Odmienna ta sama

Medbh McGuckian

 

 

Światło księżyca to najczystsze oko:

Światło księżyca wszystko, jak wiadomo, powiększa.

Mości się w sadzawce tak bardzo naturalnie,

Jakby tam właśnie wyrosło.

Przez jego kamienność kamień mniej nas przypomina,

Nasze dłonie zaś czują, co czują kopyta

Zanurzone w tym, a nie w innym życiu.

Uwalnia od ciała złożone w krzyż ramiona,

Gdzie bez pytania czas je przymocował,

I ustawia na chybił trafił w pozycji ramion

Bystrej pływaczki, jakbyś je nagle bezgłośnie

Rozwarła. Na stopniach stoją

Postaci pogrążone w lekturze. Przechodzą

Obok, pomimo, tracąc na ostrości

Jak brązowiejące fotki. Dzwon kościelny zwisa

W wirującym iluminatorze z drzewa cisowego,

Przebija go ostrze morza, abstrakcyjne i harde

Jak dziecko kryjące się w cieniu za rogiem.

Ranek, późny ranek, popołudnie i wieczór,

Róża, która jest  jak atłasowy program

Spektaklu w teatrze, rozrasta się na trzy ogrody,

Choć korzenie ma w jednym. Spojrzenie księżyca

Rzucane z tarasu skupia na widnokręgu,

Na stropie przezroczystych płaszczyzn

Z obrazami owoców. Budzę się w środku nocy,

Wyrwana spod ramienia swojej ostatniej szansy.

Wychodzę z fotografii

Z minionym rokiem ukrytym pod powłoką snu;

I trafiam na jego usta.

 

 

                                                                          tłum. Jerzy Jarniewicz

 

 

 

 

 

Inne teksty autora