Bolesław Prus "Faraon" - Rozdział VII W kilka dni później książę Ramzes został
wezwany przed oblicze najczcigodniejszej matki swojej, Nikotris, która była
drugą żoną faraona, a dziś największą panią w Egipcie. Bogowie nie omylili się,
powołując ją na rodzicielkę króla. Była to osoba wysoka, dość pełna i pomimo
czterdziestu lat jeszcze piękna. Nade wszystko w oczach, twarzy i całej postaci
jej był taki majestat, że nawet gdy szła samotna, w skromnej szacie kapłanki,
ludzie schylali przed nią głowy. Dostojna pani przyjęła syna w gabinecie
wyłożonym fajansowymi płytami. Siedziała na inkrustowanym krześle, pod palmą. U
jej nóg, na stołeczku leżał mały piesek; z drugiej strony klęczała czarna
niewolnica z wachlarzem. Królewska małżonka miała na sobie muślinowy płaszcz,
haftowany złotem, a na peruce obrączkę ozdobioną klejnotami w formie lotosu.
Kiedy książę nisko ukłonił się, piesek obwąchał go i znowu położył się, a pani
skinąwszy głową zapytała: - Z jakiegoż to powodu, Ramzesie, żądałeś ode mnie
posłuchania? - Jeszcze przed dwoma dniami, matko. - Wiedziałam, że jesteś
zajęty. Ale dziś oboje mamy czas i mogę cię wysłuchać. - Tak mówisz do mnie,
matko, jakby owionął mnie nocny wiatr pustyni, i już nie mam odwagi przedstawić
ci mojej prośby. - Więc zapewne chodzi o pieniądze? Ramzes zmieszany spuścił
głowę. - Dużo ci też potrzeba? - Piętnaście talentów... - O bogowie! - zawołała
pani - wszak parę dni temu wypłacono ci dziesięć talentów ze skarbu. Przejdź
się, moja dziewczynko, po ogrodzie, musisz być zmęczona - rzekła monarchini do
czarnej niewolnicy. Gdy zaś zostali oboje z synem, zapytała księcia: - Więc
twoja Żydówka jest aż tak wymagająca? Ramzes zarumienił się, ale podniósł głowę.
- Wiesz, matko, że tak nie jest - odparł. - Ale obiecałem nagrodę wojsku i...
nie mogę jej wypłacić!... Królowa przypatrywała mu się ze spokojną dumą. - Jak
to niedobrze - odezwała się po chwili - kiedy syn robi postanowienia nie
naradziwszy się z matką. Właśnie, pamiętając o twoim wieku, chciałam ci dać
niewolnicę fenicką, którą przysłał mi Tyr, z dziesięcioma talentami posagu. Ale
ty wolałeś Żydówkę. - Podobała mi się. Tak pięknej nie ma między twymi
służebnicami, matko, ani nawet między kobietami jego świątobliwości... - Ależ to
Żydówka!... - Nie uprzedzaj się; matko, błagam cię... To jest fałsz, że Żydzi
jedzą wieprzowinę i zabijają koty... Dostojna pani uśmiechnęła się. - Mówisz jak
chłopiec z najniższej szkoły kapłańskiej - odparła wzruszając ramionami - a
zapominasz o tym, co powiedział Ramzes Wielki: “Lud żółty jest liczniejszym i
bogatszym od nas; działajmyż przeciw niemu, lecz ostrożnie, aby nie stał się
jeszcze silniejszym..." Nie sądzę więc, ażeby dziewczyna z tego ludu była
właściwa na pierwszą kochankę następcy faraona. - Czyliż słowa Ramzesa mogą
odnosić się do córki nędznego dzierżawcy!... - zawołał książę. - Gdzie wreszcie
są ci Żydzi u nas?... Trzy wieki temu jak opuścili Egipt, a dzisiaj tworzą
śmieszne państwo, rządzone przez kapłanów... - Widzę - odpowiedziała dostojna
pani z lekka marszcząc brwi - że twoja kochanka nie traci czasu... Bądź
ostrożny, Ramzesie!... Pamiętaj, że wódz ich, Messu, jest to kapłan zdrajca,
którego w naszych świątyniach po dziś dzień przeklinają... Pamiętaj, że Żydzi
