Ján Botto
Płonie watra, płonie na Królewskiej Hali.
Kto tę watrę pali? Sokołowie miali.
Dwunastu sokołów, sokołowie w bieli,
Już takich sokołów ludzie nie widzieli!
Sokołowie z Tater, sokola gromadka,
Jakby ich dwunastu miała jedna matka,
Jedna matka miała, w mleku ich kšpała,
W pieluszki ze złota wszystkich przewijała.
To ci chłopcy, to ci jak w ołtarzu wiece,
Jak idš po lesie, cały się migoce.
Koszulki zielone, srebrem obrębione,
Kapelusze orlim piórem opierzone,
Karabin, ciupaga, pistoletów dwoje,
To ci chłopcy, to ci ucieszenie moje!
Jak zapalš watrę na górach przy Hronie,
To w dwunastu żupach biały dzień zapłonie.
Jak się w tan od ziemi z przytupem rozpędzš,
To w dwunastu żupach ludzi nogi swędzš.
A jak im szabelka nad głowš zawieci,
W dalekim Budzyniu panów strach obleci!
Hej, góra przy górze, to jest ich podwórze,
A te siwe hale to ich wolne pole,
A na tym Krywaniu majš zamek oni
I któż im pod słonkiem wolno żyć zabroni?
A ten ich kapitan to ci pan, dalipan!
Piórko ma bielutkie i czerwony dolman.
Jak idzie po górze, to jak ranne zorze,
Jak idzie po lesie, to aż ziemia gnie się!
Od Tater po Dunaj to szeptanie idzie:
Bierz podatki, panie, a rachunek przyjdzie.
Żryj, wilku, a skórš to przypłacisz potem,
Jak dwanacie noży błynie ci migotem.
Wyskocz dziesięciu: Panie, stój, za katy!
Oddaj Bogu duszę, a chłopcom dukaty!
Ponad głowš szable, o pier pistolety:
Dawaj to, co zdarłe ze słowackiej biedy!
Od Tater po Dunaj piewajš sieroty:
Daj Bóg zbójnikowi szczęcia i ochoty!
Daj mu, Boże, szczęcia rano i z wieczerza
Takš samš miarš, jak on nam odmierza.
Odmierza, odmierza dukaty z kłobuka,
A sukno czerwone od buka do buka.
Nad górš na skale białe piórko błyska,
Kłaniajcie się chaty, a drżyjcie zamczyska!
B jak on szabelkš napisze do kogo,
To i trzej cesarze nic już nie pomogš,
A od Janosika listu trójkštnego
Do samego nieba mury nie ustrzegš.
Raz Janosik winie, strzelb dwanacie błynie,
A drugi raz winie, tysišc mu odwinie,
A trzeci raz winie, szabelki zadzwoniš,
Nad Wagiem i Hronem z gór zabrzęczy broniš,
Ze czterech stron wiata jeden głos odpowie:
Jestemy u siebie! mymy tu panowie!
gore ognik, gore, nie jak byle kiedy,
a dziesięciu chłopców przy tym ogniu siedzi.
Siedzš sobie, siedzš i jakby się biedzš,
W ogień się wpatrujš, słowa nie powiedzš.
A jak bór zaszumi, jak wiatry powiejš,
Zerwš się i jęknš: Hej, nasza nadziejo!
Janiczku, Janiczku, ty nasze słoneczko!
Wyglšdamy ciebie jako dnia na niebie.
witaj, Boże, witaj, by się rano stało,
Żeby malowane słonko nas ogrzało
Już jak żar ofiarny watra się dożarza,
Chłopcy, jak figury dokoła ołtarza,
Siedzš sobie, siedzš i jakby się biedzš,
W ogień się wpatrujš, słowa nie powiedzš.
Już płomyczek mały, już każdy na sobie
Tyle ma wiatełka, co wietlik na grobie.
Już i ten płomyczek pomalutku ganie,
Już jak na cmentarzu ciemno, cicho, strasznie.
