Mam w sobie bańkę powietrza. Wyczuwam ją bardzo wyraźnie. Kiedy
jestem smutny, staje się cięższa, a czasem gdy płaczę, można by
powiedzieć, że to kropla rtęci.
Bańka powietrza wędruje z mózgu do serca i z serca do mózgu.
"Moje dziecko, moje dziecko".
W końcu zapaliła maleńką lampkę i mogłem ujrzeć jej twarz, ale nie ciało
pogrążone w ciemnościach.
Powiedziałem: "Mamo".
Poprosiła, żebym ją wziął w objęcia. Objąłem ją i poczułem, jak jej
paznokcie zagłębiają się w moje ramiona: zaraz trysnęła krew, wilgotna.
Powiedziała: "Dziecko moje, dziecko, pocałuj mnie".
Podszedłem, pocałowałem i poczułem jej zęby na szyi, krew płynęła.
Wtedy dostrzegłem, że przy paski ma zawieszoną klatkę z wróblem w
środku. Był zraniony, ale ćwierkał: jego krew była moją krwią.
Było to na wsi, objęliśmy się nadzy i oderwali od ziemi, lecieliśmy
spokojnie. Na głowach mieliśmy korony z żelaza.
Wietrzyk nas unosił to tu, to tam, a niekiedy wirowaliśmy wokół siebie,
ciągle złączeni, aż do zawrotu głowy. Ale nasze korony nie spadały.
W taki sposób przelecieliśmy w kilka chwil różne okolice, ja z udami
między jej udami, z policzkiem przytulonym do jej policzka: obie nasze
korony stykały się.
Po ostatnich spazmach powróciliśmy na ziemię.
Spostrzegliśmy, że korony poraniły nam czoła i płynie krew.
Skoro tylko zabieram się do pisania, kałamarz napełnia się literami,
pióro słowami, a biała kartka zdaniami.
Wtedy zamykam oczy i słysząc tykanie zegara widzę, jak krąży wokół
mego mózgu malusieńki biedny szaleniec z zanikiem pamięci, a za nim
filozof a la mandragora.
Kiedy otwieram oczy, znikają litery, słowa i zdania, i mogę zacząć pisać na
białej kartce:
"Skoro tylko zabieram się do pisania, kałamarz napełnia się literami,
pióro..." itd.
Nigdy się nie dowiedziałem, dlaczego wszyscy nazywają ją "Filozofią".
Mówiła mi, że jestem słońcem a ona księżycem, że jestem sześcianem a
ona kulą, że jestem złotem a ona srebrem. Wtedy z całego mego ciała
buchały płomienie, a pory jej ciała wydzielały deszcz.
Trwaliśmy w uścisku, płomienie mieszały się z deszczem i tęcze bez
końca powstawały wokół nas. Wtedy właśnie powiedziała mi, że jestem
ogniem, a ona wodą.
Przyszedł proboszcz do matki i powiedział, że jestem obłąkany.
Wtedy matka przywiązała mnie do krzesła. Proboszcz wyciął mi dziurę w
karku chirurgicznym skalpelem i wyjął jądro szaleństwa. Potem zanieśli
mnie ze związanymi rękami i nogami do nawy szaleńców.
Z tyłu za mną jest zakonnica i duża patelnia na ogniu. Przypuszczam, że
robi omlet, bo widzę przy niej dwa ogromne jaja. Podchodzę bliżej, ona
przygląda mi się uporczywie, a ja dostrzegam pod jej habitem dwa udka
żabie zamiast nóg.
Na patelni leży mężczyzna z obojętną miną. Od czasu do czasu wysuwa
jedną nogę- może mu gorąco- ale zakonnica tego mu zabrania. Teraz
mężczyzna już się nie rusza i coś w rodzaju bulionu, bo pachnie rosołem,
pokrywa go całkowicie. Zupa staje się bardzo gęsta, już go nie widzę.
