Noc Walpurgi (Walpurgisnacht) - noc z 30 IV na 1 V, kiedy wg. legendy średniowiecznej, odbywały się sabaty czarownic na górze Brocken.
Słownik wyrazów obcych.
Walpurgisnacht - najważniejsze doroczne pogańskie święto, święto zrównania dnia z nocą.
Dookoła panował spokój. Z otaczającego lasu od czasu do czasu dochodził śpiew nocnego ptaka. Spokojny chłodny wiatr lekko rozwiewał dym. Wokół ogniska siedziało trzech mężczyzn. Każdy z nich miał długie siwe włosy. Siedzieli spokojnie, najstarszy z mężczyzn mówił coś, lekko poruszając ustami, jego towarzysze słuchali, słuchali cichej starej opowieści...
"Wiecie, jest gdzieś w wirującym kosmosie świat, świat zapomniany przez wszystkich. Piękne to miejsce kwitnących sadów, lasów pełnych wesołego śpiewu ptaków i ożywczego szmeru strumieni. Można tam odnaleźć wysokie niedostępne, szaro-skaliste góry, są także piękne doliny, wysłane soczystą zielenią wysokich traw.
Są drogi, szersze i węższe, pięknie brukowane, i zaniedbane, zakurzone, gdy nie pada deszcz, błotniste gdy deszcz spadnie. I są również bogowie, w których się wierzy albo i nie.
Przy jednej z takich błotnistych dróżek, na niewysokim wzgórzu stała gospoda, naprawdę dobra gospoda. Opowiem wam o niej...
Gospoda była niewielka, ot jedno pomieszczenie z ogromnym żyrandolem zwieszającym się z sufitu, i mnogością stołów. Na górze kilka pokoi sypialnych. Ale najważniejsze, że najlepsze było żarcie, było... było kurewsko dobre, a piwo, jego smaku nie można by zakwalifikować do ziemskich kanonów. Tak, można chyba powiedzieć, że owa gospoda słynęła z piwa, na całą spokojną krainę, rozciągającą się na setki mil wszerz i wzdłuż. Była centrum tego świata...
Jednej nocy, zimnej gwiaździstej nocy, siedziałem sobie przy stole, jadłem jajecznicę, popijałem słynnym piwem.
Nagle...
Łomot do drzwi, światło, Dzwony, Bóg...
Otoczony Wieczną Światłością i wiernymi archaniołami wszedł do ciepłego wnętrza.
A noc, pamiętam dobrze, noc była chłodna, gwieździsta...
Postawił wszystkim kolejkę, po czym zajął się sobą. Jadł pił, pił i jadł, przez całą noc nasycając swój wieczny głód. Kiedy zaczęło świtać zwalił się pod ławę, obok leżących tam już wcześniej cherubinków...
Biedny stary karczmarz, pamiętam chodził zawsze w nieskazitelnie białym fartuchu. Gdy przekonał się, że Bóg i jego kompania nie mają złamanego grosza, kazał ich wyrzucić, prosto do pobliskiego rynsztoka.
Biedny stary karczmarz...
Następnego dnia, około południa, wszystko spłonęło, wszystko!... kurewsko dobre żarcie, beczułki z niebiańskim piwem i... i biedny stary karczmarz...
Niektórzy mówili, że to był piorun, piorun z cholernego czystego nieba!..."
Dookoła panował spokój. Z otaczającego lasu od czasu do czasu dochodził śpiew nocnego ptaka. Spokojny chłodny wiatr lekko rozwiewał dym. Wokół ogniska siedziało trzech mężczyzn. Każdy z nich miał długie siwe włosy. Siedzieli spokojnie, jeden z mężczyzn mówił coś, lekko poruszając ustami, jego towarzysze słuchali, słuchali cichej starej opowieści...
"Opowiem wam o pewnej nocy. Nocy magicznej.
