Sonet listopadowy

Émile van Arenbergh

 

Zmrok jesienny ma ciszę solenną kościoła; 
Tuż pod księżycem Wenus, we mgle kadzidlanej, 
Błyska, jak przed monstrancją płomyk nieśmiertelny; 
Coś wielkiego, słodkiego coś kona dokoła. 

Drzewa, podobne mnichom u zwłok czuwającym, 
Mrąc same, rzężą psalmy ledwie dosłyszalne; 
Chude ich pnie się wznoszą jak ręce błagalne, 
Liście bez szmeru lecą, jak łzy, deszczem drżącym. 

Podczas gdy z widnokręgu, szerząc swe zasłony, 
Noc wstaje i otula bezgranicze śpiące, 
Niby całun trumienny, gwiazdami łzawiony, 

Tam, w dali, niebo, tracąc duszę swoją, słońce, 
Jak trup świetlny, powoli zlewa się, rozkłada... 
– I już nad barwnym ciałem krążą kruków stada.

 

 

tłum. Zenon Przesmycki