Więc przyjeżdżasz do swojego ulubionego miasta, w którym nie było cię jakiś czas. Akurat obronił się dawno niewidziany kumpel. Idziesz więc na okolicznościową imprezę, uprzednio przygotowując się lekko wraz z innymi starymi znajomymi. Docierasz tam i spotykasz świeżo upieczonego magistra, kolejnych kumpli. Jeszcze nie jesteś pijany. Rozmawiacie. O czym? O życiu. O tym, co u kogo się zdarzyło. Przede wszystkim jednak o tym, co kto planuje. Więc C. chce do Warszawy („Tylko tam się coś dzieje. Tam jesteś w centrum.”), M. jeszcze nie wie („Może do pracy. Może w podróż.”). W międzyczasie zostajesz przedstawiony pewnej kobiecie.
Raczej wysoka, raczej ładna. Delikatne piegi. I uśmiech: trochę kpiarski, trochę tajemniczy. Tyle zapamiętasz. No, może jeszcze imię i pierwszą literę nazwiska. I nazwę firmy w której pracuje, i jeszcze adres tej firmy – ale tego już nie będziesz pewny.
Wracasz do kumpli. Mija czas. Po północy lokal przerzedza się. Po C. przychodzi panna. M. wychodzi chwilę potem. Dla żartu prosisz więc do tańca świeżo poznaną dziewczynę, która także zbiera się do wyjścia. Podpuszczasz ją. Nie stosujesz żadnych z tanich trików podrywaczy. Nic z tych rzeczy. Bierzesz ją za rękę i prowadzisz na parkiet. Muzyka oczywiście z lat 80 – tak jak syfony, stare lodówki, bar zrobiony z lad sklepowych i kopciuszek ze starego rzutnika na ścianie. Więc tańczycie. Żeby było jasne – żadnego kontaktu fizycznego, zwykły klubowy taniec. Lekko spoceni wracacie do baru. Kupujecie piwo – dzielicie się na pół. Co studiujesz. A ty? A kiedy obrona? Pracujesz? Ty też? I co dalej? Chłopak za granicą? Proszę, proszę...
Wraz z kolejnymi piwami i dalszym pustoszeniu knajpy rozmowa zmierza ku mniej przyziemnym tematom. Pojawiają się też luki w pamięci. Gdy teraz o tym myślę, to oczywiście wydaje mi się, że rozmawiało nam się cudownie, lekko, tak jak można rozmawiać tylko z nieznajomymi.
W pewnym momencie zostajecie sami. Z tej części wieczoru pamiętasz najmniej. Jesteś jednak pewny, że nie zrobiłeś żadnego głupstwa – to bardzo ważne, inaczej ta historia nie maiłaby sensu, zamieniłaby się w jedną z tych, których dawno temu bywało wiele.
W pewnym momencie barmani proszą was delikatnie o opuszczenie lokalu, przelewają wam piwa do plastikowych kufli. Wychodzicie. Oczywiście odprowadzasz swoją koleżankę do domu. Na szczęście nie mieszka daleko. Będziesz później próbował odtworzyć tę drogę, ulicę po ulicy.
Przechodząc obok protestanckiego kościoła dojdzie do małego incydentu. Rozpierany nagłą energią próbujesz wykonać efektowny obrót na pięcie. Tracisz oczywiście równowagę i przewracasz siebie i koleżankę wprost przed główne wejście do świątyni. Siniak, który odkryjesz rano naprowadzi cię na wspomnienia, które na razie są jeszcze teraźniejszością.
