„ JANO
- Dzień z życia górala”
ONIR
W pokoju było duszno. Powietrze było aż gęste a zapach przedstawiał się jako trudna do zdefiniowania mieszanka zapachów: potu, kurzu, alkoholowych wyziewów i charakterystycznego dla starych, drewnianych domów zapachu próchna i śmierci.
Nad wszystkimi tymi zapachami panowała jednak niepodzielnie zdrowa i niezwykle mocna woń świerkowego drewna, a przyczyną tego było to, że w samym środku izdebki stała maszyna, będąca jednocześnie piłą i heblarką, pod nią zaś znajdowała się foremna kupka wiórów, które rozchodziły się stopniowo po całym pokoju, docierając do najodleglejszych zakamarków.
Blat heblarki spełniał także funkcję stołu jadalnego, gdyż wśród kurzu i wiórów stała brudna szklanka wypełniona do połowy jakimś mętnym płynem, garnek z tłuczonymi ziemniakami nad którym krążyło stado much, oraz duży nóż kuchenny wbity w blat i łyżka.
Jano właśnie śnił piękny sen o pasieniu owiec na hali: siedział sobie na pagórku i próbował policzyć swoje stadko, ale owce ciągle się rozchodziły i mieszały z sobą więc nie mógł dojść z ich liczbą do ładu. Zaczynał liczenie chyba po raz piąty, kiedy coś zaczęło go niesamowicie drapać w gardle, zakrztusił się gwałtownie i obudził się.
A nie było to zbyt przyjemne przebudzenie. Odchrząknął, przewrócił się na bok i wypluł grudę flegmy na podłogę. Podniósł powieki i momentalnie pociemniało mu w oczach. Na jego czerwonej twarzy o niezdrowej cerze, obsianej gęsto pryszczami pojawiły się kropelki potu. Szybko położył się z powrotem. Serce kołatało mu szaleńczo, wnętrzności trawił jakiś jad, a w ustach czuł cierpki smak całej minionej nocy, której przebiegu nie mógł sobie przypomnieć.
Kiedy jego organy powoli się uspokoiły, delikatnie otwarł oczy i jego wzrok padł na wiszące nad łóżkiem obrazki przedstawiające Matkę Boską Częstochowską i Najświętsze Serce Jezusa. Wypłowiałe wizerunki utrzymane były w tonacji odcieni szarości a papier był pofałdowany od wilgoci.
Obrazek Matki Boskiej wisiał przybity za jeden róg, gdyż drugi gwóźdź odpadł.
Jano przechylił głowę, by obrazek zobaczyć w normalnej pozycji, ale Matka Boska powoli zaczęła się obracać, to w lewo, to znowu w prawo. Jano bezwiedni kręcił głową w te i z powrotem i wydawało mu się, że Maria kiwa głową z dezaprobatą: Oj Jano, Jano, co się z tobą porobiło...
Pomyślał: - Chyba coś przeskrobałem wczoraj, bo Maryjka wyraźnie się gniewa na mnie. Zamknął oczy i zmarszczył brwi usiłując sobie przypomnieć wczorajszy wieczór.
- Bić się z nikim nie biłem, chociaż Francek już mnie wkurwił wczoraj, postawiłem mu dwa piwa, mówił że nie ma pieniędzy, a jak wychodziłem z karczmy to już kupował piwo tym dupkom z Gronia
– Jano zacisnął zęby – Czekaj ty gnido, jeszcze przyjdziesz...
Po czym ciągnął w myślach swój rachunek sumienia.
- Z babami żadnymi nie grzeszyłem, a mieliśmy iść do schroniska do Jadzi... Kraść nie kradłem...
- Kurwa mać!
Jano aż siadł na łóżku i otwarł szeroko oczy.
- Przecież miałem z Franckiem iść kraść drzewo do lasu, bo stolarz
nas prosił...
Żałość ogarnęła Jana, znowu jakaś flaszka przeszła koło nosa.
- Szlag by to trafił!
Głowa zaczęła go strasznie boleć od tego gwałtownego ruchu, w
żołądku coś zaczęło mu się gotować i rzucać, jak gdyby miał tam żywą rybę, z chlewa doleciał rozpaczliwy ryk Janowej krowy dopominającej się o dojenie, a gdy popatrzył na obrazek Matki Boskiej, ten zaczął wirować coraz szybciej i szybciej, aż Janowi pociemniało w oczach i z głośnym bulgotem i szerokim rozpryskiem rzygnął na podłogę.
Tymczasem około sto metrów dalej, przed domek letniskowy zajechał ślicznie wymyty Ford Escort. Zatrzymał się przed bramą i wysiadła z niego energiczna kobieta w średnim wieku, w sukni z egzotycznymi wzorami zakupionej w sklepie z indyjską odzieżą, w seledynowej koszulce na cienkich ramiączkach, pod którą upchane były pokaźne i wcale kształtne jak na jej około trzydzieści pięć lat piersi.
Założyła słoneczne okulary gdyż w tym roku początek sierpnia był naprawdę udany i dzień, choć poranek był chłodny i mglisty, zapowiadał się upalnie.
Kobieta wysiadła z samochodu i przeciągnąwszy się szeroko, raźnym krokiem ruszyła do bramki, otwarła ją, kiwnęła w stronę samochodu, a gdy przejechał zamknęła.
Z samochodu wysiadł mężczyzna w okularach, z dosyć pokaźnym brzuchem, w lekkiej, nienagannie skrojonej marynarce i z niezbyt zadowoloną miną, a za nim chłopiec wyglądający na piętnaście lat i ze dwa lata starsza dziewczyna.
- Feliksie, nie sądzisz że jest wymarzona pogoda do malowania?
Mężczyzna krążył dokoła samochodu zaglądając na opony i
podwozie.
- Czy na tych wsiach nigdy nie porobią kulturalnych dróg? Jak będę chciał jechać na safari to pojadę do Afryki.
Po twarzy kobiety przebiegł lekki grymas, krzywiąc jej umalowane usta, ale szybko pokryła go lekko zakłopotanym uśmiechem i zaczęła zaganiać dzieci jak kwoka swoje pisklęta.
- No dzieciaki, zabierajcie swoje rzeczy z samochodu i za tatusiem do domu, dalej, dalej.
No i weszli do środka, najpierw Feliks, mrucząc pod nosem niezbyt cenzuralne uwagi na temat wiejskich dróg, później chłopak kopiąc piłkę, następnie kołysząc tyłeczkiem opiętym mini spódniczką i z naburmuszoną miną dziewczyna, i na końcu, taszcząc jakieś farby i rolkę płótna i zamiatając indyjskimi wzorami chodnik kobieta.
Jano pozbierał rzygowiny na łopatkę i wyrzucił przed izbę. Choć jeszcze mocno go mdliło, napił się kwaśnego mleka, wziął wiaderko i ruszył do chlewa.
Chlew miał stary, z kamienia, połączony z dużą drewnianą stodołą.
W drzwiach zaatakowało Jana stado much, w całym chlewie było ich chyba z milion. Wszedł do środka, otwarł drzwi, żeby kury mogły wyjść, wziął mały stołeczek, postawił przed krową i usiadł z wiadrem między kolanami. Poklepał krowę po sterczących żebrach.
- Tyś wczoraj nie pojadła Krasula, co?