Zakonnica każe mi iść do kąta. Idę za nią. Zaczyna mówić i prawi
sprośności. Zbliżam się do niej, aby lepiej zrozumieć. Ktoś śmiej się z tyłu
za nami. Patrzę na ręce zakonnicy i widzę dwie żabie łapy.
Jestem nagi: lękam się, żeby mnie ktoś nie zobaczył w takim stanie. Ona
każe mi zająć miejsce na dużej patelni, aby nikt mnie nie przyłapał.
Siadam tam.
Bulion staje się coraz gorętszy: staram się wysunąć stopę z patelni, ale
zakonnica mi zabrania. Nagle rosół zakrywa mnie całkowicie i czuję, jak
żar zwiększa się bezustannie.
Teraz wrę.
Skoro tylko zabieram się do pisania, kałamarz napełnia się wierszami,
pióro marzeniami, a biały papier myślami.
Wtedy zamykam oczy i słysząc, jak trzaska w piecu, widzę wokół mego
mózgu wirujące postacie, piękną Lis, a za nią nieprawą matkę.
Kiedy otwieram oczy, wiersze, marzenia i myśli znikają i na białej kartce
mogę zacząć pisać:
"Skoro tylko zabieram się do pisania, kałamarz napełnia się wierszami,
pióro..." itd.
Idzie po ulicy przede mną. Nagle zdaję sobie sprawę, że mimo wielkiego
ruchu ulicznego stoi na byku, który niesie ją spokojnie. Za chwilę ptak
większy od gołębia, nie wiem, jak się nazywa, siada jej na głowie. Ona
trzyma w ręce koniec łańcucha, który wlecze się po ziemi.
Ciągle na nią patrzę i obserwuję, jak jej bose stopy dotykają grzbietu
byka. Idę w ślad za nimi przez ulice.
Zatrzymuję się na chwile i dostrzegam wtedy, że łańcuch jest
przymocowany do mej prawej stopy obręczą, na której czytam: PAN
Po przebudzeniu się widzę, że kot na komodzie patrzy we mnie
uporczywie, nieruchomo. Spędził może całą noc w takiej pozycji.
(Wtedy przypominam sobie sen: podczas gdy spałem, jakiś kot mnie
obserwował leżąc nieruchomo na komodzie, a budząc się ujrzałem, jak
rzuca się na mnie i drapie mi twarz. )
Nie zdążyłem zasłonić się, kot skoczył na mnie i przeorał pazurami prawy
policzek. Spojrzałem w lustro i dostrzegłem, że krew wypisała na mej
twarzy wyraz: POZNANIE.
Dwie ryby mają ciała usiane gwiazdami, a lina okręcona wokół ich ogonów
łączy je. Latają w przestrzeni. Dlatego Piscis- jak mi powiedziała-
symbolizuje powodzenie.
Baran, z gwiazdą na każdym kopycie, bryka i przeskakuje ciągle przez
metalowe koło. Dlatego właśnie Aries- jak mi powiedziała- symbolizuje
wolę.
Byk, z gwiazdą na każdym rogu, siedzi nieruchomo na kolumnie. Oto
dlaczego Taurus, jak mi powiedziała- symbolizuje pamięć.
Wodnik, z różańcem gwiazd na dzbanie, leje biały płyn na kamień
filozoficzny. Oto dlaczego Aquarius- jak mi powiedziała- symbolizuje
poznanie.
Wtedy zauważyłem, że w czasie kiedy mi to mówiła, wtłoczyła w moje ciało
gwiazdę z żelaza.
Wręczyła mi bukiet kwiatów, ubrała w czerwoną bluzę i wsadziła sobie na
ramiona. Mówiła: "To karzeł, który ma zwariowany kompleks niższości", a
ludzie wybuchali śmiechem.
Szła bardzo szybko, a ja z całej siły trzymałem się jej czoła, żeby nie
spaść. Wokoło nas było wiele dzieci i , choć wspiąłem się na nią, sięgałem
im zaledwie do kolan.
Kiedy poczułem się zmęczony, dała mi pić z czarki napełnionej czerwonym
płynem, który miał smak coca-coli.
