Gdy ignorantką byłaś co co spraw natury...

John Donne

 

 

Gdy ignorantką byłaś co do spraw natury,
Uczyłem cię miłości — sofistyki, w której
Dziś celujesz, choć zrazu nie miałaś pojęcia
O mistycznym języku spojrzeń lub dotknięcia
Dłoni; nie dostrzegałaś, jak bardzo inaczej
Brzmią prawdziwe i sztuczne westchnienia rozpaczy;
Nie umiałaś wyczytać z wody, co z ócz płynie,
Czy gorączka jest groźna, czy też wkrótce minie.
Jeszczem cię nie nauczył wtedy alfabetu
Kwiatów, tajemnej mowy każdego bukietu,
Który umie znaczenia nieme i niemałe
Przekazywać w sekrecie. Wspomnij lata całe,
Kiedy konkurentowi mówiłaś każdemu:
"Tak — jeśli mama nie ma nic przeciwko temu";
Kiedy ze sztuk miłosnych umysł twój jedynie
Gry dziecinne pojmował, w których się dziewczynie
Wróży męża; i kiedy w godzinnej rozmowie
Ledwie jedną odpowiedź — koślawe przysłowie
I parę zdań urwanych — bąkałaś z mozołem.
O, nie możesz być cudza: ja przecież cię wziąłem
Jak działkę, wykrojoną z gminnej łąki świata
Dla mej uprawy; mnie się należy zapłata,
Mnie, który miłosnymi zabiegi sam jeden
Przekształciłem ogródek ów w rozkoszny Eden.
Moim dziełem jest wdzięk twój, słodycz i prostota;
Sadziłem w tobie drzewo wiedzy i żywota —
A kto inny kosztować miałby owoc? Czyli
Mam kuć puchar ze złota, by inni zeń pili?
Grzać wosk na cudzą pieczęć? poskramiać źrebaka,
Aby ujeżdżonego odstąpić rumaka?

Przełożył
Stanisław Barańczak