W dzień swych dwudziestych drugich urodzin, 30 sierpnia 1941, Jiří Orten - przechodząc przez ulicę po papierosy - wbiegł na Rašinovym nábřeží pod niemiecki samochód. Dwa dni później zmarł. Do Czerwonej Księgi, którą zamknął 29 sierpnia, wpisał jeszcze listę lektur i zawartość. Ostatnim, krótkim wpisem był wiersz, którego końcowa, trzecia zwrotka brzmi tak:
Ach, gdybym tak jeszcze teraz
na nieboskłon mógł spozierać
co w czerwienie się nurza;
sławmy ucztę tam w górze,
tam mi wolność winem spływa
niech mi też nikt nie rozrywa
com uparcie w jedno tkał
przez tych lat dwadzieścia dwa!
Epitafium przypominające pożegnalne wiersze Jiříego Wolkera. Podświadomość Ortena przeczuwająca bliskość śmierci? A może powiew losu?
Urodził się w Kutnej Horze w roku 1919 jako Jiří Ohrenstein. Jego ojciec był poważnym, cichym człowiekiem, handlarzem pasmanterią i galanterią. Umarł, gdy Jiří był jeszcze w gimnazjum. Matka, muzykalna i wesołego usposobienia, grała w teatrze amatorskim. Kochał ją ogromnie, z jego wierszy bije często blask adoracji i żalu za nią. We wczesnej młodości świetnie grał w tenisa, ping-ponga i jeździł na nartach, jednakże w wieku lat szesnastu musiał – z przyczyn zdrowotnych – ze sportu zrezygnować. Zanurzył się więc z wielkim pożytkiem w lekturze, znalazł też zamiłowanie w teatrze i recytacji. Zaczął pisać wiersze. Swoją twórczość uznaje od chwili, gdy 10 stycznia 1938 założy Niebieską księgę (nastąpią po niej Chmurna i Czerwona), która jest pewną formą dziennika. Przepisuje tam swe wiersze – niektóre nieopublikowane w regularnych tomikach, krótkie fragmenty prozy, sny, wypisy z lektur, cytaty z listów. Te trzy księgi-dzienniki są jedynym w swoim rodzaju świadectwem o wewnętrznym życiu autora i o jego twórczości. Mają w sumie 1641 stron. Czerwona księga obejmuje 263 dni, lista lektur liczy sobie 213 tytułów. Nie tylko to dowodzi zresztą zamiłowania do literatury: echa niektórych z jego ulubionych autorów da się rozpoznać w jego dziełach (a nie są to tylko wiersze, lecz także proza i próby dramatyczne): Jammes, Rilke, Dostojewski, Weiner, Halas.
Do Pragi wyjeżdża w roku 1936, rok później zacznie studiować w szkole dramatycznej, lecz w roku szkolnym 1939-40 zostaje z niej z powodów rasowych wyrzucony; wyłączono go też z życia publicznego. Publikuje więc pod pseudonimami Karel Jílek i Jiří Jakub. Wydał trzy tomiki wierszy (Czytanka o wiośnie, Droga w mróz, Rzodkiew) i litanijny „starozakonny” utwór Płacz Jeremiasza, skomponowany z dwudziestu pięciu czterowersowych strof, patetycznych i śpiewnych zarazem. Po wojnie opublikowane zostały jeszcze autorski tomik Manowce i – pod tytułem Elegie – dziewięć wietrznych, żałobnych pieśni, płaczów duszy nad utratą dzieciństwa, domu, miłości, świata.
Tematy wierszy Ortena nie są bynajmniej wyjątkowe, są jednak uchwycone sposobem, który czyni z autora jedyną w swoim rodzaju osobowość poetycką. Stale żyje w nim chłopiec, który widzi świat jak w pierwszym swym zdumieniu. Stąd i pewna bezbronność, czułość czy baśniowość. Wszystko, co poznaje, widzi przez pryzmat rodzinnego domu, przez przykład matki, przez rodzinne miasto, rytm przyrody. Prostota rzeczy oczarowuje go – pozwala mu żyć. Tęskni za miłością, ale boi się rozczarowania. Nieustannie czuje się zagrożony, przeraża go bezdyskusyjna rzeczywistość śmierci. Chwieje się w nim coś egzystencjalnego, zakorzenionego w bycie, niepojmowalnego filozoficznie. Wadzi się z Bogiem. Choć ma wielu przyjaciół, zna poczucie osamotnienia. Wierzy w moc słowa, w sugestywność poezji.
Jego starszy brat udaje się na emigrację, podczas gdy młodszy zostaje umieszczony w żydowskim sierocińcu. Orten wie, co go czeka, a mimo to zostaje. Tu żyją jego matka i jego ukochana, tu jest jego dom, nie umie stąd odejść. (Transportów Żydów już nie doczekał.) Jego śmierć ma w sobie wagę symbolu i ciszę wyroku losu.
Jiří Orten był lubiany i ceniony nie tylko przez swoich rówieśników. Václav Černý drukował jego wiersze w Kritickim měsíčníku, a w roku 1947 wydał jego dzieła. Hołd składali mu swymi wierszami František Halas i Vladimír Holan. Proroczo brzmi zakończenie trenu Halasa:
Nawet gdy w katedrach będą pływać ryby
imienia tego poety
wciąż będziemy wzywali
tłum. T. M. Larczyński