Gdy skończyłem pić, zaczęła biec. A ludzie śmiali się, można by rzec, że
gdakali. Poprosiła ich, żeby przestali się śmiać, gdyż jestem bardzo
wrażliwy, a ludzie zanosili się śmiechem.
Biegła coraz szybciej, widziałem jej obnażone piersi i koszulę rozwiewającą
się od wiatru. Ludzie śmiali się w najlepsze.
Wreszcie postawiła mnie na ziemi i zniknęła. Stadko ogromnych
karmazynek przybiegło do mnie gdacząc.
Nie byłem większy od ich dziobów, kiedy przybliżyły się, żeby mnie
dziobać.
Niekiedy patrząc na drzewo widzę szyję i muszkę zawiązaną wokół pnia.
Jeśli się zbliżę, będę mógł otworzyć korę jak drzwi, a we wnętrzu odkryję
regularny pusty czworościan, a w czworościanie kulę, a w kuli wyraz WIEDZA
PANOWIE
Otrzymałem Wasze pismo z dnia 27 listopada ubiegłego roku (Znak
8763/PR). Proszę mi wybaczyć zwłokę w odpowiedzi, ale gwałtowne bóle
karku sprawiają mi obecnie wiele cierpienia i każą leżeć całymi dniami.
Istotnie umieściłem na fasadzie domu dwa wielkie fioletowe całunu.
Wierzcie mi proszę, że są absolutnie konieczne dla mego spokoju,
zapewniam Was. Ostatnio przyjmowałem wizyty zdolne poważnie zakłócić
moje pogodne usposobienie i czuję się zmuszony użyć takiego właśnie
sposobu, żeby ich uniknąć. Łatwo pojmiecie, że nie mogę czuwać dzień i
noc na balkonie. Jeśli chodzi o rozmaite znaki na murze, to umieściłem
je w tym samym celu, równie jak napis na tabliczce: "Odczepcie się ode
mnie, podłe indywidua".
W niczym nie będzie mi pomocne rozwiązanie, jakie mi proponujecie
(żebym umieścił całuny i napisy w przedpokoju swego mieszkania).
Odwiedzający zwykle wchodzą przez okno(czasem przenikają przez
ścianę) i wszystko każe mi przypuszczać, że przylatują do mnie z
powietrza.
Uspokójcie zatem współlokatorów i wyjaśnijcie im, Panowie, że nie powinni
doszukiwać się niczego obraźliwego w moich skromnych sposobach
zabezpieczenia się.
Dziękuje Wam, Panowie, za pieczołowite rozważenie moich najbardziej
intymnych problemów. Proszę mi przyjąć wyrazy uszanowania i
pozdrowienia.
Wszyscy siedzą wokół kilku stolików i rozmawiają. Ja patrzę na nich z
rogu.
Ona pośrodku, naprzeciwko niego, słucha paląc cygaro. Od czasu do
czasu widzę słowa wypisane w jwj oczach, ale z miejsca, w którym się
znajduję, nie udaje mi się ich rozszyfrować. Patrząc w lustro dochodzę do
wniosku, że on może je odczytać bez trudu.
Potem ona pędzelkiem zaczyna malować kontur oczu. Zdaję sobie sprawę
że kreśli jakieś znaki, których również nie potrafię odgadnąć, a wydaje
się, że on je interpretuje poprawnie.
W końcu ona wyjmuje z torebki białą chusteczkę, która przy zetknięciu z
ustami staje się czerwona. Wtedy z jego fajki ulatują kłęby dymu, także
czerwone.
Wszyscy prowadzą rozmowę i przypuszczam, że ja jeden wszystko to
dostrzegłem.
Zauważyłem wyraźnie, że kiedy maluję zielony obraz lasu,
każdy chciałby mi zadać pytanie: "Dlaczego malujesz t a k, ż e b y s i ę
w n i m u k r y ć?"
Zauważyłem, że kiedy maluję czarny obraz, każdy chciałby mnie
zapytać: "Dlaczego malujesz t a k c h a r a k t e r y s t y c z n i e?"
