Szary poemat

Jonasz Kofta

Gorzały siny płomień
Przepala źródła płuc
Butelkowany gromie
Uderzaj
Chcieć to móc
Na zgniłej włosów słomie
Gdzie czaszki tępy chrzęst
Załóżmy wieńce skromne
Głóg, jaśmin, krwawnik, rdest
Pragnienie jest bezdomne
Codzienność jest bez gwiazd
Zapomnieć, cóż, zapomnę
Nalejcie jeszcze raz
Utopmy swe utopie
Zabijmy drzwi na krzyż
I pijmy
I wypijmy
To wszystko lepsze niż
Kłamać
Psia mać
Macać
Wracać
Próbować
Od nowa
Bo za drzwiami jest ta ludowa
I tak nic się nie stanie przy świadkach
Jeśli przyszło nam życie odsiedzieć
Przy wódzie, lżejsza odsiadka
Poszły konie po betonie
Radiowóz przejechał
Łatwo siedzieć w swoim gronie
Kapuś się uśmiecha
Niucha, czy się coś zaczyna
Upijemy skurwysyna
Seta, seta jeszcze klina
Przymusimy pić
To nie wina skurwysyna
On chce żyć
Zapierdala siódma fala
A może dziewiąta
Zmyje, zryje, porozwala
Kto po nas posprząta
Kto położy obrus świeży
Miłosierną chustę
Kiedy nam nie dane wierzyć
Nasze miejsce – puste
Hula wiatr koło torów
Idzie dwóch zakapiorów
Niosą pół jak monstrancję
Jeden wyszedł z pudła
Żona mu mocno schudła
Drugi gliną jest w stopniu kaprala
No i obaj idą na stację
Razem byli kiedyś w szkole
Przyjaciele, druhowie
Teraz jeden drugiemu nic nie powie
W krzakach flaszkę rozpiją
Jak się dobrze ukryją
Bo jeden jest człowiek
I drugi jest człowiek
Potem w oczy sobie spojrzą
Kto tam wie
Co tam dojrzą
Długo tak nie może trwać
Jeden powie, kurwa mać
Wsiądą w pociąg
Nie będą się znać

Długi korytarz
Pusty korytarz
Czyś pan zwariował
O drogę pytasz
Tu cię poproszą
Jak będzie trzeba
Na razie cicho siedź
Jakbyś tu nie był
To byś się nie bał
Jak jesteś
W zaparte leć
Która godzina
Masz pan robaki
Co się tak wiercisz
Wiesz pan, widziałem śmierć
Jak wyglądała
Jak sekretarka
Przy kości, duży cyc
W ścianie się otworzyła szparka
I weszła i nic
Długi korytarz
Pusty korytarz
Możesz tu zdechnąć

To w nas dobre
Co w nas mokre
Krew
Pot
Mocz
I łzy
I wódka
Prawdziwie czysta
Bez niej byś gnoju żył jak glista
Ja nic nie muszę
Ja duszę mam nieśmiertelna
Jak się przygłuszę, to wiem
Ona ze mną
Jestem jak dziura na wylot w ogrodowym murze
Jabłonie wypaliło co po dziurze
W tym miejscu jest teraz podwórze
Beton, trzepaki, wysokie bloki
Niebo
Jest tak cholernie w górze
A człowiek nie jest taki wysoki
Jak patrzę za tym, co mam
Chcę
I nie widzę nic swojego
Zamówmy jeszcze po sto gram, kolego
Wypijmy teraz za socjalizm
On się od tego nie zawali
Jak już złapali, nie popuszczą
My dla nich gównem, błotem, tłuszczą
Człowiek jest słaby
A my raby
Okrutne
Niskopokłonne
Nie zapamiętaj tego aby
Ja, towarzyszu, też zapomnę

W pancerny waciak zbrojny golem
Nadciąga kartoflanym polem
Krwawy i pusty, bo bez Boga
W gumiak obuta jego noga
A w ręku jego ciężka laga
Którą mu dała władza naga
By odwet wziął i bił, jak umie
Tych wszystkich, których nie rozumie
Tych wszystkich, których nienawidzi
Bo to bezjaje, gnoje, Żydzi
Za swoją nędzę, za swój strach
Tych, których każą, wbije w piach
Dla niego Polska to jest mać
Dumy gwaranty

Nikt nie zapyta
Co przykazuje krótko – lać
W uznaniu rzetelnego trudu
Dadzą mu etat gniewu ludu
Może mu zabrać ten, co mu dał
Wziąć mu deputat, czapkę, premię
Więc murem przy nim będzie stał
Nie po to go walono w ciemię
Będzie świadomość swoją miał
Będzie się bał
Będzie kamiennym kałem srał
Bo strach ma moc wiązania skał

Pije ja wszyscy
Mocny chłop
To może wypić więcej
Podstemplowany czaszki strop
Od pracy
Wolne ręce
Pije na umór
Aż mu się świat, ja otwór judasza zatrzaśnie
Czyjś ojciec
Syn
I brat
A to jest polska właśnie
Dla jednych gwiazda spada smugą
Dla drugich wolno, godnie, długo
Już się nie zrośnie noc na pół przecięta
Tak ogromnieje co ogromne
Niektórzy piją, by zapomnieć
Ja piję, żeby zapamiętać
Karleje przeciw sumieniu zbrodnia
Do wiadomości sprzed tygodnia
A droga naszych prawd
Kurewsko kręta
Choć już złamana
Niektórzy piją, by zapomnieć
Ja piję, żeby zapamiętać

Gorzale chwała
Ona z nas czyni dumne anioły upadłe
Pióra w skrzydłach stroszymy
A każdy
Zardzewiały bagnet
Zblakły wypełzłym amarantem
Łuny legendy

Została krew
Czerwona istnie
Gdy na bandażu białym błyśnie
Ojczyzno
Matko
Przebacz
Nam
Ociemniały byt
Tak nam niewiele trzeba
Tak nam za mało wstyd
Butelka świeci jakby siwizną
Być może dnieje
Przysięgam ci
Moja
Ojczyzno
Nigdy
Nie wytrzeźwieję