Twarz Jana zastygła w poważnej minie, zdradzającej zakłopotanie i poczucie winy. Wziął się za dojenie, aż mleko regularnymi strugami zaczęło strzykać do wiadra, ale na jego przepitej twarzy zaległ prawdziwy smutek, zmarszczki na czole pogłębiły się, a oczy niewidzącym wzrokiem utkwione w wymieniu Krasuli patrzyły gdzieś do środka, gdzie Jano mocował się ze swym rachunkiem sumienia.
Krasula zaś odwróciła łeb i widząc zafrasowanie właściciela westchnęła głęboko z głębi przepastnych płuc i wytrzeszczyła oczy.
Jano podoił ją, napoił, przyniósł ze stodoły naręcze siana, i rzuciwszy Krasuli: - Paś się krówka, paś...- Ruszył chodnikiem za chałupą w stronę wsi.
Dzień był piękny, mgła powoli podnosiła się znad lasów, świerki dymiły jak gdyby się paliło a rosa na trawie się iskrzyła.
Jano raźnym krokiem wyszedł na pagórek i tęsknym wzrokiem rzucił ku Polanie, gdzie w odległości godziny drogi na dosyć wysokiej górze Jadzia lała piwo w barze w schronisku.
Westchnął do tego złocistego piwa, lejącego się do kufla i do rumianej Jadzi lejącej to piwo, i potarł dłonią czoło w zamyśleniu.
- Ech Jadzia, może cię tam odwiedzę wieczorem, kto wie...
I ruszył dalej pociągając lekko lewą nogą, pamiątką z czasów gdy robił w lesie, chociaż teraz płacili mu za to skromną rentę.
Ale pomimo tego, że utykający i zniszczony już przez alkohol, Jano, gdy tak szedł z grapy do wsi, z naciśniętą na czoło strażacką czapką, wyglądał wciąż imponująco ze swoimi szerokimi barami i potężnymi rękami.
Feliks, pozbywszy się marynarki, wskoczył w szorty i lekką koszulkę we wzory o jaskrawych barwach, wytaszczył skądś leżak i rozlokował się w ogrodzie przed domem.
Podniósł ciemne okulary i zmrużył oczy patrząc w jaskrawe słońce poranka. Promienie słoneczne pieściły jego twarz i Feliksowi wydało się, że czasami naprawdę można być szczęśliwym. W bezpiecznej odległości od biura, gdzie musiał liczyć się z każdym słowem, uśmiechać się, nawet gdy wszystko wymykało się spod kontroli, uff...
Nie, o tym nie będzie teraz myślał. Teraz tylko słońce, piwko, jeszcze jakaś dziewczyna...
Feliks rozglądnął się wkoło, dzieci kłóciły się o coś , żona rozkładała sztalugi w małym sadzie po drugiej stronie domku. Feliks sięgnął po czarną walizeczkę opartą o leżak z którą nigdy się nie rozstawał. Miał w niej swoje najważniejsze dokumenty, jakieś papiery z pracy, rachunki itp.
Teraz jednak wyciągnął z niej kolorowy magazyn, ułożył się wygodnie i uśmiechnął błogo do okładki.
Patrzyła na niego pięknie opalona blondynka, która oparta o drzewo prezentowała mu pięknie wygięty łuk swego ciała, który zaczynał się na ślicznych, krągłych ramionach, schodził niżej na łopatki pokryte aksamitną, złocistą skórą i dalej aż do wypiętych, krągłych pośladków, na widok których Feliksowi zrobiło się gorąco i poczuł, że coś wyraźnie się poruszyło w jego szortach.
Poniżej pośladków rozpoczynały się długie, smukłe nogi rozłożone w nieskromnym rozkroku, a cała postać i perliste zęby w figlarnym uśmiechu zachęcały Feliksa do zapoznania się bliżej z tym fantastycznym ciałem.
Poprawił spodenki, z których wyrósł gigantyczny namiot, gdy z domku wyszła jego córka.
- Idę do sklepu po coś do picia – Rzuciła niedbale w jego stronę nawet na niego nie patrząc i ruszyła w stronę furtki.
Feliks szybko schował magazyn pod koszulkę i jak zaczarowany patrzył na oddalający się tyłek córki. Wydawało mu się, że ogląda film w zwolnionym tempie, w czerwieni miniówki kończącej się zaraz pod pośladkami poruszały się krągłe kształty, raz lewy, raz prawy pośladek uwypuklał się pięknie.
Feliks patrzył na kołyszące się biodra, aż znikły za furtką. Odetchnął głęboko i otarł ręką czoło.
- Boże, przecież ona ma dopiero siedemnaście lat, co we mnie wstąpiło?
Poczuł głęboki niesmak i jakieś głębokie poczucie winy, ale zaraz pokryło je narastające pożądani, czuł, że żądza zaraz go rozsadzi.
Wstał szybko z fotela i pobiegł za dom, gdzie malowała jego żona. Podszedł do niej od tyłu i zaczął masować jej ramiona. Dopiero kładła podkład na płótno, masaż – czemu nie, gdy poczuła nagle, że jego dłonie ześlizgują się z jej ramion i obejmują jej piersi.
- Feliks, co robisz? – Prawie krzyknęła, gdy przewrócił ją na trawę, szybko zadarł jej sukienkę i gorączkowo ściągnął jej bieliznę.
Patrzyła w jego czerwoną twarz i zamglone oczy czując na sobie jego ciężkie ciało.
- Co robisz do cholery? Co się z tobą dzieje? – Zaczęła krzyczeć, ale zamknął jej usta głodnym pocałunkiem.
- Kochanie, dzieci wyszły....jesteśmy sami...trochę czułości nam nie zaszkodzi...Elżbieto... – sapał Feliks i w końcu wszedł w nią.
Czuła zażenowanie i oszołomienie, i to on, w którym nieraz próbowała rozniecić pożądanie gdy obracał się w łóżku na drugi bok chrapiąc jak wieprz. Chciała zrzucić go z siebie gdy poczuła, że już w niej jest, ogarnęło ją zupełnie inne uczucie.
Poczuła jak szybko się na niej porusza, jak sapie i zaczęła głośno jęczeć. Wbiła paznokcie w jego plecy – Co za upokorzenie, on traktuje mnie jak przedmiot...on mnie gwałci!
Pojawiła się w niej dziwna satysfakcja z rozbudzenia w mężu takich silnych żądz, gniew, że wziął ją bez jej zgody mieszał się z poczuciem własnej atrakcyjności, a oba te uczucia zamgliła zbliżająca się ekstaza.
Feliks leżał na plecach oddychając głęboko. Czuł potworny niesmak, jak mógł się tak rzucić na żonę, jak zwierzę. Przez cały czas, gdy kochał się z Elżbietą, miał przed oczami widok kształtnych pośladków córki, co za ohyda, to wszystko jest chore....
Podniósł się na łokciu i popatrzył na żonę. Leżała na plecach z rozłożonymi szeroko nogami, jej brzuch poruszał się w rytm oddechu, a nad nim kołysały się pagórki jej piersi. Całe ciało Elżbiety było zaczerwienione, na twarzy miała rumieńce, zamknięte oczy i błogi uśmiech.
- Ona się cieszy – pomyślał i to nim wstrząsnęło. – Cieszy się, że ją zerżnąłem. Pewne określenie chodziło mu po głowie, sformułowanie samoczynnie sfrunęło mu na język.