I co zawołało, jakby jaka zła moc:
Janosik schwytany! Zbójnicy, dobranoc!
zahuczały góry, lasy i doliny,
zapiewali chłopcy: Były czasy, były!
Były czasy, były, ale się skończyły,
Po niedługiej chwili skończymy się i my!
Jak my się skończymy, to i kraj przeminie,
Jakby kto ułamał czubek w rozmarynie.
Jako my miniemy, tako i wiat cały,
Jak gdyby czerwone róże opadały.
II
Pada rosa, pada od białego rana,
Z rzewnym płaczem chłopiec owieczki zagania:
Na dół, owce, na dół, na dół dolinami,
Już Janosik więcej nie pójdzie za wami!
Na dół, wy kozice, z tej wysokiej skały,
Już wam Janosika ziandary złapały!
Złapali, złapali jak na lepie ptaszka,
Za siedmioma drzwiami zamknięta ciupażka,
A samego zewszšd obeszli dokoła,
Jak te czarne kruki białego sokoła.
Janosik se winko popija za stołem,
A obława biały dom otacza kołem.
Janku, ty junaku, obejrzyj się, gorze!
Już cię obstšpiło drabów całe morze,
Hej, szerokie morze, a ty mały kamień:
Poddaj się, Janiczku, mamy cię na amen!
A choćby was, obcych, było za trzy wiaty,
To Janosikowi jestecie w pół pięty,
Choćbycie padali z nieba jako deszcze,
Małego mu palca nie sięgniecie jeszcze.
U dwierzy siekiery, w oknach pistolety:
Już ty nam, sokole, nie ujdziesz niestety!
Choćbycie i burzš grzmieli weń od rana,
Jeszcze Janiczkowi kula nie odlana.
Choćbycie ršbali go jak w lesie drewno,
Nie zakrwawi mu się koszula na pewno.
Janko sobie jeszcze dopija powoli,
A ze drzwi obława już na niego wali:
Chwytajcie go! Zaraz, siadajcie se ino,
Jeszcze mi tu na dnie pozostało wino!
Łapcie go! A co to znów za zdrajca, kto to?
Ty, Gajdoszu? Zatem pierwszy zgiń, niecnoto!
Urwał jednym chwytem róg stołu, wisnęło
I Gajdosz legł trupem za swe podłe dzieło.
Janosik od stołu nawet wstać nie raczy,
Z drzwi jak dziki potok wali tłum siepaczy:
Hej, na niego, chłopcy! Na nic to obawa!
Nas tysišc, on jeden, Łatwa będzie sprawa!
Zawierzbiały ręce. Więc to tak? No, ładnie!]
A tak na pół korca ilu was wypadnie?
Jak rozłożył ršczki, tę w prawo, tę w lewo,
Padły draby, niby na porębie drzewo.
I byłby Janosik na swobodzie bywał,
Gdyby mu się zły duch tam nie przypatrywał.
Baba im zdradziecka wrzasnęła z przypiecka:
Podsypcie mu grochu, to nie będzie strachu!
Sypnęli mu grochu pod jelenie nóżki,
W cetnarowe mu je okuli łańcuszki.
Lecz wystarczył jeden ruch Janosikowy:
Jak byle skorupka prysły te okowy.
Ejże, do pioruna! Wy łotrzy opili,
Teraz jeć będziecie, cocie nawarzyli!
Tylko raz odwinšł się na odlew, łup!
Już siedmiu łapaczom oczy stajš w słup,
Tylko raz łańcuchem wywinšł na strony,
Już to wszystko leży jak cięte jesiony.
Próżno go ršbały i próżno strzelały,
Tyle skutku, co do granitowej skały.
I byłby Janosik na swobodzie bywał,
Gdyby mu się zły duch tam nie przypatrywał.
Baba im zdradziecka wrzasnęła z przypiecka:
Po pasie go tnijcie, tam on siłę skrywał!
