawiłam.

Nigdy nie myślałam, że mogą tam być tak extra ludzie. Wszyscy przyjęli mnie wspaniale.

Chłopcy chcieli ze mną tańczyć. Może czasem mieli ręce gdzie nie trzeba, ale przecież nad nimi nie panowali bo byli nietrzeźwi (wystarczy powiedzieć żeby przestali, a już ma się spokój).

Jedynym minusem, ale niestety bardzo znaczący, jest to, że niesamowicie boli mnie głowa. „To zwyczajny kac” śmieje się Szpila. Ale mnie nie jest do śmiechu. Wzięłam już

cztery Panadle i nic.

Kiedy zapytałam się jej dlaczego jej nic nie jest, stwierdziła, że ona ma już wprawę. Jeśli ja potrenuje, to też się nauczę.

Wieczór.

Niech to wszystko ...

Kiedy spojrzałam w lustro doznałam totalnego szoku. Na moim dekolcie, tuż nad lewą piersią widniała mocno czerwona plama wielkości orzecha wielkości orzecha włoskiego.

... zwyczajna malinka ...

Cholera, tylko kto mi ja zrobił. Za nic nie mogę sobie przypomnieć co robiłam od momentu, kiedy Dominik przyniósł mi coś do picia. Powiedział, że to jego specjał i będzie mi po nim bardzo dobrze. Rzeczywiście zaczęło mi się robić dobrze, lekko. No i od tamtego momentu nic nie pamięta. Wspomnienia wracają dopiero od momentu, w którym wychodzę z jakiegoś ciemnego pokoju, a za mną idzie Dominik.

Boże! Co ja tam robiłam?!

Pewnie wtedy on zrobił mi tą malinkę. Ale przecież chyba tylko to, na nic więcej bym mu nie pozwoliła, nawet lekko wcięta?

Zadzwonię do Szpili.

Po telefonie

Co to znaczy? Szpila cały czas się śmiała...?

17 września 1999r.

Znów szara rzeczywistość.

Trzeba było dziś zaszczycić swoja obecnością ławy szkolne.

Na szczęście jestem w posiadaniu wielu golfów, toteż moja szkarłatna tajemnica została starannie zabezpieczona.

O moim morderczym szkolnym poniedziałku aż nie chce mi się pisać. Dwója z geci, pała z chemii. Jak pech to pech, musieli spytać kiedy ja akurat mimo najszczerszych chęci nie mogłam się nauczyć.

No, ale zmieńmy temat na coś milszego.

Wyobraź sobie taką sytuację: siedzę sobie w domu i meczę się nad wypracowaniem z historii, aż tu nagle ciszę poobiedniej sjesty w domu Nowakowskich przerywa przenikający do szpiku kości dźwięk telefonu. Za nic nie chce mi się wstać i wyjść na korytarz, ale dzwonek tak przeraźliwie wierci mi dziurę w mózgu, że zbieram się i podnoszę słuchawkę.

Opłaca się !

Dzwoni Dominik (to ten, u którego była impreza) i chce, żebym poszła dziś do pubu „33”, bo tam będzie kilku znajomych.

Ze zdziwienia wciska mnie fotel, gdy słyszę jego głos w słuchawce. Nie mam pojęcia skąd ma mój numer, ale okazuje się, że oczywiście od Szpili.

Po opadnięciu zdziwienia dochodzę do wniosku, że się cieszę z tego zaproszenia, to miłe, że

o mnie pamiętali.

Oczywiście chce iść i chyba pójdę, muszę tylko porozmawiać z mamą.

O Kubę się nie martwię, w końcu nie będę robiła niczego złego.

A właśnie, nie mogę nic pić, bo jutro jest klasówka z maty i później będę musiała trochę się pouczyć!!!

A jeżeli chodzi o mamę, to tym razem jej nie oszukam. Powiem jej prawdę, że idę spotkać się z nowymi znajomymi. Pewnie mnie puści. Idę na dół jej powiedzieć.

Godzinę później

Cholera, nie mogłam jej powiedzieć prawdy.

Akurat wtedy, kiedy obok niej usiadłam leciał Teleekspres. Mówili, że zamordowali wczoraj jakąś młodą dziewczynę, która wychodziła z dyskoteki.

Moja mama od razu miała zdanie na ten temat. Twierdziła, że jest to po części wina jej rodziców i jej samej, bo kto w tak młodym wieku (17 lat, jak ja) łazi po dyskotekach, barach, pubach itp.

Po tej wiadomości mama nie puściłaby mnie na 100%.

To, że znowu skłamałam zupełnie nie zależało ode mnie. Mimo najszczerszych chęci nie mogłam powiedzieć prawdy, bo przecież naprawdę zależy mi, żebym tam poszła.

Dobra, zmieńmy temat, w co się ubrać?

Mam, wymyśliłam!

Założę moje obcisłe czarne spodnie i tę bluzkę, którą pożyczyła mi Szpila. Na to sweter, więc mama nie będzie nic podejrzewać.

Tylko co z makijażem? Chciałabym się trochę podmalować, ale mama zauważy i po mnie. Trudno, trzeba zrezygnować.

18 września 1999r.

W tym momencie siedzę sobie w pokoju. Przed chwilą próbowałam coś wkuć, bo z mojej wczorajszej klasówki nic nie wyszło.

Problem tkwi w tym, że totalnie nic mi się nie chce. Ani uczyć, ani czytać, ani nic.

Mogłam tylko zebrać się, żeby Tobie napisać kilka słów, z czego powinieneś być bardzo zadowolony i mi wdzięczny.

Wczoraj było bardzo, bardzo fajnie. Co prawda, gdy zorientowałam się, że nie ma Szpili, poczułam się trochę niepewnie. Było tam kilka osób, które pamiętałam z imprezy, reszty nie znałam, ale szybko poznałam i moja niepewność minęła jak ręką odjął.

Chciałabym napisać, że „niestety” nie dotrzymałam słowa i jednak wypiłam dwa piwa, ale byłoby to nieprawdą, bo wcale tego nie żałuję.