- Głupia dziwka! – Czy ja to powiedziałem głośno? Pomyślał Feliks w popłochu, nie, z ust Elżbiety nie schodził pełen zadowolenia, słodki uśmiech.
Wciągnął szybko spodenki i burknął:
- Przepraszam cię bardzo – poprawił okulary, jego głos był drżący,
zachrypnięty i niepewny.
- Nie wiem co mnie napadło...to przez ten stres, ja...
Feliks plątał słowa, zmarszczył brwi.
- Możemy porozmawiać wieczorem? Muszę się uspokoić.
Wstał i szybkim krokiem ruszył do domu, jak gdyby uciekał
przed tym, co zrobił. Elżbieta usłyszała tylko trzaśnięcie drzwiami.
Leżała naga i myślała nad tym, jak ma się teraz zachować. Nie, nie da mu poznać, że sprawił jej przyjemność, popatrzy na niego surowo, a jednocześnie z bólem, jak zraniona dziewczyna, wtedy szybko zniknie z jego twarzy ten wyraz wyższości. Tak, zawsze taki kulturalny i powściągliwy, pan prezes! Nie potrafi nawet utrzymać na wodzy swojego ptaszka!
Leżała i czuła, jak jej podbrzusze pulsuje, w zasadzie mógłby mnie zgwałcić jeszcze raz – pomyślała i zasnęła.
- Może pani w czymś pomóc, hę? – Słowa Jana zabrzmiały maksymalnie wulgarnie, oparł się o płot i wpatrywał w rozłożone przed nim w całej swej okazałości ciało Elżbiety.
- Ja pierdolę, co to za łania? – Jano był wstrząśnięty, piękniejszego widoku nie mógł sobie nawet wymarzyć, patrzył na to jakże kobiece ciało i pochłaniał je wzrokiem, dotykał w myślach każdego skrawka jej gorącej, zaczerwienionej skóry.
Chciał jeszcze coś dorzucić o swojej gotowości do pomocy, ale głos uwiązł mu w gardle.
Elżbieta podniosła się błyskawicznie i zbierając chaotycznie rozrzucone wkoło części garderoby krzyczała piskliwym głosem:
- Zabieraj się stąd, obleśny chamie! Feliks! Feliks!
Jano roześmiał się głośno.
- Niech się pani tak nie spieszy, mamy czas...
Elżbietę ogarnęła furia, rzuciła ubrania pod nogi i energicznym krokiem podeszła do płotu. Jej oczy błyszczały gorączkowo, oddychała szybko. Jano patrzył na jej drżące z wściekłości czerwone usta i ładną pomimo swego wieku twarz i pomyślał, że taka kobietka to by mu mogła w łóżku nieźle dać popalić.
- Co ty sobie myślisz chamie!? – syczała – Wynoś się, śmierdzisz wieśniaku! – wykrzywiła usta w pogardliwym grymasie.
Jano przestał się uśmiechać. Nachylił się do Elżbiety i powiedział cicho:
- Gdyby twój mąż się tak głupkowato nie patrzył z okna, to inaczej bym z tobą porozmawiał suko.
Po czym odwrócił się i ruszył dalej ścieżką.
- Co ta wariatka wyprawia? – myślał Feliks – Ja chyba już też
zwariowałem – schylił głowę, powoli przetarł okulary i zamknął
okno.
Elżbieta nagle rozpłakała się i pobiegła do domu.
Chwilę później Feliks z piskiem opon wyjechał z furtki swoim fordem i zniknął w chmurze kurzu.
Jano szedł zachmurzony ścieżką do wioski, rozmyślając o tym co mu się przydarzyło i nagle buchnął głośnym śmiechem. Śmiał się głośno, aż jego strażacka czapka zsunęła się na tył głowy. Patrzył na błękitne niebo, na gorące słońce i śmiał się.
- Nie było cię w chałupie to poszliśmy sami
Głos Francka brzmiał trochę niepewnie, zakłopotanie ukrywał pod mocno zmarszczonymi brwiami, spod których nie było widać rozbieganych oczy wpatrujących się w pianę na piwie.
- Stolarz się śpieszył... trzeba było iść.
Jano westchnął głęboko i zasępił się. Piwo, które postawił mu Francek wpływało do jego wyschniętego gardła zmywając nieprzyjemny, metaliczny posmak.
- To wczoraj popiliście ostro, co? – Patrzył na purpurowy nochal kolegi i jego przekrwione oczy.
- Ano ostro... – Pokręcił głową Francek – Obudziłem się na Groniu
w stodole
Nieznaczne pochylenie głowy i wszechogarniające zmęczenie w oczach mówiły Janowi, że jego przebudzenie jeszcze nie były najgorsze.
- Kurwa, horror... – Francek wsparł rękę na łokciu.
Jano jednak mówił już, jak tu zdobyć jakiś fundusz na dzisiejszy dzień. Od rana czuł po kościach, że trzeba dzisiaj wypić. I jeszcze ta cycata baba w ogródku.... Uśmiechnął się do swoich myśli.
- Dzisiaj trzeba zesilić Francek, i to tak poważnie.
Francek popatrzył na Jana z przestrachem pomieszanym z niedowierzaniem.
- Ciebie już popieprzyło całkiem, co? – Jęknął – Człowieku, ja mam w żołądku kupę gnoju..
Jano uśmiechnął się szeroko i poklepał kolegę po ramieniu.
- Nie płacz Francek, nie płacz... Do wieczora będziesz dobry. Trzeba tylko wykombinować jakieś drobne.
Łyknął piwa i opanowała go dziwna pewność, że dzisiaj jest bardzo niezwykły dzień.
Właśnie kończyli drugie piwo, gdy do karczmy wpadł Buszmen.
- Kurde chłopcy, szukam was po całej wsi - wyjąkał zdyszany.
Buszmen to był młody, dwudziestokilkuletni chłopak, przyjechał nie wiadomo skąd, jakiś pieniądz miał, kupił sobie starą chałupę nad lasem, którą właśnie mieli rozbierać, bo stara babina, która w niej mieszkała zmarła.
Skąd się Buszmen wziął i skąd miał pieniądze, bo oprócz chałupy kupił jeszcze kawałek pola i lasu, tego Jano nie wiedział, ale wydawało mu się, że coś jest tutaj niezbyt w porządku, bo gdy kiedyś zagadnął Buszmena o to, ten zmieszał się i odwarknął, że to nie Jana sprawa.
Buszmen podał rękę Janowi i Franckowi i usiadł przy nich. Włosy miał długie, wiązane w warkocz, co było przyczyną nieodzownej wesołości na twarzach chłopów, gdy go widzieli we wsi. Na głowie kowbojski, skórzany kapelusz, dość już wymięty, twarz miał szczupłą, ciemną karnację , zawsze był niezwykle poważny i małomówny jak na swój wiek, przez co chłopcy ze wsi nie bardzo go lubili. Buszmen wolał przyjść do karczmy, siąść z chłopami i słuchać ich opowieści, a napić się też lubił – szedł potem przez całą wieś ze śpiewem, aż do swej chałupy nad lasem.
- Francek, masz wolne teraz?
- Zależy na co, jak masz na myśli picie tego twojego wińska, to nie
idę na to – Francek miał niemiłe wspomnienia z ostatniej degustacji wina, które robił Buszmen.
