Za mahoniowymi drzwiami

Lilly Laforet

Do mieszkania wchodzi się od strony starego podwórka, które niegdyś było placem zabaw, wiem, bo opowiadała mi mama i babcia. Na trzecim piętrze starej kamienicy są tylko jedne drzwi, mają niezwykły niebieski kolor, tak jak zresztą większość rzeczy w moim domu. Przeciskając się przez bardzo wąski i zagracony korytarzyk, całkowicie odcięty od światła, dochodzi się do przedpokoju. Jak zwykle, zresztą, jest tu straszny bałagan: lalki i misie Ermengardy porozrzucane są po całej podłodze, wieszak na kurtki jest cały zajęty, na półeczce z kluczami leżą jakieś rękawiczki, szaliki i czapki, nawet nie wiem, do kogo to wszystko należy. Myślę, że to znów Babunia przyniosła paczki z Pomocy Społecznej. Po stronie wieszaka na kurtki są drzwi, bardzo stare z mahoniowego drewna i mosiężną klamką. Jednak nie mogę przejść przez próg, ponieważ jest to „magiczny” pokój mojej Babuni. Tuż obok znajduje się niewielkie pomieszczenie, które nazwane jest jadalnią, ale w rzeczywistości wcale nikt tam nie je ani śniadań, ani obiadów, ani też kolacji. Na jego środku stoi elipsowaty bukowy stół, wokół niego siedem krzeseł, obitych zielonkawo-żółtą tkaniną. Po przeciwnej stronie wieszaka jest kuchnia, bardzo duża, mieści się tam, oprócz kuchennego kompletu mebli, stoliczek i cztery krzesła. To właśnie tam jadamy posiłki. Obok jest spiżarnia, pokój taty, w którym stoi tylko łóżko, stoliczek nocny zawalony gazetami, wielkie biurko i segmenty przepełnione jego zapiskami, aktami i teczkami. Na wprost korytarzyka są drzwi do salonu, który był urządzany jeszcze przez mamę, zanim się przeprowadziła. Stoją tam dwie kanapy, jedna mniejsza, druga większa, telewizor, fortepian, wielki kwietnik i cztery komody z szufladami. Z tego też salonu wchodzi się po schodach na pięterko, gdzie są trzy pomieszczenia: mała łazienka, jeszcze mniejszy pokoik nazywany garderobą, ponieważ tam znajdują się szafy i komody z moimi ubraniami, zabawkami Ermengardy i nielicznymi rzeczami mamy, których jeszcze nie zabrała do swojego mieszkania. I właśnie na pięterku jest mój pokój. Niestety, jest on też pokojem mojej młodszej o dziesięć lat siostry.

W naszym mieszkaniu są dwa balkony, na jeden wychodzi się z mojego królestwa, a na drugi ”podobno” z pokoju Babuni, ale nie jestem o tym przekonana, ponieważ nigdy tam nie byłam. Zawsze to miejsce owiane było jakąś tajemnicą, mama mówiła, że Babunia skrywa tam największy skarb swojego życia- pamiątkę sprzed wojny, ze swojego dzieciństwa, ale dokładnie nie wiem.

W domu jest zawsze hałas, gwar i muzyka. Kiedy wchodzi się do ciasnego korytarzyka i nie czuje się zapachu Babcinych waniliowych perfum, oznacza to, iż nie weszliśmy do właściwego mieszkania, kiedy nie słychać muzyki radiowej lub fortepianowej oznacza to, iż nie weszliśmy do właściwego mieszkania, kiedy wchodząc nie potkniemy się o zabawki, kapelusze, buty i ubrania oznacza to, iż nie weszliśmy do właściwego mieszkania.

Kiedy miałam dziesięć lat i dwa miesiące urodziła się Ermengarda. Po dwóch miesiącach mama wyprowadziła się.

W miarę upływu czasu, jak dorastałam, wszystko się zmieniało: mama przychodziła co raz rzadziej w odwiedziny, nigdy nie zapraszała nas do siebie. Telefon stał się jedynym dowodem, że jeszcze o nas pamięta. I tak zostałam sama, z Babunią, młodszą siostrą i tatą, który całe dnie spędza w pracy.

