Kordecki

Jan Kasprowicz

 

 

I
 
Prochem li jesteś, prochem, więcej niczem,
Kamienna urno! A jednak przed twojem
Żałobą wieków okrytem obliczem
Staje ma dusza z dziwnym niepokojem,
Albowiem czuje, że w twem tajemniczem
Wnętrzu odnajdzie coś, co nie jest rojem
Zmarłych li wspomnień, ale życia treścią,
Uwitą z wielkich tęsknic, karmionych boleścią.
 
II
 
Prochem li jesteś, prochem, ty kamienna
Urno, wyjęta z posępnych podziemi,
Skąd Śmierć, strzegąca pilnie swego lenna,
Zaziera chyłkiem oczy wyżartemi,
Żali nie przyjdzie nowa postać senna
Złożyć swe członki, gdzie głusi i niemi
Czekają rzędem, aż wargi otworzą
I uszy na ostatnią Proklamację bożą.
 
III
 
Prochem li jesteś, prochem, niczym więcej!
Z rąk cię upuścić na trumny przegniłe,
Marne relikwie rycernych tysięcy,
Które się kładły bez żalu w mogiłę,
Przedsię nadzieją i wiary dziecięcej
Głębokim szeptem, jak winem, opiłe —:
Z rąk cię upuścić, a z twej kruchej gliny
Cóż jeszcze pozostanie? Pył pod stopą siny!
IV
 
A jednak nie wiem, co za moc rozpiera
Twe wątłe ściany, że rośniesz w olbrzymie
Jakieś zjawisko, że się w bohatera
Zmieniasz żywego, któremu na imię
omień, że wielka, wiekuista, szczera
Idzie od ciebie toń ognia i trzymie
W objęciach swoich rolę, by nie skrzepła,
Lecz głośnym biła tętnem pod działaniem ciepła.
 
V
 
Pokrywę twoją lśnista pleśń obsiadła;
Wszystkie wspomnienia, zda się, w niej przygasły,
A z wnętrza twego snują się widziadła,
Świat zarzucając skrwawionymi hasły
umy, na które błyskawica padła,
yną, jak obłok gromami opasły,
A w ślad za nimi ukradkiem się wlecze
I czołga się, i pełza pohańbienie człecze...
 
VI
 
Uderzcie w dzwony! Niedołężni starce,
Imcie się sznurów na kościelnej wieży
Strach się zakrada i Pan mówi: Skarcę
Gnuśne potomki walecznych żołnierzy!
Śródłunne wokół rozleją się haxxe,
Nic żernych ogni moich nie uśmierzy,
Kiedy ku pomście swej i swojej chwale
Świeczników groźnych siedem niszcząco zapalę!...
 
VII
 
W przestwornych głębiach, śród niebieskiej wyży,
Ciężary swoje zwarły chmur ołowie;
Wielkie ramiona płomienistych krzyży
Wraz się zjawiły nad smutku pustkowie,
eby zniknąć prędzej, nim się chyży
Zadziw o treści ich tajemnic dowie;
Komet złowróżbnych rozpalone miotły
Na krzyżach tych cierniowe, straszne wieńce plotły.
 
VIII
 
A potem naraz Lęk, który zza węgła
Wytrzeszcza w oddal szklane, martwe oczy,
Ujrzy, jak moc się nieznana rozprzęgła,
Jak w chmur zwichrzeniu i światła roztoczy
yskawicowej zrywa się, wylęgła
Z gniewu bożego, zbrojna czerń, jak broczy
We krwi, szalona, rozpętana, wściekła,
Nie wiedzieć, godna Niebios, czy godniejsza Piekła.
 
IX
 
We mgłach, w przyćmionym widnokręgu duszy,
Która goryczą ludzkiej nędzy płacze,
Skrzydło o skrzydło z poszumem się kruszy,
Jak świst nawałnic: szatani-puchacze
Łamią aniołów szereg białopuszy,
W surmy żałobne zagrały Rozpacze,
Ślepe, o trupiej na licach bladości,
Gdzie Życia zaprzeczenie przyczajone gości...
 
X
 
Schodzą na ziemię zastępy ponure,
Ku cmentarzowi wloką się za trumną,
Na zgiętych plecach królewską purpurę
Dźwigają w strzępach, a twarz, wczoraj dumną,
Dziś już nic mając sił, by wznieść ją w górę,
onia kołpakiem; tak rzeszę tę, szumną
I huczną ongi, trwożny wstyd ogarnia
Nie spojrzą na drogoskaz z napisem: Męczarnia!.
 
XI
 
Przy boku szable złamane przez poły,
Albo pogięte, bez pochew, u pasów,
Zwisłych na biodra; połysk klingi gołej
Rdze od niepomnych pożerają czasów,
Krew na nich zaschła!... Orły i sokoły,
Śród napowietrznych wrzasków i hałasów
Orężnych wzrosłe, stępione już dzioby
I pióra mając zdarte, wloką się na groby...
 
XII
 
Jedni rycerskim pochylają znakiem
Z niewysłowionej żałości, a jedni
Trupimi usty, smutnym mknąc orszakiem,
Skomlą pieśń straszną, a drudzy, w powszedni
Dzień tego bolu, co nadziemskim szlakiem
Mgły swe rozścielił, coraz to bezwiednie)
Zdzierają z siebie wszelką już nadzieję
I suną, nie wiadomo, w jakie suną knieje...
 
XIII
 
A inni, pchani w te Przyszłości ciemnie
Kościstą ręką Pomsty, zapomnieli
Swej antenackiej dumy, co najemnie
Wić się nie mogła, i wrzeszczą: Niech dzieli
Naszą się schedą chciwy wróg! Drzyj ze mnie
Atłas i bisior! Obrywaj z tej delii
Kosztowne guzy! Bierz sobole futra
I siodła turkusowe, lecz daj żyć do jutra.
 
