Samo Vozár
Już trumna weszła: sypki piach się sypie
tam, skšd ruszyła w drogę, nieszczęliwa,
ziemia w głšb puszcza jak brama życzliwa,
a gdy zawiera się, szyderczo skrzypi.
Twa rana w ziemi wyrocznej cóż znaczy?
Przyschnie, a w nas się jštrzy bezlitonie,
w nas będzie krwawić, a twoja się zronie,
zablini się twym blinim ku rozpaczy.
Więc grób twój, matko, piachem się wzwyż spiętrza,
a nasz ból schodzi głęboko do wnętrza
to straszny szczep, co z życia czerpie soki,
już się rozrasta, już stoi wysoki,
tkwi jak przybytek, niezniszczalny, dumny,
na fundamencie lodowatej trumny.
*
więty grobowiec nawet w blasku słońca
na miechy żywych pozostaje niemy,
płacz nie wesołoć z ciszy go wytršca,
a my, występni, stale łzy lejemy.
Na radoć serce w grobie oniemiało,
niestety, trwoży je smutku łza szczera,
i poród zimnej samotnoci ciało
dręczone przez nas drugi raz umiera.
Wygnana dusza do ciała powraca
i wskrzesza życia przeraliwe cienie,
ręka podnosi się, oko obraca,
piersi przeszywa wstrzšsajšce tchnienie
grób jest składnicš, lecz jest niš i dusza,
niech ich więtoci nikt z nas nie narusza.
*
Pałac na miarę przeznaczenia swego,
widoków żadnych, horyzont nad głowš
jak noc ponury i najmniejsze słowo
stšd się nie wymknie mury ciszy strzegš.
Wiatr nie dmie, słońce nie praży obłędnie,
wiosna nie kwitnie, a jesień nie więdnie,
łoże jak woda stojšca tchnie chłodem
i leżšcego zmiękcza jak toń kłodę.
Zanim się o nim sšsiedzi dowiedzš,
czerwie go w jego własnym domu zjedzš,
bo się zjawiły pokanš gromadkš
na ucztę, której nie wydać nie można,
ach, serce kraje się, ach, myli trwożna,
ach, czym jestemy czym bylimy, matko?
*
Otom samotny, kto dzi będzie mojš
miarš, kto pomóc w chwili złej gotowy,
kto wesprze sšdem, serdecznymi słowy
i kto w rozpaczy będzie mi ostojš?
Jedno mi dała, co jest mi na szkodę,
co teraz staje się wielkim ciężarem,
co mi rozkrwawia srodze serce młode,
co trawi cierpień niegasnšcym żarem
że krwi więzami wmotany w twe tętno,
duszš sprzęgnięty z twš duszš namiętnš,
twymi pasjami zwykłem sycić zmysły:
nić mego życia z ciebie snuła wštek
dzi na bezdrożu, skoro więzy prysły,
plšcze się, plšcze bez końca poczštek.
*
Niech za złe majš ci zazdroć piekšcš,
a mnie pień pełnš łkania i żałoci,
i niech nam czyste ródło wzruszeń zmšcš,
których nie poznał piastun znikomoci
Jako rękojmię mojej niezmiennoci,
choć jak bez reszty jš oddać, pień nie wie
przyjmij skruszonš wolę, łzy szczeroci
w tym z cienia z cieni, nie ze wiatła piewie.
Znów mnie czas w jakie rzuci wspaniałoci
i znów żałobny haracz wemie za nie,
ba, rozpacz jeszcze w nagrodę dostanie
ty pierwsza kropla krwi z serca ulanej,
która mnie ogniem żre, by jak najprociej
wryć mi emblemat pamięci wietlanej.
*
Ty ptaszysko, teraz piewaj sobie
o zgrozach nocy, o czarnych dni chmurze,
zmu psy do wycia, a lepia kocurze
do myszkowania wrzeszczšc co sił w dziobie.