Gdzieś w oddali, zagubiona stoi wioska, nikt nie wie jak się nazywa, ja wiem, że nie ma nazwy, nikt nie widział powodu żeby przypisywać jej jakieś imię. Jest stara jak wszechświat, może nawet starsza, stała tam wtedy, gdy na niebie nie świeciły jeszcze gwiazdy, spowita mrokami Początków. Jest gdzieś na pograniczu rzeczywistości i snu, nikt z ludzi jej nie zbudował, nikt nie zamierza jej niszczyć. Istniała zawsze, zawsze będzie istnieć, nie znaczy to, że jest wieczna. Nie... wieczność nie może być piękna, jest tylko trwaniem bez rozkładu, a przecież Wioska jest wspaniała, pełna kolorowego światła, przetykanego pasemkami cieni. Taak... jest... była piękna, można to było z powiedzieć z całą pewnością. Tak przynajmniej wtedy mi się wydawało...
Pewnej nocy, w wiosce urodziło się dziecko, dziewczynka. Było to wydarzenie nader niepospolite, ponieważ od DAWNA nikt nie przyszedł na świat w tamtym Miejscu. Ale nie było zdziwienia wśród Mieszkańców, bo ta noc, nie była najzwyklejszą nocą. To była ta Jedyna Noc, noc czarów i magii."
Opowiadający wstał, podniósł z ziemi kilka wyschniętych gałęzi, starannie ułożył je w przygasającym ognisku. Płomienie wśród lekkich trzasków objęły suche drewno, wzniosły się wyżej. Mężczyzna spojrzał w ogień, westchną z cicha, na jego twarzy pojawił się cień, cień jaki wywołują zazwyczaj wspomnienia z odległej przeszłości. Po chwili jego twarz znów pojaśniała, gdzieś w oddali zaśpiewał nocny ptak. Usiadł pośród przyjaciół, cierpliwie czekających na dalszy ciąg opowieści...
"Dziewczynka rosła, mijały lata, a wioska trwała poza czasem, jak zwykle radośnie i z przekonaniem, że tak właśnie trzeba. A jednak, coś się stało, coś czego żaden z mieszkańców nie odczuwał, tak jak zwykle odczuwali, a jednak każdy z nich wiedział, że coś się zmieniło, coś się skończyło. Kolory wyblakły, pojaśniały wszystkie, stały się matowe. Wysokie dęby rosnące obok domów nie szumiały tak jak dawniej...
Zapytacie jaki ma to związek z dziewczynką?... ma, ogromny...
Jak już wspomniałem urodziła się w tę jedyną noc roku. Czuła inaczej niż pozostali Mieszkańcy, widziała więcej niż oni, słyszała dźwięki o których żaden z nich nie śnił, czuła dziwny smak świata, słodki, a zarazem lekko gorzkawy. Smak wolności.
Mówiła im wszystkim, że to co widzą to ściany klatki, że Wioska jest tylko nędzną szopą zbudowaną ze zbutwiałych desek niewoli. Mówiła, że są jedynie zabawkami w ręku szalonego boga, który umieścił ich w tym miejscu niczym w więzieniu zbudowanym z drogich kamieni. Twierdziła, że mogą się z niego wydostać, muszą tylko wszyscy tego chcieć, nie mogą się bać wyboru. Snuła przed nimi wizję wielkiego świata, świata o wiele piękniejszego, choć śmiertelnego...
Posłuchali jej.
Pewnego dnia rozbili ściany nierzeczywistości, wydostali się na zewnątrz złotej klatki, prowadzeni przez dziewczynę urodzoną w tę Jedyną Noc, głęboko zaczerpnęli rześkiego powietrza wolności..."
Starzec przerwał na chwilę, znów dorzucił do ognia, spojrzał dookoła siebie, otaczał ich las, ze wszystkich stron nieprzebyta tajemnica. Uśmiechnął się do siebie. Odetchnął wilgotnym, pachnącym trawą powietrzem...
"Nie żyli długo. Zginęli rozszarpani przez dzikie zwierzęta, umarli z głodu, lub po prostu ze zmęczenia. Jednak każdy, każdy z nich gdy umierał, błogosławił imię dziewczyny, która strąciła z ich barków ciężar spojrzenia szalonego boga, podarowała im wolność..."
