Samo Vozár
Za wiejskimi gumnami na słomę
przyfrunęły dwa kruki drapieżce,
przyfrunęły, pilnie okiem strzygš,
czy nie leci z dworu gołšb siwy.
Już go one, dwa kruki drapieżce,
chwycš, roztargaję mu serduszko
i obedrš z piórek w szczerym polu,
w szczerym polu z wiatrem je rozsiejš.
Oj, to nie sš dwa kruki drapieżce,
co na skrzydłach nocnych przyfruwajš
przecie to dwa zbóje przyczajone
na chłopaka ze wsi wyczekujš
o szarówce i za nocy ciemnej.
Ich renice to jaszczurki dzikie,
serca za to dwa żšdła jaszczurcze
a jaszczurka do zachodu słońca,
nawet na kawałki potargana,
nawet w ogień rzucona nie zdechnie
dryga cała, syczy, żšdłem łechce.
I dwa zbóje, kruki i drapieżce,
jad gotować w sercu nie przestanš
ani broni lutej z ršk nie puszczš,
póki chłopca, jasne słońce w polu,
nie zadgajš, nie przywrócš nocy.
Nie będziecie zbóje, sukinkruki,
chłeptać młodej ciepłej krwi junackiej
ani piersi jego kłuć młodzieńczej
ostrym końcem mierciononej broni.
Znam ja strzałę kšliwszš od waszej
I raniejszš niż wasze szabliska.
Ona wichrem niby gniew na twarzy
w oczach roziskrzonych się wykluwa
taka twarz to niebo zapalone,
zapalone i znowu zaćmione,
błyskawicš zaćmione, piorunem,
gromem rwšcym dęby i morderce.
Co się długo mieje, ostro karze!
I nad głowš, jakby spłynšł nagle
kir na półupionš twarz dziewczyny,
noc się chmurzy, łyska, gromem strzela...
Piersi zbójów jak dšb roztrzaskany
kruszš się i walš jak złom skalny.
Zdjęta trwogš dolina szeroka
długo jeszcze jęczy i nabrzmiewa
głuchym echem gniewu wzburzonego.
Wreszcie jedno słońce nad wsiš wschodzi,
a we wsi wychodzi słońce drugie,
wiatło jedno nad wsiš zawitało,
wiatło drugie zawitało we wsi
wiatło słońce nad chmurami idzie,
wiatło chłopak na koniczku leci,
na koniczku koło zbójów zimnych
polem jedzie, jedzie brzegiem rzeki...
tłum. Józef Waczków
Za wiejskimi gumnami na słomę
przyfrunęły dwa kruki drapieżce,
przyfrunęły, pilnie okiem strzygš,
czy nie leci z dworu gołšb siwy.
Już go one, dwa kruki drapieżce,
chwycš, roztargaję mu serduszko
i obedrš z piórek w szczerym polu,
w szczerym polu z wiatrem je rozsiejš.
Oj, to nie sš dwa kruki drapieżce,
co na skrzydłach nocnych przyfruwajš
przecie to dwa zbóje przyczajone
na chłopaka ze wsi wyczekujš
o szarówce i za nocy ciemnej.
Ich renice to jaszczurki dzikie,
serca za to dwa żšdła jaszczurcze
a jaszczurka do zachodu słońca,
nawet na kawałki potargana,
nawet w ogień rzucona nie zdechnie
dryga cała, syczy, żšdłem łechce.
I dwa zbóje, kruki i drapieżce,
jad gotować w sercu nie przestanš
ani broni lutej z ršk nie puszczš,
póki chłopca, jasne słońce w polu,
nie zadgajš, nie przywrócš nocy.
Nie będziecie zbóje, sukinkruki,
chłeptać młodej ciepłej krwi junackiej
ani piersi jego kłuć młodzieńczej
ostrym końcem mierciononej broni.
Znam ja strzałę kšliwszš od waszej
I raniejszš niż wasze szabliska.
Ona wichrem niby gniew na twarzy
w oczach roziskrzonych się wykluwa
taka twarz to niebo zapalone,
zapalone i znowu zaćmione,
błyskawicš zaćmione, piorunem,
gromem rwšcym dęby i morderce.
Co się długo mieje, ostro karze!
I nad głowš, jakby spłynšł nagle
kir na półupionš twarz dziewczyny,
noc się chmurzy, łyska, gromem strzela...
Piersi zbójów jak dšb roztrzaskany
kruszš się i walš jak złom skalny.
Zdjęta trwogš dolina szeroka
długo jeszcze jęczy i nabrzmiewa
głuchym echem gniewu wzburzonego.
Wreszcie jedno słońce nad wsiš wschodzi,
a we wsi wychodzi słońce drugie,
wiatło jedno nad wsiš zawitało,
wiatło drugie zawitało we wsi
wiatło słońce nad chmurami idzie,
wiatło chłopak na koniczku leci,
na koniczku koło zbójów zimnych
polem jedzie, jedzie brzegiem rzeki...
tłum. Józef Waczków