Dzi włos osłabły już dęba nie stanie,
kwiat zżółkły się nie ugnie na dwięk gromu
i próżno twoje chrypliwe wyzwanie
przeszyje pustkę przewianego domu.
Znów chcesz spełnionš przepowiedniš trwożyć,
z ofiar twej zemsty w głos się naigrawać?
Więc rychlej przyfruń tu, szelmo plugawa,
by zamek piersi mej dziobem otworzyć
wypłosz z niej duszę i gnaj, aż wywieje
za krypt, burze i nieżne zawieje.
*
Nie ma gdzie złożyć skołatanych koci,
grom z nieba, ludzka gocinnoć to mrzonka,
jak skrzat wygnany w pluchę, człek się błška,
brnie od drzwi do drzwi nieczułej sytoci.
Nie łud się, przystań! Chytry czart tron dzierży
w radach i sejmach rajców tłusto goci
i temu wiatu, choć duch jego poci,
dla czerwi pasie brzucho swej oberży.
Odkšd się zmienił zwyczaj belzebubi,
czart dzielnie, jawnie, głupio nie tknie kosš,
lecz na lep bierze, szalbierstwem hołubi
i wiat ku słodkiej zgubie diabli niosš
nie siła, podstęp włada i się chlubi,
że jest rozumu zbawicielskš rosš.
*
Już się wilgociš oko nie powleka
gdzie czujnoć mrocznych cieni się podziała,
która grobowy spokój naruszała
tej, co jest snuciu ziemskich snów daleka.
Ostatnie szczere słowo przy rozłšce
i doć przestanę ciebie wzywać z dala,
przestanę ronić z oczu łzy goršce,
bo mi twa więta cisza nie pozwala.
Lecz będziesz wiecić jak kaganek wieczny,
jak niegasnšca myl ród trosk powodzi,
a czego ci nie spłacił piew serdeczny,
niech ci tętnienie krwi mej wynagrodzi:
kto nie ma złota, tym, co ma, ozłaca,
krzta prochu bodaj, w którš się obraca...
tłum. Józef Waczków
Już trumna weszła: sypki piach się sypie
tam, skšd ruszyła w drogę, nieszczęliwa,
ziemia w głšb puszcza jak brama życzliwa,
a gdy zawiera się, szyderczo skrzypi.
Twa rana w ziemi wyrocznej cóż znaczy?
Przyschnie, a w nas się jštrzy bezlitonie,
w nas będzie krwawić, a twoja się zronie,
zablini się twym blinim ku rozpaczy.
Więc grób twój, matko, piachem się wzwyż spiętrza,
a nasz ból schodzi głęboko do wnętrza
to straszny szczep, co z życia czerpie soki,
już się rozrasta, już stoi wysoki,
tkwi jak przybytek, niezniszczalny, dumny,
na fundamencie lodowatej trumny.
*
więty grobowiec nawet w blasku słońca
na miechy żywych pozostaje niemy,
płacz nie wesołoć z ciszy go wytršca,
a my, występni, stale łzy lejemy.
Na radoć serce w grobie oniemiało,
niestety, trwoży je smutku łza szczera,
i poród zimnej samotnoci ciało
dręczone przez nas drugi raz umiera.
Wygnana dusza do ciała powraca
i wskrzesza życia przeraliwe cienie,
ręka podnosi się, oko obraca,
piersi przeszywa wstrzšsajšce tchnienie
grób jest składnicš, lecz jest niš i dusza,
niech ich więtoci nikt z nas nie narusza.
*
Pałac na miarę przeznaczenia swego,
widoków żadnych, horyzont nad głowš
jak noc ponury i najmniejsze słowo
stšd się nie wymknie mury ciszy strzegš.
Wiatr nie dmie, słońce nie praży obłędnie,
wiosna nie kwitnie, a jesień nie więdnie,
łoże jak woda stojšca tchnie chłodem
i leżšcego zmiękcza jak toń kłodę.
