Andrej Sládkovič
fragmenty
1.piewam za pięknem jasne tęsknoty,
Za pięknem, co mnie porywa.
W pieni jest cały mój wiat, wiat złoty,
Który dusza w snach odkrywa.
Piękno z wierzchołków Tatr ku mnie wieci,
Z niebiosów blaskiem skrzydlatym leci,
wiaty mi w mroku poczyna.
Migoce do mnie istnień tysišcem,
Lecz życiem piękna, żywiołem, słońcem
Jest dla mnie moja Maryna!
2.Tak jak wy, Tatry, na szczyty głuche
Rzucacie obłok ze złota
Ona spowija mi swoim duchem
Cienie w zaraniu żywota;
Jak, wy, płomienie boże nad wiatem,
Jestecie ródłem, korzeniem wiateł
Ona mej myli rozbłyskiem.
I jak wy, tony harmonii bożej,
Jestecie prawem wiata przestworzy
Ona mi losem i wszystkim!
3.Jeli mych uczuć płomień podzielš
Moi tatrzańscy krajanie,
Jeli pień moja z wiatrów kipielš
W dni przyszłe się przedostanie,
Bracia mej duszy, mojej krainy
Do wszechwiata miłoć żywi.
4.Piękno jest bóstwem! Wzrok nim nasyca
Sam cudotwórca z bezkresu,
Na jego widok skrzy się renica
Raba znad brzegów Gangesu.
Wzrokiem Madonny patrzy na ciebie,
Znaczy skłębione chmury na niebie,
W pieniach Zaboja pobrzmiewa;
Kształt swój objawia dłutem Canovy,
Piorunem w garci lni Perunowej,
Huczy nim morska ulewa.
5.Jakże, gdy piękno jest mi już niebem,
Nie piewać jego jasnoci?
Zgłuszyć najwyższš serca potrzebę,
W stos martwych zmienić się koci?
O nie! Mnie anioł strzegł czarnobrewy,
Żebym nie popadł w ziemskoci plewy,
Nie myl tylko o chlebie!
O, gdyby mnie nie olnił w jej twarzy
Ten blask, co tak promiennie się jarzy,
Zatraciłabym wiat i siebie!
6. Odbicie blasku w poblask się zmienia,
Ze słonia komara stwarza;
Drży niby pogłos mocnego brzmienia,
i żebrak u drzwi mocarza.
Jak wietrzyk, kiedy w murach Devina
Słabym zapiewam dzieje wspomina,
Co gromem winny rozbrzmiewać,
Tak pień ta cicho płynie z mej duszy
Drżšc, że jej myl niemiałš wiat zgłuszy
Ale nie mogę nie piewać!
7.Zegar na wieży dzwoni od rana,
Dzwoni na pogrzeb, pożogę,
Czy może dzwoni na chwałę Pana?
Nie! To Czas dzwoni na trwogę!
Dzwoni, że Sadu dzień coraz bliższy,
Dzień, co wiat grzeszny pogršży w ciszy!
Dzwoń więc, Czasie, z całej siły,
Rozbij swój głos o skały wiecznoci,
By mršce echa twej doczesnoci
Dzwonieniu kres wydzwoniły.
8.Spokój to mierć, dolinš przechodzi
I rzuca swój cień ciemnoci,
Przyroda drzemie, przez niebo brodzi
Duch, syn bezkresnej radoci;
Zegar wybija godzinę mrocznš,
Wnet dzieci czasu na łożu spocznš.
Ale syn niemiertelnoci
Sen od miertelnych oczu odgania
I w zorzach wieczystego witania
Przemierza snów rozległoci.
9.Odstšpcie, noce! wiat mi odsłońcie,
Mój wiat, gdzie blaskiem nabrzmiały
Oczy, co teraz płaczš za słońcem,
Płaczš, bom jak ociemniały.
Co mrok ten kryje? losów otchłanie.
Co oczom tajne? grzech, zakłamanie.
Niech tam! Nad mrok ten, wysoko,
Nad tę zasłonę martwej przyrody
Ku wiatłu wiateł lotem swobody
Wzbiło się duszy mej oko!
10.Popieszcie, nogi, w przestrzeń błękitnš,
Gdzie geniusz miłoci mieszka.
Niech mnie ku tobie, podniebne Sitno,
Wiedzie przez noc kręta cieżka.
Lecz nogi, ziemi najbliższe krewne,
Ani drgnš, nocš w górach niepewne,
Mgła gęsta może je sidła...
A co ty, gończe, młodzieńczej duszy?
Twój lot zapory obłoków skruszy:
Leć, serce, leć, ty masz skrzydła!
11.Brzmiš w piersi mojej wieczorne cisze,
Tajnymi brzmiš akordami;
Gdy owš tajna harmonię słyszę,
Niebiańska mnie miłoć mami:
Słyszę wszelako, jak w tej harmonii
Dzwon wiata podłoć ludzkš mi dzwoni.
Więc upij mnie, nocy dzika!
Bo kochać ziemskoć, mamić się, łudzić
Jest naszym losem, jest losem ludzi
Niech choć sny niebo przenika!
12.Gdy dwięki dzwonu z wieży spłynęły,
Cisza dolinę spowiła.
wiatła niebiańskie igrać zaczęły,
Przyroda oczy zmrużyła,
Czas wrzawę ludzkich swarów przerywa
I spokój wita dusza szczęliwa
Pod niebem nocy wysokiej,
Lecz taki los już duszy człowieczej,
Że szczęcie samo siebie niweczy
I nie zna spokoju spokój.
13.Zakwitłe wierzby syci woń wieża,
Gdy w rosie kšpiš czupryny.
wiatełko bliskich okien im zwierza
Samotnoć pięknej dziewczyny.
Rękę na strunach dziewczyna trzyma
I zza firanki ledzi oczyma
Jasnego nieba zasłony;
Nagle przysiadła i białš dłoniš
W struny uderza, te często dzwoniš;
Jej głos się wplótł między tony:
14.Znad podniebnych skał tatrzańskich
Złotopióra gwiazda leci.
Siostro szafirów niebiańskich,
Nie leć w kraje ziemskich dzieci.
Z blasku chwały cię oskubie
wiat w ciemnoci płaszcz odziany,
W popiół stršci cię ku zgubie
Twoich uczuć nieskalanych.
15.Cichuteńko spało dziewczę,
Niewinnoć je kołysała.
Kiedy wstało, spało jeszcze,
Noc mu we nie życie dała.
Cóż jš we nie tak przejęło,
Że się przebudziła z płaczem?
Nowe w niej uczucie drgnęło,
Serce za czym tęskni.... Za czym?...
16.Jak wy, moje miłe kwiaty,
Jak wy, w dzień i w nocy żyłam,
Jak wy, nie szłam w obce wiaty,
Jak wy, nigdy nie tęskniłam.
Łzawisz, różo, kiedy cienie
Jasne słońce ci przesłoniš:
Czucia przesłania pragnienie,
Przeto oczy me łzy roniš.
17.Roniš łzy, a niech i zgasnš,
Nie bronię się przed tęsknotš
Oddam za tęsknotę jasnš
Moje oczy, moje złoto;
Lecz z tęsknotš mojš le mi,
Bo miłoć się żywi chwilkš,
A bez niej jest na tej ziemi
Tęsknota, tęsknota tylko.
18.Wcišż jeszcze echem dwięczy głos miły
W izbie, gdzie wiatło się jarzy,
Palce powabnej dłoni zakryły
Różę płomienia na twarzy,
Lecz w jednej chwili jej ręka blada
Do bijšcego serca przypada
Jakby jš co przeraziło.
Słucha, zdumiewa się, że tak bije:
To nie jej pani serce... lecz czyje?...
Bo inne serce tam biło.
19.Ręka to czuje, czuje po tętnie
I serce przypiera miało:
O ty, co burzysz jej krew namiętnie,
Czy mojš zgodę zyskało?
A serce: Dowiedz się, ręko miła,
Że pani twoja mi pozwoliła
W twoim sšsiedztwie przebywać.
I ty się dowiedz, serce nieznane,
Że komu serce mej pani dane,
Mnie także musi zdobywać.
20.A serce na to: Bšd mi przyjazna!
Nie złoć się, nic nie poradzę,
Że to nie tobie Maryna jasna
Dała nad sercem swym władzę.
Chciej mnie przywitać, zamiast tych gestów
Jawnej niecheci, buntu, protestu
Jej woli się nie spzreciwiaj.
Poznała ręka prawdę serdecznš,
Przysięgła sercu wiernoć swš wiecznš
I ucisnęła je tkliwie.
21.Szpilko, jej krucze włosy puć wolno,
Niech spłynš na kształt strumienia!
Czemu twój łańcuch, złocista kolio,
nieżny kwiat szyi ocienia?
Po co, diamencie, na palcu płoniesz?
Jej wzrok to iskier wiat cały!
Po co, granacie, chłód blasku trwonisz
Na piersi od ognia białej?
O, bransolety, złote kajdanki,
Zsuńcie się z pięknych ršk mej kochanki!
22.Szpilko, ty skarb mój, pamištka miła
Miłoci, co mnie ostro zraniła.
Kolio, jednoci obrazie złoty,
Łšcz w jedno piękne szyi przymioty!
Diamencie niech mi twe blaski nocš
Zamiast jej oczu jasno migocš.
Granacie, gniew ostudzaj w jej łonie,
Gdy nim przeciwko mnie zapłonie.
Tkwijcie, bransolety, na jej rękach ciasno,
Bo niewolnikowi dała wolnoć własnš.
23.Nocy dostojna, nocy cicha,
Jeste królowš rajskich snów.
Ty jedna słuchasz, jak słowik wzdycha,
Jak ból wypiewać chce bez słów.