Tak się wczułam w opowiadanie o moich bliskich, że zapomniałam się przedstawić: na imię mam Sara, ale wszyscy mówią Amelia. Jest to moje drugie imię.

Mieszkam, jak już wiecie, z wiecznie nieobecnym tatą. Kiedy przypadkiem ojciec znajduje się w domu, to czyta akta, pisze plany i układa dokumenty. Nigdy nie robi natomiast porządku w wielkich do sufitu szafach. Zawsze robię to za niego, a później jest draka, że zaginęły jakieś zapiski.

Babunia, która mieszka za mahoniowymi drzwiami z mosiężną klamką, jest z nami od „zawsze”, to znaczy odkąd tylko pamiętam. W moje życie ingerowała, bo mama wychowując mnie przez dziesięć lat, wciąż była zajęta pracą, robiła karierę jako prezenterka radiowa. Babunia zastąpiła mi w połowie ojca i matkę; uczyła, tłumaczyła, opowiadała, zachwycała i przekazywała wszystko to, co do życia niezbędne dla dziewczynki. Najbardziej cenię ją za to, że potrafi dostrzec błędy, poradzić i zaradzić wszystkim problemom. Babcia jest najbardziej sprawiedliwą osobą na świecie, nawet sprawiedliwszą od taty, który czasem prosi ją o radę. Ta starsza pani, chodząca po mieście w fikuśnych kapelusikach, wiecznie pachnąca wanilią jest moją najlepszą przyjaciółką.

Pewnego dnia, kiedy ojciec był w biurze przez cały dzień i noc, a Babunia wyszła do Opieki Społecznej po kolejną partię ubrań dla nas, zajrzałam do pokoju. Tak, do pokoju za mahoniowymi drzwiami!

Uderzył i owinął mnie zapach babcinych waniliowych perfum, woń przeszywała mnie, buszowała wokół i w moim środku.

Parkiet miał odcień mahoniowy, jak i wielkie na cały pokój łóżko, antyczne biurko i wielka serwantka. Ściany zasłonięte były obrazami, które przedstawiały postacie na trawie w czasie pikniku, mężczyznę grającego na fortepianie, dziecko w objęciach kobiety i jeszcze kilka, ale byłam pod wielkim wrażeniem i zapomniałam.

Ogromna i ciężka kotara przysłaniała ścianę, kiedy ją odsłoniłam, ukazało się okno i drzwi balkonowe. Więc drugi balkon rzeczywiście istnieje! Niestety nie mogłam otworzyć drzwi, klamka była zepsuta.

Biurko, wielkie z gładkim blatem, mogłoby służyć mi za łóżko. Bardzo długo dotykałam go, jego opływowe kształty, zdobnicze zakończenia, rzeźbione uchwyty szuflad. Zrobiłam to, zerknęłam do każdej z nich, jednak ku mojemu wielkiemu zdziwieniu- wszystkie szuflady były puste!

Jak małe dziecko wskoczyłam na łóżko. Było bardzo miękkie, uginało się pod moim ciężarem, jednak nie skrzypiało, jak powinno robić to każde starodawne babcine łoże.

Bawiąc się w najlepsze, jakby przypomniałam sobie, że w pokoju znajduje się także serwantka. Za szklaną szybą nie było porcelany, żadnej zastawy. Babunia sprzedała wszystko w sklepie z antykami, kiedy mama wyprowadziła się, a trzeba było zapłacić rachunek za prąd.

Otworzyłam skrzydło szafy. Prócz kilku sukienek Babuni nic w niej nie było. Po kolei od góry zerkałam do każdej z pięciu szuflad, umieszczonych w serwantce pod witryną. W czterech jedynie powietrze ułożone w kosteczkę i wyprasowane leżało bezczynnie. Na dnie piątej, ostatniej, szuflady dostrzegłam szklany zielony i nieprzeźroczysty pojemniczek na biżuterię. Delikatnie popchnęłam palcem wskazującym małe wieczko, a na dnie znalazłam sekret Babuni. Leżał całkiem zmięty, uśpiony, jednak nie wyblakły przez lata, promyk słońca.

Lilly Laforet
Lilly Laforet
Opowiadanie · 6 maja 2003
anonim