Dochodzicie w końcu pod jej dom (zapamiętasz ulicę, zapomnisz numeru). Ona dziękuje za odprowadzenie, ty mówisz, że to drobiazg. Ona otwiera drzwi klatki schodowej. Nie wchodzi. Stoicie naprzeciw siebie twarzą w twarz. Żadne z was nie chce odejść pierwsze. Idź. Ty idź pierwszy. Więc stoicie. I wtedy zdajesz sobie sprawę, że nie kontrolujesz tej sytuacji, że dotarliście oboje do miejsca, w którym byle podmuch wiatru może zadecydować za was jak zakończy się ten wieczór. I uzmysławiasz sobie że, podoba ci się cała ta sytuacja. To oddanie się wiatrowi. To nagłe nieodparte wrażenie, że myślicie dokładnie o tym samym. Ale najpiękniejsze jest to, że nie dzieje się nic.
Nagle łapiesz za klamkę, wpychasz nieznajomą do klatki i zamykasz drzwi. Od razu tego żałujesz.
– Jesteś okropny – słyszysz głos zza drzwi i oddalające się kroki na schodach.
Jesteś pewny że wróci, ale nie wraca – po pięciu minutach czekania idziesz do siebie.
Lubisz kaca – czas w którym jest już niby dzisiaj, ale zarazem jest jeszcze wczoraj. Kąpiel, kupa, kawa i do pracy. Przez okna tramwaju obserwujesz nareszcie ciepły, wiosenny dzień. Strzępki wspomnień wracają, ale nie układają się w żadną całość. Odczuwasz dziwny niepokój. Dawno go nie doświadczałeś. Mimowolnie o niej myślisz. I pojawia się ta dziwna chęć zobaczenia jej znowu. Oczywiście że to nie ma żadnego sensu, ani uzasadnienia. Ale chcesz tego. Za nic jednak nie możesz przypomnieć sobie żadnych szczegółów, pamiętasz tylko ogólne wrażenie, uczucie którego znowu chciałbyś doznać. Zdajesz sobie nagle sprawę, że w twarzach mijanych kobiet szukasz jej twarzy. I zaczynasz się niepokoić. Nie powinno tak być. Pierwszą kobietą, o której pomyślałeś tego dnia nie była twoja dziewczyna.
Siadasz w pracy przed komputerem i niby z ciekawości pytasz o nią Google’a. Zazwyczaj pomocny tym razem okazuje się być bezradny. Odpowiada tylko na te pytania, które potrafisz zadać, a ty przecież nie znasz dokładnie jej nazwiska. Próbujesz kilku wersji, ale prócz jednej siatkarki (wiek się wprawdzie zgadza, ale gabaryty już nie) i jakiejś licealistki, która nieudolnie próbowała zaistnieć w Sieci, nie znajdujesz nic interesującego. Przypominasz sobie o firmie. Jakaż ulga. Znajdziesz ją, zadzwonisz i zapytasz co ona myśli o wczorajszym wieczorze. Na pewno ci ulży. Może jej także. Jednak wszystkie znane ci źródła informacji milczą na temat zapamiętanej przez ciebie nazwy jej miejsca pracy. Jak można nazwać firmę imieniem bohatera dramatu? Wszystkie wyszukiwarki odsyłają cię do biografii autora, recenzji wystawień, szkolnych bryków.
Pod pretekstem przerwy obiadowej wymykasz się z biura i ruszasz w kierunku ulicy, gdzie - o ile nie myli cię nadwyrężona pamięć – mieści się miejsce jej pracy. To musi być jakaś młoda firma. Może założona przez świeżych absolwentów, którzy mimo recesji i ogólnej dekoniunktury postanowili jednak wyrównać bilans ze światem. Jeśli nie ma ich na razie w książce telefonicznej i Internecie to chyba wywiesili przynajmniej jakąś tabliczkę informacyjną na zewnątrz. Więc idziesz ulicą. Twoje oczy biegają z jednej strony na drugą, czytają każdy szyld, każdą reklamę, na wszelki wypadek patrzą w każdą mijaną twarz. Dochodząc do końca ulicy, zaczynasz zastanawiać się nad tym co się z tobą dzieje. Co ty właściwie robisz? Kogo szukasz? Po co? Przecież nie pamiętasz nawet dobrze jak ona wygląda. Przecież byłeś zupełnie pijany i twoje wspomnienia mogą mieć mało wspólnego z rzeczywistością. Poza tym ona może nie życzyć sobie zobaczenia ciebie. I dlaczego właściwie miałbyś spotykać się z jakąś obcą kobietą.