Gdy zapanujesz wród przestworzy,
Daj mi być snem, co raje tworzy,
Daj mi być ukojeniem żšdz!
Niechaj, gdy oczy gwiazd się zaciemnia,
Nad duszš miłej, nad moja ziemiš
Pochylę się miłociš tchnšc!
24.I kiedy zorzy wiatło zaranne
Rozjani jej niebiańskie skronie.
Spłynę na oczu gwiazdy wietlane,
Gdzie miłoć czystym ogniem płonie.
A potem sfrunę lotem skrzydlatym
Ponad liliowych jej piersi wiatem
Ku dolinie nieżnobiałej
I spojrzę znów ku niebieskim dalom,
Gdzie w gwiazdach ciemnych renic się palš
Promiennozłote kryształy.
25.Po długiej walce dnia z nocš mrocznš
Czas dniowi przyznał wygranš.
Stu krtańmi zaraz koguty pocznš
W opłotkach ogłaszać rano.
Zerwę się, skoczę w ogródek mały,
Gdzie mi rosicie będš pachniały
Kwiaty do życia zbudzone.
Będę stał patrzac się w jej okienko:
Cóż to? przyroda złotš jutrzenkš
Zalniła mi przez zasłonę.
26.Oczy przecieram, podchodzę szybko
Czy mi się nie przywidziało?
Moja dziewczyna jest tam za szybkš
Spowita zasłonkš białš.
Głowa na ršczce miękko spoczywa,
Z uroczych piersi fałdami spływa
Jasna jak miesišczek szata.
Nad niš z jej wdzięcznych rysów zrodzony,
Lnišc w aureoli rozsłonecznionej,
Anioł-stróż powoli wzlata.
27.Id stad! odzywa się do mnie w gniewie
I więcej zbliżać się nie miej,
Bo piękno żyje tylko dla siebie
Spokoju zaznajšc we nie.
Mnie tylko wolno patrzeć, jak cicha
Madonna w chwilach błogich oddycha
Mgłami sennymi spowita.
Wybacz, nie mšciłbym jej spokoju,
Jest przyjaciółkš serdeczna mojš,
Lecz dzień w jej twarzy mi wita.
28.Odszedłem z wiernš pamięciš swojš,
Co wiecznie teraz wspomina,
Jaki ma wyglšd anioł spokoju,
Jaka jest we nie Maryna.
Sam własnym oczom nie wierzę chyba
Że ta, przez którš patrzyłem, szyba
To było szkło zwiększajšce.
Była tak piękna w glorii cheruba,
Że oniemiałem: to moja luba
Czy ucielenione słońce?
29.Gdzie kryła czoło nieżna koronka,
Włosów pasemka się wijš,
Kilka z nich na policzku się błška,
Kilka się złoci nad szyjš;
Chyba miłoci bożek, trzpiot mały,
Zwabił je z wyżyn, by ocieniały
Ten najpiękniejszy z pejzaży;
I tak je umiał rozsnuć uroczo
Nad pagórkami piersi, że oczom
ródło rozkoszy się marzy.
30.Na prawym liczku, co za złe miało
Lewemu, że jak sułtan drzemało
Na miękkich poduszkach dłoni
Na liczku, tym ogródku różanym,
Blask zórz rannych migały;
Jakby pod Sitnem w cieniu jabłoni,
Co chłodkiem tchnš w powietrzu nagrzanym,
Brzdšce wesoło biegały
Lub jakby dzieci krowy pasšce
Chciały motyla złowić na łšce.
31.Jak od łez sierot po ojca stracie
Kwiaty wzrastajš z mogiły,
Tak rzšdki włosków w żałobnej szacie
U jej dwu powiek strzeliły.
Nad czym bolejš? Że tamte zawsze,
Ich siostry dłuższe i kędzierzawsze,
Piękniejsze majš widoki?
O nie, radoci im noc ukradła,
Gdy oczy, te ich jasne zwierciadła,
Okryła mrokiem głębokim.
32.Czyżby z ich żalu się naigrywał
Umiech? Kto dojdzie przyczyny?
Może w nie jaka farsa jaskrawa
Cieszyła serce dziewczyny
Lub wzrok czyj patrzšc w miłoci strony
Wywołał go z jej zmysłów upionych
Na wargi lnišce karminem
Jedno jest pewne: biedak umieszek
Nie znajšc prostych do raju cieżek
Zbłšdził w snów złudnych krainę.
33.Najdroższa, tyle masz siły młodej,
Nawet gdy snem zniewolona!
A gdy ożyjesz pełniš urody,
Jaki ja miałek pokona?
Powiedz mi, jakie, powiedz, aniele,
Sprzęgły się cuda w twym boskim ciele.
Czy ty nisz i w dnia jasnoci?
Czy nie nisz oczy zmrużywszy we nie?
Nie nisz, gdy sen cię w ramiona wemie?
Czy nisz wieczny sen młodoci?
34.Odsłoń mi wreszcie, odsłon Maryno,
Kształtny piersi chram tajemny!
Od takich skarg, co z ust moich płynš,
Drgnšłby nawet słup kamienny!
Cóż, niech przed gwiazdš ludzie uklęknš,
Niech w głos się modlš i tak jej piękno
Nigdy na ziemi nie goci.
Lecz pomyl, czy się od zórz promieni
Blada twarz różš nie rozpłomieni
I nie zrosi łzš miłoci?
35.Niebo młodoci mej niełaskawej
Zachmurzyły wichry srogie;
W snach otaczajš mnie straszne zjawy
Gaszšc wiatła przed mym progiem;
Ze snu zbudzony wzrok duszy mojej
Widzi, jak przed nim dziko się roi
Nagich widziadeł gromada;
Wtem duch nadziei serce bogaci
Anielskim wiatłem twojej postaci
Grona czereda przepada.
36.Nadzieja biednych wróg miłosierny,
wiatło ułudne z nieznanej strony,
Złych, nieszczęliwych dni syn niewierny
I chwil szczęliwych cień oddalony
Tęsknotę, matkę własnš, umierca,
Kolebkę sobie czyni ze serca
I grób, gdy w serce się wemknie;
W płomieniu własnym potem się spali
Mury piekła rozwali,
Lecz bram raju nie odemknie.
37.Wyrwij mnie z myli, w pamięci zniwecz,
Zdu serca najlżejsze drgnienie,
Zdepcz moich uczuć kwiaty łamliwe,
Rzuć w najgłębsze zapomnienie;
Niech nawet pieni tej brzmienie zgłuszy
Twa władza ciebie, miła, z całej mej duszy
Nie wydrš żadne anioły!
Gdziekolwiek zbiegniesz, gdziekolwiek będziesz,
Gdziekolwiek by mnie wygnała wszędzie
Stanš miłoci kocioły!
38.Mnie nie przerazi, Maryno moja,
wiat burzy i zawieruchy
Ni miercionona, krwiš zlana zbroja
Ani wulkanów wybuchy.
Czekam spokojnie z czystym sumieniem
Na dzień, gdy zniszczš ten wiat płomienie
Spokój i w grobie zachowam;
Strzał twoich tylko lękać się mogę;
Gdy w odpowiedzi rzucisz nie srogie,
Runie mój wiat pod tym słowem.
39.Serce nieczułe spokojnie mija
Kwiat kruchy zgnieciony nogš,
Żaden wiat uczuć, miłoć niczyja
Wzejć w duszy dzikiej nie mogš.
Lecz ty czy możesz, kwiecie dobroci,
Bez drżenia patrzeć się w twarz zgryzocie
Od łez palšcych jš bladej?
Ty czyżby mogła napoić wargi,
Pełne wiernoci wyznań i skargi,
Straszliwym pucharem zdrady?
40.Nie! Litociwe nie w odpowiedzi
Grzebie ból w piekieł pieczarze,
Przez burze życia bezpiecznie wiedzie,
Ku szczęliwym dniom ić każe!
O, nie ulegnie miłoci siła
Jałowej wiata otusze!
Nie! Choćby ziemia w pył się skruszyła,
Miłoć ocali nam dusze:
Kiedy mam ciebie, ciebie, miła,
O nic się lękać nie muszę!
41.Mogę warg twoich nie zaznać wcale,
Mogę twej ręki nie dostać,
Mogę zbiec z żalem w najdalsze dale,
Mogę niekochanym zostać,
Mogę z pragnienia umierać co dzień,
Mogę krzyż wygnańca przyjšć,
Mogę w samotni marnieć jak zbrodzień,
Mogę nawet nie żyć żyjšc,
Mogę się zabić w gorzkiej potrzebie,
Nie mogę nie kochać ciebie!
42.Wierzcie mej pieni, o przyjaciele,
Ziomkowie moi najdrożsi!
Najszczerszš prawdš z wami się dzielę,
Jak brat, gdy braci zaprosi.
Wierzcie, gdy zjawy cudowne tworzę,
Gdy słowa, barwy i dwięki mnożę,
By jš wyczarować wreszcie;
Cnota się rodzi w kolebce bogów,
Z niej boskoć schodzi do waszych progów:
Chcecie jš poznać uwierzcie!
43.Jest strefa, gdzie się boskoć obleka
W słowa jasnoci wysokiej;
Z jednej wyżyny w górach, z daleka
Głosem się niesie na stoki:
Biedny, kto ciszy słyszeć nie może,
Dla kogo wodš tylko jest morze
I tylko skałš sš skały!
wiat niemy mówi... Słuchaj, co rzecze!
Wzrok mogš mieć myli człowiecze...
One nie raz już widziały!
44.Jest strefa, gdzie się boskoć obleka
W słowa jasnoci wysokiej;
Z jednej wyżyny w górach, z daleka
Głosem się niesie na stoki:
Kto dał poczštek tych skał ogromom
I kto z nich górę usypał stromo
Aż ku niebiosom błękitnym?
