T. M. Larczyński
Jesień
Ach, dziś mnię ciśnie w duszę,
kurde bieda.
Gram na kibordzie. Łzami się krztuszę.
Wolniej, kapela, to nie black metal!
Czegoś tam chcieli.
Ja nie słyszałem.
Surowemu szefowi kapeli
z miłości do funku się spowiadałem.
Funku, tak, matko. Co za upadek.
Koniec z karierą w bluesrocku.
Już za kibordem nie mój tkwi zadek
w pijanym geście w rozkrocku.
Idę znów, wrzesień w słowie,
idę w mą zwiędłą dal,
pójdę na cmentarz, potnę się w grobie
będę jak Kurt Cobain 2.
...a dla chętnych wersji niezmasakrowanej, jak zwykle, oryginał:
Podzim
Ach, dnes mne duše tlačí
a nemohu již dál.
Hrám na varhany. Pláči.
Nestačím na pedál.
Něco mi vyprávěli.
Něco jsem neslyšel.
K příkrému nepříteli
pro zradu jsem si šel.
Pro zradu, ano, matko.
Nádherná smrt v ní jest
měněna ve princátko
opilých slz a gest.
Jde zase, září v slově,
jde ve svou zvadlou dál,
by se na hřbitově
dušičkám zaprodal.