Wracając z pracy, kierujesz kroki ku miejscu wczorajszej imprezy. Nie minęły jeszcze 24 godziny, a ty nie możesz sobie przypomnieć którędy wracaliście. Stajesz przed drzwiami lokalu, zamykasz oczy i wytężasz pamięć. Wspomnienia powracają bardzo leniwie. Próbujesz wyobrazić sobie siebie idącego w nocy wraz z trochę niższą, ubraną w czarny płaszczyk kobietą. W lewo. Poszliście w lewo. Ruszasz, starając się nie zerwać tej nici porozumienia rozciągniętej między świadomością, a czymś co nie chce oddać ci twoich własnych wspomnień. Idziesz w kierunku centrum, mijasz rynek, skręcasz. Po chwili mijasz miejsce wczorajszej wywrotki. Przez chwilę masz wrażenie, jakby pudełko ze wspomnieniami miało się otworzyć na dobre, pozwalając ci przypomnieć sobie cały zagubiony wieczór. Może mógłbyś odkryć wtedy, co właściwie robisz w tej części miasta, już drugi raz w przeciągu tej doby.
W końcu docierasz do ulicy, na której się rozstaliście. Przyglądasz się każdemu wejściu do kamienicy, poszukując tego, pod którym wczoraj staliście. Ulicę tę upodobały sobie prostytutki, właśnie rozpoczynające pracę. Nie podoba ci się ten zbieg okoliczności. Wyglądasz pewnie jak jakiś nieśmiały klient, udający, że szuka czegoś zupełnie innego.
Kiedy przechodzisz tą ulicą 4 dzień z rzędu, licząc na przypadkowe spotkanie z nieznajomą, zakrawa to już na jakieś szaleństwo. Twoja dziewczyna zaczyna coś podejrzewać, a ty nie potrafisz wytłumaczyć sobie ani jej co się dzieje. Jak uczniak chodzisz tam i z powrotem. Prostytutki patrzą na ciebie z politowaniem. Wspomnienia z pamiętnego wieczoru zlewają się i rozmywają. Z każdym kolejnym dniem przestajesz rozróżniać je od tych wszystkich wyobrażeń, które stworzyłeś sobie w międzyczasie. Przestajesz być pewny tego jak wyglądała i o czym rozmawialiście. Gdyby nie siniak – blednący wraz ze wspomnieniami – mógłbyś wręcz uwierzyć, że nigdy się nie spotkaliście. Postanawiasz jeszcze raz przyjrzeć się wszystkim domofonom. Może coś przeoczyłeś. Nagle dostrzegasz znajome nazwisko, wśród kilku innych przy jednym z numerów – to musi być tutaj. Mieszkanie studenckie. Jak mogłeś nie zauważyć go wcześniej. Odchodzisz na chwilę, zbierasz myśli. Po chwili wracasz i bez wahania wciskasz przycisk domofonu.
- Słucham – mówi
- To ja. Pamiętasz zeszły czwartek? Odprowadziłem cię do domu?
- Pewnie! Wejdź.
- Nie. Przyszedłem, bo zapomniałem zadać ci najważniejszego pytania.
- Jakiego pytania?
- Dlaczego wtedy wieczorem, powiedziałaś, że jestem okropny?
- ...
- Pamiętasz?
- Pamiętam – tym samym ściszonym głosem, tą samą barwą, tym samym tonem którym wtedy mówiła Idź pierwszy. Proszę. – Ale wiesz, to już nieważne.
- Więc nigdy się nie dowiem?
- To przecież nie ma żadnego znaczenia.
Prosty język, ale wciągający.