Tych grot i urwisk spiętrzone mrowie
Budzšce grozę prapraszczurowie
Przezwali piekielnym Sitnem.
45.Ten wierch to było piekło i matnia
Dla błędnych plemion pogańskich.
Nic w nim nie widzi era ostatnia
I człowiek z dolin tatrzańskich.
Lecz kiedy w wieku głodnym lub sytym
Stanie się jeszcze diabelskim szczytem,
Krwiš ludzkš czarno zakwitnie.
I będzie jeszcze dla czystych oczu
Dostępny, ludzie go oduroczš
I znajdš niebo na Sitinie.
46.Teutońska zawić, gniew krzywooki
Sitnu częć jego odebrał:
Szczyt niedaleki, choć i wysoki,
Miano Paradis wyżebrał.
To szczyt północny; wiec tylko wiara
Kornie za niego modlić się stara,
Żeby gniew boży uprosić;
Chcš go przesunšć wiatry z północy
Dmšc z całej siły i w dzień, i w nocy;
Tak wiara góry przenosi!
47.O dawnš sławę tych gór się otarł
Zachwyt mój w chwili wysokiej,
Gdy moja miłoć moja tęsknota
Wzbiła się ponad opoki;
Wzbiła się, patrzy na miłe strony,
Na łški, miasta, na las zielony,
Patrzy nišcymi oczyma.
Wtem kiedy wzrok ku szczytom wybiega,
Niemiertelnego ducha spostrzega,
Który ma postać olbrzyma.
48.Dziw, co za postać! Pewnie jest ona
Tych istot nadludzkich księżnš,
Które nam tajna kryje zasłona
Nad jasnociš niedosiężnš:
Chciałbym się zbliżyć ku niej i nie miem,
Raz mi niebiańsko, to znów bolenie.
Jej wiatło w oczy mnie razi!
Każdš myl mojš zmienia w anioła:
Nie wiem, czy chylić nam przed niš czoła,
Czy jej swš miłoć wyrazić.
(...)
65. Hron toczy mętne, burzliwe wody,
Północny wiatr chłodem wieje.
Nad brzegiem chodzi samotnik młody,
Chodzi, przestaje, łzy leje:
Pusto jest na tym wiecie szerokim
I le, gdy wszędzie, jak sięgnšć okiem,
Trzeba wieć żywot tułaczy.
A tę, dla której pragnšłby istnieć,
Dla nieprzejrzanej kryje zawistnie...
Jej z bliska już nie zobaczy!
66. Jego marzenia mknš lotem miałym
W najwyższe wszechwiata sfery,
Myl jego dšży za ideałem
W tęsknocie czystej i szczerej;
Ale los tyran nieubłagany
Nałożył mu ziemskoci kajdany
W istnieniu ciemnicy głuchej;
A tę, ku której duch się wyrywa,
Której jak łaski w snach swoich wzywa,
Tę ukrył za gór łańcuchy.
67. Gdy jego skargi z dali ci jęknš,
Nie wiń go, aniele drogi:
W szczęliwych godzin najżywsze piękno
Ty bogata, on ubogi;
Twoi najbliżsi od trosk cię strzegš
I możesz w głębi serca czułego
Roić młodzieńcze sny swoje;
Jego prowadzš siłš tajemnš
Przez życia noc burzliwš i ciemnš
Duchów wiata niepokoje.
(...)
256Żegnaj mi, złota góro, bšd zdrowa,
Wysoka duszy opoko,
Przez całš wiecznoć pamięć zachowa
Twój widok, co cieszył oko,
I w duszy, burzš życia znękanej,
Najboleniejsze umierzał rany
Swojš jasnociš błękitnš;
To tam, gdzie w niebo zanurzasz skały,
niła się wielkoć mnie, jakże małej;
O, bywaj mi, moje Sitno!
257Żegnaj mi, Hronie, druhu serdeczny
Dni samotnoci mej młodej!
Zakwitł miłoci we mnie kwiat wieczny
W tej stronie, gdzie toczysz wody;
Wróżył mi sławę ich nurt przeroczy,
W ich bystrym biegu czytały oczy
Zrzšdzeń losu jasne słowa.
Rzeko, wsłuchany w twe wieszcze szumy,
Na brzeg siadałem pełen zadumy,
A teraz żegnaj, bšd zdrowa!
258Żegnaj, mój ludu, ludu kochany,
O którym niła myl krucha!
Żegnaj, pamiętaj, że ci pisany
wiat wiatów kraina ducha!
O tobie w duchu mylałem stale,
Kiedy marzyłem o ideale,
Z tobš być wszędzie pragnšłem;
Syn twój chce twoje snuć zasmucenie,
Chce widzieć twoich sił żywe wrzenie,
Zwycięstwa laur nad twym czołem!
259wiat jeszcze, miła, obrzućmy okiem,
Miłoci naszej gospodę,
Wspomnijmy jeszcze ziemi powłokę,
Skoro musimy z niej odejć;
Pierwszych zaznalimy uciech na niej,
Jej pięknociami oczarowani.
Jej sny nam słodko się niły.
Choć dusze często błšdzš w tym wiecie,
Choć on ojczyznš goryczy przecie
Nam, miertelnikom, jest miły!
260Pamiętasz, jasna, te cisze ciemne?
Pamiętasz te dni różowe?
Pamiętasz łšk tych dziwy wiosenne?
Pamiętasz chłodki lipowe?
Pamiętasz słodycz cudownej chwili,
Gdymy na ziemię niego zwabili
I gdy ucichły w nas bóle?
Pamiętasz wszystkie jasne istoty,
Które dzieliły nasze zgryzoty
I pocieszały nas czule?
261Czyżby to sławie powiedz, kochany!
Anioły hymny piewały,
Czy Panu niebios wielkie organy
Grajš podniosłš pień chwały?
Nie jest to giętkich strun zawodzenie
Ani piszczałek wieczorne brzmienie;
Tak struny skrzypiec nie dzwoniš!...
To eter, jego dal janiejšca,
Gdy palec wiecznych cnót o niš tršca,
Rozbrzmiewa rajskš harmoniš!
262Tu, w niebie miłoć jak wietrzyk dwięczy
W duszach, co sš jej strunami;
Te srebrne struny w wiecznoci tęczy
Mieniš się jak w harfy ramie
I od jednego wieków bieguna
Po drugi biegun gra każda struna,
Gdy wietrzyk wpłynie w ich pola.
Ich pień jedynie tutaj się słyszy:
Swój los szczęliwy gra w niebios ciszy
Ta wieczna harfa Eola.
263Tu z blaskiem pięknie igrajš cienie
W nieżnym wszechwiata bezkresie;
Jak drogi łšczš ziemi przestrzenie,
Tak tęcza w tęczę tu pnie się,
Na czym się wsparły? Na oceanach,
Na niebach, górach, grodach czy łanach?
Tak tylko ludzie pytajš;
Tęczowe barwy to sš dusz szaty.
Ach, miły, zda mi się, że zawiaty
Bez czerni się obywajš.
264Spójrz, droga, w bieli, co tak janieje,
Niewinnoć czysto się mieni,
A tu masz zieleń, która nadzieję
Kšpie w miłosnej czerwieni!
Tam powięcenie ogniem się złoci,
Tu kwitnie fiołek kornej dobroci
I cichych uczuć różyczki;
Lecz noc grobowa tu nie przenika
W cieniu różowym, w piewie wietrzyka
piš tutaj błogo duszyczki.
265Wam, co żyjecie jeszcze w ciemnoci,
Niech służy rada przyjazna:
Wzleci w miłoci Raj, kto miłoci
Na ziemskim padole zazna.
I czy goršco dziewczę polubisz,
Czy serce sławie jasnej zalubisz,
Czy będzie Ci wiedza droga,
Czy ku ojczynie swój płomień zwrócisz,
Czy się w ramiona ludzkoci rzucisz
We wszystkim umiłuj Boga!
266Bóg jest miłociš, a miłoć jego
To piękno, co w wiecie żyje.
Ono i w locie pyłu drobnego,
I w locie duchów się kryje;
Czerp ze skarbnicy tej, czerp do woli
Niechaj się młody twój duch wyzwoli,
Niech skrzydła sławy rozwinie;
Płoń tylko wiecznie w więtym zapale,
A nad otchłanie i nad Urale
Wzlecisz ku nieba wyżynie.
267Ty mnie na progu życia objęła,
Ty uczuć mnie nauczyła,
I potem w myli je rozwinęła;
W chłopcu mężczyznę zbudziła.
Chcielimy życie osišgnšć wyższe,
I przez dni ziemskich burze i cisze
Doszlimy do tej przystani;
Tš samš ambrš tu oddychamy
I miód pijemy z czary tej samej
Jednš miłociš spętani.
268A na to powie nam umysł cisły:
W istotach dwu jedna miłoć?
Podwójna jednoć to sš wymysły,
Potrójna wiary zawiłoć...
A ty bez trudu z tego wybrnęła:
Mnie siebie dała, sobie mnie wzięła,
W obojgu nas jedna miłoć.
Ty jest mędrczyni, ludzka potrzebo:
Dała nam jedno, miłoci niebo,
I żyć nas w nim nauczyła.
Gdybymy serca z sercem nie skuli
W tej dusz przedziwnej jednoci,
269Gdybymy oków miłych nie czuli
Nie czulibymy wolnoci...
Zwišzanym uczuciami istotom
Niewolę w wolnoć przemienia złotš
Narzędzie dwójjedynoci.
Gdybymy się z tych więzów wyzuli,
Jak bymy, chłopcze miły, odczuli
Szczęliwoć niemiertelnoci?
