DZISIAJ VERDUN

Józef Czechowicz

samochody planety świecące deszcz stał ukosem

przechodnie w melonikach melonik czarny owoc

cienie rzeczy ulica czarniejszym mruczały głosem

tylko tramwaj uparciuch błyskał na drucie różowo



nad jezdnią latarnie wisiały mleczne obłoki

wieczór a mleczne obłoki lecz wyżej było ciemno

kanciaste bryły kamienic w żałobie mroku po kim

a dach zupełnie jak balon w górę gdzieś zemknął



no powiedz czy nie spokojne ciche miasteczko stolica

a przecież na trotuarze nowy świat trzydzieści dwa

moknę na deszczu marząc jak podchmielony policjant

samotny w tłumie ja



zlikwidowano wojnę spętano paktów powrozem

na próżno bo my wciąż na froncie bijemy się

patosem dział świszczących bomb grozą

jestem wciąż na pustyniach verdun



deszcz na asfalt światło na krzyk warszawy

oczy mkną na kolumnę ogłoszeń bo ona z chlebem

od wewnątrz czuje mózg wojenną czerwoną prawdę

rozumiesz

cóż po chlebie kiedy nie smarowany niebem