To zadziwiające, jaki świat może być kolorowy dla rozbawionego człowieka.

Jak już pisałam towarzystwo było w dechę. Cały czas rozmawialiśmy o tamtej imprezie, a oni opowiadali mi jeszcze o innych.

Był moment, w którym została sama z dziewczynami. Jedna z nich - Jolka opowiadał

o jakimś świetnym facecie. Mówiła, że robili „to” i że on był boski.

Przemknęła mi przez głowę myśl, że mój Kuba też mógłby być boski, ale on jest jakiś dziwny. Zawsze tylko całowaliśmy się, fakt, że były to cudowne pocałunki, ale nigdy nie posunął się do niczego więcej. A szkoda, może warto?

No i właśnie, przez tę głupią myśl, zrobiłam coś, czego teraz trochę żałuję. Kiedy Jolka spytała się, czy ja mam chłopaka, odpowiedziałam, że nie.

Jest mi bardzo głupio, bo zwyczajnie się go wyparłam.

Mam wyrzuty sumienia, ale on jutro wraca i mam nadzieję, że kiedy tylko go zobaczę wszystko minie jak zły sen

20 września 1999r.

A gówno prawda!!!

Wcale nie żałuję, że wtedy się go wyparłam.

Po tym co mi zrobił już nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

NIENAWIDZIĘ GO!!!

21 września 1999r.

Dobra, już się trochę uspokoiłam.

Mogę opowiedzieć Ci całe wczorajsze zdarzenie.

Kuba miał przyjechać ze wszystkimi o 15. Stwierdziłam, że fajnie będzie jak zrobię mu miłą niespodziankę. Postanowiłam wysłać Joaśkę (kumpelkę ze starej klasy i moją sąsiadkę) pod szkołę z misją przyprowadzenia Kuby do mnie do domu.

Rodzice pojechali na Śląsk w interesach i mieli być dopiero późnym wieczorem. Miałam chatę wolną, więc otworzyłam szufladkę w moim mózgu z napisem „zdolności kulinarne” i postanowiłam przygotować romantyczną kolację przy świecach (jak na filmach).

W planach była sałatka z łososiem i oliwkami, omlety po węgiersku ( na zdjęciu w książce kucharskiej wyglądały bardzo apetycznie), a na deser jabłka zapiekane w cieście.

Jednak to były tylko plany.

Rzeczywistość wylała na mnie kubeł zimnej wody (tzn. kupiłam dorsz zamiast tuńczyka, jabłka od węgla różnił tylko kształt, a omlet zostawię lepiej bez komentarza) i w końcu na stole wylądowała sałatka z kukurydzą i barwne kanapki, natomiast deser składał się z pomarańczowego kiślu który był nawet OK.

Aśka miała przyprowadzić Kubę na 19, ale na szczęście przytransportowała go

na 19:30, więc ze wszystkim zdążyłam (nawet posprzątałam).

Kuba przyszedł i mówił, że jest zachwycony, do czego nie była w 100% przekonana, gdyż na jego twarzy malowało się coś zupełnie innego.

Wieczór był bajeczny aż do ...no właśnie.

Aż do momentu, w którym zapytał się mnie co robiłam podczas jego nie obecności.

Kolejny kubeł (może nawet wanna) przemoczył mnie do suchej nitki. Przypomniały mi się wszystkie obietnice, składane jemu, składane sobie samej no i to co rzeczywiście robiłam.

Wiedziałam, że nie jestem na tyle silna, żeby mu to wszystko szczerzy wyznać. Nie teraz, kiedy było tak cudownie...

Szybko ułożyłam w głowie jakieś historyjki i bajeczki o tym jak beznadziejny film widziałam w kinie, ile to miałam nauki. Lecz chyba moja twarz, w ogóle całe moje ciało mówiło, ba krzyczało coś zupełnie innego.

Nie było szans, Kuba nie łyknął tych bajeczek.

Spojrzał się tylko na mnie wzrokiem, jakiego jeszcze nigdy u niego nie było. Jego zawsze pogodne i rozradowane oczy, zaszły mgłą zawodu, strachu i wstrętu.

Powiedział tylko „tak, to świetnie. Muszę iść” i zwyczajnie sobie poszedł zostawiając mnie samą na miejscu zbrodni.

Jednak ten wieczór to było nic w porównaniu do następnego przedpołudnia.

Była to sobota i mi rodzice byli już w domu. Praktycznie tylko mama, bo ojciec pracował w ogrodzie.

Siedziałam sobie w pokoju zaczytana w „Pigmalionie”, nagle, przez otwarte okno usłyszałam znajomy odgłos zbliżających się kroków. Uradowana zbiegłam na dół, ponieważ byłam przekonana, że to Kuba przyszedł pogadać i już wszystko będzie jak dawniej.

Jednak, kiedy otworzyłam drzwi przede mną nie stał już „mój” Kuba. Stał chłopak, którego spojrzenie przeszywało mnie na wylot mnóstwem oskarżeń, chłodem, niedowierzaniem, a jednocześnie wielkim smutkiem.

Ja stałam jak skamieniała, podczas kiedy on wydobył z siebie cichy głos

- Sorry Młoda, to co teraz zrobię będzie tylko dla twojego dobra, chociaż ty możesz wcale tak nie uważać - rzucił na mnie jeszcze jedno wymowne spojrzenie, po czym w milczeniu skierował kroki w stronę kuchni. Tam mama szykowała obiad.

Ja, zaszokowana tkwiłam jeszcze w bezruchu kilka chwil, lecz kiedy się ocknęłam nogi poniosły mnie pod drzwi kuchni, które choć nigdy nie zamykane teraz odgradzały mnie od zdarzeń w jej głębi.

Ale i tak słyszałam bardzo dobrze, wszystko !!!

To, jak opowiadał mamie o towarzystwie z jakim się zadaje, że zapraszają mnie na imprezy na których robię to co oni i wiele, wiele innych rzeczy, które raz po razie jak młotek wbijały gwóźdź w moje serce.

