Poezja nie jest mi potrzebna do oddychania
ani miłości, ani do zagryzania warg , rozpłynięcia
się w mieście , bólu, krzyku, zabijaniu. Poezja
nie jest mi w ogóle potrzebna, łapie mnie
za gardło pięścią papieru, sączy się sucha
krew aforyzmów, szare oczka postulatów przymykają
się, otwierają, głuche wołanie pochodu zza
barykady, którą się rozbudowuje wzwyż, tworzy
w niej małe mieszkania dla przesiedleńców.
O, nie, poezja patrzy na mnie jak przestraszone
zwierzątko, trzaśnijcie drzwiami, a rozleci się
rzeczywistość, skromna pracownia liryka
bezpośredniego, który hoduje polemikę na
lepsze czasy. Poezja, brudny ręcznik hotelowy,
który przechodzi z rąk do rąk i pachnie
ciągle tym samym szarym mydłem. Jak dobrze
utrzymywać się ze śmierci, która trenuje
długie dystanse na Madison Square Garden,
i wierzyć, że jest to metafora zapewniająca
uczciwą nieśmiertelność.
Inne teksty autora
Kornhauser Julian