- Ja bym się napił – rzucił Jano z nutką nadziei w głosie – Ale widzę, że tu nie o wino chodzi?
- Chłopy, trzeba mi rzeźby zawieść do miasteczka, bo
sklepikarzowi się spierdolił bus, a ja muszę je zawieźć do sklepu, bo już kasy żadnej nie mam.
Głównym zajęciem Buszmena było rzeźbienie, rzeźbił dziwne posążki z różnymi twarzami, głowami zwierząt, aniołów i demonów. Całe dni siedział w warsztacie, który sobie urządził w chałupie i rzeźbił. W miasteczku oddawał prace do sklepiku, gdzie turyści zawsze chętnie je kupowali.
- Jak dostanę pieniądze, to wieczorem się coś liźnie – Uśmiechnął
się kusząco.
Jano wyraźnie się ożywił.
- To Francek nie czekaj na nic, tylko zapierdalaj po konia i
jedziemy.
Francek kiwnął głową bez przekonania, dopił jednym haustem piwo, beknął potężnie i wstał.
- No to ruszać się chłopy! – krzyknął i uderzył Buszmena otwartą
dłonią w plecy, aż chłopak wrzasnął i się zatoczył.
- Ty stary dupku....
Głośno się śmiejąc wyszli z karczmy.
Załadowali rzeźby, wgramolili się na wóz i ruszyli. Buszmen z Franckiem z przodu, Jano z tyłu przy rzeźbach.
Koń zaczął się wlec leśną drogą koło potoka, woda szumiała, ptaki śpiewały, słoneczko przyświecało Janowi na strażacką czapkę i Jano tak sobie pomyślał, że Bóg jednak ma oko na te górskie okolice, bo nie mógł sobie wyobrazić, że gdzieś indziej też zdarzają się takie piękne dni jak ten. Kiedy w gorącym powietrzu mocny zapach żywicy wierci w nosie, osy ospale kręcą się pomiędzy kolorowymi kielichami kwiatów, które delikatnie i wolno pochylają się w rytm niewidocznych podmuchów wiatru.
Jano wciągnął głęboko powietrze i przymknął oczy. Kopyta konia stukały rytmicznie o kamienną drogę, wóz podskakiwał na korzeniach, a Francek słuchał opowiadania Buszmena o dziewczynach z miasta.
- Miałeś te wszystkie dziewczyny, albo nie miałeś, czort wie –
mruknął Jano – Ale teraz to cię już mocno przypiliło, he, he, he..
Jano śmiał się patrząc na rzeźbę przedstawiającą dziewczęcą postać o niezwykle dużych, krągłych piersiach i wypiętym tyłku.
Pomyślał o Buszmenie i Francku z tkliwością. I ludzi mu też Bóg dobrych przydzielił do towarzystwa, co i wypić lubią i pomogą w potrzebie.
Rozmyślał Jano o tych zaletach życia i rozmyślał, ale jego wzrok raz po raz zatrzymywał się na piersiach drewnianej dziewczyny. Pięknie to Buszmen zrobił, nie ma co, ale wydaje się jakby spoza ramienia popatrywała na Jana, prężąc swoje wdzięki.
Jano ani się spostrzegł, a ta nabrała rumieńców i uśmiechnęła się pełnymi ustami.
Podeszła do niego i siadła mu na kolanach. Jano nie był w stanie myśleć trzeźwo czując jej krągłości, odruchowo objął ją i zaczął tulić, a dziewczyna zarzuciła mu ręce na szyję i zbliżyła twarz do jego ucha.
Myśląc o biuście przyciśniętym do jego piersi Jano usłyszał jej szept.
- Dzisiaj dam ci coś pięknego, góralu...
Czuł, że nie wytrzyma i zaraz ją zmiażdży w ramionach, objął jej
pierś dłonią i...
- Kurwa mać!!!
Francek zaklął, gdy wóz podskoczył na wielkim
korzeniu. Jano otwarł gwałtownie oczy, nie wiedział co się z nim dzieje. Szybko popatrzył na rzeźbę dziewczyny, stała znów na swoim miejscu, ale zaraz ze zgrozą zauważył, że Jezus w koronie cierniowej, który był oparty o drabiny wozu, stracił równowagę i poleciał prosto na Janową dziewczynę.
Jano szybko się przeżegnał, patrząc na Jezusa opartego brodą o nagie ramię dziewczyny i nachylonego w niezbyt przyzwoitej pozie.
Szybko chwycił figurkę i odstawił na swoje miejsce.
- Panie Jezu, to się nie godzi... Stój tu spokojnie jak przystoi, a tą
dziewczyną to ja już się zajmę, żeby nie wodziła na pokuszenie.
Jano popatrzył na Jezusa, co tak jakby sposępniał nagle, mrugnął do dziewczyny i zamknął oczy.
- Może mi się jeszcze bestyjka przyśni...
Klaudia szła powoli wiejską drogą złorzecząc w myślach swoim
rodzicom.
- A to świnia, stara zboczona świnia.. – Kopnęła ze złością kamień
leżący na drodze. Ciągle miała w oczach widok bladych pośladków ojca kopulującego z jęczącą matką. Otrząsnęła się z obrzydzeniem.
Klaudia wyszła na zakupy ale w połowie drogi zorientowała się, że zapomniała wziąć pieniądze. Gdy wróciła do domu usłyszała dziwne odgłosy.
Pomyślała, że może coś się stało mamie, więc zaniepokojona pobiegła za dom i stanęła jak wryta. Jej ojciec zrywał z matki ubranie dysząc ciężko i wchodził w nią z dziką furią.
Klaudii odebrało mowę z zaskoczenia, jej rodzice, tacy kulturalni i dobrze wychowani, pieprzyli się jak zwierzęta. Matka jęczała jak ostatnia kurwa, a ojciec prężył na niej nieporadnie swe sflaczałe, blade ciało.
Klaudia odwróciła się i pobiegła przed siebie, do oczu cisnęły jej się łzy. Wiedziała dobrze co to seks, ale widok który zobaczyła budził w niej głęboki niesmak i obrzydzenie aż czuła mdłości.
- Zboczone świnie...
Wyciągnęła papierosa, zapaliła i zaciągnęła się mocno
- Od razu lepiej...
Otarła oczy i przystanęła. Drogą toczył się leniwie drabiniasty wóz, ciągnięty przez konia. Wzrok Klaudii zatrzymał się na twarzy chłopaka, siedzącego przy chłopie trzymającym lejce.
Chłopak zajęty był rozmową z sąsiadem i śmiał się głośno. Klaudii spodobał się błysk inteligencji w jego oczach i jakaś taka szczerość w twarzy.
Na wozie leżał wśród stosu rzeźb potężnej postury mężczyzna, z nasuniętą na oczy strażacką czapką i błogim uśmiechem na twarzy.
- A to co za przygłup? – pomyślała Klaudia gdy wóz minął ją i
ruszyła dalej drogą, lecz wspomnienie kopulujących ze sobą rodziców przysłonił jej już obraz chłopaka z włosami splecionymi w warkocz.
Tak się zamyśliła, że ani się spostrzegła, a minęła sklep, strażnicę i karczmę. Ocknęła się dopiero gdy zauważyła, że doszła do końca wsi. Droga prowadziła dalej pod górę przez las do schroniska na Polanie, ale Klaudia pomyślała, że w las się lepiej nie zapuszczać. Już miała wracać, gdy zauważyła chodnik, biegnący w dół wzdłuż brzegu lasu.