Mama wyręczyła mnie w dociekaniu do źródła jego wiedzy na mój temat. Chyba tak jak ja nie mogła domyślić się skąd on to wszystko wie. Okazało się, że ci właśnie „koledzy” znają i jego i raczyli opowiedzie4ć mu o wszystkich pikanteriach, które miały miejsce podczas jego nieobecności.

Na koniec tłumaczył jeszcze mamie, że dla mnie jeszcze nie jest za późno na odłączenie się od nich, że ja nie jestem zła, tylko zagubiona i w końcu, że on to z miłości dla mnie.

No jak usłyszałam to ostatnie to Bóg mi światkiem, że chciała tam wpaść i rozszarpać go na strzępy.

To ma być z miłości?! To wredne donosicielstwo?! I jeszcze ze strony własnego chłopaka! Mało tego, przecież to wszystko brednie.

To towarzystwo wcale nie jest złe, ono po prostu jest na luzie, wcale nie trzeba tam pić czy ćpać. Każdy robi to co chce

I oczywiście Szpila wcale nie jest puszczalska. Ona po prostu miała wielu chłopaków, ale żaden jej nie odpowiadał, więc ich zmieniała. A co z nimi robiła, to tylko jej prywatna sprawa i Kubie nic do tego.

Nie wiem, jak on mógł mi to wszystko zrobić?! Przecież przez to zaczęłam go nienawidzić!

Kiedy wyszedł z kuchni i znów rzucił na mnie to diaboliczne spojrzenie z całego serca pragnęłam się na niego rzucić i wydrapać mu te oczy. Powstrzymała mnie tylko jedna rzecz - obróciłam głowę i w ułamku sekundy ujrzałam mamę stojącą na środku kuchni, jak posąg wpatrującą się we mnie szklanymi oczami.

Całą tą sobotę mogłam wpisać tylko na straty. Na niczym, kompletnie na niczym nie mogłam skupić uwagi.

Jak w kociołku bulgotała we mnie wściekłość pomieszana z rozpaczą, a na dodatek pod skórą lęk przed rozmową z mamą. Takowa musiała zaistnieć, czekałam na nią z napięciem, ale nie nadchodziła. I to właśnie była chyba część wymierzonej we mnie kary. Mama z nieludzkim spokojem znęcała się nade mną i z rozkoszą patrzyła na mój strach i napięcie.

W końcu przyszła wieczorem. Byłam przygotowana na krzyki, łzy, oskarżenia, ale nie. Dostałam tylko sztucznie zimny, przesycony oskarżeniami, kompletnie nie znany mi ton głosu i słowa, które wzbudziły we mnie wszystkie negatywne uczucia, jakie kiedykolwiek poznałam.

Kiedy tylko zobaczyłam ją w drzwiach mojego pokoju postanowiłam wybudować wokół siebie mór, przez który nic nie dostanie się do środka, ani nic poza niego nie wyjdzie.

Postanowiłam tylko:

„Ani mama, ani tym bardziej Kuba nie będą decydowali co dla mnie jest najlepsze! Odtąd tylko do mnie będzie należała ta decyzja!

Biorę życie w swoje ręce!”

ROZDZIAŁ III

1 lipiec 2001

... tamten dzień rozpoczął w moim życiu okres ślepego uporu i zawzięcia. Uczepiona swojego postanowienia, które podjęłam, przesycona złością, brnęłam w bagno coraz głębiej i głębiej

Zachowywałam się jak ktoś, u kogo w mózgu zabarykadowano wszystkie drzwi, przez które wyrwałby się choć cień zdrowego rozsądku.

Był to okres jednego wielkiego pasma błędów, zawodów, porażek...

To, że wtedy nie osiągnęłam totalnego i wieńczącego wszystko dna jest zasługą prawdziwego CUDU!

Tak - cudu, bo inaczej nie można nazwać tej silnej, bezpieczne i pomocnej dłoni, dzięki której teraz jeszcze żyję.

Chyba tylko sam Bóg i ja wiemy, jak niemiłosiernie trudno jest powracać w myślach do tamtych czasów, a co dopiero wylewać wszystko na papier.

Ale mimo wszystko czuję taką potrzebę. W końcu tylko ja sama jestem sobie winna i choć dostałam już porządną nauczkę, chcę się w jakiś sposób zrehabilitować.

Niewiele mogę, jednak liczę na to, że jeżeli kiedyś, mój pamiętnik znajdzie się w rękach kogoś w podobnej sytuacji, to przestrzeże go przed powielaniem moich błędów.

* * *

Kiedy mama wyszła z mojego pokoju było już przed 23. Ja nie była do niczego zdolna, a już w szczególności do spokojnego snu.

Czułam, że jak czegoś nie zrobię to głowa wybuchnie mi od natłoku myśli, które poruszając się z ogromną prędkością tworzą jeden wielki chaos.

W końcu machinalnie wzięłam plecak i wrzuciłam do niego szczoteczkę do zębów, jeansy i sweter, po czym najciszej jak mogłam przemknęłam się do drzwi. Miałam szczęście (a raczej pecha), bo rodzice siedzieli w kuchni, a stamtąd nie widać frontowych drzwi.

Wyszłam niepostrzeżona. W głowie nie miałam żadnego celu, ale nogi same mnie poniosły pod drzwi Szpili.

Żeby nadać całemu zdarzeniu odpowiedniego tragizmu, powinnam napisać, że deszcz lał jak oszalały, ja przemoknięta i zmarznięta do szpiku kości, błąkałam się po ulicach zalewając się rzewnymi łzami.

Jednak było inaczej. Ta noc była wyjątkowo ciepła, rozjaśniał ją napuchnięty księżyc i miliony gwiazd.

Czułam się nawet dobrze, byłam już trochę spokojniejsza i w głębi duszy uradowana, że zdecydowałam się na tak drastyczny krok.

Kiedy mama zorientuje się, że mnie nie ma, będzie jej głupio. Zrozumie, iż krzyki i obwiniania były niepotrzebne.

Tymczasem stanęłam pod oknem Szpili i rzuciłam w nie małym kamieniem. Była w pokoju, otworzyła okno, a zobaczywszy mnie roześmiała się i dopiero po chwili zeszła, żeby mnie wpuścić.