270Żšdz ziemskich cnota serca się boi,
Drży, że jš brankš uczyniš;
Tutaj nic uczuć nie niepokoi,
Tu więtoć jest zwycięzczyniš,
Tu jad podstępnej złoci nie sięga,
Tu nie ma wstępu tajna potęga,
Którš belzebub wysyła;
Tutaj mi wszystko tobie najmilsze;
Tu czuję, wzruszam się ,płonę, milczę
I mówię: jedyna, miła!
271Już słyszę głos: Tam nie ma obršczek!
Kto nieba zaznał, ten pojmie:
Nie trzeba alabastrowych ršczek
Zdobić w wiernoci rękojmie!
Nie krzycz, mšdralo lepy i płaski!
Widać, że chwały nadziemskiej blaski
Nigdy nie dotrš do ciebie!
Piękna się nie ozdabia w klejnoty,
Anielskiej cnoty porękš cnoty!
Przeniewierców nie ma w niebie!
272Kpisz, mędrku, z takiej mglistej miłoci,
Która pocałunków nie zna?
Gołšbkom cukrów ich nie zazdroci
wietlana miłoć nadgwiezdna:
Całus na ziemi taić nie muszę
To tylko czasem zadatek wzruszeń,
Czasem ust zwykłe spotkanie;
A tutaj pocałunek miłoci
Odkrywa wszystkie ródła błogoci
I trwa, i trwa nieprzerwanie!
273Wy w dole, też szczęliwi jestecie,
Gdy w snach za pięknem tęsknicie:
Przez biały dzień uczucie to niecie,
Niech się nie zetli o wicie!
Duch wielki snów swych się nie zapiera,
Na bramy sławy i w dzień naciera,
Aż wreszcie się otwierajš;
Lecz ten jest tak jak my najszczęliwszy,
Kto padół udręk przezwyciężywszy
Zażywa rozkoszy raju.
274Czy żyjš, miła, w twojej pamięci
Tamte niebiańskie godziny,
Gdy do utraty tchu ucinięci
nilimy rajskie krainy?
Tak, tam gdzie chyży czas rzšdzi wszystkim,
Tam, w wiecie rozstań, tam sš uciski
Pełne rozkoszy płomiennych;
Tutaj ucisków się nie zaznaje,
Tu serca biorš siebie nawzajem
W ucisk wieczny i niezmienny.
275Ach, dusza moja dzi wniebowzięta
Na skrzydłach uczuć ulata;
Gdy sama dnieje, już nie pamięta
O was, przykre mroki wiata!
Wiecznoć mi swoje zasłony zrywa,
Duch mój dziedziny własne odkrywa
Mknšc orlim lotem swobody;
Ku spokojowi przez burze ziemskie
Uniosła miłoć serce zwycięski,
Ku Bogu od bóstw przyrody.
276A w niebie całym prorocze psalmy
piewajš anielskie chóry,
Wieszczš, że zdejmie Czas tryumfalny
Z dusz ludzkich ostatnie chmury.
A w niebie całym przez wszystkie wieki,
Niby fal złotych kipišce rzeki
Brzmi chwały pieć nieustanna:
To w blasku glorii błogosławieni
Pod tron najwyższy zanoszš pienia;
Bóg jest miłociš! Hosanna!
277Nie płaczcie, perły łez ziemi niskiej,
Że wiat wasz miłoci nie ma.
Tu wypiewuje psalm za was wszystkie
Ta miłoć, co tam jest niema:
Każda duszyczka, którš żal przejmie,
Z ziemi zawodzi w tym piewnym sejmie,
Z siedliska bólów serdecznych!
Więc płaczcie, płaczcie, bo tu zagoci,
Łza, która płynie z oczu miłoci
Tu ma zdrój rozkoszy wiecznych!
278Kolebkę naszych uczuć, Maryno,
Ziemskie chaty kołysały...
Dzieci smakujš radoć jedynš,
Co z mlekiem matki wyssały:
Uczucia w niebo skarb ten uniosły
I zażywamy błogoci wzniosłej
W tej szczęcia krainie złotej.
Ach, bylibymy niewdzięcznikami
Gdybymy mogli szczęliwi sami
Patrzeć na matki zgryzoty!
279Dajcie nam skrzydła, anioły sławy!
W doliny ciemne zlecimy
I każdy dom na ziemi plugawej
W wištynię uczuć zmienimy!
Chwały uczyło się serce w niebie
I nie chce mieć jej tylko dla siebie
Na ziemię chce nieć tę chwałę;
Marna to rosa, co nie ożywia,
Szczęcie, co innych nie uszczęliwia,
To szczęcie niedoskonałe.
280Czegóż to jeszcze, miła, pragniemy?
Wszystkomy już osišgnęli!
Czemu nas cišgnie w niziny ziemi?
Przecież już nic nas nie dzieli!
To serce każe nam się tam zjawić,
Bo choć możemy los błogosławić,
wiat nie zna naszego nieba;
Gdy nasza miłoć wiat rozpromieni
I we wszechmiłoć na nim się zmieni,
Nic już nie będzie nam trzeba.
281Duch nasz ołtarze sobie tam wzniesie,
wzruszenia trwałe ołtarze,
gdzie spłynš kwiaty jasnych uniesień
i ciche modlitwy marzeń.
Gdzie póki iskra naszej miłoci
Nie rozpłomieni całej ludzkoci
Klęczeć na modłach będziemy.
A gdy już ziemskoć w tym ogniu zgorze,
A wiat się zmieni w twój kociół, Boże,
Przed złoty twój tron przyjdziemy.
282Ucinij mnie, ucinij mnie, tkliwa!
Z drogi, planety i chmury!
W bój, w bój uczucie więte nas wzywa,
Natrzemy na wroga z góry!
Gniewy miłoci, miłoci gniewów!
Cnoto, nadchodzi dzień słodkich piewów!
W przeszkody uderzmy gromem!
Serca niczego się nie ulęknš,
Stań tylko przy nas ty, wieczne piękno,
Ze swej potęgi ogromem!
283Witaj nam, Sitno! Tatry, witajcie!
Ty, bystry Wagu, ty Hronie!
Znów jeden wiat stworzymy podajcie,
Podajcie nam swoje dłonie!
Witaj, Ładogo, głębino Sawy,
Witajcie, brzegi Wisły, Wełtawy!
Chcemy ucisnšć się z wami!
I wy, równika skwarne manowce.
I wy, biegunów wielkie lodowce!
Pozdrówcie nas odezwami!
284Ojczyzno moja, i cóż ty piewasz?
Faustów piekielne wybryki?
Czy Achillowe gniewy rozsiewasz?
Lot ciemny syna Korsyki?
Ułudne zamki Donkichotowe?
Mesjady cienie pozagrobowe?
Prozę ubierasz w rym ciasny?
Zostaw te pieni bardom sędziwym!
Nadziejš nowš, marzeniem żywym
Niech zabrzmi twój lament jasny!
285Ech, któżby u nas pisał satyry?
Któżby nił o prozie szarej?
Któżby opiewał cne bohatyry?
Któżby wskrzeszał bóstwa stare?
U nas się kocha! Chłopak dziewczynę,
Syn spracowane ręce matczyne,
A ziomek ziomka całuje;
Tu piękno piękno szczerze miłuje,
Tu honor honor wyzywa czynem,
Boskoć się w Bogu raduje!
286Czy mam opiewać to, co już ginie,
co na mietniskach Tatr gnije?
Martwy niech się lubuje w padlinie,
Niech kocha życie, kto żyje!
Podłoć człowiecza, zawić i sknerstwo,
Języków gadzich jad i blunierstwo,
Padalcza przyziemnoć ludzi,
Małostkowoć jazgot niezmienny
W niebie wysokim duszy płomiennej
Odzewów dwięcznych nie budzi.
287Wcale nie pragnę, ojczyzno miła,
Aby się w Olimp zmieniła,
By córę ludzkš tajemna siła
Rysów ziemskich pozbawiła!
Nie można kochać mistrzów hypnozy,
Somnambulików czcić w chwili grozy
Nawet cud może przerażać;
Wielkie udręki małej goryczy,
Grzeszne porywy uczuć dziewiczych
Można kochać i poważać.
288Maryna! Niš przejęty milczałem,
jš piewałem nieustannie!
I choćbym piewał trzy życia całe,
Pień ta bez końca zostanie!
Jak wietrzyk, który w murach Devina
Słabiutkim szumem dzieje wspomina,
Tak w wiecie ta pieć rozbrzmiewa.
Ale nie piewać ja już nie mogę...
Z że pięknoci nie miem wejć w drogę,
Więc milknę... Dzi ona piewa!
289piewa! Jej piewu wiat nie usłyszy,
Woła ten głos w puszczach wiata;
I we mnie ganie, dogasa w ciszy
Jak na ołtarzu obiata;
Nie! Niby wicher wieje przeze mnie,
wiat mego życia dršży tajemnie,
Mylami moimi władnie,
Toczy się przez nie niby wir rzeki,
Szumi dokoła w końcu na wieki
Zagłuchnie w mej duszy na dnie.
290W nas bowiem roi się, lni, przelata
Wizji osobliwe mrowie;
A wybujałe potęgi wiata
To dzieci własnych katowie;
A życia tego wiatr lodowaty
Zmiata sprzed oczu pięknoci kwiaty,
Raj czystych uczuć roztršca:
A niech tam! Skoro to wola boża,
Niech dusza zmieni się w jeden pożar
Jak ongi Moskwa płonšca.
291Maryno moja! Jestemy przecie
Niby te boże płomienie,
Niby te kwiaty w oziębłym wiecie,
Niby te drogie kamienie;
Padajš gwiazdy, i my padniemy,
Uwiędnš kwiaty, i my zwiędniemy,
Klejnoty ziemia przykryje;
Ale te gwiazdy kiedy janiały,
Cudowne życie te kwiaty miały,
A diament w ziemi nie zgnije!
tłum. Józef Waczków
fragmenty
1.piewam za pięknem jasne tęsknoty,
Za pięknem, co mnie porywa.