I sto fuzji w niego uderzyło grzmotem,
I sto szabel w niego łysnęlo z migotem,
Ale wszystkie szable owe i wystrzały
Odbite od niego we wrogów trafiały.
Wtem jedna krzywula, na odlew bijšca,
Czarodziejskš żyłkę w pasie mu przetršca.
No, tocie mi dali, cocie mi dać mieli!
Już junak Janosik jak chłopczyna słaby,
Już ršczki i nóżki mu okuły draby.
Żeby ciebie, babo, wszyscy diabli wzięli!
Janosik, kapitan, był ci jak tulipan!
Teraz, Janosiku, zdejmš z ciebie dolman,
Twój czerwony dolman, koszulę zielonš:
Oj, biadaż! Oj, będzie ci wnet pocielono.
Na brzytwach pocielš tobie, na pożarze!
Cóż, bijcie i tnijcie! Pan Bóg was ukarze.
Janiczku, zbójniczku, nieposłuszne dziecię!
Gdyby nie zbójował, nie męczyliby cię.
Zbójowałem ci ja za słusznoć u panów,
Poiłem ja trawę czarnš krwiš tyranów!
Zbójowałem ci ja siedem lat od biedy:
A wy lud nieszczęsny łupicie od kiedy?
Dużo masz, Janiczku, złota schowanego,
Gdzie je pochowałe? A co wam do tego?
Niechaj leży w Tatrach, kiedy sobie leży,
A i tak je znajdzie, komu się należy.
Jak nie było moje, tak nie będzie wasze,
A tego, kto szablę za słusznoć przypasze!
Janku, ty junaku, skarb ukryłe duży,
Zapłać nim i niech ci młode życie służy!
Zapłacić? A za co? Wy psiogłowcy wciekli!
Nie! Teraz mnie zjedzcie, skorocie upiekli!
Na dół, owce, na dół, na dół dolinami,
Już Janosik więcej nie pójdzie za wami,
Na dół, wy kozice, z tej wysokiej skały,
Już draby dla Janka pętlę uwišzały.
Tłum. Robert Stiller
Płonie watra, płonie na Królewskiej Hali.
Kto tę watrę pali? Sokołowie miali.
Dwunastu sokołów, sokołowie w bieli,
Już takich sokołów ludzie nie widzieli!
Sokołowie z Tater, sokola gromadka,
Jakby ich dwunastu miała jedna matka,
Jedna matka miała, w mleku ich kšpała,
W pieluszki ze złota wszystkich przewijała.
To ci chłopcy, to ci jak w ołtarzu wiece,
Jak idš po lesie, cały się migoce.
Koszulki zielone, srebrem obrębione,
Kapelusze orlim piórem opierzone,
Karabin, ciupaga, pistoletów dwoje,
To ci chłopcy, to ci ucieszenie moje!
Jak zapalš watrę na górach przy Hronie,
To w dwunastu żupach biały dzień zapłonie.
Jak się w tan od ziemi z przytupem rozpędzš,
To w dwunastu żupach ludzi nogi swędzš.
A jak im szabelka nad głowš zawieci,
W dalekim Budzyniu panów strach obleci!
Hej, góra przy górze, to jest ich podwórze,
A te siwe hale to ich wolne pole,
A na tym Krywaniu majš zamek oni
I któż im pod słonkiem wolno żyć zabroni?
A ten ich kapitan to ci pan, dalipan!
Piórko ma bielutkie i czerwony dolman.
Jak idzie po górze, to jak ranne zorze,
Jak idzie po lesie, to aż ziemia gnie się!
Od Tater po Dunaj to szeptanie idzie:
Bierz podatki, panie, a rachunek przyjdzie.
Żryj, wilku, a skórš to przypłacisz potem,
Jak dwanacie noży błynie ci migotem.
Wyskocz dziesięciu: Panie, stój, za katy!
Oddaj Bogu duszę, a chłopcom dukaty!
Ponad głowš szable, o pier pistolety:
Dawaj to, co zdarłe ze słowackiej biedy!
