ELEGIA O ZGNIŁYM JEZIORZE

Muriel Rukeyser

 

 

 

Gdy schodziłam do Zgniłego Jeziora myślałam

o roztrzaskanym sezonie, nawiedzanym planami ratunku,

o śniegu, zamkniętych drzwiach, odgłosach kroków

                                          i zmartwychwstaniach,

o całej maszynerii żalu.

 

Ciepła trawa uginała się pod stopami, a wody cichego przypływu

były podłogą wieczoru, magnetycznym światłem i

odzwierciedleniem pragnień, czarnowłosą bestią

                                                    z moimi oczami,

obok mnie idącą.

 

Zielone i żółte światła, ulice stojącej wody

odbijają obraz domu, którego zagładę

opłakuję, gdy płaczę nad tobą. Moje drzwi (nie)

                                          poematy, ukojenie,

(nie mów o tym!) – moja nieokiełznana potrzeba.

 

*

 

Po odejściu od rzeki jesteś trochę bliżej

jeziora. Ja często odchodzę.

Rodzice chronili moją przeszłość. Teraz była bieda,

a przyszłość zależała od tego, co we mnie nie spełnione.

Nigdy nie miałam złych przeczuć, gdyż nie było wyboru,

lecz tylko żal tego, co zmarnowane, szalona świadomość:

wzrost, smutek, odkrywanie.

Po odejściu od rzeki idziesz dalej sam;

miłość trzeba zawsze ukrywać, a niewielu przyjaciół

jest w stanie naszą duszą owładnąć. Są na to za słabi.

Odrzucają subtelne, wrażliwe umysły

jako zbyt wiotkie, kruche. Mocne uda zaś

i ręce niewrażliwe także są zawodne. Pozostaje tylko

poeta i jego żona – ci, co mówią przetrwaj, zostań:

a także ci dwaj, co byli ze mną na statku,

który płynął do apogeum życia – tam, w Hiszpanii.

 

Po odejściu od rzeki usłyszysz zgiełk wojny.

W górach, wśród turystów, w gajach najszaleńszych,

dźwięk zabijania, cenna twarz pokoju

i smutne, zalęknione dziecko, wiecznie młodociane,

zbliża się do koła, o, do tego wszystkiego,

co się kochało – jeziora, rzeki obnażonej,

co należy wykreślić i wyciąć z serca,

aby przyjrzeć się temu z boku, bezpośrednio.

 

*

 

Gdy schodziłam do Zgniłego Jeziora myślałam

jakim przestępstwem jest potrzeba. Ktoś, kto kradnie chleb

i przedstawi głód jako motyw, nie ma alibi, zawsze jest potępiony.

A te długie kolejki przed urzędem zatrudnienia

i studenci w napięciu przed egzaminami,

to konieczność sprawia, że są nieporadni; ograbia ich z marzeń,

jednym szybkim gestem

podcina ich wyobraźnię.

A kochankowie, co ciała na krześle składają

łagodnie i z powagą jak ciała zranione,

nigdy się nie zwyciężą.

Ich potrzeba zbyt wielka, ich podatne ciała

połączone zbyt sztywno, pękną i miłość się od nich odwróci,

rozdzielą ich lęki, tracą głos i gubią ręce,

nie nawykną nigdy do świata.

 

Zapytani, gdy będą spacerować nocą, czy są najlepszymi przyjaciółmi

swoich przyjaciół, muszą powiedzieć: nie, jeszcze nie;

są nadal podatni na miłość i zdążają do Zgniłego Jeziora,

spodziewając się cudowności.

 

Czy kiedyś ośmieli się nadejść dzień, gdy słabość się skończy,

upór ulegnie wzmocnieniu, a życzenia nasze się odmienią?

Wróżę spotkanie nad wodami

tych pragnień.

 

Znam to wszystko, poznałam godziny przebudzeń,

kiedy każda noc kończyła się jednym jedynym snem

o twarzach topielców pod porowatą skałą

omywaną wodami morza.

 

Doświadczyłam zmiany, zredukowałam sny erotyczne

do obrazów tego małego domku, w którym spokój

wędruje z pokoju do pokoju zawsze z tym samym wyrazem twarzy,

snując swe opowieści.

 

Potrzebowałam tego, dawnych przegranych, dawnej gorączki,

tego wspaniałego nieprzyjaciela, który w moim łóżku

dotyka całą noc ciała mojego snu

i wzbogaca me lato

szaleństwem, niepojętą stratą i martwą muzyką

obietnicy zmienionej, pokojem wypartym przez korzenie,

pustynią rozpostartą od drzwi aż do ściany,

nieustannym krwawieniem.

 

I cały  czas ta wola, co przekreśla wrogość

szuka swej własnej Wielkanocy, dochodzi do tamy,

musi stawić jej czoła, wgryźć się w brzegi jeziora,

szukając sobowtóra,

 

bliźniaka, którego należy odnaleźć, odmieńca,

gdzieś płonącego kolorowo, lecącego żółto,

w głąb lasu z jasnym posłaniem:

pokochaj znów świat,

 

bo to jest honor Twego ciała; ofiara

obcych, oblicza miast, sens tych wszystkich życzeń.

Nieśmiertelna ruino! Mówię swym własnym głosem.

                                                 Te przepowiednie

mogą się spełnić,

 

wyniknąć ze zmarnowanego sezonu. Patrzę na Zgniłe Jezioro,

czekam na odbicie płomienia, a widzę tylko

nieujarzmioną bestię, migoczącą czernią, tuż przy mnie,

zwierzę mojej potrzeby.

 

I chce mi się płakać! Och jak bardzo! Wstaję pośród świata,

by odzyskać moje odmienione życzenia, to zadziwiające pragnienie,

które mnie trzyma przy życiu; twarzy bądź spokojna, spokojna,

a zamierające serce nie zna nic prócz braku;

zaczynam tym razem swój prywatny bunt,

walkę o przetrwanie dla tego niszczącego ptaka,

co wzlatuje znad martwych jezior, rodzi się z płomienia.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Inne teksty autora