Nie namyślając się długo pobiegła ścieżką, biegła coraz szybciej, aż na jej twarz wystąpiły rumieńce, a oddech stał się szybki i urywany.
Nagle stanęła, gdyż ścieżka kończyła się przed małą, drewnianą chatką.
Powoli podeszła bliżej, dokoła nie było nikogo. Niepewnie zaglądnęła do okna i zobaczyła warsztat. Mnóstwo kawałków drewna stało opartych o ściany, podłogę zaściełały wióry a na dużym stole leżały różne dłuta i dłutka.
- Halo? Jest tam kto?
Cisza. – Halo? – Klaudia usiadła na ławce przed domem i zapaliła papierosa. Ciekawe, co to za domek, czy w ogóle ktoś tutaj mieszka. Zaczęła się zastanawiać, jakby to było zamieszkać w takiej chatynce,
o nie – otrząsnęła się jakby ją ktoś oblał lodowatą wodą – przecież bym się zanudziła na śmierć na tym zadupiu...
Bez dyskoteki, ruchliwych ulic, sklepów i klubów. Bez nieustającej,
milczącej adoracji mężczyzn na ulicach, bez ich taksujących
spojrzeń.
Klaudia była świadoma wrażenia, jakie robiła na mężczyznach. Bawiło ją to, kołysała biodrami w jeszcze bardziej zmysłowy sposób, by ich podrażnić, niech mają, fagasy... Ale teraz poczuła coś na kształt odrazy, adoracja owszem, ale na myśl, że jakiś obleśny typ może zacząć ją obmacywać, rzuci się na nią jak ojciec na matkę, fuj...
Rzuciła papierosa i oparła się o grube bale, z których zrobiona była ściana chatki. Pachniało drewnem i starością a zarazem latem i kwiatami. Głęboki spokój, kiedy słońce kładło gorące dłonie na przymkniętych powiekach.
Klaudia czuła, że zaczyna dorastać, jak kwiat rozkwita pod promieniami, tak ona zmieniła się nagle z głupiej i rozkapryszonej dziewczynki w dojrzałą, znającą swe pragnienia i uczucia, świadomą swej świeżości kobietę.
Słyszała jakieś głosy, które udzielały jej rad, jak powinna postępować w swym dorosłym życiu i czego powinna się wystrzegać, ale sen powoli ogarniał jej ciało i umysł, i Klaudia pogrążyła się głęboko w nierealnym świecie swych fantazji.
Feliks wiercił się na krześle już godzinę, nie mógł się doczekać, kiedy spektakl się skończy. Jego pomysł, aby teatrem zagłuszyć napływ myśli cisnących się do głowy był zupełnym niewypałem.
Gra aktorów wydawała mu się karykaturalnie sztuczna, wymuszona, fabuła prostacka i nudna - po co ja tutaj przyszedłem... Cholernie tutaj ciemno i śmierdzi kurzem, starością.
Feliksowi zaczęło być duszno, rozpiął guzik koszuli ale to nie pomogło, miał wrażenie, że zaraz się udusi.
- Co się ze mną dzieje? Ja chyba wariuję! – Umysł Feliksa w
popłochu zaczął podsuwać mu myśli o zawale, wylewie, zaczął się gwałtownie pocić, miał sucho w ustach...
- Dosyć!!! – Ku zdziwieniu widzów i aktorów wstał gwałtownie i szybko wybiegł z teatru.
Słońce oślepiło go, przymknął oczy łapiąc chciwie powietrze, tak,
teraz lepiej...
Feliks chciał odgonić z myśli obraz, na którym widział Elżbietę jęczącą pod nim, wijącą się w rozkoszy gdy ją gwałcił, Boże!
Uderzył się dłonią w czoło – Dlaczego ja to zrobiłem, skąd się we mnie to wzięło, przecież nie jestem zwierzęciem. Potrafię zapanować nad swoją fizycznością. Mój umysł potrafi zapanować nad zwykłymi ludzkimi odruchami, uczuciami i impulsami.
Feliks uśmiechnął się gorzko
– Przecież robiłem to przez całe życie.
Ruszył do baru naprzeciwko teatru, w środku panował przyjemny półmrok, w głębi jarzyły się ogniki świec. Usiadł przy barze, zamówił drinka i zamyślił się.
- To wszystko przez Elżbietę, dziwka... Tyle lat dawałem się
okłamywać, wierzyłem w jej sztuczną ogładę i intelekt, w nienaganną postawę żony i matki. Kolacje w drogich restauracjach, teatr, opera, wystawy malarskie – wszystko to jej odpowiadało, była mi wdzięczna na swój chłodny sposób.
To dlaczego zobaczyłem w jej oczach szczęście i rozkosz dopiero dzisiaj, kiedy ją brałem jak ostatni cham, myśląc tylko o tym, żeby zaspokoić swoją zwierzęcą chuć?
Gorycz zaczęła zalewać Feliksa, przypływała falami jak w czasie przypływu, powoli topił się w jaj odmętach, poczuł się nagle słaby jak po stoczonej walce, przegranej..
- Więc tego ode mnie oczekiwała...
- Maciusiu kochanie, mamusia zrobiła kanapki, zostaw coś dla
Klaudii, ja idę na spacer, przyjdę za około godzinę.
Elżbieta energicznie wybiegła z domu, czuła się lekka i młoda. Maciuś biegał z piłką po ogrodzie tratując wszystko na swej drodze.
- Baw się grzecznie i nie wychodź na drogę! Pa!
Zamknęła starannie furtkę i ruszyła drogą.
Przeszła całą wieś, mając w głowie jakąś radosną pustkę. Nie myślała o niczym konkretnym, wchłaniała głęboko w siebie słoneczny dzień i piękne widoki. Zachwycała się drewnianymi, niskimi chatkami, rozrzuconymi po polanie w malowniczy sposób.
Posuwała się tą samą trasą, którą przed chwilą przechodziła Klaudia, przechodziła niedaleko chatki, przed którą spała jej córka.
Lecz nie skręciła w tym kierunku, lecz ruszyła dalej szlakiem w stronę schroniska na Polanie.
Przeskakiwała korzenie, lekkim krokiem stąpała po kamieniach. Czuła się bardzo dziwnie, jakby nie była sobą, jakby nagle pozbyła się ciążącego jej balastu, jakby wyszła z przyciasnej roli przydzielonej jej przez nie wiadomo kogo.
Rozmyślając nad tym, poczuła coś na kształt dumy, że jej intelekt ewoluuje, że przekracza kolejne granice. Pomyślała, że dobrze by było w fachowy, psychologiczny sposób wytłumaczyć powiązanie pomiędzy dzisiejszymi wydarzeniami a nagłym poczuciem rozkwitu własnej osobowości.
Posuwając się w milczeniu przed siebie Elżbieta nie zauważyła, że niebo nagle pociemniało. Dopiero gdy mocny podmuch wiatru swym chłodem wyrwał ją z rozmyślań, przystanęła i rozejrzała się dokoła.