Od Tater po Dunaj piewajš sieroty:
Daj Bóg zbójnikowi szczęcia i ochoty!
Daj mu, Boże, szczęcia rano i z wieczerza
Takš samš miarš, jak on nam odmierza.
Odmierza, odmierza dukaty z kłobuka,
A sukno czerwone od buka do buka.
Nad górš na skale białe piórko błyska,
Kłaniajcie się chaty, a drżyjcie zamczyska!
B jak on szabelkš napisze do kogo,
To i trzej cesarze nic już nie pomogš,
A od Janosika listu trójkštnego
Do samego nieba mury nie ustrzegš.
Raz Janosik winie, strzelb dwanacie błynie,
A drugi raz winie, tysišc mu odwinie,
A trzeci raz winie, szabelki zadzwoniš,
Nad Wagiem i Hronem z gór zabrzęczy broniš,
Ze czterech stron wiata jeden głos odpowie:
Jestemy u siebie! mymy tu panowie!
gore ognik, gore, nie jak byle kiedy,
a dziesięciu chłopców przy tym ogniu siedzi.
Siedzš sobie, siedzš i jakby się biedzš,
W ogień się wpatrujš, słowa nie powiedzš.
A jak bór zaszumi, jak wiatry powiejš,
Zerwš się i jęknš: Hej, nasza nadziejo!
Janiczku, Janiczku, ty nasze słoneczko!
Wyglšdamy ciebie jako dnia na niebie.
witaj, Boże, witaj, by się rano stało,
Żeby malowane słonko nas ogrzało
Już jak żar ofiarny watra się dożarza,
Chłopcy, jak figury dokoła ołtarza,
Siedzš sobie, siedzš i jakby się biedzš,
W ogień się wpatrujš, słowa nie powiedzš.
Już płomyczek mały, już każdy na sobie
Tyle ma wiatełka, co wietlik na grobie.
Już i ten płomyczek pomalutku ganie,
Już jak na cmentarzu ciemno, cicho, strasznie.
I co zawołało, jakby jaka zła moc:
Janosik schwytany! Zbójnicy, dobranoc!
zahuczały góry, lasy i doliny,
zapiewali chłopcy: Były czasy, były!
Były czasy, były, ale się skończyły,
Po niedługiej chwili skończymy się i my!
Jak my się skończymy, to i kraj przeminie,
Jakby kto ułamał czubek w rozmarynie.
Jako my miniemy, tako i wiat cały,
Jak gdyby czerwone róże opadały.
II
Pada rosa, pada od białego rana,
Z rzewnym płaczem chłopiec owieczki zagania:
Na dół, owce, na dół, na dół dolinami,
Już Janosik więcej nie pójdzie za wami!
Na dół, wy kozice, z tej wysokiej skały,
Już wam Janosika ziandary złapały!
Złapali, złapali jak na lepie ptaszka,
Za siedmioma drzwiami zamknięta ciupażka,
A samego zewszšd obeszli dokoła,
Jak te czarne kruki białego sokoła.
Janosik se winko popija za stołem,
A obława biały dom otacza kołem.
Janku, ty junaku, obejrzyj się, gorze!
Już cię obstšpiło drabów całe morze,
Hej, szerokie morze, a ty mały kamień:
Poddaj się, Janiczku, mamy cię na amen!
A choćby was, obcych, było za trzy wiaty,
To Janosikowi jestecie w pół pięty,
Choćbycie padali z nieba jako deszcze,
Małego mu palca nie sięgniecie jeszcze.
U dwierzy siekiery, w oknach pistolety:
Już ty nam, sokole, nie ujdziesz niestety!
Choćbycie i burzš grzmieli weń od rana,
Jeszcze Janiczkowi kula nie odlana.
Choćbycie ršbali go jak w lesie drewno,
Nie zakrwawi mu się koszula na pewno.
Janko sobie jeszcze dopija powoli,
A ze drzwi obława już na niego wali:
Chwytajcie go! Zaraz, siadajcie se ino,
Jeszcze mi tu na dnie pozostało wino!