Opowiadałam jej wszystko po kolei, a ona patrzyła na minie milcząc. Nie przerywała, o nic nie pytała. To właśnie było mi potrzebne - wygadać się i wypłakać komuś, kto nie będzie chciała mnie do niczego przekonywać.

Dopiero po skończeniu moich wywodów Szpila wyraziła swoje zdanie. Według niej, zrobiłam to co trzeba (czyli nie posłuchałam próśb, ano gróźb mamy i wyrwałam się z tego „piekiełka”), a Kuba to skończona świnia i ktoś zupełnie nie warty uwagi, a tym bardziej moich łez.

Po dwóch godzinach naszej rozmowy byłam totalnie wykończona, dlatego szybko położyłyśmy się spać. Ale czy mogłam zasnąć?

A jak myślicie? - Oczywiście, że nie.

Całą noc wszystko analizowałam, każdy gest, każde zdanie i słowo, które usłyszałam od Kuby, mamy, Szpili. Jednak kiedy już prawie dochodziłam do jakiegoś konkretnego wniosku, znów powracał chaos i miliony pytań.

Rano, mój organizm był po prostu do niczego. Najlepiej przekonałam się o tym, kiedy Szpila zapytała się co ja w ogóle mam zamiar ze sobą zrobić.

W mojej głowie zahuczała pustka, więc bardzo łatwo dałam się przekonać, że mimo wszystko powinnam wrócić do domu. I w końcu wróciłam, ale już nie było jak kiedyś, NIGDY.

***

Kolejne dni były początkiem końca mojej dobrej pozycji w szkolnym rankingu. Odtąd przede mną była już tylko stroma droga w dół.

Przez weekendowe historie totalnie zapomniałam, że w poniedziałek będę miała dwie klasówki. Dlatego kiedy na matmie kobieta kazała wyjąć kartki oblałam się zimnym potem. Kompletnie nic nie ruszyłam, te rzędy liczb były dla mnie hieroglifami.

Kiedy oddawałam pustą kartkę, profesorka kazał mi poczekać. Kiedy byłyśmy już w cztery oczy zaczęła wyrażać swoje obawy co do mojej postawy, Choć prawdę mówiąc nie były to oskarżenia, lecz wyrazy prawdziwej troski, ja odebrałam to jako pretensje i przyjęłam „pozę obronną”. Wypowiedziałam zdania, które nie powinny ujrzeć światłą dziennego.

Jednak słowa mają to do siebie, żer nie można ich cofnąć.

Od tamtego momentu, ani matematyczka, ani żaden inny profesor nie patrzeli na mnie życzliwie, jak bywało kiedyś.

Mój stosunek do wszystkiego związanego ze szkołą diametralnie się zmienił. Wszystko stało się niewarte moje uwagi. Kolejna pała nie była niczym anormalnym. Nawet nie próbowałam podrabiać zwolnień, bo wisiało mi to czy ktoś się dowie, że kolejny byłam na wagarach.

I znowu już nic nie było tak jak kiedyś, NIGDY.

***

Niedługo po tym nadarzyła się znakomita okazja, żeby dolać oliwy do ognia i zagrać wszystkim na nosie.

Dotąd atmosfera w domu była . . . „cicha” - tylko takie określenie przychodzi mi do głowy, ale po tej nocy, która miała nadejść, była już „przenikliwie milcząca”

Powodem wszystkiego było moje wyjście, a raczej przyjście z imprezy.

Szpila poinformowała mnie, że takowa będzie u Dominika.

Uzgodniłyśmy, że wpadnę do niej po kila ciuchów i malowideł. Tym razem nie musiała mnie do niczego namawiać, sama wybrałam najkrótszą spódniczkę jaką miała w szafie i najciemniejsze cienie do oczu jakie posiadała. To była część mojego planu.

Wszystkie te rzeczy wzięłam do domu. Dopiero tu zrobiłam z siebie wampa (a raczej ...)

Na nogi założyłam cienkie kabaretki, długie kozaki i krótką spódniczkę, która służyła tylko do zakrycia tyłka. Do tego krótki top z ogromnym dekoltem.

Makijaż - najłagodniej powiedziawszy był wyzywający.

W całej okazałości przeparadowałam dumna niczym paw przez mieszkanie. Rzuciłam tylko od niechcenia, że będę późno i żeby się nie martwili.

Czułam na sobie demoniczny wzrok mamy i wiedziałam, że już chciała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili tata złapał ją za rękę i powiedział: „pamiętasz o czym rozmawialiśmy? Niech robi co chce, nie warto.” Te dwa ostatnie słowa wbiły się jak miecz w moje serce.

Od własnego ojca usłyszeć, że już cię przekreśla, nie widzi żadnej szansy, że już cię nie

kocha ...?

Tego było za wiele, odegram mu się z nawiązką. Idę na imprezę! Pokaże im na co mnie stać!

Impreza.

Kiedy nareszcie dotarłyśmy do Dominika zabawa już się rozkręcała.

Przechodząc przez ciemny korytarz weszliśmy do dużego pokoju w którym panował przytłaczający półmrok. Powietrze przesiąknięte było dymem papierosów (i nie tylko), zapachem wódki i Bóg wie czego jeszcze, Normalny człowiek po trzech minutach przebywania w tym pomieszczeniu padłby trupem, ale tutaj zgromadzonym zupełnie to nie przeszkadzało. Zresztą po wypiciu „napoju przywitalnego”- szklanki jakiegoś specjalnego drinka przygotowanego przez Dominika, nikt na zapachy już nie zwracał uwagi.

Kilkoro ludzi tańczyło bardzo żywiołowo na środku pokoju. Widać było, ze sprawia im to niemałą przyjemność. Z czterech głośników poustawianych w kątach pokoju rozbrzmiewała bardzo głośna muzyka - techno.

Natomiast obrzeża pokoju zajęte były przez ludzi, którzy zajęci byli zupełnie innymi czynnościami. Do reszty pochłonięci sobą nawzajem, nie zwracali na nic innego uwagi.

