Miasta zdobią kamienice,
Rynki, gmachy, w taż ulice,
Im bary,
Koszary
Przydały
Dość chwały.
Górę biorą niebotyczne
Wieże, wały, zamki śliczne:
A przecie
Jak wiecie,
Są bardzie,
W pogardzie.
Świat mieszczany
Między pany
Wszak nie liczy,
Jeszcze krzyczy
Na możność,
Wielmożność,
Krzywi się,
Marszczy się.
Jedna dla nich śmierć cudowna,
Która panów z gburem równa:
Zarównie
I głównie
W pałace
Kołace.
Szczupła wielkim miastom chluba,
Gdy altecom grozi zguba.
Nadejdą
I wejdą
Ruiny
W machiny.
Arsenały od perzyny
Nie obronią, od ruiny:
Wszak miasto
Jak ciasto
Rozgniotą
Z bied rotą.
Jak rdza zjada styrskie stale,
Tak Mars broczy w krwi kanale.
Fortece
Altece:
Na zguby
Pasz chluby!
Słońca promień, śnieżne góry,
A śmierć niszczy miejskie mury:
Dość częsta
I gęsta
Nowina,
Ruina.
Letki laufer śmierć, nie chromy,
W lot obleci sklepy, kromy:
Okrąży,
Choć dąży
Powoli
W niedoli.
Więc rynkowy,
Ratuszowy!
Niech łokciowy
I szynkowy
Swe zbiory
Za wióry
Poczyta,
Cnót pyta.