XIV
 
A jutro nędzne!... Zaś inni o biada!
Potężny organ umilkł w pańskim tumie,
Którego ścian już czerwona gromada
Głaźnych grobowców podeprzeć nie umie
Inni na znakach swoich piszą: Zdrada!
Gdyż obrachunki czynią w swym rozumie,
Ze lepiej w wrogie wcielić się zastępy,
Niż oddać im na pastwę kontuszowe strzępy...
 
XV
 
Inni rycersiej urągają chwale,
Bo jeno blichtrem jest marnym; zwycięską
Śmierć własnych ojców, ginących wspaniale
Na krwawych polach, równoważą z klęską
Swojej sadyby, albo ostrzą pale
Dla tych, co, w wnętrzu wolę jeszcze męską
Żywiąc, nie mogą składnie nagiąć karku
Na tym upodleń ludzkich haniebnym jarmarku.
 
XVI
 
Tak idą w czeluść otchłanną te rzesze,
Nagromadzone, jak wojenne łupy
Ku śmiechu żądnych gawiedzi uciesze:
abi i możni, panowie, biskupy,
Jezdne chorągwie i szeregi piesze,
A wszyscy chrzęszczą kośćmi, bo są trupy,
Które tchórzostwo swe i zanik wiary
Okryły w ukradziony trupom całun stary.
XVII
 
Czasem się z tłumu straszny płacz dobędzie,
Lub okrzyk klątwy przeniknie powietrze
I wraz się urwie nie dojdzie przed Sędzię,
Aby Mu wskazać na oblicza, bledsze
Od bladej śmierci, i zbawcze orędzie
Wymusić z Niego... Czasami się przetrze
Ku uszom twoim chrzęst: to w trupiej dłoni
Pastorał się przełamał lub gwoźdź wypadł z broni.
 
XVIII
 
Tak idą, w czeluść i przepaść  bez końca...
A chór szatanów chichocze rozgłośnie
Ponad rozłogi, pozbawione słońca,
Na których żaden kłos już nie wyrośnie,
Ani nie stanie odważny obrońca,
Zmartwychpowstannej ufający wiośnie
oto nagle kłąb się chmur rozwełnia:
Na orszak spływa blasków promienistych pełnia.
 
XIX
 
owo przedwieczne, Płomień, przeobficie
Nasycon światłem, na klasztornym ziębie,
Wychylającym z mgieł, jak dawne śnicie,
Ogniami zlane biele ścian gołębie,
Zjawia się w białym, słonecznym habicie
I głosem, mocnym, jako sęki w dębie,
A krwią ociekłym, jak serdeczna blizna,
W umarłe rzuci hufce święty krzyk: Ojczyzna!
 
XX
 
Nie dźwiga miecza, krzyżem drogę znaczy,
Ten tor chwalebny, z którego uchodzi
Miedziana stopa leniwej Rozpaczy
Przed bohaterstwem w promiennej powodzi
Nowego życia... Pan i tłum prostaczy,
Jako rybitwy na ogromnej łodzi,
Już nie pogrzebnym orszakiem się wloką,
Lecz płyną wielkim morzem wiary w dal głęboką.
 
XXI
 
I Płomień-Słowo w śnieżystym kapturze
Naokół iskry życiotwórcze ciska:
Tobie li mówi możny Panie, służę,
I łaska Twoja, czuję, że już bliska:
Gniew Twój w niszczącej zjawia się wichurze
I światy spycha w bezdenne urwiska,
Lecz gdyś już serca wypróbował, Panie,
Wnet dobroć Twa zwycięska na wyłomie stanie...
 
XXII
 
Huk, szum i poświst, krzyk i jęk się wzbija,
Dym się rozkłębia, syczy zamęt krwawy;
Od jasnogórskiej bramy wroga żmija
Cofa się, dalszej nie żądna obławy:
Głowę jej depce niewinna Lilija,
A u stóp Panny, jak promień złotawy,
Śnieżny się habit w cichym smętku ściele,
Spokoju wzdyć  łaknący po zwycięskim dziele:
 
XXIII
 
Kiedyż się, kiedy zbliżysz, bladoczoła ?
Głębokooka śmierci, kiedyż po mnie
Przyjdziesz, by zabrać do swego kościoła?
Twej ambry słodkiej spragnionym ogromnie,
Bo serce moje płacze, iż dokoła
Żal tylko widzi, a zasię przytomnie
Patrzy w tę przestrzeń, gdzie, jak gwiazda złota,
Rozświeca grób wieczystość ludzkiego żywota.
 
XXIV
 
I w jednej z takich chwil, gdzie dusza, głodna
Tajemnic bożych, do ramion przypina
Skrzydła i w locie swym dociera do dna
Świętych objawień, zeszła k'niemu, sina
Żałobą mogił, a jednak pogodna
Śmierć i szepnąwszy: Wszelka tobie wina
Jest odpuszczoną, boś  żył duchem, górnie,
Śmiertelne jego prochy zamknęła w swej urnie...
 
XXV
 
Prochem li jesteś, prochem, więcej niczem,
Kamienna urno! A jednak przed twojem,
Żałobą wieków okrytem obliczem
Staje ma dusza z dziwnym niepokojem,
Albowiem czuje, że w twem tajemniczem
Wnętrzu odnajdzie coś, co nie jest rojem
Zmarłych li wspomnień, ale życia treścią,
Uwitą z wielkich tęsknic, karmionych boleścią...