W rogu stał duży stół, cały zajęty przez szeregi butelek po piwie i wódce - jednym słowem jaskinia pijaństwa i rozpusty.

Gdybym weszła do takiego miejsca kilka tygodni wcześniej, pragnęłabym jak najszybciej je opuścić. Jednak teraz nogi same ciągnęły mnie do środka. W końcu to moje życie i jeżeli chcę się tu bawić to będę to robiła i nikomu nic do tego.

Nie nudziłam się ani chwili. Zaraz podszedł do mnie Dominik, podał drinka i wziął do tańca. Leciał jakiś szybki kawałek, więc się trochę powyłupialiśmy. Zaczęłam czuć lekkość, w głowie wszystko mi wirowało...

Skończyła się już szybka piosenka, leciała jakaś wolna. Tańczyłam przytulona do Dominika. Czułam jego dotyk na mojej talii, przesuwał się wyżej, wyżej. Dotknął mojego biustu, ale ja nie zaprotestowałam. Patrzyłam się mu głęboko w oczy i czułam coś dziwnego, coś bardzo miłego rozpierało mnie od środka. Byłam bardzo ciekawa co będzie dalej. Włożył mi ręce pod bluzkę i delikatnie dotykał, masował i pieścił moje piersi. Chyba zauważył, że sprawia mi to niemałą przyjemność i zaczął robić to bardziej namiętnie. Pieszczoty te nie były już subtelne i delikatne, były płomienne i jeszcze bardziej mnie podniecały.

Te doznania przerwał Maciek, który odciągnął na chwilę Dominika. Chyba coś stało się w kuchni.

Byłam jeszcze dalej oszołomiona, po tym, co przed chwilą przeżyłam, miałam tylko ochotę usiąść w spokojnym miejscu. Zauważyłam drzwi i zaraz za nie weszłam. Nie zapalałam światła byłam pewna, że jestem sama. Usiadłam na fotelu, przepełniona myślami wpatrywałam się w jeden punkt. Moje oczy powoli zaczęły przyzwyczajać się do ciemności, mogłam już rozpoznawać kształty. Ocknęłam się i rozejrzałam po pokoju. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że w pokoju nie jestem sama. Na drugim fotelu siedział chłopak do reszty pochłonięty paleniem trawy. On również nie zauważył mojej obecności, toteż ja pierwsza się do niego odezwałam. Krótka konwersacja doprowadziła do tego, ze ów chłopak wyciągnął do mnie dłoń z tlącą się na końcu rurką. Ja, zamiast wzbraniać się rękami i nogami trochę drżącą ręką sięgnęłam po lufę i... zapaliłam. Kiedy gryzący dym dostał się do mojego gardła zaczęłam kaszleć. Chłopak cierpliwie zaczekał aż skończę i stwierdził, że za pierwszym razem to normalne i żebym spróbowała jeszcze raz. Rzeczywiście poszło trochę lepiej, ale za trzecim, czwartym razem było już całkiem nieźle.

Niestety, dalsze zdarzenia są dla mnie nie odkrytą tajemnicą - urwał mi się film. Wspomnienia wracają dopiero od momentu, w klęczę nad kiblem zwracając całą moją zawartość żołądka, a głowę przytrzymuje mi Szpila mówiąc, że teraz trochę się pomęczę, ale niedługo powinno mi przejść.

Czułam się wtedy tak fatalnie, że aż trudno to opisać. Mało, że wszystkie wnętrzności pozmieniały swoje miejsca, albo były w trakcie przeprowadzki, to jeszcze niemiłosiernie chciało mi się pić, głowa pękała mi od najmniejszego szmeru, a świadomość tego, że trzeba się pozbierać i wrócić do domu wszystkie te dolegliwości wzmagała stukrotnie. Chciałam tam tylko zdechnąć jak pies.

Na szczęście jakimś cudem, przy pomocy Szpili doprowadziłam się do jako takiego składu.

Wtedy oczywiście wmawiałam sobie, ze koniec z tym, to był ostatni, raz, już nigdy nie chcę się tak czuć (mądry Polak po szkodzie). Całą drogę do domu towarzyszami były mi właśnie takie myśli. Obietnicą i przyrzeczeniom nie było końca. Jednak jak nie trudno się domyślić były to tylko słowa rzucone na wiatr.

W końcu doszłam na ulicę Sobieskiego i odnalazłam w plecaku klucz. Włożyłam go do zamka jak najciszej mogłam i przekręciłam dwa razy. Nie chciałam nikogo obudzić, była już, albo dopiero 5:30.

Mój plan cichego i szybkiego dostania się do łóżka spalił na panewce. W kuchni paliło się światło, poszłam w tamtym kierunku i zobaczyłam mamę, która siedziała przy stole z pustą szklanką w ręce. Kiedy podniosła oczy spojrzała się wprost na mnie. Dostrzegłam, że była bardzo nieszczęśliwa i zapłakana. Porzuciłam swoje zacietrzewienie i hardość, podeszłam do niej. Zaczęłyśmy rozmawiać. Mówiła zupełnie inaczej niż po rozmowie z Kubą. Jej głos był naturalny, wrażliwy, a słowa pełne matczynej troski. Mówiła, że bardzo się o mnie martwi i że mnie kocha i serce jej się buntuje jak widzi jak się zachowuje.

Słuchając jej słów miękłam, już, już miałam się do niej przytulić bardzo mocno, wykrzyczeć „przepraszam” i „ja też cię bardzo kocham”, jednak w ostatniej chwili przed oczami ukazała mi się scena rozegrana przed moim wyjściem i w uszach zahuczały mi okropne słowa ojca „nie warto”.

I znów wrócił wielki ból, który skutecznie zahamował falę uczuć, którą miałam żarliwie wylać w ciepłe mamine objęcia.

Ostatecznie rzuciłam tylko przepraszające spojrzenie, poczym jak najszybciej wyszłam z kuchni. Pragnęłam tylko jak najprędzej położyć się i zasnąć, po prostu przestać myśleć, ale to było niemożliwe.