Łapcie go! A co to znów za zdrajca, kto to?
Ty, Gajdoszu? Zatem pierwszy zgiń, niecnoto!
Urwał jednym chwytem róg stołu, wisnęło
I Gajdosz legł trupem za swe podłe dzieło.
Janosik od stołu nawet wstać nie raczy,
Z drzwi jak dziki potok wali tłum siepaczy:
Hej, na niego, chłopcy! Na nic to obawa!
Nas tysišc, on jeden, Łatwa będzie sprawa!
Zawierzbiały ręce. Więc to tak? No, ładnie!]
A tak na pół korca ilu was wypadnie?
Jak rozłożył ršczki, tę w prawo, tę w lewo,
Padły draby, niby na porębie drzewo.
I byłby Janosik na swobodzie bywał,
Gdyby mu się zły duch tam nie przypatrywał.
Baba im zdradziecka wrzasnęła z przypiecka:
Podsypcie mu grochu, to nie będzie strachu!
Sypnęli mu grochu pod jelenie nóżki,
W cetnarowe mu je okuli łańcuszki.
Lecz wystarczył jeden ruch Janosikowy:
Jak byle skorupka prysły te okowy.
Ejże, do pioruna! Wy łotrzy opili,
Teraz jeć będziecie, cocie nawarzyli!
Tylko raz odwinšł się na odlew, łup!
Już siedmiu łapaczom oczy stajš w słup,
Tylko raz łańcuchem wywinšł na strony,
Już to wszystko leży jak cięte jesiony.
Próżno go ršbały i próżno strzelały,
Tyle skutku, co do granitowej skały.
I byłby Janosik na swobodzie bywał,
Gdyby mu się zły duch tam nie przypatrywał.
Baba im zdradziecka wrzasnęła z przypiecka:
Po pasie go tnijcie, tam on siłę skrywał!
I sto fuzji w niego uderzyło grzmotem,
I sto szabel w niego łysnęlo z migotem,
Ale wszystkie szable owe i wystrzały
Odbite od niego we wrogów trafiały.
Wtem jedna krzywula, na odlew bijšca,
Czarodziejskš żyłkę w pasie mu przetršca.
No, tocie mi dali, cocie mi dać mieli!
Już junak Janosik jak chłopczyna słaby,
Już ršczki i nóżki mu okuły draby.
Żeby ciebie, babo, wszyscy diabli wzięli!
Janosik, kapitan, był ci jak tulipan!
Teraz, Janosiku, zdejmš z ciebie dolman,
Twój czerwony dolman, koszulę zielonš:
Oj, biadaż! Oj, będzie ci wnet pocielono.
Na brzytwach pocielš tobie, na pożarze!
Cóż, bijcie i tnijcie! Pan Bóg was ukarze.
Janiczku, zbójniczku, nieposłuszne dziecię!
Gdyby nie zbójował, nie męczyliby cię.
Zbójowałem ci ja za słusznoć u panów,
Poiłem ja trawę czarnš krwiš tyranów!
Zbójowałem ci ja siedem lat od biedy:
A wy lud nieszczęsny łupicie od kiedy?
Dużo masz, Janiczku, złota schowanego,
Gdzie je pochowałe? A co wam do tego?
Niechaj leży w Tatrach, kiedy sobie leży,
A i tak je znajdzie, komu się należy.
Jak nie było moje, tak nie będzie wasze,
A tego, kto szablę za słusznoć przypasze!
Janku, ty junaku, skarb ukryłe duży,
Zapłać nim i niech ci młode życie służy!
Zapłacić? A za co? Wy psiogłowcy wciekli!
Nie! Teraz mnie zjedzcie, skorocie upiekli!
Na dół, owce, na dół, na dół dolinami,
Już Janosik więcej nie pójdzie za wami,
Na dół, wy kozice, z tej wysokiej skały,
Już draby dla Janka pętlę uwišzały.
Tłum. Robert Stiller