Granica Andaluzji biegnie przez Hawanę.
Gdy andaluzyjski poeta szedł jej ulicami,
zawrzało w porcie i we wszystkich doniczkach na balkonach
jednomyślnie zakwitło
pachnące geranium.
Tegoroczny marzec przewidział dwie wiosny dla miasta:
jedna zwie się, jak zawsze, Pełnią Światła,
drugiej na imię – Federico.
Federico sam jeden,
Federico sam w tłumie, olśniony
chochlikowym światłem hawajskiej ulicy.
Nie wiadomo, kto gra, lecz brzęczą gitary
delikatnie, na tle maraksów.
Powietrze
jest tak nie do wiary jak łagodność w twarzach
a niebo –
takie czyste jak papier błękitny, na którym
Arabowie pisali swe cudowne wiersze.
Poecie na przechadzce mylą się ulice
nadmorskiego miasta z placami Sewilii,
z zaułkami Kadyksu, z patiami Kordoby,
z muzycznym pulsem kamieni Grenady.
I nie wie, gdzie jest teraz. Czy tu się urodził?
Czy ten dom z kratą w oknie nie jest mym domem odwiecznym?
A te dziewczyny, nadchodzące ku mnie,
trzymające się za ramiona, chichotliwe jak młódki z Grenady,
gdy wyroją się strojnym wieczorem w alejkach,
czy to nie te, co w mauretańskich ogrodach
wtórowały dłońmi do taktu gitarom
i tęczowym rozbryzgom fontanny?
Gdzie jestem? Nie rozróżniam już światła od tamtego światła,
nieba nad głową od tamtego nieba. A kpiące chochliki,
co przelatują wraz z podmuchem wiatru, ciągle mnie pytają
czarodziejskim głosem naprawdę nie wiesz,
nie wiesz, gdzie jesteś, Federico, nie wiesz?
Po prostu przybyłeś z wizytą do Raju.
Cóż za rozkoszna bryza mnie owiewa,
chłodząc latarnię słońca! Jakże świeży jest oddech powietrza
dochodzący od morza, gdy z białym wachlarzem
i w długiej, andaluzyjskiej szacie przebiega ulice, by skropić je wonią
delikatną jak zapach jaśminów Sewilii!
Dźwięczą pieśni uliczne synkopy zrodzone z miłości
afrykańskiej księżniczki i panicza z Jerez de la Frontera.
W zdumionej duszy poety, obcego na hawajskich ulicach,
rozbrzmiewają hymny, co spadły ze słońca, śpiewane przez lustra i kamienie
starego miasta; wydzierają się na całe gardło
mali sprzedawcy owoców, przy akompaniamencie
gitar dźwięczących pod palcami czarnoskórych chłopców
w słomkowych kapeluszach, w czerwonych koszulach rozpiętych
do samego pasa, rozbrzmiewają hymny jak w transie,
rozkołysane wśród hawajskich ulic, wśród trzeszczenia łódek
przybrzeżnych i unoszą poetę ku Niebu Poezji.
SCENA
Murzyneczka, przechodząc, tak nuci:
„Podobno córka don Juana chce zostać zakonnicą”.
A poeta jej zawtóruje: „W klasztorze ma ulicy Gołębiej”.
Z sąsiednich domów, z ubogich osiedli
wychodzą dzieci, coraz więcej dzieci nuci melodie andaluzyjskie.
Otoczywszy kołem poetę, tańczą pośrodku ulicy: „A teraz tango,
małe tango dla pana! I raz, i dwa, i trzy! Tango, tango na cześć
tego pana! Zumba que zumba y zumba! Guasa, guasa Columbia! Zumba!
- piętrzy się ich śmiech najczystszą górą piany nadmorskiej w przystani.
Gdzie ja jestem, gdzie jestem? Skąd ci ludzie znają
rytm ten i wiedzą, jak przeplatać nogi, jak w talii się wyginać
w takt muzyki skomponowanej i sto razy poprawianej
przez Manuela de Fallę? Czyżby to byli Andaluzyjczycy
przebrani za dzieci z czarnego agatu, podczas gdy w nas płynie
krew tamtych niewolników – w Andaluzji żyłach?
Cóż za tajemnica
niepojęta w tym mieście zamienia je w Kadyks,
przeniesiony w powietrzu dywanem Merlina?