W pieni jest cały mój wiat, wiat złoty,
Który dusza w snach odkrywa.
Piękno z wierzchołków Tatr ku mnie wieci,
Z niebiosów blaskiem skrzydlatym leci,
wiaty mi w mroku poczyna.
Migoce do mnie istnień tysišcem,
Lecz życiem piękna, żywiołem, słońcem
Jest dla mnie moja Maryna!
2.Tak jak wy, Tatry, na szczyty głuche
Rzucacie obłok ze złota
Ona spowija mi swoim duchem
Cienie w zaraniu żywota;
Jak, wy, płomienie boże nad wiatem,
Jestecie ródłem, korzeniem wiateł
Ona mej myli rozbłyskiem.
I jak wy, tony harmonii bożej,
Jestecie prawem wiata przestworzy
Ona mi losem i wszystkim!
3.Jeli mych uczuć płomień podzielš
Moi tatrzańscy krajanie,
Jeli pień moja z wiatrów kipielš
W dni przyszłe się przedostanie,
Bracia mej duszy, mojej krainy
Do wszechwiata miłoć żywi.
4.Piękno jest bóstwem! Wzrok nim nasyca
Sam cudotwórca z bezkresu,
Na jego widok skrzy się renica
Raba znad brzegów Gangesu.
Wzrokiem Madonny patrzy na ciebie,
Znaczy skłębione chmury na niebie,
W pieniach Zaboja pobrzmiewa;
Kształt swój objawia dłutem Canovy,
Piorunem w garci lni Perunowej,
Huczy nim morska ulewa.
5.Jakże, gdy piękno jest mi już niebem,
Nie piewać jego jasnoci?
Zgłuszyć najwyższš serca potrzebę,
W stos martwych zmienić się koci?
O nie! Mnie anioł strzegł czarnobrewy,
Żebym nie popadł w ziemskoci plewy,
Nie myl tylko o chlebie!
O, gdyby mnie nie olnił w jej twarzy
Ten blask, co tak promiennie się jarzy,
Zatraciłabym wiat i siebie!
6. Odbicie blasku w poblask się zmienia,
Ze słonia komara stwarza;
Drży niby pogłos mocnego brzmienia,
i żebrak u drzwi mocarza.
Jak wietrzyk, kiedy w murach Devina
Słabym zapiewam dzieje wspomina,
Co gromem winny rozbrzmiewać,
Tak pień ta cicho płynie z mej duszy
Drżšc, że jej myl niemiałš wiat zgłuszy
Ale nie mogę nie piewać!
7.Zegar na wieży dzwoni od rana,
Dzwoni na pogrzeb, pożogę,
Czy może dzwoni na chwałę Pana?
Nie! To Czas dzwoni na trwogę!
Dzwoni, że Sadu dzień coraz bliższy,
Dzień, co wiat grzeszny pogršży w ciszy!
Dzwoń więc, Czasie, z całej siły,
Rozbij swój głos o skały wiecznoci,
By mršce echa twej doczesnoci
Dzwonieniu kres wydzwoniły.
8.Spokój to mierć, dolinš przechodzi
I rzuca swój cień ciemnoci,
Przyroda drzemie, przez niebo brodzi
Duch, syn bezkresnej radoci;
Zegar wybija godzinę mrocznš,
Wnet dzieci czasu na łożu spocznš.
Ale syn niemiertelnoci
Sen od miertelnych oczu odgania
I w zorzach wieczystego witania
Przemierza snów rozległoci.
9.Odstšpcie, noce! wiat mi odsłońcie,
Mój wiat, gdzie blaskiem nabrzmiały
Oczy, co teraz płaczš za słońcem,
Płaczš, bom jak ociemniały.
Co mrok ten kryje? losów otchłanie.
Co oczom tajne? grzech, zakłamanie.
Niech tam! Nad mrok ten, wysoko,
Nad tę zasłonę martwej przyrody
Ku wiatłu wiateł lotem swobody
Wzbiło się duszy mej oko!
10.Popieszcie, nogi, w przestrzeń błękitnš,
Gdzie geniusz miłoci mieszka.
Niech mnie ku tobie, podniebne Sitno,
Wiedzie przez noc kręta cieżka.
Lecz nogi, ziemi najbliższe krewne,
Ani drgnš, nocš w górach niepewne,
Mgła gęsta może je sidła...
A co ty, gończe, młodzieńczej duszy?
Twój lot zapory obłoków skruszy:
Leć, serce, leć, ty masz skrzydła!
11.Brzmiš w piersi mojej wieczorne cisze,
Tajnymi brzmiš akordami;
Gdy owš tajna harmonię słyszę,
Niebiańska mnie miłoć mami:
Słyszę wszelako, jak w tej harmonii
Dzwon wiata podłoć ludzkš mi dzwoni.
Więc upij mnie, nocy dzika!
Bo kochać ziemskoć, mamić się, łudzić
Jest naszym losem, jest losem ludzi
Niech choć sny niebo przenika!
12.Gdy dwięki dzwonu z wieży spłynęły,
Cisza dolinę spowiła.
wiatła niebiańskie igrać zaczęły,
Przyroda oczy zmrużyła,
Czas wrzawę ludzkich swarów przerywa
I spokój wita dusza szczęliwa
Pod niebem nocy wysokiej,
Lecz taki los już duszy człowieczej,
Że szczęcie samo siebie niweczy
I nie zna spokoju spokój.
13.Zakwitłe wierzby syci woń wieża,
Gdy w rosie kšpiš czupryny.
wiatełko bliskich okien im zwierza
Samotnoć pięknej dziewczyny.
Rękę na strunach dziewczyna trzyma
I zza firanki ledzi oczyma
Jasnego nieba zasłony;
Nagle przysiadła i białš dłoniš
W struny uderza, te często dzwoniš;
Jej głos się wplótł między tony:
14.Znad podniebnych skał tatrzańskich
Złotopióra gwiazda leci.
Siostro szafirów niebiańskich,
Nie leć w kraje ziemskich dzieci.
Z blasku chwały cię oskubie
wiat w ciemnoci płaszcz odziany,
W popiół stršci cię ku zgubie
Twoich uczuć nieskalanych.
15.Cichuteńko spało dziewczę,
Niewinnoć je kołysała.
Kiedy wstało, spało jeszcze,
Noc mu we nie życie dała.
Cóż jš we nie tak przejęło,
Że się przebudziła z płaczem?
Nowe w niej uczucie drgnęło,
Serce za czym tęskni.... Za czym?...
16.Jak wy, moje miłe kwiaty,
Jak wy, w dzień i w nocy żyłam,
Jak wy, nie szłam w obce wiaty,
Jak wy, nigdy nie tęskniłam.
Łzawisz, różo, kiedy cienie
Jasne słońce ci przesłoniš:
Czucia przesłania pragnienie,
Przeto oczy me łzy roniš.
17.Roniš łzy, a niech i zgasnš,
Nie bronię się przed tęsknotš
Oddam za tęsknotę jasnš
Moje oczy, moje złoto;
Lecz z tęsknotš mojš le mi,
Bo miłoć się żywi chwilkš,
A bez niej jest na tej ziemi
Tęsknota, tęsknota tylko.
18.Wcišż jeszcze echem dwięczy głos miły
W izbie, gdzie wiatło się jarzy,
Palce powabnej dłoni zakryły
Różę płomienia na twarzy,
Lecz w jednej chwili jej ręka blada
Do bijšcego serca przypada
Jakby jš co przeraziło.
Słucha, zdumiewa się, że tak bije:
To nie jej pani serce... lecz czyje?...
Bo inne serce tam biło.
19.Ręka to czuje, czuje po tętnie
I serce przypiera miało:
O ty, co burzysz jej krew namiętnie,
Czy mojš zgodę zyskało?
A serce: Dowiedz się, ręko miła,
Że pani twoja mi pozwoliła
W twoim sšsiedztwie przebywać.
I ty się dowiedz, serce nieznane,
Że komu serce mej pani dane,
Mnie także musi zdobywać.
20.A serce na to: Bšd mi przyjazna!
Nie złoć się, nic nie poradzę,
Że to nie tobie Maryna jasna
Dała nad sercem swym władzę.
Chciej mnie przywitać, zamiast tych gestów
Jawnej niecheci, buntu, protestu
Jej woli się nie spzreciwiaj.
Poznała ręka prawdę serdecznš,
Przysięgła sercu wiernoć swš wiecznš
I ucisnęła je tkliwie.
21.Szpilko, jej krucze włosy puć wolno,
Niech spłynš na kształt strumienia!
Czemu twój łańcuch, złocista kolio,
nieżny kwiat szyi ocienia?
Po co, diamencie, na palcu płoniesz?
Jej wzrok to iskier wiat cały!
Po co, granacie, chłód blasku trwonisz
Na piersi od ognia białej?
O, bransolety, złote kajdanki,
Zsuńcie się z pięknych ršk mej kochanki!
22.Szpilko, ty skarb mój, pamištka miła
Miłoci, co mnie ostro zraniła.
Kolio, jednoci obrazie złoty,
Łšcz w jedno piękne szyi przymioty!
Diamencie niech mi twe blaski nocš
Zamiast jej oczu jasno migocš.
Granacie, gniew ostudzaj w jej łonie,
Gdy nim przeciwko mnie zapłonie.
Tkwijcie, bransolety, na jej rękach ciasno,
Bo niewolnikowi dała wolnoć własnš.
23.Nocy dostojna, nocy cicha,
Jeste królowš rajskich snów.
Ty jedna słuchasz, jak słowik wzdycha,
Jak ból wypiewać chce bez słów.