Bóle odczuwane w karku nie pozwalają mi wypowiadać się łatwo.
Lękam się zatem, że pewnego dnia ktoś ośmieli się zadać mi owe
pytania, a ja nie zdołam na nie odpowiedzieć tak dokładnie, jak bym
chciał.
Naga dziewczynka na koniu kazała mi iść na plac.
Poszedłem tam. Spostrzegłem ludzi, którzy grali w kule. Rzucali je i
łapali za pomocą grubej gumy. Kiedy przechodziłem przez plac, wszyscy
zaprzestali gry i śmiejąc się wytykali mnie palcami. Wtedy zacząłem biec,
a oni rzucali kule, które toczyły się po ziemi niedaleko ode mnie, ale
mnie nie dosięgły. Były z żelaza.
Puściłem się biegiem na ślepo w pierwszą ulicę. Po chwili zrozumiałem,
że wszedłem w zaułek bez wyjścia. Powróciłem na plac.
Jakiś koń zaczął mnie ścigać; ukryłem się za drzewem o kilku pniach,
żeby przed nim umknąć. Koń rzucił się na mnie, ale uwiązł w drzewie,
konary zacisnęły się na nim. Podniosłem oczy i ujrzałem nagą
dziewczynkę.
Starałem się wyswobodzić konia; ugryzł mnie w rękę i wyszarpnął część
nadgarstka. Zarżał, jakby się śmiał. Ludzie zaczęli rzucać we mnie
żelaznymi kulami, a naga dziewczynka na koniu chowała twarzyczkę, żeby
się nie zdradzić, że pęka ze śmiechu.
Przyszedł do mnie i powiedział: "Jestem duchem piątej godziny".
Odpowiedziałem mu: "A więc jesteś Zeirna, duch słabości".
On odrzekł: "Nie, jestem Tablibik, duch fascynacji".
Potem dodał: "Człowiek stoi na nogach, odrywa się od ziemi, porusza i
zmierza dokąd chce".
jestem smutny, staje się cięższa, a czasem gdy płaczę, można by
powiedzieć, że to kropla rtęci.
Bańka powietrza wędruje z mózgu do serca i z serca do mózgu.
"Moje dziecko, moje dziecko".
W końcu zapaliła maleńką lampkę i mogłem ujrzeć jej twarz, ale nie ciało
pogrążone w ciemnościach.
Powiedziałem: "Mamo".
Poprosiła, żebym ją wziął w objęcia. Objąłem ją i poczułem, jak jej
paznokcie zagłębiają się w moje ramiona: zaraz trysnęła krew, wilgotna.
Powiedziała: "Dziecko moje, dziecko, pocałuj mnie".
Podszedłem, pocałowałem i poczułem jej zęby na szyi, krew płynęła.
Wtedy dostrzegłem, że przy paski ma zawieszoną klatkę z wróblem w
środku. Był zraniony, ale ćwierkał: jego krew była moją krwią.
Było to na wsi, objęliśmy się nadzy i oderwali od ziemi, lecieliśmy
spokojnie. Na głowach mieliśmy korony z żelaza.
Wietrzyk nas unosił to tu, to tam, a niekiedy wirowaliśmy wokół siebie,
ciągle złączeni, aż do zawrotu głowy. Ale nasze korony nie spadały.
W taki sposób przelecieliśmy w kilka chwil różne okolice, ja z udami
między jej udami, z policzkiem przytulonym do jej policzka: obie nasze
korony stykały się.
Po ostatnich spazmach powróciliśmy na ziemię.
Spostrzegliśmy, że korony poraniły nam czoła i płynie krew.
Skoro tylko zabieram się do pisania, kałamarz napełnia się literami,
pióro słowami, a biała kartka zdaniami.
Wtedy zamykam oczy i słysząc tykanie zegara widzę, jak krąży wokół
mego mózgu malusieńki biedny szaleniec z zanikiem pamięci, a za nim
filozof a la mandragora.