***

Ta impreza spowodowała., że okropna atmosfera panująca w domu zamieniła się na beznadziejną. Każde spojrzenie rodziców przezywało mnie na wylot. Czułam na sobie ogrom oskarżeń i rezygnacji. Sama nie wiem dlaczego wtedy nie uciekłam. Byłam do tego zdolna, ale chyba zbyt tchórzliwa.

Mama już ani razu nie próbowała rozwiązać sprawy łagodnie, nie chciała ze mną rozmawiać. Zwracała się do mnie jak naprawdę było trzeba. O ojcu lepiej nawet nie wspominać. Gdy tylko go zobaczyłam w głowie huczało mi „ nie warto” i to zniechęcało mnie do wszystkiego.

Tym zachowaniem rodzice chyba chcieli wymusić na mnie rozmyślania i potulne przyznanie się do winy.

Niestety, we mnie kłębiły się zupełnie inne emocje. Umacniało się we mnie przekonanie, że to oni są tacy źli dla mnie, nie potrafią niczego zrozumieć, a ja przecież tylko chcę robić to, czego sama pragnę i wiem, że to wcale nie jest złe.

Skoro wszyscy lubili ten cały luz i klimat, to mnie też się podobał. Kiedy znajdowałam się z tymi ludźmi bardzo podobało mi się, że jestem daleko od rodziców i tak dużo mi wolno. Dlatego skoro nikt mi niczego nie zabraniał, to musiałam to wykorzystać i robiłam wszystkie złe rzeczy jakie tylko się dało.

Wtedy nie liczyło się moje Ja, zazdrościłam klimatu tym ludziom, podobał mi się ich pogardliwy stosunek do wszystkiego oprócz swojej paczki i sama chciałam taka być.

To było coś kompletnie nowego, co wchłaniałam ogromnymi ilościami. Byłam przekonana, że to właśnie jest szczęście. Byś „wolnym” i robić, to, na co się ma w danej chwili ochotę.

Kiedy myślałam o przeszłości, to tylko śmiać mi się chciało. Kujonka była ze mnie jak nie wiem co. Zamiast cieszyć się życiem i młodością, wbijałam do głowy jakiegoś matoła puste definicje, ohyda.

Albo Kuba. Nudziarz i koleś bez klimatu. Boże, jak ja mogłam z nim chodzić. Taki na przykład Dominik. To jest gość. Z nim nie można się nudzić.

Kiedyś spotkałam się ze Szpilą i dużo gadałyśmy, powiedziałam jej o moich przemyśleniach. Kiedy zaczęłam mówić, że oni wszyscy muszą być cholernie szczęśliwi, spojrzała na mnie i dziwnie się uśmiechnęła. Powiedziała coś takiego:

„Dziewczyno, i ty myślisz, że to jest naprawdę szczęście? To wszystko jest tylko pozorne, przekonasz się o tym, kiedy wpadniesz w to jeszcze głębiej”

W jej ustach brzmiało to totalnie kosmicznie. Szpila - taka imprezowiczka i luziara. Kompletnie tego nie rozumiałam. Szczerze mówiąc zachwiało to moim obecnym światopoglądem.

***

Nieubłaganie i wciąż większymi krokami zbliżał się koniec I semestru. Powinno to być dla mnie istnym horrorem, szczególnie gdyby spojrzeć na moje mierki (tylko z w-f miałam dst.). Jednak wtedy sprawy związane ze szkoła były dla mnie najmniej ważne. Kompletnie się tym nie przejmowałam. Nauczyciele postawili już na mnie krzyżyk. Wiem, bo o ile dobrze pamiętam już w listopadzie żaden z nich nie denerwowała się moim nie przygotowaniem. Tak właśnie postępowali wobec tych, którym nie dawali już większej szansy na podciągnięcie. Zimno i z wyrachowaniem stawiali kolejną pałę, a jak zdarzyła się trója to byli bardzo zdziwieni.

Natomiast dla osób, które nagle „opuściły swoje loty” belfrowie byli inni. Gnębili je, ale równocześnie dawali szansę na poprawę, choć stawiali o wiele wyższą poprzeczkę. Próbowali dociec przyczyny zmiany. Na początku mojej „metamorfozy” było podobnie.

Profesor Kubacka (moja wychowawczyni) Próbowała ze mną rozmawiać na ten temat. Znała mnie już wcześniej, toteż zauważyła zmianę. Ale ja nie byłam skora do rozmów, a tym bardziej zwierzeń. Jednym słowem olewałam zarówno ją jak i innych nauczycieli.

Kiedy nauczyłam się z kamienną twarzą odchodzić od tablicy z kolejną pałą, profesorowie dali mi spokój. Od tamtej chwili byłam już jedną z paczki Maćka - nieroba i imprezowicza, a fakt mojej przyjaźnie ze Szpilą (o opinii „puszczalskiej”) utwierdzał ich jeszcze bardziej w przekonaniu, że nie warto.

No właśnie, znów to „nie warto”.

Teraz, z perspektywy czasu myślę, że to całe „nie warto” wyrządziło najwięcej szkód. Takie właśnie podejście do sprawy - skreślanie mnie już na samym początku, było niewątpliwie błędem. Szczególnie ze strony moich rodziców powinnam oczekiwać pomocy. A oni nie dali nadziei ani wsparcia, które mogłabym przyjąć jeszcze za nim stoczyłam się na dno.

Na szczęście był ktoś inny, kto nie znał „nie warto”. W ostatniej chwili uprzytomnił beznadziejność mojej sytuacji dał cień prawdziwej nadziei. Później po prostu był i tym pomógł mi najbardziej.

***

Nareszcie zrozumiałam. Zrozumiałam słowa Szpili o pozornym szczęściu dopiero teraz kiedy „wpadłam w to jeszcze głębiej”.

Boże, dlaczego tak późno, za późno ...

Po ostatniej imprezie u Dominika było jeszcze wiele podobnych, były również wypady na miasto, do dyskotek itp. itd.

Do kacowego bólu głowy przyzwyczaiłam się jak do nowej rzeczy w pokoju. Do perfekcji opanowałam kłamstwo w domu i szkole.