Gdy zapanujesz wród przestworzy,
Daj mi być snem, co raje tworzy,
Daj mi być ukojeniem żšdz!
Niechaj, gdy oczy gwiazd się zaciemnia,
Nad duszš miłej, nad moja ziemiš
Pochylę się miłociš tchnšc!
24.I kiedy zorzy wiatło zaranne
Rozjani jej niebiańskie skronie.
Spłynę na oczu gwiazdy wietlane,
Gdzie miłoć czystym ogniem płonie.
A potem sfrunę lotem skrzydlatym
Ponad liliowych jej piersi wiatem
Ku dolinie nieżnobiałej
I spojrzę znów ku niebieskim dalom,
Gdzie w gwiazdach ciemnych renic się palš
Promiennozłote kryształy.
25.Po długiej walce dnia z nocš mrocznš
Czas dniowi przyznał wygranš.
Stu krtańmi zaraz koguty pocznš
W opłotkach ogłaszać rano.
Zerwę się, skoczę w ogródek mały,
Gdzie mi rosicie będš pachniały
Kwiaty do życia zbudzone.
Będę stał patrzac się w jej okienko:
Cóż to? przyroda złotš jutrzenkš
Zalniła mi przez zasłonę.
26.Oczy przecieram, podchodzę szybko
Czy mi się nie przywidziało?
Moja dziewczyna jest tam za szybkš
Spowita zasłonkš białš.
Głowa na ršczce miękko spoczywa,
Z uroczych piersi fałdami spływa
Jasna jak miesišczek szata.
Nad niš z jej wdzięcznych rysów zrodzony,
Lnišc w aureoli rozsłonecznionej,
Anioł-stróż powoli wzlata.
27.Id stad! odzywa się do mnie w gniewie
I więcej zbliżać się nie miej,
Bo piękno żyje tylko dla siebie
Spokoju zaznajšc we nie.
Mnie tylko wolno patrzeć, jak cicha
Madonna w chwilach błogich oddycha
Mgłami sennymi spowita.
Wybacz, nie mšciłbym jej spokoju,
Jest przyjaciółkš serdeczna mojš,
Lecz dzień w jej twarzy mi wita.
28.Odszedłem z wiernš pamięciš swojš,
Co wiecznie teraz wspomina,
Jaki ma wyglšd anioł spokoju,
Jaka jest we nie Maryna.
Sam własnym oczom nie wierzę chyba
Że ta, przez którš patrzyłem, szyba
To było szkło zwiększajšce.
Była tak piękna w glorii cheruba,
Że oniemiałem: to moja luba
Czy ucielenione słońce?
29.Gdzie kryła czoło nieżna koronka,
Włosów pasemka się wijš,
Kilka z nich na policzku się błška,
Kilka się złoci nad szyjš;
Chyba miłoci bożek, trzpiot mały,
Zwabił je z wyżyn, by ocieniały
Ten najpiękniejszy z pejzaży;
I tak je umiał rozsnuć uroczo
Nad pagórkami piersi, że oczom
ródło rozkoszy się marzy.
30.Na prawym liczku, co za złe miało
Lewemu, że jak sułtan drzemało
Na miękkich poduszkach dłoni
Na liczku, tym ogródku różanym,
Blask zórz rannych migały;
Jakby pod Sitnem w cieniu jabłoni,
Co chłodkiem tchnš w powietrzu nagrzanym,
Brzdšce wesoło biegały
Lub jakby dzieci krowy pasšce
Chciały motyla złowić na łšce.
31.Jak od łez sierot po ojca stracie
Kwiaty wzrastajš z mogiły,
Tak rzšdki włosków w żałobnej szacie
U jej dwu powiek strzeliły.
Nad czym bolejš? Że tamte zawsze,
Ich siostry dłuższe i kędzierzawsze,
Piękniejsze majš widoki?
O nie, radoci im noc ukradła,
Gdy oczy, te ich jasne zwierciadła,
Okryła mrokiem głębokim.
32.Czyżby z ich żalu się naigrywał
Umiech? Kto dojdzie przyczyny?
Może w nie jaka farsa jaskrawa
Cieszyła serce dziewczyny
Lub wzrok czyj patrzšc w miłoci strony
Wywołał go z jej zmysłów upionych
Na wargi lnišce karminem
Jedno jest pewne: biedak umieszek
Nie znajšc prostych do raju cieżek
Zbłšdził w snów złudnych krainę.
33.Najdroższa, tyle masz siły młodej,
Nawet gdy snem zniewolona!
A gdy ożyjesz pełniš urody,
Jaki ja miałek pokona?
Powiedz mi, jakie, powiedz, aniele,
Sprzęgły się cuda w twym boskim ciele.
Czy ty nisz i w dnia jasnoci?
Czy nie nisz oczy zmrużywszy we nie?
Nie nisz, gdy sen cię w ramiona wemie?
Czy nisz wieczny sen młodoci?
34.Odsłoń mi wreszcie, odsłon Maryno,
Kształtny piersi chram tajemny!
Od takich skarg, co z ust moich płynš,
Drgnšłby nawet słup kamienny!
Cóż, niech przed gwiazdš ludzie uklęknš,
Niech w głos się modlš i tak jej piękno
Nigdy na ziemi nie goci.
Lecz pomyl, czy się od zórz promieni
Blada twarz różš nie rozpłomieni
I nie zrosi łzš miłoci?
35.Niebo młodoci mej niełaskawej
Zachmurzyły wichry srogie;
W snach otaczajš mnie straszne zjawy
Gaszšc wiatła przed mym progiem;
Ze snu zbudzony wzrok duszy mojej
Widzi, jak przed nim dziko się roi
Nagich widziadeł gromada;
Wtem duch nadziei serce bogaci
Anielskim wiatłem twojej postaci
Grona czereda przepada.
36.Nadzieja biednych wróg miłosierny,
wiatło ułudne z nieznanej strony,
Złych, nieszczęliwych dni syn niewierny
I chwil szczęliwych cień oddalony
Tęsknotę, matkę własnš, umierca,
Kolebkę sobie czyni ze serca
I grób, gdy w serce się wemknie;
W płomieniu własnym potem się spali
Mury piekła rozwali,
Lecz bram raju nie odemknie.
37.Wyrwij mnie z myli, w pamięci zniwecz,
Zdu serca najlżejsze drgnienie,
Zdepcz moich uczuć kwiaty łamliwe,
Rzuć w najgłębsze zapomnienie;
Niech nawet pieni tej brzmienie zgłuszy
Twa władza ciebie, miła, z całej mej duszy
Nie wydrš żadne anioły!
Gdziekolwiek zbiegniesz, gdziekolwiek będziesz,
Gdziekolwiek by mnie wygnała wszędzie
Stanš miłoci kocioły!
38.Mnie nie przerazi, Maryno moja,
wiat burzy i zawieruchy
Ni miercionona, krwiš zlana zbroja
Ani wulkanów wybuchy.
Czekam spokojnie z czystym sumieniem
Na dzień, gdy zniszczš ten wiat płomienie
Spokój i w grobie zachowam;
Strzał twoich tylko lękać się mogę;
Gdy w odpowiedzi rzucisz nie srogie,
Runie mój wiat pod tym słowem.
39.Serce nieczułe spokojnie mija
Kwiat kruchy zgnieciony nogš,
Żaden wiat uczuć, miłoć niczyja
Wzejć w duszy dzikiej nie mogš.
Lecz ty czy możesz, kwiecie dobroci,
Bez drżenia patrzeć się w twarz zgryzocie
Od łez palšcych jš bladej?
Ty czyżby mogła napoić wargi,
Pełne wiernoci wyznań i skargi,
Straszliwym pucharem zdrady?
40.Nie! Litociwe nie w odpowiedzi
Grzebie ból w piekieł pieczarze,
Przez burze życia bezpiecznie wiedzie,
Ku szczęliwym dniom ić każe!
O, nie ulegnie miłoci siła
Jałowej wiata otusze!
Nie! Choćby ziemia w pył się skruszyła,
Miłoć ocali nam dusze:
Kiedy mam ciebie, ciebie, miła,
O nic się lękać nie muszę!
41.Mogę warg twoich nie zaznać wcale,
Mogę twej ręki nie dostać,
Mogę zbiec z żalem w najdalsze dale,
Mogę niekochanym zostać,
Mogę z pragnienia umierać co dzień,
Mogę krzyż wygnańca przyjšć,
Mogę w samotni marnieć jak zbrodzień,
Mogę nawet nie żyć żyjšc,
Mogę się zabić w gorzkiej potrzebie,
Nie mogę nie kochać ciebie!
42.Wierzcie mej pieni, o przyjaciele,
Ziomkowie moi najdrożsi!
Najszczerszš prawdš z wami się dzielę,
Jak brat, gdy braci zaprosi.
Wierzcie, gdy zjawy cudowne tworzę,
Gdy słowa, barwy i dwięki mnożę,
By jš wyczarować wreszcie;
Cnota się rodzi w kolebce bogów,
Z niej boskoć schodzi do waszych progów:
Chcecie jš poznać uwierzcie!
43.Jest strefa, gdzie się boskoć obleka
W słowa jasnoci wysokiej;
Z jednej wyżyny w górach, z daleka
Głosem się niesie na stoki:
Biedny, kto ciszy słyszeć nie może,
Dla kogo wodš tylko jest morze
I tylko skałš sš skały!
wiat niemy mówi... Słuchaj, co rzecze!
Wzrok mogš mieć myli człowiecze...
One nie raz już widziały!
44.Jest strefa, gdzie się boskoć obleka
W słowa jasnoci wysokiej;
Z jednej wyżyny w górach, z daleka
Głosem się niesie na stoki:
Kto dał poczštek tych skał ogromom
I kto z nich górę usypał stromo
Aż ku niebiosom błękitnym?
