Pewnemu tyranowi

Josif Brodski

Bywał tu niegdyś: jeszcze nie w bryczesach –

w palcie flauszowym. Czesał się pod górę.

Później bywalców kawiarni wyczesał

aresztem i tak wykończył kulturę,

mszcząc się jak gdyby (nie na tych denatach,

lecz na Epoce) za pustki w kieszeniach,

nudę, złą kawę i upokorzenia,

jakich doznawał, gdy przegrywał w skata.

 

Epoka jakoś przełknęła tę zemstę.

Dzisiaj tu pełno, śmiech, krzeseł szuranie,

muzyka z płyt. Lecz nim się zajmie miejsce,

coś korci, by się obejrzeć przez ramię.

Wszystko plastikiem i niklem pokryto,

ciastka smakują bromkiem sodu. Ale

czasami, tuż przed zamknięciem lokalu,

wstąpi z teatru on sam – incognito.

 

Gdy wchodzi, wszyscy już na baczność stoją.

Jedni – służbowo, a drudzy – ze szczęścia.

On krótkim ruchem od napięstka

daje znak, że im nie chce psuć nastroju.

Popija lepszą, niż przed laty, kawę

i, zagłębiony w fotel, je rogalik,

który tak smaczny jest, że martwym nawet

byłby smakował, gdyby zmartwychwstali.

 

Styczeń 1972

 

(Przekład – Stanisław Barańczak)