Całe niebo zasnute było stalowo-granatowymi chmurami, które jak ciemne, widmowe ptaszyska szybko przemierzały cienisty nieboskłon. W koronach drzew szumiał głośno wiatr. Przyspieszyła kroku, gdy nagle jej oczy oślepił porażający, złoty błysk i w tym samym momencie powietrze przeszył ogłuszający trzask.
Krzyknęła, gdy stojący w odległości kilku kroków od niej potężny, stary świerk z przerażającym hukiem rozszczepił się na dwie części, jak gdyby jakiś niewidzialny demon rozszarpał go z wściekłości.
Elżbieta zaczęła płakać ze strachu, upadła, lecz szybko wstała i pobiegła szlakiem w stronę schroniska. Była już niedaleko, gdy lunął deszcz. Wiatr biczował jej twarz wielkimi kroplami, jakby policzkując ją, jej cienka sukienka w jednej chwili całkiem przemokła. Elżbieta zaczęła ze strachu odchodzić od zmysłów, serce biło jej w gorączkowym tempie, w głowie huczało:
- To kara! Zasłużyłaś na to, musisz złożyć coś w ofierze by
uśmierzyć gniew bogów...
- Nie! To nie ja, nie chcę umierać! Mam małe dzieci, nie chcę....
Jej krzyk ginął w wyciu wiatru i w grzmotach rozdzierających wnętrzności chmur złotymi ranami. Cały świat płakał i grzmiał, drzewa gięły się a woda w potokach bulgotała, z całą siłą bijąc w brzegi.
Resztką sił dobiegła do schroniska. Gdy zamknęła za sobą drzwi, padła na podłogę szlochając.
- Cholera, jeszcze burzy brakowało... – Mruczał Buszmen biegnąc szybko do domu. Pierwsze krople deszczu trafiały go w głowę, ale on nie czuł tego, był w niezwykle
radosnym nastroju, ponieważ sklepikarz dał mu za rzeźby sporą sumkę.
Umówił się z Janem i Franckiem na piwo wieczorem, ale chciał jeszcze coś zjeść w domu, ubrać się ciepło ( zdarzały mu się już przygody typu drzemka w trawie po imprezie ), i zostawić część pieniędzy w domu na wszelki wypadek.
Jak ja pójdę na Polanę w taki deszcz do cholery?
Buszmen porównał wizję spędzenia wieczoru samotnie w domu i w schronisku przy piwie i stwierdził, że deszcz to żadna przeszkoda. Nie takie rzeczy już się robiło, żeby się napić.
Musiał opić rozstanie ze swoimi rzeźbami, zawsze czuł pewną pustkę i wstyd, że sprzedał je za marne grosze. Ale jakoś trzeba żyć.
Tak rozmyślając dobiegł do domu i stanął jak wryty. Dziewczyna spojrzała na niego ciemnymi oczami spod długich, czarnych rzęs.
Buszmen stanął speszony. Te oczy miały w sobie katastrofalną głębię, która wabiła niesamowitymi wizjami.
- Czekałaś na mnie?
Uśmiechnęła się, ukazując równy rząd śnieżnobiałych zębów.
- Niezupełnie, chyba że tutaj mieszkasz?
- Mieszkam, ale o co chodzi właściwie?
Klaudia wstała i Buszmen nie mógł nie dostrzec jej wspaniałej
figury,. Zawstydził się widząc, że nie uszło to jej uwadze i zmarszczył brwi.
Podeszła do niego.
- Mogę wejść? Chciałabym z tobą porozmawiać.
Była trochę niższa od niego i kiedy spoglądała lekko do góry, jej oczy wydawały się wręcz ogromne. Buszmen szybko wyjął klucz.
- Pewnie, wejdź. – Wpuścił ją do środka i pokazał jej drzwi do
pokoju.
Weszła i zaczęła się rozglądać, pokój był dziwny, niski sufit i ściany z okrągłych bali, wszędzie pełno rzeźb, Klaudia niepewnie spoglądała w oczy demonów, wędrowców i dziwacznych ptaków.
Usiadła na niskim łóżku, Buszmen na dywanie.
- Wiesz, to co ci powiem może zabrzmieć trochę dziwnie...
Patrzyła w jego oczy tak intensywnie, jakby chciała z jego oczu wyczytać wszystko w jednej chwili, jakby chciała samym wzrokiem wszystko wyjaśnić.
- Chciałabym tutaj zamieszkać... myślę, że mogłabym być tu szczęśliwa.
Buszmen wsłuchiwał się w jej aksamitny głos, poruszał on w jego duszy delikatne struny, jak piękna melodia, i w pewnej chwili nie zrozumiał, o co Klaudii chodzi.
- Chcesz tutaj przenocować? Nie ma sprawy.
Zmarszczyła lekko czoło, usiadła przy nim na dywanie i dotknęła lekko dłonią jego policzka. Buszmen zadrżał, czuł, że dzieje się coś niezwykłego, wdychał słodki zapach dziewczyny i wiedział, że to nie jest tylko absurdalna sytuacja, że jest to coś więcej. Coś mistycznego, fatum, przeznaczenie.
- Chcę tutaj zamieszkać.
Coś ścisnęło go za gardło, chciał coś powiedzieć, ale nie mógł, cisza przeciągała się, deszcz zabębnił w szybę.
- Ze mną? – W jego głosie zabrzmiała cicha prośba i niepewność.
A ona uśmiechnęła się, lecz teraz bardzo ciepło i uspokajająco.
- Z tobą. Chcę, żebyś nauczył mnie wielu rzeczy, żebyś nauczył
mnie godnego życia.
Buszmen poczuł ciepło rozlewające się po jego duszy, wpatrywał się w oczy dziewczyny i nie wierzył, nie śmiał wierzyć, że to co się właśnie dzieje, nie jest tylko wytworem jego fantazji.
Nagle głośno zagrzmiało, Klaudia lekko się wzdrygnęła, Buszmen chwycił jej dłonie i zamknął je w swoich. Czuł irracjonalne szczęście rozsadzające mu pierś.
- Dobrze, że jesteś.
- Wiesz co, Jano? – Na czerwoną twarz Francka wypłynął radosny, pijacki uśmiech,
leniwie wodził błyszczącymi oczami po twarzy Jana.
- Rano miałeś rację, że na kaca najlepsze jest piwo. – Uderzył pięścią w blat stołu. –
Kurwa, co racja to racja.
- Pewnie, że miałem – Jano odprowadzał wzrokiem Jadzię od lady baru do kurka, gdzie
nalewała złociste piwo do kufli.
- Ładnie się rusza bestyjka, energicznie. Młoda jest, ale bym ją przytulił, bez
zastanowienia.- W głowie Jana to przytulanie nabierało już konkretnych kształtów, zawsze tak było, w miarę wzrastającej liczby wypitych piw, Jadzia coraz bardziej go pociągała. Dziewczyna była przeciętnej urody, ale miała ładną figurę i miły charakter, zawsze uśmiechnięta, wiedziała jak sobie poradzić z chłopskimi amorami. W dodatku kojarzyła się Janowi z jego największą życiową miłością – karczmą.
- Ona nie dla ciebie, stary capie, ha! ha! ha! Za młodymi się
ogląda.
Jano pociągnął głęboki łyk piwa.
- Może i nie dla mnie. – Odwrócił się w stronę okna. – Ale kurewna burza się zaczyna,
widzisz to?
Za oknami pociemniało i słychać było pierwsze grzmoty. Francek uśmiechnął się szeroko.