Kiedy otwieram oczy, znikają litery, słowa i zdania, i mogę zacząć pisać na
białej kartce:
"Skoro tylko zabieram się do pisania, kałamarz napełnia się literami,
pióro..." itd.
Nigdy się nie dowiedziałem, dlaczego wszyscy nazywają ją "Filozofią".
Mówiła mi, że jestem słońcem a ona księżycem, że jestem sześcianem a
ona kulą, że jestem złotem a ona srebrem. Wtedy z całego mego ciała
buchały płomienie, a pory jej ciała wydzielały deszcz.
Trwaliśmy w uścisku, płomienie mieszały się z deszczem i tęcze bez
końca powstawały wokół nas. Wtedy właśnie powiedziała mi, że jestem
ogniem, a ona wodą.
Przyszedł proboszcz do matki i powiedział, że jestem obłąkany.
Wtedy matka przywiązała mnie do krzesła. Proboszcz wyciął mi dziurę w
karku chirurgicznym skalpelem i wyjął jądro szaleństwa. Potem zanieśli
mnie ze związanymi rękami i nogami do nawy szaleńców.
Z tyłu za mną jest zakonnica i duża patelnia na ogniu. Przypuszczam, że
robi omlet, bo widzę przy niej dwa ogromne jaja. Podchodzę bliżej, ona
przygląda mi się uporczywie, a ja dostrzegam pod jej habitem dwa udka
żabie zamiast nóg.
Na patelni leży mężczyzna z obojętną miną. Od czasu do czasu wysuwa
jedną nogę- może mu gorąco- ale zakonnica tego mu zabrania. Teraz
mężczyzna już się nie rusza i coś w rodzaju bulionu, bo pachnie rosołem,
pokrywa go całkowicie. Zupa staje się bardzo gęsta, już go nie widzę.
Zakonnica każe mi iść do kąta. Idę za nią. Zaczyna mówić i prawi
sprośności. Zbliżam się do niej, aby lepiej zrozumieć. Ktoś śmiej się z tyłu
za nami. Patrzę na ręce zakonnicy i widzę dwie żabie łapy.
Jestem nagi: lękam się, żeby mnie ktoś nie zobaczył w takim stanie. Ona
każe mi zająć miejsce na dużej patelni, aby nikt mnie nie przyłapał.
Siadam tam.
Bulion staje się coraz gorętszy: staram się wysunąć stopę z patelni, ale
zakonnica mi zabrania. Nagle rosół zakrywa mnie całkowicie i czuję, jak
żar zwiększa się bezustannie.
Teraz wrę.
Skoro tylko zabieram się do pisania, kałamarz napełnia się wierszami,
pióro marzeniami, a biały papier myślami.
Wtedy zamykam oczy i słysząc, jak trzaska w piecu, widzę wokół mego
mózgu wirujące postacie, piękną Lis, a za nią nieprawą matkę.
Kiedy otwieram oczy, wiersze, marzenia i myśli znikają i na białej kartce
mogę zacząć pisać:
"Skoro tylko zabieram się do pisania, kałamarz napełnia się wierszami,
pióro..." itd.
Idzie po ulicy przede mną. Nagle zdaję sobie sprawę, że mimo wielkiego
ruchu ulicznego stoi na byku, który niesie ją spokojnie. Za chwilę ptak
większy od gołębia, nie wiem, jak się nazywa, siada jej na głowie. Ona
trzyma w ręce koniec łańcucha, który wlecze się po ziemi.
Ciągle na nią patrzę i obserwuję, jak jej bose stopy dotykają grzbietu
byka. Idę w ślad za nimi przez ulice.
Zatrzymuję się na chwile i dostrzegam wtedy, że łańcuch jest
przymocowany do mej prawej stopy obręczą, na której czytam: PAN
Po przebudzeniu się widzę, że kot na komodzie patrzy we mnie
uporczywie, nieruchomo. Spędził może całą noc w takiej pozycji.
