*** (Moja ty grzeszna...)

Dmytro Pawłyczko

 

Moja ty grzeszna i bez winy,

moja ty lilio nad bagniskiem,

cudze uściski jak cekiny

pozdejmowałaś przy mnie wszystkie.

 

I znowu oczy masz dziecięce,

których cień żaden nie przesłania.

A ja się czuję potępieńcem

w obliczu twego nieskalania.

 

Czyż tak znużona twoja dusza,

że już pokutą się zaprząta

i do wierności się przymusza

jak do wędzideł i chomąta?

 

Dlaczego wstydem dzień nasyca,

gdy nowe pieszczotami karmią?

Dlaczego jabłek z drzewa życia

nie pozwolono rwać za darmo?

 

Czy na wygnaniu ci sił starczy,

by na kamieniach rodzić synów

tutaj, gdzie od miłości starszy

jest mozół, a chleb od bursztynów?

 

Pójdziesz? Klejnoty weź przynajmniej

ze sobą, nie zgub ni okrucha.

A uprząż moją sama na mnie

narzucisz jak na kłapoucha.

 

I będziesz jechać na człapaku

po ścieżkach stromych i ciernistych

i strzelać do niebieskich ptaków

dwojgiem swych ślepi pozłocistych.

 

A ja cię będę czcił i pragnął

za to, że śmiałej twej istoty

nie pokalało ani bagno,

ni nuda wymuszonej cnoty.

 

Za to, żeś z paszczy węża wzięła

i mnie do rąk podała owoc,

w którym był sen i radość dzieła

i dzień jutrzejszy z twarzą nową.

 

 

Przełożył z ukraińskiego
Jerzy Litwiniuk