- To tutaj przenocujemy, Jadzia nas ukołysze do spania he! he! he!
Ostatnie zdanie wypowiedział głośniej, a Jadzia odpowiedziała wesołym śmiechem:
- Pewnie, że ukołyszę, szczególnie pana Jana, bo pan Francek już
obrączkę na palcu nosi.
Chłopi wybuchli głośnym śmiechem, gdy nagle drzwi otwarły się i ukazała się w nich dziwna postać. Kobieta w całkowicie przemoczonej sukience, z opadającymi na twarz mokrymi splotami włosów i z rozmazanym makijażem na twarzy podeszła powoli do baru.
Kufel Jana zatrzymał się w połowie drogi do jego ust, powoli opuścił go, wpatrzony w kobietę.
- Ja pierdolę... A ta skąd się tu wzięła?
Kobieta podeszła do Jadzi i zaczęła z nią rozmawiać, po czym Jadzia wprowadziła ją na zaplecze.
- A ty co, znasz ją? Co to za topielica ?
- Zamknij się baranie. – Jano zmarszczył czoło i jednym haustem
opróżnił kufel.
- Wypijemy jeszcze po piwie?
Francek uderzył się po kieszeniach w geście rozpaczy.
- A za co?
- Wezmę flaszkę na zeszyt.
Francek wytrzeszczył oczy.
- Co ty, kurwa? Nie da ci.
Jano uśmiechnął się.
- Musi. Wiesz co ci powiem? Od rana pijemy, więc jakbyśmy teraz
nie dopili, to byśmy spierdolili cały ten dzień. Nigdy. – Jano machnął ręką, rozwiewając wszelkie wątpliwości Francka.
- I jeszcze ci powiem, że dzisiaj jest wyjątkowy dzień, wszystkie
baby są moje!
Na potwierdzenie tych słów uderzył pięścią w stół, aż kufle podskoczyły, i ruszył do baru, zostawiając ogłupiałego kolegę w stanie kompletnej dezorientacji.
Po czym wrócił z butelką i dwoma kieliszkami.
Na twarzy Francka powoli, jak wschodzące o poranku słońce, pojawiał się uśmiech uwielbienia.
- Jano, jesteś kurwa niesamowity...
Jano odkręcił butelkę i nalał do kieliszków.
- Jak pić, to pić! Zdrowie!
Stali przed oknem wpatrując się w strugi deszczu przecinające
pasmami zamglony górski krajobraz i trzymali się za ręce.
- Wiesz, schowałem w tym domku wiele cudownych chwil,
podzielę się nimi z tobą. Tylko... Buszmenowi właśnie przyszła do głowy myśl, która zamąciła idealny obraz ich przyszłości, ta chwila zbrukania marzeń zwykłymi, codziennymi troskami była dla niego bardzo bolesna, poczuł się jak zdrajca. Spojrzał na Klaudię przepraszająco, a ona chwyciła jego dłonie w swoje.
- Zaufaj mi, nikt mnie nie będzie szukał.
Chciał, żeby to była prawda, żeby wszystko było takie proste, żeby ona w ogóle była rzeczywista, żeby nie okazała się snem.
- Po prostu zostanę tutaj z tobą – Uśmiechnęła się a Buszmen
próbował wyobrazić sobie ich przyszłość, tą dziewczynę, krzątającą się w kuchni, stojącą rano w oknie, jej ciągłą obecność, jawiła mu się jako cudowne życie, niezmącone szczęście. Pomyślał jak człowiek szybko potrafi wyidealizować sytuację, która tak naprawdę jest zupełną niewiadomą. Ale nie chciał analiz, kalkulacji, chciał poddać się temu żarowi, tej iskrze, która pojawiła się między nimi.
- Masz takie ciepłe dłonie.
Przyciągnęła jego twarz do swojej i delikatnie pocałowała go. Jej wargi sparzyły go,
wyryły w jego sercu boleśnie słodycz nie do pojęcia. Wyszeptał:
- Masz takie ciepłe usta...
Klaudia uśmiechnęła się.
- Ogrzeję twoje usta, a ty ogrzej moje serce, dobrze?
Stali przed oknem i patrzyli, jak deszcz przestaje padać. Buszmen
uśmiechnął się.
- Muszę ci o czymś powiedzieć, nie jesteś jedyną dziewczyną w
moim życiu. Jest w tym domu jeszcze ktoś.
- Tutaj? – Odskoczyła od niego jakby jego dotyk sparzył ją. Na
twarzy Klaudii mieniła się mieszanina uczuć: bezradność, rezygnacja i niedowierzanie.
- Stoi w przedpokoju, chodź.
Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.
- Patrz, oto ona.
Klaudia odetchnęła głęboko. Przed nią stała dwumetrowa rzeźba
przedstawiająca jakąś rusałkę czy nimfę. Postać miała pięknie wyeksponowane atrybuty kobiecości i wabiła zalotnym uśmiechem.
Buszmen rozbawiony patrzył na reakcję Klaudii.
- Nie mogłem przecież żyć całkiem bez kobiety, w końcu jestem
normalnym facetem.
- Jestem zazdrosna – Roześmiała się i zarzuciła mu ręce na szyję.
Znów była szczęśliwa, ale z obawą zauważyła, że twarz Buszmena robi się poważna, jego wzrok nieobecny.
- Co z tobą?
Ocknął się i spojrzał jej z troską w oczy.
- Myślałem, jak my to zrobimy, żeby ominęły nas wszystkie
nieszczęścia, jak przekupić los, żeby oszczędził nam banalności życia, ale już wiem co mamy zrobić. Musimy złożyć ofiarę.
Wyniósł Nimfę przed dom, pobiegł do szopy, by po chwili przybiec z karnistrem benzyny, zaczął go odkręcać.
- Co robisz, oszalałeś? – Klaudia podbiegła do niego, ale on już
oblewał rzeźbę. Przystanęła i zobaczyła, jak z oczy Nimfy lecą śmierdzące, benzynowe strugi łez. Dziwny strach zrodzony z podświadomego przypuszczenia, że może w tej rzeźbie naprawdę jest życie, że może Buszmen wlewając w nią swe uczucia, powołał do istnienia nowe życie, obleciał Klaudię.
Postępowanie Buszmena wydało jej się zbyt brutalne, niebezpieczne.
Ale Buszmen już podpalił Nimfę, płomień liznął jej piersi, podskoczył na smukłą szyję, by w końcu objąć całą postać. Buszmen popatrzył na nią , żal ścisnął mu gardło jak niewidzialna, żelazna obręcz, Nimfa patrzyła błagalnie z płomieni prosto na niego, to było coś więcej niż rzeźba, to było uosobienie jego dotychczasowej samotności...
Buszmen szlochał, Klaudia podeszła do niego od tyłu i objęła go rękami, przytulił się do niej.
- Musiałem.... – Wykrztusił przez łzy – Teraz będziemy szczęśliwi,
to jest ofiara...
Schował twarz na piersi dziewczyny, gładziła dłonią jego włosy.
- Cicho.... już dobrze...
Jano zataczając się wszedł do pokoju, w którym była Elżbieta. Siedziała przy stole, wpatrując się w okno, a może w to, co działo się za oknem.
Przed nią stała w połowie opróżniona butelka koniaku.
- Dobry wieczór pani, znowu się spotykamy.. – wszedł i zamknął
za sobą drzwi.