Nauczyłam się również kraść. Musiałam. Alkohol, papierosy no i oczywiście dragi nie spadają z nieba. Teraz już nie byłam „nowa” i za wszystko musiałam płacić. Nie mogłam cały czas brać pieniędzy od rodziców, a nawet gdyby to i tak mi nie starczało. Kradzież była jedynym wyjściem. Moją nauczycielką była oczywiście Szpila.

Chrzest małej złodziejki odbył się podczas jakiegoś festynu. Był straszny tłok, ogromna masa ludzi tłoczyła się pod nędzną sceną. Wyciągnięcie portfela z czyjejś kieszeni nie było niczym trudnym.

Pamiętam. Wzbogaciłam się wtedy o ok. 300zł. Brudne 300zł.

***

Czy było jeszcze coś czystego we mnie?

Okazało się, że tak, ale ja uświadomiłam sobie to dopiero po stracie tej jedynej, dotąd nienaruszonej części mojego ciała i życia.

Od tamtej chwili straszliwie zazdrościłam ludziom, dla których sex był wyrazem szczerej miłości, dziewczyną, które straciły dziewictwo w odpowiednim czasie, miejscu i z odpowiednim chłopakiem. Mnie to nie było dane,

Mój „pierwszy raz” nie był tym wymarzonym. Wręcz przeciwnie.

Kiedyś najbardziej bałam się, że niewinność stracę właśnie w taki sposób, w jaki to się stało. Byłam pijana i naćpana. Ten chłopak to Dominik. Miejsce? - obleśny kibel na dyskotece.

Do satysfakcji i rozkoszy było mi bardzo daleko.

Czułam wstręt i ból. Później starach przed brzuchem. Jednym słowem - totalne dno.

***

A co działo się w mojej głowie? Choć szare komórki już bardzo zniszczone, były jeszcze zdolne do myślenia. Czy logicznego? Nie, ale chociaż ciut bardziej realistycznego niż wcześniej. Z pewnością nie czułam już tak olbrzymiej fascynacji tymi ludźmi i rzeczami, które robią. Również nie uczestniczyłam już w tym wszystkim tylko po to, aby zrobić komuś na złość. Czułam coś bardzo dziwnego. Jakby mój wzrok zaczął odrobinę się polepszać i zaczęłam zauważać rzeczy dotąd niedostrzegalne.

Czułam, że coś jest nie tak. Jednak stwierdziłam, że to po prostu nuda. Przywykłam już do tego wszystkiego, do ludzi, imprez i stały się one dla mnie nie normalne. Tak sobie to wszystko tłumaczyłam.

Czasem przenikał mnie dziwny lęk. Nie mogłam zrozumieć jego podstaw. To były jakby przebłyski świadomości. Niestety, tylko przebłyski, które zdarzały się kiedy nie byłam pijana lub na dragach, a to zdarzało się rzadko, bo kiedy nie byłam trzeźwa nie musiałam myśleć i nie było wtedy bolesnych „przebłysków świadomości.

***

Szpila - moja najlepsza kumpelka zawsze wydawała mi się najrówniejszą babką pod słońcem. Byłam w nią wpatrzona jak w obrazek. To ona wprowadziła mnie w ten nowy dla mnie świat, a kiedy przestał on być dla mnie nowy i tak bardzo atrakcyjny dalej była przy mnie. Zawsze wyluzowana, z niesamowitym poczuciem humoru i co zawsze ceniłam w niej najbardziej - cholernie odważna.

Ale czy to czasem nie fikcja?

Między Bogiem a prawdą Szpila to nieszczęśliwa, zakompleksiona i samotna Ola ze spapranym życiem. Jednak tą część siebie bardzo szczelnie przykrywała maską niedostępności i wyalienowania, co stało się główną przyczyną jej cierpień.

Lecz co by złego o niej nie mówić, prawdą jest że była dobra i lojalna w stosunku do mnie aż do samego końca...

To był niestety jej koniec. Choć czasem zastanawiam czy na pewno „niestety”? Przecież skończyły się jej katusze, nareszcie zaznała spokoju i odpoczynku przed udawaniem.

Tylko dlaczego w taki okrutny sposób? Dlaczego wcześniej musiał czuć olbrzymi ból, strach, samotność. Dlaczego przed śmiercią musiała tak cierpieć?

Kiedy ją znalazłam było już za późno żebym jej mogła pomóc, ale starczyło czasu, żeby ona zrobiła coś dla mnie.

Ola, zbierając w sobie resztki sił powiedziała słowa, które choć bolesne, później bardzo pomogły: „ Julka, jesteś alkoholiczką, ćpunką i złodziejką, dajesz dupy na lewo i prawo, ale nie jesteś jeszcze takim dnem jak ja teraz. Spójrz na mnie i przyrzeknij, że nigdy nie dopuścisz do takiego stanu ...”

Nie zdążyłam przyrzec. Szpila zamknęła oczy, a na jej twarz wstąpił spokój.

Nie było jej już ze mną ...

Na pogrzeb nie poszłam. Dlaczego? Ponieważ tkwiłam niemal w tym samym miejscu, gdzie ją znalazłam. Piłam. Piłam, bo jak byłam nieprzytomna nie czułam, a tego właśnie najbardziej pragnęłam. Nie czuć, nie myśleć dołączyć do Szpili ...

Podobno na nekrologach napisane było, że zginęła w wypadku. Było by to zbyt proste, prawda była znacznie bardziej zagmatwana.

Szpila zaszła w ciążę. Ojcem najprawdopodobniej był Maciek. On nie chciał pomóc, a ona przecież nie mogła urodzić dziecka. Z kasą również było bardzo krucho.

W końcu udało się jej ukraść kilkaset złotych. Ale to było za mało. Nie wystarczyło na porządnego lekarza. Szpila była zmuszona iść na zabieg do drugorzędnego partacza, który za pieniądze zrobi wszystko. Nie miał podstawowych narzędzi, a te którymi dysponował były brudne. Nie dał nawet znieczulenia.