Zanim się o nim sšsiedzi dowiedzš,
czerwie go w jego własnym domu zjedzš,
bo się zjawiły pokanš gromadkš
na ucztę, której nie wydać nie można,
ach, serce kraje się, ach, myli trwożna,
ach, czym jestemy czym bylimy, matko?
*
Otom samotny, kto dzi będzie mojš
miarš, kto pomóc w chwili złej gotowy,
kto wesprze sšdem, serdecznymi słowy
i kto w rozpaczy będzie mi ostojš?
Jedno mi dała, co jest mi na szkodę,
co teraz staje się wielkim ciężarem,
co mi rozkrwawia srodze serce młode,
co trawi cierpień niegasnšcym żarem
że krwi więzami wmotany w twe tętno,
duszš sprzęgnięty z twš duszš namiętnš,
twymi pasjami zwykłem sycić zmysły:
nić mego życia z ciebie snuła wštek
dzi na bezdrożu, skoro więzy prysły,
plšcze się, plšcze bez końca poczštek.
*
Niech za złe majš ci zazdroć piekšcš,
a mnie pień pełnš łkania i żałoci,
i niech nam czyste ródło wzruszeń zmšcš,
których nie poznał piastun znikomoci
Jako rękojmię mojej niezmiennoci,
choć jak bez reszty jš oddać, pień nie wie
przyjmij skruszonš wolę, łzy szczeroci
w tym z cienia z cieni, nie ze wiatła piewie.
Znów mnie czas w jakie rzuci wspaniałoci
i znów żałobny haracz wemie za nie,
ba, rozpacz jeszcze w nagrodę dostanie
ty pierwsza kropla krwi z serca ulanej,
która mnie ogniem żre, by jak najprociej
wryć mi emblemat pamięci wietlanej.
*
Ty ptaszysko, teraz piewaj sobie
o zgrozach nocy, o czarnych dni chmurze,
zmu psy do wycia, a lepia kocurze
do myszkowania wrzeszczšc co sił w dziobie.
Dzi włos osłabły już dęba nie stanie,
kwiat zżółkły się nie ugnie na dwięk gromu
i próżno twoje chrypliwe wyzwanie
przeszyje pustkę przewianego domu.
Znów chcesz spełnionš przepowiedniš trwożyć,
z ofiar twej zemsty w głos się naigrawać?
Więc rychlej przyfruń tu, szelmo plugawa,
by zamek piersi mej dziobem otworzyć
wypłosz z niej duszę i gnaj, aż wywieje
za krypt, burze i nieżne zawieje.
*
Nie ma gdzie złożyć skołatanych koci,
grom z nieba, ludzka gocinnoć to mrzonka,
jak skrzat wygnany w pluchę, człek się błška,
brnie od drzwi do drzwi nieczułej sytoci.
Nie łud się, przystań! Chytry czart tron dzierży
w radach i sejmach rajców tłusto goci
i temu wiatu, choć duch jego poci,
dla czerwi pasie brzucho swej oberży.
Odkšd się zmienił zwyczaj belzebubi,
czart dzielnie, jawnie, głupio nie tknie kosš,
lecz na lep bierze, szalbierstwem hołubi
i wiat ku słodkiej zgubie diabli niosš
nie siła, podstęp włada i się chlubi,
że jest rozumu zbawicielskš rosš.
*
Już się wilgociš oko nie powleka
gdzie czujnoć mrocznych cieni się podziała,
która grobowy spokój naruszała
tej, co jest snuciu ziemskich snów daleka.
Ostatnie szczere słowo przy rozłšce
i doć przestanę ciebie wzywać z dala,
przestanę ronić z oczu łzy goršce,
bo mi twa więta cisza nie pozwala.
Lecz będziesz wiecić jak kaganek wieczny,
jak niegasnšca myl ród trosk powodzi,
a czego ci nie spłacił piew serdeczny,
niech ci tętnienie krwi mej wynagrodzi:
kto nie ma złota, tym, co ma, ozłaca,
krzta prochu bodaj, w którš się obraca...
tłum. Józef Waczków