Elegia o piątku
Piątek jest tak biedny że ledwo
mieści się w nim męka mrówki,
sobota ze złota i miedzi nigdy nie nadejdzie;
lecz dzwięczą sierpy, drźy nieczułe niebo
a górę porasta trawa.
Być może słońce krążąc nieporadnie zajrzy
na tę stronę letniego wrzenia,
być może wyschnięte źródło zabija w bydle
pragnienie mleka, pragnienie śniegu.
Jesteś piątkiem woskowego słońca
ciemnych uroków dolin
jak jęk wokół mojego umysłu,
jesteś ciasny jak grób, niestały jak przystań
ugodzona przez poranek który odzwierciedla szaleństwo.
Jesteś mną, jesteś bezużyteczną energią
śluzu i astenii,
-bliskością która przyżega oczy
obraźliwym milczeniem
a także najmniejszą górą południa –
jesteś biednym domostwem i biedną strawą
którą spożywam wzburzony przez bezlitosne niebo.
A niepokój przesłania stół
ciężki od wielu niebieskich zmroków
od wielu tańców się pod ciężarem letnich girland.
Tam na wyniszczonych stokach
gdzie jeszcze spoczywają dziewczyny
te dzisiejsze i te wczorajsze
gasną niewyrażone namiętności...
Z tomu Vocativo, 1957