(Wtedy przypominam sobie sen: podczas gdy spałem, jakiś kot mnie
obserwował leżąc nieruchomo na komodzie, a budząc się ujrzałem, jak
rzuca się na mnie i drapie mi twarz. )
Nie zdążyłem zasłonić się, kot skoczył na mnie i przeorał pazurami prawy
policzek. Spojrzałem w lustro i dostrzegłem, że krew wypisała na mej
twarzy wyraz: POZNANIE.
Dwie ryby mają ciała usiane gwiazdami, a lina okręcona wokół ich ogonów
łączy je. Latają w przestrzeni. Dlatego Piscis- jak mi powiedziała-
symbolizuje powodzenie.
Baran, z gwiazdą na każdym kopycie, bryka i przeskakuje ciągle przez
metalowe koło. Dlatego właśnie Aries- jak mi powiedziała- symbolizuje
wolę.
Byk, z gwiazdą na każdym rogu, siedzi nieruchomo na kolumnie. Oto
dlaczego Taurus, jak mi powiedziała- symbolizuje pamięć.
Wodnik, z różańcem gwiazd na dzbanie, leje biały płyn na kamień
filozoficzny. Oto dlaczego Aquarius- jak mi powiedziała- symbolizuje
poznanie.
Wtedy zauważyłem, że w czasie kiedy mi to mówiła, wtłoczyła w moje ciało
gwiazdę z żelaza.
Wręczyła mi bukiet kwiatów, ubrała w czerwoną bluzę i wsadziła sobie na
ramiona. Mówiła: "To karzeł, który ma zwariowany kompleks niższości", a
ludzie wybuchali śmiechem.
Szła bardzo szybko, a ja z całej siły trzymałem się jej czoła, żeby nie
spaść. Wokoło nas było wiele dzieci i , choć wspiąłem się na nią, sięgałem
im zaledwie do kolan.
Kiedy poczułem się zmęczony, dała mi pić z czarki napełnionej czerwonym
płynem, który miał smak coca-coli.
Gdy skończyłem pić, zaczęła biec. A ludzie śmiali się, można by rzec, że
gdakali. Poprosiła ich, żeby przestali się śmiać, gdyż jestem bardzo
wrażliwy, a ludzie zanosili się śmiechem.
Biegła coraz szybciej, widziałem jej obnażone piersi i koszulę rozwiewającą
się od wiatru. Ludzie śmiali się w najlepsze.
Wreszcie postawiła mnie na ziemi i zniknęła. Stadko ogromnych
karmazynek przybiegło do mnie gdacząc.
Nie byłem większy od ich dziobów, kiedy przybliżyły się, żeby mnie
dziobać.
Niekiedy patrząc na drzewo widzę szyję i muszkę zawiązaną wokół pnia.
Jeśli się zbliżę, będę mógł otworzyć korę jak drzwi, a we wnętrzu odkryję
regularny pusty czworościan, a w czworościanie kulę, a w kuli wyraz WIEDZA
PANOWIE
Otrzymałem Wasze pismo z dnia 27 listopada ubiegłego roku (Znak
8763/PR). Proszę mi wybaczyć zwłokę w odpowiedzi, ale gwałtowne bóle
karku sprawiają mi obecnie wiele cierpienia i każą leżeć całymi dniami.
Istotnie umieściłem na fasadzie domu dwa wielkie fioletowe całunu.
Wierzcie mi proszę, że są absolutnie konieczne dla mego spokoju,
zapewniam Was. Ostatnio przyjmowałem wizyty zdolne poważnie zakłócić
moje pogodne usposobienie i czuję się zmuszony użyć takiego właśnie
sposobu, żeby ich uniknąć. Łatwo pojmiecie, że nie mogę czuwać dzień i
noc na balkonie. Jeśli chodzi o rozmaite znaki na murze, to umieściłem
je w tym samym celu, równie jak napis na tabliczce: "Odczepcie się ode
mnie, podłe indywidua".