Tych grot i urwisk spiętrzone mrowie
Budzšce grozę prapraszczurowie
Przezwali piekielnym Sitnem.
45.Ten wierch to było piekło i matnia
Dla błędnych plemion pogańskich.
Nic w nim nie widzi era ostatnia
I człowiek z dolin tatrzańskich.
Lecz kiedy w wieku głodnym lub sytym
Stanie się jeszcze diabelskim szczytem,
Krwiš ludzkš czarno zakwitnie.
I będzie jeszcze dla czystych oczu
Dostępny, ludzie go oduroczš
I znajdš niebo na Sitinie.
46.Teutońska zawić, gniew krzywooki
Sitnu częć jego odebrał:
Szczyt niedaleki, choć i wysoki,
Miano Paradis wyżebrał.
To szczyt północny; wiec tylko wiara
Kornie za niego modlić się stara,
Żeby gniew boży uprosić;
Chcš go przesunšć wiatry z północy
Dmšc z całej siły i w dzień, i w nocy;
Tak wiara góry przenosi!
47.O dawnš sławę tych gór się otarł
Zachwyt mój w chwili wysokiej,
Gdy moja miłoć moja tęsknota
Wzbiła się ponad opoki;
Wzbiła się, patrzy na miłe strony,
Na łški, miasta, na las zielony,
Patrzy nišcymi oczyma.
Wtem kiedy wzrok ku szczytom wybiega,
Niemiertelnego ducha spostrzega,
Który ma postać olbrzyma.
48.Dziw, co za postać! Pewnie jest ona
Tych istot nadludzkich księżnš,
Które nam tajna kryje zasłona
Nad jasnociš niedosiężnš:
Chciałbym się zbliżyć ku niej i nie miem,
Raz mi niebiańsko, to znów bolenie.
Jej wiatło w oczy mnie razi!
Każdš myl mojš zmienia w anioła:
Nie wiem, czy chylić nam przed niš czoła,
Czy jej swš miłoć wyrazić.
(...)
65. Hron toczy mętne, burzliwe wody,
Północny wiatr chłodem wieje.
Nad brzegiem chodzi samotnik młody,
Chodzi, przestaje, łzy leje:
Pusto jest na tym wiecie szerokim
I le, gdy wszędzie, jak sięgnšć okiem,
Trzeba wieć żywot tułaczy.
A tę, dla której pragnšłby istnieć,
Dla nieprzejrzanej kryje zawistnie...
Jej z bliska już nie zobaczy!
66. Jego marzenia mknš lotem miałym
W najwyższe wszechwiata sfery,
Myl jego dšży za ideałem
W tęsknocie czystej i szczerej;
Ale los tyran nieubłagany
Nałożył mu ziemskoci kajdany
W istnieniu ciemnicy głuchej;
A tę, ku której duch się wyrywa,
Której jak łaski w snach swoich wzywa,
Tę ukrył za gór łańcuchy.
67. Gdy jego skargi z dali ci jęknš,
Nie wiń go, aniele drogi:
W szczęliwych godzin najżywsze piękno
Ty bogata, on ubogi;
Twoi najbliżsi od trosk cię strzegš
I możesz w głębi serca czułego
Roić młodzieńcze sny swoje;
Jego prowadzš siłš tajemnš
Przez życia noc burzliwš i ciemnš
Duchów wiata niepokoje.
(...)
256Żegnaj mi, złota góro, bšd zdrowa,
Wysoka duszy opoko,
Przez całš wiecznoć pamięć zachowa
Twój widok, co cieszył oko,
I w duszy, burzš życia znękanej,
Najboleniejsze umierzał rany
Swojš jasnociš błękitnš;
To tam, gdzie w niebo zanurzasz skały,
niła się wielkoć mnie, jakże małej;
O, bywaj mi, moje Sitno!
257Żegnaj mi, Hronie, druhu serdeczny
Dni samotnoci mej młodej!
Zakwitł miłoci we mnie kwiat wieczny
W tej stronie, gdzie toczysz wody;
Wróżył mi sławę ich nurt przeroczy,
W ich bystrym biegu czytały oczy
Zrzšdzeń losu jasne słowa.
Rzeko, wsłuchany w twe wieszcze szumy,
Na brzeg siadałem pełen zadumy,
A teraz żegnaj, bšd zdrowa!
258Żegnaj, mój ludu, ludu kochany,
O którym niła myl krucha!
Żegnaj, pamiętaj, że ci pisany
wiat wiatów kraina ducha!
O tobie w duchu mylałem stale,
Kiedy marzyłem o ideale,
Z tobš być wszędzie pragnšłem;
Syn twój chce twoje snuć zasmucenie,
Chce widzieć twoich sił żywe wrzenie,
Zwycięstwa laur nad twym czołem!
259wiat jeszcze, miła, obrzućmy okiem,
Miłoci naszej gospodę,
Wspomnijmy jeszcze ziemi powłokę,
Skoro musimy z niej odejć;
Pierwszych zaznalimy uciech na niej,
Jej pięknociami oczarowani.
Jej sny nam słodko się niły.
Choć dusze często błšdzš w tym wiecie,
Choć on ojczyznš goryczy przecie
Nam, miertelnikom, jest miły!
260Pamiętasz, jasna, te cisze ciemne?
Pamiętasz te dni różowe?
Pamiętasz łšk tych dziwy wiosenne?
Pamiętasz chłodki lipowe?
Pamiętasz słodycz cudownej chwili,
Gdymy na ziemię niego zwabili
I gdy ucichły w nas bóle?
Pamiętasz wszystkie jasne istoty,
Które dzieliły nasze zgryzoty
I pocieszały nas czule?
261Czyżby to sławie powiedz, kochany!
Anioły hymny piewały,
Czy Panu niebios wielkie organy
Grajš podniosłš pień chwały?
Nie jest to giętkich strun zawodzenie
Ani piszczałek wieczorne brzmienie;
Tak struny skrzypiec nie dzwoniš!...
To eter, jego dal janiejšca,
Gdy palec wiecznych cnót o niš tršca,
Rozbrzmiewa rajskš harmoniš!
262Tu, w niebie miłoć jak wietrzyk dwięczy
W duszach, co sš jej strunami;
Te srebrne struny w wiecznoci tęczy
Mieniš się jak w harfy ramie
I od jednego wieków bieguna
Po drugi biegun gra każda struna,
Gdy wietrzyk wpłynie w ich pola.
Ich pień jedynie tutaj się słyszy:
Swój los szczęliwy gra w niebios ciszy
Ta wieczna harfa Eola.
263Tu z blaskiem pięknie igrajš cienie
W nieżnym wszechwiata bezkresie;
Jak drogi łšczš ziemi przestrzenie,
Tak tęcza w tęczę tu pnie się,
Na czym się wsparły? Na oceanach,
Na niebach, górach, grodach czy łanach?
Tak tylko ludzie pytajš;
Tęczowe barwy to sš dusz szaty.
Ach, miły, zda mi się, że zawiaty
Bez czerni się obywajš.
264Spójrz, droga, w bieli, co tak janieje,
Niewinnoć czysto się mieni,
A tu masz zieleń, która nadzieję
Kšpie w miłosnej czerwieni!
Tam powięcenie ogniem się złoci,
Tu kwitnie fiołek kornej dobroci
I cichych uczuć różyczki;
Lecz noc grobowa tu nie przenika
W cieniu różowym, w piewie wietrzyka
piš tutaj błogo duszyczki.
265Wam, co żyjecie jeszcze w ciemnoci,
Niech służy rada przyjazna:
Wzleci w miłoci Raj, kto miłoci
Na ziemskim padole zazna.
I czy goršco dziewczę polubisz,
Czy serce sławie jasnej zalubisz,
Czy będzie Ci wiedza droga,
Czy ku ojczynie swój płomień zwrócisz,
Czy się w ramiona ludzkoci rzucisz
We wszystkim umiłuj Boga!
266Bóg jest miłociš, a miłoć jego
To piękno, co w wiecie żyje.
Ono i w locie pyłu drobnego,
I w locie duchów się kryje;
Czerp ze skarbnicy tej, czerp do woli
Niechaj się młody twój duch wyzwoli,
Niech skrzydła sławy rozwinie;
Płoń tylko wiecznie w więtym zapale,
A nad otchłanie i nad Urale
Wzlecisz ku nieba wyżynie.
267Ty mnie na progu życia objęła,
Ty uczuć mnie nauczyła,
I potem w myli je rozwinęła;
W chłopcu mężczyznę zbudziła.
Chcielimy życie osišgnšć wyższe,
I przez dni ziemskich burze i cisze
Doszlimy do tej przystani;
Tš samš ambrš tu oddychamy
I miód pijemy z czary tej samej
Jednš miłociš spętani.
268A na to powie nam umysł cisły:
W istotach dwu jedna miłoć?
Podwójna jednoć to sš wymysły,
Potrójna wiary zawiłoć...
A ty bez trudu z tego wybrnęła:
Mnie siebie dała, sobie mnie wzięła,
W obojgu nas jedna miłoć.
Ty jest mędrczyni, ludzka potrzebo:
Dała nam jedno, miłoci niebo,
I żyć nas w nim nauczyła.
Gdybymy serca z sercem nie skuli
W tej dusz przedziwnej jednoci,
269Gdybymy oków miłych nie czuli
Nie czulibymy wolnoci...
Zwišzanym uczuciami istotom
Niewolę w wolnoć przemienia złotš
Narzędzie dwójjedynoci.
Gdybymy się z tych więzów wyzuli,
Jak bymy, chłopcze miły, odczuli
Szczęliwoć niemiertelnoci?
