MICHEL HOUELLEBECQ (1958)
J’aime les hôpitaux, asiles de souffrance…
J’aime les hôpitaux, asiles de souffrance
Où les vieux oubliés transforment en organes
Sous les regards moqueurs et pleins d’indifférence
Des internes qui se grattent en mangeant des bananes.
Dans leurs chambres hygiéniques et cependant sordides
On distingue très bien le néant qui les guette
Surtout quand le matin ils se dressent, livides,
Et réclament en geignant leur première cigarette.
Les vieux savent pleurer avec un bruit minime,
Ils oublient les pensées et ils oublient les gestes
Ils ne rient plus beaucoup, et tout ce qui leur reste
Au bout de quelques mois, avant la phase ultime,
Ce sont quelques paroles, presque toujours les mêmes ;
Merci je n’ai pas faim mon fils viendra dimanche.
Je sens mes intestins, mon fils viendra quand même.
Et le fils n’est pas là, et leurs mains presque blanches.
Lubię przytułki bólu, szpitale, gdzie starzy…
Lubię przytułki bólu, szpitale, gdzie starzy,
Chorzy ludzie zmieniają się z wolna w organy
Pod okiem obojętnych lub drwiących lekarzy,
Którzy drapią się w głowę i jedzą banany.
W czystych salach, skąd jednak ohyda wyziera,
Dostrzega się tę nicość, która ich otacza,
Zwłaszcza to widać rano, gdy się ich ubiera,
I słychać to o fajkę błaganie palacza.
Starzy umieją płakać dźwięku nie wydając,
Zapominają myśli i proste wyrazy,
Nie śmieją się zbyt często, a wszystko, co mają
Przez te kilka miesięcy przed ostatnią fazą,
To tych prostych słów parę, wciąż tych samych prawie:
Dziękuję, syn, jak zwykle, przyjdzie w poniedziałek;
Nie jestem głodny, syn się w końcu jednak zjawi.
Syna nie ma, a ręce mają prawie białe.
przełożył Maciej Froński