To jakbym zobaczył dziewczynę z Grenady, czeszącą się przed lustrem
ze śmiechem szalonym, kiedy tańczą derwisze księżycową nocą!
Ktoś dotyka ramienia poety i mówi
- Proszę za mną, zobaczymy, co powiedzą muszle.
- Co takiego? – on pyta – chcecie mi powróżyć?
- Zgadłeś, przyjacielu,
tak, chodzi o wróżbę. Widzę lęk w pana oczach, lecz proszę pamiętać,
że nikt nie umknie swemu przeznaczeniu. Wszystko zapisane,
ni Changó ni Yemayá nic tu nie wskórają. Czyżby
lękał się pan śmierci?
- Donia Romelia, pani wszystko widzi; jaki los pisany temu człowiekowi?
(Na ramionach Romelii przeźroczysty szal, pod spodem jaśnieje bufiasta koszula.)
- Niewinnego gołębia widzę, dalej, za nim, koń spieniony ucieka w galopie.
- I co jeszcze?
(Romelia, zatrwożona, zwraca się do swej córki, Fragancii: córeczko,
podaj nam kawę.)
- I co jeszcze?
- Za gołębiem, za koniem, kapelusz płynie w powietrzu,
a pies wyje i wyje, i nóż widzę, co sam się porusza.
- Donia Romelia, czy pani zechce powróżyć z muszli temu człowiekowi?
- Niech Bóg mnie uchowa! I po trzykroć prorok Izajasz! Nie!
- Nie chcę wiedzieć, co powiedzą muszle o tak dobrym człowieku!
Zakryję twarz czarną chustą!
- Romelio, na wszystkie świętości, wezwij boskie moce!
- Kiedy tylko przestąpił próg domu, odsunął zasłonę,
zobaczyłam znak bogów w jego twarzy, i cień, co mu depcze po piętach.
Pozwól, że dam co ochronę, która niebezpieczeństwo oddala,
niech cię zła moc nie dosięgnie, niech czarcia potęga przepada!
- Noś naszyjnik z agatów,
bransoletkę z kolorowych ziarenek
włóż na swoją rękę prawą.
A ty w bęben, Argimiro, bij,
w święty bęben Yemayá!
Po trzykroć przeżegnaj go pianą
złocistego piwa Ochún!
Bębnij w jego intencji, Argimiro,
bębnij tak, że pęknie
bęben Yemayá!
Poeta, poruszony do głębi, zapatrzył się w oczy wróżki, a z milczenia
co pomiędzy nimi zaległo, szmer zaklęć i modłów się rodzi. Prorokini,
przerażona, z twarzą współczuciem zmienioną, poprosiła, by przynieść
gitarę; nastroiwszy ją, rzecze:
W dzieciństwie mi śpiewano
romancę, która mówiła
ciemną nocą go zabrano,
noc najciemniejsza zabiła
caballero,
chwałę Medyny,
kwiat najpiękniejszy Olmedo.
Ciemną nocą zabili
caballero!
Niech go obroni Ochún,
jej sztylet z hartownej stali!
Niech święty Benedykt z Nursji
czarniutki bardziej niż węgiel,
swą mocą ciebie ocali!
Kwiat bazylii dobry na czary,
dym kadzideł niech snuje się wszędzie,
przed posążkiem świętej Barbary
niech ruty gałązka się pali,
i niech nasi święci lucumí
wezmą cię pod swoją opiekę!
I strzeż się nocy, jak ognia!
Bo noc jak Cyganka, zdradliwa;
ten, kogo nocą dogonią,
o świcie na marach spoczywa!
Tamaryszku ziele niech sprawi,
że nie tkną cię szpony złego,
od nagłego ciosu niech cię zbawi!
Ząb smoczy wezmę i lubczyk,
ze skorupy żółwia przygarść proszku,
tytoniowym liściem odymię.
Wraz ze świętym Pascualem,
tym, co kocha taniec,
złe uroki odczynię.
W każdą pełnię księżyca
odmówię różaniec!
Federico, syneczku,
poeto mój, Federico,
nie opuszczaj Hawany!
Nie jedź tam, gdzie zdrada się skrywa,
bo ten, kogo nocą dogonią,
o świcie na marach spoczywa.
O świcie na marach spoczywa!
z tomu „Poemas invisibles”, 1991
tłum. Krystyna Rodowska