Biedaczka cierpiała w samotności dwa dni, na starej, zapomnianej przez boga budowie. Miała wysoką gorączkę, straciła mnóstwo krwi, nie miała jedzenia i marzła.

Kiedy wyobrażałam sobie tę sytuację dostawałam niemalże obłędu.

Byłam wściekła na nią, że mi nie powiedziała i nie pozwoliła sobie pomóc, na Maćka, którego uważałam za najgorszą świnię na świecie zaraz po tym pseudo lekarzu i wreszcie byłam wściekła na siebie, że się nie domyśliłam, że coś jest nie tak, przecież powinnam.

Tak. Na siebie byłam najbardziej zła, twierdziłam, że to tylko przeze mnie Szpili już nie ma.

***

Coraz bardziej zbliżał się do nieuchronnego końca mnie samej.

Podobno szukała mnie cała rodzina, znajomi, sąsiedzi - znalazła jedna osoba, osoba, która według mnie byłaby ostatnią, która mogłaby zdobyć się na taki gest.

Był to Kuba.

On znał całą historię, i moją i Szpili.

Gdyby przyszedł godzinę później, budowę tę trzeba by było nazwać „miejscem podłego końca”.

Ujrzałam go dopiero kiedy leżałam na szpitalnym łóżku.

A wiecie co jest najdziwniejsze? Przez ułamek sekundy pomyślałam, że cały ten fatalny okres mojego życia był tylko koszmarem, bo teraz otworzyłam oczy i zobaczyłam znów mojego Kubę.

Niestety, ta myśl tak szybko umknęła mojej głowy jak się w niej pojawiła. Na jej miejsce wstąpiły setki pytań. Ale choć bardzo pragnęłam na nie wszystkie znaleźć odpowiedzi, nie mogłam. Mój organizm był tak słaby, że mogłam wydać z siebie tylko cichy jęk.

Ale w głowie oprócz pytań zaczął kłębić się we mnie bunt, przypomniałam sobie Szpilę i wszystko powróciło - złość, rozpacz, znów chciałam znaleźć się na tamtej budowie i z utęsknieniem czekać końca.

Kuba chyba czytał w mojej głowie. Najpierw dotknął mojej ręki. Momentalnie przez moje ciało przepłynęło tak bardzo upragnione ciepło. Z trudem podniosłam powieki i poczułam na sobie pełne opieki i tęsknoty oczy Kuby.

- Wiem, że teraz jest ci źle, ale uwierz mi, jeżeli tylko zapragniesz, będzie dobrze, obiecuję. Będę z tobą.

Nie mogłam dużej opierać się tej fali dobroci, którą mnie zalewał. Mój bunt, wątpliwości, cała złość minęła jak ręką odjął. Poddałam się i zwyciężyłam z sobą samą.

Byłam bardzo zmęczona, a teraz mogła już zasnąć i spać spokojnym jak nigdy dotąd snem. Wiedziałam, że jak znów otworzę oczy Kuba tu będzie, tego pragnęłam najbardziej.

Obudziłam się dwa dni później i Kuba rzeczywiście był przy mnie. Wtedy mogłam już z nim rozmawiać. Znów chwycił mnie za ręce:

- Julka pamiętasz co ci mówiłem, teraz będzie już tylko lepiej, chcesz tego prawda? - Jego ciepły ton głosu otuliły mnie jak ciepły szal.

Już wiedziałam, że pragnę tego ta jak niczego innego na świecie.

W końcu obiecałam Szpili ...

Kuba mówił dalej, łagodnie, z jego ust płynęła dobroć. W drzwiach ujrzałam zapłakane twarze rodziców. Zrobiło mi się straszliwe żal. Wiedziałam, że muszę ich przeprosić, wynagrodzić im choć w małej części to co im zrobiłam.

Ale po to musiałam żyć i chciałam żyć!

A to wszystko dzięki Kubusiowi - mojemu aniołowi stróżowi, który po brzegi wypełnił mnie wiarą - KOCIMI OCZAMI NADZIEI świecącymi w ciemności niczym światełko na końcu tunelu.

- K O N I E C-

Karolina Derecka
Karolina Derecka
Opowiadanie · 21 października 2002
anonim
  • daniel
    slabo napisany i sztampowy, cukierkowy happy end na koniec ociera sie o najgorszej klasy harleqinade

    · Zgłoś · 22 lata
  • xn
    za dlugie i malo odkrywcze. sorry, nie przejmuj sie, bedzie lepiej !

    · Zgłoś · 22 lata
  • Anonimowy Użytkownik
    misiek
    Yo! Warsztatowo slabo, ale masz swoje momenty. Milo przeczytac jakis prosty, optymistyczny tekst wsrod wypocin entuzjastow Sary Kane :) Probuj dalej.

    · Zgłoś · 20 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    ja
    a więc trochę zrobione na styl książki ;MY DZIECI Z DWORCA ZOO:;jeśli ktos czytał to wie o co chodzi .Ale ogólnie to może byc .Wydaje mi się że zbyt szybko przechodzi się do następnej sprawy i że tak szybko wszystko dobrze się kończy .

    · Zgłoś · 20 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    ja
    a więc trochę zrobione na styl książki ;MY DZIECI Z DWORCA ZOO:;jeśli ktos czytał to wie o co chodzi .Ale ogólnie to może byc .Wydaje mi się że zbyt szybko przechodzi się do następnej sprawy i że tak szybko wszystko dobrze się kończy .

    · Zgłoś · 20 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    ja
    a więc trochę zrobione na styl książki ;MY DZIECI Z DWORCA ZOO:;jeśli ktos czytał to wie o co chodzi .Ale ogólnie to może byc .Wydaje mi się że zbyt szybko przechodzi się do następnej sprawy i że tak szybko wszystko dobrze się kończy .

    · Zgłoś · 20 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    jeeeffffffffffffffff
    spoko moze byc!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!...

    · Zgłoś · 18 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    xxx
    lol lol lol lol lol lo lo lolollololololololol

    · Zgłoś · 18 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    GOSIA
    BeZ SeNsU;/;/;/ co to ma być weś niepisz lepiej niczego więcej;/

    · Zgłoś · 17 lat