Dookoła panował spokój. Z otaczającego lasu od czasu do czasu dochodził śpiew nocnego ptaka. Spokojny chłodny wiatr lekko rozwiewał dym. Wokół ogniska siedziało trzech mężczyzn. Każdy z nich miał długie siwe włosy. Siedzieli spokojnie, jeden z mężczyzn mówił coś, lekko poruszając ustami, jego towarzysze słuchali, słuchali cichej starej opowieści...
"Moja opowieść będzie o pewnym królestwie, małym państewku, w którym kiedyś żyłem...
Szedłem długi czas przed siebie, stąpałem po miękkiej trawie, aż zaszedłem na miejsce moich rozmyślań. Stałem na niewielkim pagórku, jednak na tyle wysokim, bym mógł objąć spojrzeniem teren całego Królestwa. Było naprawdę malutkie, jeden zamek, niewielki las rozciągający się nieopodal, i pas łąk, pofalowanych wieloma pagórkami.
Król, to właśnie on zaprowadził nas do tej krainy. Starzec, niewysoki, z długą siwą brodą, złotą koroną na srebrnej głowie, zawsze w ręku dzierżył berło. Długo żyliśmy w Królestwie, bawiąc się ciesząc, bardzo długo, a czas płynął obok nas, srebrzystą strugą.
Powiedziano... obiecano nam wieczną szczęśliwość, obok Króla, rozumiecie WIECZNĄ. I tak było przez niewielki odcinek bezczasu naszego życia w tym mały państewku zapomnienia. Lecz po... po wiekach, lub po chwili, żyliśmy wszakże poza czasem, coś pękło. Szczęście przestało być piękne, wieczne dobro w którym wszyscy się pławiliśmy, zaczęło być monotonne. Poczuliśmy na twarzach, duszny dotyk nudy, duszny i cuchnący... miała zapach grobu...
Król, nasz wielki czcigodny Król, też zdawał się odpływać od nas, powoli zasnuwał się mgłą, stawał się drewnianym posągiem, toczonym przez robactwo. Blask jego złotej korony, przygasł wyraźnie, a berło pewnego dnia złamało się z suchym trzaskiem. Jego tron, wysłany aksamitami, stał się twardy, niewygodny.
A ja... my wszyscy poczuliśmy, rzadkość powietrza, trawa nie wydawała się już tak soczysta, śpiew ptaków stał się mechaniczny. Słyszeliście kiedyś śpiew mechanicznego ptaka, jest... przejmuje zimnym dreszczem bezharmonii.
Ktoś, zauważył, że słońce nie świeci już tak ciepło, zresztą nie chcieliśmy słońca, błagaliśmy o zimę, przerażająca monotonia wiecznej wiosny miażdżyła nas, a pragnienie nocy wypalało nas od środka. Chcieliśmy zobaczyć zimne oko księżyca na gwieździstym niebie. Nie dostaliśmy zimy ani nocy. Takie były prawa, prawa Królestwa.
Dlatego postanowiliśmy uciec, wydostać się, wskoczyć w pędzącą rzekę czasu.
Uknuliśmy spisek...
Następnego dnia, wycięliśmy Królowi serce, a jego koronę zrzuciliśmy na wiecznie czystą posadzkę. Nie bronił się, siedział na swoim tronie, jak wyrzeźbiony mistycznymi ruchami dłuta.
Gdy dopełniliśmy rytuału, otworzyły się wrota, za nimi srebrzył się czas. Bez namysłu wpadliśmy w jego toń...
Byliśmy wolni..."
Dookoła panował spokój. Nie śpiewał żaden ptak. Spokojny chłodny wiatr potrząsał lekko starymi konarami drzew skupionych wokół polany. Ciemność nocy powoli przechodziła w szarość świtu. Na skraju polany dogasało ognisko. Poszarpane zlepki mgły, płynęły przez pustą przestrzeń, czasami układały się w dziwne kształty, którym skrzypiące drzewa wkładały w usta tajemnicze słowa. Gdyby ktoś obserwował to miejsce, mogłoby mu się wydać, że to trzech starców rozmawia cicho nad ogniskiem. W okolicy, nie było jednak żywego ducha...
Walpurgisnacht 2000