270Żšdz ziemskich cnota serca się boi,
Drży, że jš brankš uczyniš;
Tutaj nic uczuć nie niepokoi,
Tu więtoć jest zwycięzczyniš,
Tu jad podstępnej złoci nie sięga,
Tu nie ma wstępu tajna potęga,
Którš belzebub wysyła;
Tutaj mi wszystko tobie najmilsze;
Tu czuję, wzruszam się ,płonę, milczę
I mówię: jedyna, miła!
271Już słyszę głos: Tam nie ma obršczek!
Kto nieba zaznał, ten pojmie:
Nie trzeba alabastrowych ršczek
Zdobić w wiernoci rękojmie!
Nie krzycz, mšdralo lepy i płaski!
Widać, że chwały nadziemskiej blaski
Nigdy nie dotrš do ciebie!
Piękna się nie ozdabia w klejnoty,
Anielskiej cnoty porękš cnoty!
Przeniewierców nie ma w niebie!
272Kpisz, mędrku, z takiej mglistej miłoci,
Która pocałunków nie zna?
Gołšbkom cukrów ich nie zazdroci
wietlana miłoć nadgwiezdna:
Całus na ziemi taić nie muszę
To tylko czasem zadatek wzruszeń,
Czasem ust zwykłe spotkanie;
A tutaj pocałunek miłoci
Odkrywa wszystkie ródła błogoci
I trwa, i trwa nieprzerwanie!
273Wy w dole, też szczęliwi jestecie,
Gdy w snach za pięknem tęsknicie:
Przez biały dzień uczucie to niecie,
Niech się nie zetli o wicie!
Duch wielki snów swych się nie zapiera,
Na bramy sławy i w dzień naciera,
Aż wreszcie się otwierajš;
Lecz ten jest tak jak my najszczęliwszy,
Kto padół udręk przezwyciężywszy
Zażywa rozkoszy raju.
274Czy żyjš, miła, w twojej pamięci
Tamte niebiańskie godziny,
Gdy do utraty tchu ucinięci
nilimy rajskie krainy?
Tak, tam gdzie chyży czas rzšdzi wszystkim,
Tam, w wiecie rozstań, tam sš uciski
Pełne rozkoszy płomiennych;
Tutaj ucisków się nie zaznaje,
Tu serca biorš siebie nawzajem
W ucisk wieczny i niezmienny.
275Ach, dusza moja dzi wniebowzięta
Na skrzydłach uczuć ulata;
Gdy sama dnieje, już nie pamięta
O was, przykre mroki wiata!
Wiecznoć mi swoje zasłony zrywa,
Duch mój dziedziny własne odkrywa
Mknšc orlim lotem swobody;
Ku spokojowi przez burze ziemskie
Uniosła miłoć serce zwycięski,
Ku Bogu od bóstw przyrody.
276A w niebie całym prorocze psalmy
piewajš anielskie chóry,
Wieszczš, że zdejmie Czas tryumfalny
Z dusz ludzkich ostatnie chmury.
A w niebie całym przez wszystkie wieki,
Niby fal złotych kipišce rzeki
Brzmi chwały pieć nieustanna:
To w blasku glorii błogosławieni
Pod tron najwyższy zanoszš pienia;
Bóg jest miłociš! Hosanna!
277Nie płaczcie, perły łez ziemi niskiej,
Że wiat wasz miłoci nie ma.
Tu wypiewuje psalm za was wszystkie
Ta miłoć, co tam jest niema:
Każda duszyczka, którš żal przejmie,
Z ziemi zawodzi w tym piewnym sejmie,
Z siedliska bólów serdecznych!
Więc płaczcie, płaczcie, bo tu zagoci,
Łza, która płynie z oczu miłoci
Tu ma zdrój rozkoszy wiecznych!
278Kolebkę naszych uczuć, Maryno,
Ziemskie chaty kołysały...
Dzieci smakujš radoć jedynš,
Co z mlekiem matki wyssały:
Uczucia w niebo skarb ten uniosły
I zażywamy błogoci wzniosłej
W tej szczęcia krainie złotej.
Ach, bylibymy niewdzięcznikami
Gdybymy mogli szczęliwi sami
Patrzeć na matki zgryzoty!
279Dajcie nam skrzydła, anioły sławy!
W doliny ciemne zlecimy
I każdy dom na ziemi plugawej
W wištynię uczuć zmienimy!
Chwały uczyło się serce w niebie
I nie chce mieć jej tylko dla siebie
Na ziemię chce nieć tę chwałę;
Marna to rosa, co nie ożywia,
Szczęcie, co innych nie uszczęliwia,
To szczęcie niedoskonałe.
280Czegóż to jeszcze, miła, pragniemy?
Wszystkomy już osišgnęli!
Czemu nas cišgnie w niziny ziemi?
Przecież już nic nas nie dzieli!
To serce każe nam się tam zjawić,
Bo choć możemy los błogosławić,
wiat nie zna naszego nieba;
Gdy nasza miłoć wiat rozpromieni
I we wszechmiłoć na nim się zmieni,
Nic już nie będzie nam trzeba.
281Duch nasz ołtarze sobie tam wzniesie,
wzruszenia trwałe ołtarze,
gdzie spłynš kwiaty jasnych uniesień
i ciche modlitwy marzeń.
Gdzie póki iskra naszej miłoci
Nie rozpłomieni całej ludzkoci
Klęczeć na modłach będziemy.
A gdy już ziemskoć w tym ogniu zgorze,
A wiat się zmieni w twój kociół, Boże,
Przed złoty twój tron przyjdziemy.
282Ucinij mnie, ucinij mnie, tkliwa!
Z drogi, planety i chmury!
W bój, w bój uczucie więte nas wzywa,
Natrzemy na wroga z góry!
Gniewy miłoci, miłoci gniewów!
Cnoto, nadchodzi dzień słodkich piewów!
W przeszkody uderzmy gromem!
Serca niczego się nie ulęknš,
Stań tylko przy nas ty, wieczne piękno,
Ze swej potęgi ogromem!
283Witaj nam, Sitno! Tatry, witajcie!
Ty, bystry Wagu, ty Hronie!
Znów jeden wiat stworzymy podajcie,
Podajcie nam swoje dłonie!
Witaj, Ładogo, głębino Sawy,
Witajcie, brzegi Wisły, Wełtawy!
Chcemy ucisnšć się z wami!
I wy, równika skwarne manowce.
I wy, biegunów wielkie lodowce!
Pozdrówcie nas odezwami!
284Ojczyzno moja, i cóż ty piewasz?
Faustów piekielne wybryki?
Czy Achillowe gniewy rozsiewasz?
Lot ciemny syna Korsyki?
Ułudne zamki Donkichotowe?
Mesjady cienie pozagrobowe?
Prozę ubierasz w rym ciasny?
Zostaw te pieni bardom sędziwym!
Nadziejš nowš, marzeniem żywym
Niech zabrzmi twój lament jasny!
285Ech, któżby u nas pisał satyry?
Któżby nił o prozie szarej?
Któżby opiewał cne bohatyry?
Któżby wskrzeszał bóstwa stare?
U nas się kocha! Chłopak dziewczynę,
Syn spracowane ręce matczyne,
A ziomek ziomka całuje;
Tu piękno piękno szczerze miłuje,
Tu honor honor wyzywa czynem,
Boskoć się w Bogu raduje!
286Czy mam opiewać to, co już ginie,
co na mietniskach Tatr gnije?
Martwy niech się lubuje w padlinie,
Niech kocha życie, kto żyje!
Podłoć człowiecza, zawić i sknerstwo,
Języków gadzich jad i blunierstwo,
Padalcza przyziemnoć ludzi,
Małostkowoć jazgot niezmienny
W niebie wysokim duszy płomiennej
Odzewów dwięcznych nie budzi.
287Wcale nie pragnę, ojczyzno miła,
Aby się w Olimp zmieniła,
By córę ludzkš tajemna siła
Rysów ziemskich pozbawiła!
Nie można kochać mistrzów hypnozy,
Somnambulików czcić w chwili grozy
Nawet cud może przerażać;
Wielkie udręki małej goryczy,
Grzeszne porywy uczuć dziewiczych
Można kochać i poważać.
288Maryna! Niš przejęty milczałem,
jš piewałem nieustannie!
I choćbym piewał trzy życia całe,
Pień ta bez końca zostanie!
Jak wietrzyk, który w murach Devina
Słabiutkim szumem dzieje wspomina,
Tak w wiecie ta pieć rozbrzmiewa.
Ale nie piewać ja już nie mogę...
Z że pięknoci nie miem wejć w drogę,
Więc milknę... Dzi ona piewa!
289piewa! Jej piewu wiat nie usłyszy,
Woła ten głos w puszczach wiata;
I we mnie ganie, dogasa w ciszy
Jak na ołtarzu obiata;
Nie! Niby wicher wieje przeze mnie,
wiat mego życia dršży tajemnie,
Mylami moimi władnie,
Toczy się przez nie niby wir rzeki,
Szumi dokoła w końcu na wieki
Zagłuchnie w mej duszy na dnie.
290W nas bowiem roi się, lni, przelata
Wizji osobliwe mrowie;
A wybujałe potęgi wiata
To dzieci własnych katowie;
A życia tego wiatr lodowaty
Zmiata sprzed oczu pięknoci kwiaty,
Raj czystych uczuć roztršca:
A niech tam! Skoro to wola boża,
Niech dusza zmieni się w jeden pożar
Jak ongi Moskwa płonšca.
291Maryno moja! Jestemy przecie
Niby te boże płomienie,
Niby te kwiaty w oziębłym wiecie,
Niby te drogie kamienie;
Padajš gwiazdy, i my padniemy,
Uwiędnš kwiaty, i my zwiędniemy,
Klejnoty ziemia przykryje;
Ale te gwiazdy kiedy janiały,
Cudowne życie te kwiaty miały,
A diament w ziemi nie zgnije!
tłum. Józef Waczków