Pięćdziesiąt stopni

Inge Friedmann

Padał śnieg. Zimny wiatr hulał tu i tam, a w powietrzu czuło się ogólną i masową wrogość na tę szarugę. Kilka dni temu słońce wyszło zza chmur i dało nadzieję na rychłe nadejście wiosny. Ledwie jednak do szaf wróciły ciepłe rękawiczki, znów sypnęło śniegiem. Zawiedzeni ludzie z ociężałością snuli się brudnymi ulicami.

Hanna raz po raz zerkała w okno. Robiła tak, ilekroć gotowała, smażyła czy piekła. Tak było najwygodniej, w jednej ręce łyżka, prawa noga na taborecie i głowa obrócona w lewo o jakieś pięćdziesiąt stopni. Mimowolnie obserwowała przesuwające się samochody, tramwaje.

I wcale nie chodziło o to, że czekała. Nie, po prostu tak jej było wygodnie, obrócić głowę w lewo i z góry patrzeć na wejście do kamienicy. Czekanie nie miało tu nic do rzeczy. Przyzwyczaiła się już przecież do tego dziwnego uczucia skręcającego żołądek, niepozwalającego jeść, pić, myśleć. Nauczyła się tolerować to podenerwowanie, drżenie rąk, zwyczajnie wykonywała wszystkie domowe prace. Najchętniej w kuchni, tam było wygodnie, wystarczyło wyjrzeć przez okno i już było widać wejście do kamienicy. Czekanie nie miało tu nic do rzeczy.

Stało się jej bliskie. Zżyła się z nim. Było przy niej zawsze, jak powietrze. Trudno się od niego uwolnić, trudno sobie wyobrazić świat bez tego uczucia w żołądku, bez nerwowego rozkapryszenia, bez ciągłego zaglądania w lustro - czy wyglądam odpowiednio? Może nawet gdyby było inaczej, nic by się nie zmieniło? Może nie było alternatywy? Lubiła ten stan, pomimo presji - bo gdyby przeoczyła ten moment, kiedy otwierają się drzwi do kamienicy, gdyby miała na sobie stary, wymięty dres? Nie, Hanna nie mogła nawet tak myśleć. Nie mogła sobie na to pozwolić, a czekanie nie miało tu nic do rzeczy. Przecież i tak lubiła patrzeć przez okno, chociaż na drzewach jeszcze nie było liści. I ludzie tacy smutni, i wszyscy tacy odlegli, nieznani.

Piekła ciastka i raz po raz zerkała w okno. Właściwie to nie lubiła ciastek. W ogóle nie lubiła słodyczy. Pieczenie sprawiało jej przyjemność. Warto mieć w domu ciastka, tak na wszelki wypadek. I czekanie nie ma tu nic do rzeczy, po prostu, wygodnie było stanąć przy piekarniku, nogę postawić na taborecie, głowę obrócić o pięćdziesiąt stopni w lewo i patrzeć przez okno.

A za oknem ludzie spieszyli się do domów. Swoich domów. Padał śnieg.

Inge Friedmann
Inge Friedmann
Opowiadanie · 20 maja 2003
anonim
  • ankha20
    Mi się podoba... Prosty, ale fajny.

    · Zgłoś · 21 lat
  • nF
    ładne, choć może trochę za długie. Poddenerwowanie, przez dwa d. Trochę ciężki momentami warsztat (na boga, po co 50 stopni???).

    · Zgłoś · 21 lat
  • :)
    > (na boga, po co 50 stopni???).

    mogloby byc 71, czy pi trzecich, wszystko, byleby pozwalalo jej to wyjrzec przez okno. za kazdym razem jednak chodziloby o to samo - o stalosc, codziennie jednakowo, schmat , prawa noga na taborecie.

    [jesli to ja moge ci odpowiedziec, jesli o to piecdziesiat stopni ci chodzilo]

    · Zgłoś · 21 lat
  • nF
    ja przechylam/odwracam głowę. Nie mam zielonego, ile to jest stopni. I szczerze mówiąc, nie interesuje mnie to. Nie przemierzam 94 cm, tylko robię krok. Rozumiem ideę, nie rozumiem rozwiązania.

    · Zgłoś · 21 lat
  • frija
    Jak dla mnie za dużo powtórzeń. Tak, są zamierzone, ale później już tylko czekałam, kiedy się pojawi kolejne 'czekanie nie miało tu nic do rzeczy'.
    Poza tym milutkie.

    · Zgłoś · 21 lat
  • spam spamsky
    niezłe, naprawdę niezłe... czytanie z przyjemnością... pozdrawiam

    · Zgłoś · 21 lat
  • Inge Friedmann
    > (na boga, po co 50 stopni???).
    Bo kiedy stoalam w kuchni w starym mieszkaniu, to musialam obracac glowe w lewo. To nie byl kat prosty, tylko mniej wiecej polowa. Ale polowa to bylo odrobine za malo.
    Poza tym piecdziesiat stopni to jednak wysoka temperatura.

    · Zgłoś · 21 lat
  • Inge Friedmann
    A poza tym w moich tekstach zawsze jest pierwiastek techniki.

    · Zgłoś · 21 lat
  • nF
    mało istotny szczegół, imo. Ale w porządku, nie czepiam się.

    · Zgłoś · 21 lat