O czwartej dziś rano zadzwonił telefon.
Mówiła po indiańsku, więc chyba to była jej matka.
Owszem. Coś niezbyt drastycznego, ton głosu,
nie śmierć, nie wypadek samochodowy. Ale coś. Leżałem
na pościeli wyplątany z koców,
nie chcąc się zbudzić. Włączałem się i wyłączałem z jej
głosu, jej głosu na linii.
Wróciła do mnie. Zapalony papieros majaczył w ciemnościach.
Żadnych świateł, tylko to jedno. Położyła się
potem przy mnie, pusta, w te ostatnie godziny
przed moim odejściem.
Jej siostra uciekała od swojego chłopaka
i utknęła w Calgary w Albercie. Potrzebowała pieniędzy
i otuchy na długi powrót do domu.
Śniła mi się kanadyjska preria i ciepłe wokół mnie ramiona,
i delikatna skóra krajobrazu ciała. I śnił mi się
niedźwiedź i tysiącmilowa ucieczka do domu.
przeł. Marek Maciołek