W niczym nie będzie mi pomocne rozwiązanie, jakie mi proponujecie
(żebym umieścił całuny i napisy w przedpokoju swego mieszkania).
Odwiedzający zwykle wchodzą przez okno(czasem przenikają przez
ścianę) i wszystko każe mi przypuszczać, że przylatują do mnie z
powietrza.
Uspokójcie zatem współlokatorów i wyjaśnijcie im, Panowie, że nie powinni
doszukiwać się niczego obraźliwego w moich skromnych sposobach
zabezpieczenia się.
Dziękuje Wam, Panowie, za pieczołowite rozważenie moich najbardziej
intymnych problemów. Proszę mi przyjąć wyrazy uszanowania i
pozdrowienia.
Wszyscy siedzą wokół kilku stolików i rozmawiają. Ja patrzę na nich z
rogu.
Ona pośrodku, naprzeciwko niego, słucha paląc cygaro. Od czasu do
czasu widzę słowa wypisane w jwj oczach, ale z miejsca, w którym się
znajduję, nie udaje mi się ich rozszyfrować. Patrząc w lustro dochodzę do
wniosku, że on może je odczytać bez trudu.
Potem ona pędzelkiem zaczyna malować kontur oczu. Zdaję sobie sprawę
że kreśli jakieś znaki, których również nie potrafię odgadnąć, a wydaje
się, że on je interpretuje poprawnie.
W końcu ona wyjmuje z torebki białą chusteczkę, która przy zetknięciu z
ustami staje się czerwona. Wtedy z jego fajki ulatują kłęby dymu, także
czerwone.
Wszyscy prowadzą rozmowę i przypuszczam, że ja jeden wszystko to
dostrzegłem.
Zauważyłem wyraźnie, że kiedy maluję zielony obraz lasu,
każdy chciałby mi zadać pytanie: "Dlaczego malujesz t a k, ż e b y s i ę
w n i m u k r y ć?"
Zauważyłem, że kiedy maluję czarny obraz, każdy chciałby mnie
zapytać: "Dlaczego malujesz t a k c h a r a k t e r y s t y c z n i e?"
Bóle odczuwane w karku nie pozwalają mi wypowiadać się łatwo.
Lękam się zatem, że pewnego dnia ktoś ośmieli się zadać mi owe
pytania, a ja nie zdołam na nie odpowiedzieć tak dokładnie, jak bym
chciał.
Naga dziewczynka na koniu kazała mi iść na plac.
Poszedłem tam. Spostrzegłem ludzi, którzy grali w kule. Rzucali je i
łapali za pomocą grubej gumy. Kiedy przechodziłem przez plac, wszyscy
zaprzestali gry i śmiejąc się wytykali mnie palcami. Wtedy zacząłem biec,
a oni rzucali kule, które toczyły się po ziemi niedaleko ode mnie, ale
mnie nie dosięgły. Były z żelaza.
Puściłem się biegiem na ślepo w pierwszą ulicę. Po chwili zrozumiałem,
że wszedłem w zaułek bez wyjścia. Powróciłem na plac.
Jakiś koń zaczął mnie ścigać; ukryłem się za drzewem o kilku pniach,
żeby przed nim umknąć. Koń rzucił się na mnie, ale uwiązł w drzewie,
konary zacisnęły się na nim. Podniosłem oczy i ujrzałem nagą
dziewczynkę.
Starałem się wyswobodzić konia; ugryzł mnie w rękę i wyszarpnął część
nadgarstka. Zarżał, jakby się śmiał. Ludzie zaczęli rzucać we mnie
żelaznymi kulami, a naga dziewczynka na koniu chowała twarzyczkę, żeby
się nie zdradzić, że pęka ze śmiechu.
Przyszedł do mnie i powiedział: "Jestem duchem piątej godziny".
Odpowiedziałem mu: "A więc jesteś Zeirna, duch słabości".
On odrzekł: "Nie, jestem Tablibik, duch fascynacji".
Potem dodał: "Człowiek stoi na nogach, odrywa się od ziemi, porusza i
zmierza dokąd chce".