Elżbieta powoli się odwróciła.
- A... to pan. – Głos lekko jej zadrżał – Niech pan siada.
Wskazała na łóżko.
Jano nie mógł zauważyć jej nieobecnego, jakby ślepego wzroku, ani grymasu, w jakim ściągnięta była jej twarz. Cały pokój wirował mu przed oczami, a Elżbieta była dla niego taka, jak wyglądała gdy widział ją rano, kwitnąca, rozgrzana, naga...
- Napije się pan? – Rozejrzała się skrępowana - Ale nie mam
kieliszka...
Podała mu butelkę. Jano skwapliwie ją pochwycił.
- To nic, to nic – Przytknął flaszkę do ust i potężnie pociągnął.
Przełknął i oddał butelkę.
- Rano, gdy cię zobaczyłem... gdy tak leżałaś... – Język zaczął mu
się plątać.
- To co, góralu? – Elżbieta uśmiechnęła się figlarnie, lecz ten
uśmiech nie starł z jej oczu pustki, wyglądała jak aktorka w koszmarnej grotesce.
Jano sapnął.
- Pomyślałem: To jest dopiero kobieta! Taką dostać w swoje ręce... Westchnął potężnie.
- Spodobałam ci się? Spodobało ci się moje ciało?
Co to za baba – pomyślał Jano – czy mi się podobało, też pytanie, kurewsko mi się podobało. Popatrzył na nią i dopiero teraz zauważył, że była tylko owinięta ręcznikiem, miała rozpuszczone włosy i bose stopy. Jej ubrania były rozwieszone na kaloryferach, wzrok Jana zatrzymał się na koronkowych majtkach, nagle zrozumiał.
Zachrypniętym głosem odpowiedział:
- Spodobało.
Wstała i opuściła ręcznik, który jakby w zwolnionym tempie
zsuwał się po wypukłościach jej pełnych piersi, odsłaniając płaski brzuch, poskręcane włosy na łonie, bujne biodra dające obietnicę słodyczy i kształtne uda, aż opadł u jej stóp.
- A teraz, też ci się podobam? – Uśmiechnęła się lekko.
Jana oblało gorąco. Podszedł do niej i przyciągnął ją do siebie, przesunął dłonią po jej plecach i pośladkach.
Poczuł, że krew pulsuje mu w skroniach, stracił panowanie nad sobą i przewrócił Elżbietę na łóżko. Rozpiął spodnie i gwałtownie wdarł się w nią. Czuł narastające napięcie, zwierzęcy instynkt, głód, jego ciało było jednym wielkim głodem.
Gwałtownie rzucał się na Elżbiecie, a ona coraz głośniej jęczała, aż zaczęła krzyczeć.
- Mocniej! Mocniej! Potrzebuję tego! Kochaj mnie! Bierz mnie!
Jej głos brzmiał histerycznie, wstrząsał nią szloch. Jano prężył się, gniótł jej gorące ciało, gryzł jej ramiona. Jej krzyki oszałamiały go jeszcze bardziej, mruczał i miażdżył ją w ramionach.
Z oddali nadchodziło spełnienie, jak pociąg wyłaniający się z mroku, coraz głośniejszym stukotem w skroniach Jana, zagłuszającym krzyki Elżbiety, aż do niszczycielskiej eksplozji barw i smaków, bólu i rozkoszy...
- Dziwko! Jadę do ciebie, dziwko!
Feliks naciskał na klakson raz po raz, wtórując rytmowi rock’n’rollowej piosenki ryczącej z głośnika. Wycieraczki nie mogły nadążyć zgarniać z szyby potopu wody, lejącej się strugami z całkowicie czarnej czeluści nieba. Trzymał między kolanami butelkę whisky i co chwilę pociągał z niej tęgiego łyka.
- Jadę do ciebie, dziwko! Zrobię ci dobrze, tak jak to lubisz... –
Twarz ściągnął mu grymas. Ta gorycz, wciąż zalewa mu krtań, czuje jej smak w ustach, wstrętny smak.
I wlewa się do serca, zatruwa całe jego życie, pewne i poukładane.
Gówno warte.
- Po prostu trzeba się napić. – Właśnie podnosił butelkę do ust gdy
samochodem jakoś tak zaniosło, popatrzył w szybę i nagle czas stanął.
Butelka zawisła przed twarzą Feliksa, przed samochodem w świetle reflektorów zauważył potężne drzewo, chyba lipę, w powietrzu zatrzymały się krople deszczu jak miliardy pocisków.
Feliks pomyślał, że to jakaś niesamowicie magiczna chwila, jakaś zabłąkana łza zawisła na jego policzku, pomyślał o Elżbiecie i nagle zobaczył ją, jako zupełnie obcą osobę, jak aktorkę, która grając wytrwale swoją rolę, pozwoliła mu uwierzyć, że to prawdziwe życie.
Po tej myśli poczuł, jakby sam przestał istnieć, poczuł dziwaczną pustkę, nicość. Chciał sobie przypomnieć swoje życie, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
Zdziwił się i wtedy czas ruszył.
Najpierw powoli, lipa jakby wpasowała się w maskę samochodu, później coraz szybciej. Nie było krzyku wśród trzasku dartej w strzępy blachy i huku pękających szyb, tylko to zdziwienie.
A później ciche westchnienie z akompaniamentem brzmiących jak maleńkie dzwoneczki kryształków szkła spadających na drogę.
Głowa Jana z hukiem uderzyła w blat stołu. Butelka strącona bezwładną ręką spadła i rozsypała się po podłodze. Resztki wódki rozlały się w kałużę.
Maciuś stał w oknie i zanosił się od gwałtownego płaczu. Wszystkie światła w domu były zapalone, telewizor wrzeszczał na cały regulator. Maciuś płakał już chyba dwie godziny, od kiedy zaczęła się burza, od tego płaczu wszystko już go bolało. Wszystko jednak przysłaniał mu gniotący głęboko, paniczny strach.
Elżbieta jęczała wpatrując się tępo w sufit. Całe jej ciało podrygiwało bezładnie w rytm ruchów Francka, który śliniąc się, wił się na niej. Na suficie odrapany tynk układał się w dziwne wzory, tworząc mapy nieznanych lądów i mórz.
Głowę Feliksa, wykrzywioną pod dziwnym kątem w stosunku do reszty zgniecionego ciała obmywał deszcz, krople pieściły jego włosy i zmywały z niej krew, która rozcieńczona deszczem płynęła bladoróżowym strumieniem po drodze.
Buszmen pocałował Klaudię w usta i w czoło. Czuł pod kocem ciepło jej ciała. Przytuliła się do niego i objęła go ręką. Pocałował jej włosy, a ona uśmiechnęła się.
Deszcz przestał padać.
Istebna 2001r.
dobre jest to, ze isnieja dwa swiaty matki "dziwki" i corki [hmmm] nie dziwki.
co do samego pisania - jest dobre [z wyjatkiem powtorzen slowa zapach na poczatku], jest dobre w niektorych momentach, np. gdy jano budzi sie i patrzy na obrazek, gdy feliks siedzi w teatrze, reszta jest zwyczajna.
zastanawiajac sie nad ocena mysle, "warto bylo przeczytac", wiec wartosciowy.
ale najwyrazniej kazdy widzi to co chce widziec ;P