Historie suszy
I
Bez wody, nędzny szkielet
Wzdłuż domów mej wioski,
Soligo, patrzę na ciebie, nie wystarcza mi
ten Wielkanocny Poniedziałek, nie pada od miesięcy.
Jesteś spragniona, zmuszona do milczenia rzeko
Całkiem naga i bez słów.
Przez łzy spoglądam na
Słońce przez wiatr odsunięte i zranione,
Wielkanocny Poniedziałek
który znika w szaleńczym kurzu
i zimowe cienie ogrodzeń
które wspierają twoją ciszę
na obu twych nagich brzegach.
Soligo, od dawna upodabniam się od ciebie,
to długie pragnienie uwiodło mnie jak twoje łoże,
od tak dawna nie pada że aż gorzki nawyk
Sprawił iż zapomniałem
że to jest to samo pragnienie
II
Odwracam się od moich nędznych dni,
z wiosennym zapałem wspinam się
ku lasom Lorny
jej dobrotliwym dolinom i miłej zieleni
kwietniowej i gorzko marzę.
Pustka na martwych jej grzbietach
i w głębokim odrętwieniu poranka
pustka za wachlarzem południa
który na gipsowych ścierzkach odkrywa
przytłumione wieczory i patyki i dreszcze.
kiedyś o tej porze
na mych cierpieniach zimowych
ogromny i wilgotny las
wyrósł, ujarzmiony muł
zapełnił moje podwórze.
Lecz teraz słońce nieszczęsne każe pochylić mi głowę,
teraz kruszy się glina, niepokoi strumień,
a ja czuję twe kochane
wilgotne usta tylko
dzięki krótkiemu roztargnieniu
bezkresnego wiru suszy.