wynieśli więcej skarbów z Egiptu, aniżeli była warta praca ich kilku pokoleń:
zabrali nam nie tylko złoto, ale i wiarę w Jedyne- go i nasze święte prawa,
które dziś ogłaszają za własne. Nareszcie wiedz o tym - dodała z mocą - że córki
tego ludu wolą śmierć aniżeli łoże obcego człowieka. A jeżeli oddają się, nawet
nieprzyjacielskim wodzom, to chyba w tym celu, ażeby albo zjednać ich dla swojej
polityki, albo zabić... - Wierz mi, matko, że wszystkie te wieści rozgłaszają
kapłani. Nie chcą oni dopuścić do podnóżka tronu ludzi innej wiary, którzy
mogliby służyć faraonowi przeciw nim... Monarchini podniosła się z krzesła i
założywszy ręce na piersiach ze zdumieniem przypatrywała się synowi. - Więc to
prawda, co mi mówiono, że jesteś wrogiem kapłanów - rzekła. - Ty, ich ukochany
uczeń?... - Jeszcze muszę mieć ślady ich kijów na plecach!... - odparł książę. -
Ależ twój dziad, a mój ojciec, mieszkający z bogami, Amenhotep, był arcykapłanem
i posiadał rozległą władzę w kraju. - Właśnie dlatego, że mój dziad był władcą i
ojciec jest nim, ja nie mogę znieść władzy Herhora... - Na to stanowisko
wprowadził go twój dziad, święty Amenhotep... - A ja go strącę. Matka wzruszyła
ramionami. - I to ty - odezwała się ze smutkiem - chcesz dowodzić korpusem?...
Ależ ty jesteś rozpieszczona dziewczyna, nie mąż i wódz... - Jak to?... -
przerwał książę, z trudnością powstrzymując się od wybuchu. - Nie poznaję syna
mego... Nie widzę w tobie przyszłego pana Egiptu!... Dynastia w twojej osobie
będzie jak nilowe czółno bez steru... Wypędzisz z dworu kapłanów, a któż ci
zostanie?... Kto będzie twoim okiem w Dolnym i Górnym Kraju, kto za granicą?...
A przecież faraon musi widzieć wszystko, na cokolwiek pada boski promień
Ozirisa... - Kapłani będą moimi sługami, nie ministrami... - Oni też są
najwierniejszymi sługami. Dzięki ich modłom ojciec twój panuje trzydzieści trzy
lat i unika wojen, które mogłyby być zgubnymi... - Dla kapłanów. - Dla faraona,
dla państwa!... - przerwała. - Czy ty wiesz, co się dzieje z naszym skarbem, z
którego w jednym dniu bierzesz dziesięć talentów, a żądasz jeszcze piętnastu?...
Czy wiesz, że gdyby nie ofiarność kapłanów, którzy dla skarbu nawet bogom
zabierają prawdziwe klejnoty, a podsuwają sztuczne, czy wiesz, że dobra
królewskie byłyby już w rękach Fenicjan?... - Jedna szczęśliwa wojna zaleje
nasze kasy jak przybór Nilu nasze pola. Wielka pani roześmiała się. - Nie -
rzekła - ty, Ramzesie, jesteś jeszcze takim dzieckiem, że nawet nie można
poczytywać za grzech twoich słów bezbożnych. Proszę cię, zajmij się greckimi
pułkami i jak najprędzej pozbądź się żydowskiej dziewczyny, a politykę zostaw...
nam... - Dlaczego mam pozbyć się Sary? - Bo gdybyś miał z nią syna, mogłyby
powstać zawikłania w państwie, które i tak ma dość kłopotów. Na kapłanów -
dodała pani - możesz gniewać się, byleś ich publicznie nie obrażał. Oni wiedzą,
że trzeba wiele wybaczyć następcy tronu, osobliwie jeżeli ma tak burzliwy
charakter. Ale czas uspokoi wszystko, na chwałę dynastii i pożytek państwu.
Książę rozmyślał. Nagle odezwał się. - Więc nie mogę rachować na pieniądze ze
skarbu? - W żadnym razie. Wielki pisarz już dziś musiałby wstrzymać wypłaty,
gdybym mu nie dała czterdziestu talentów, które mi Tyr przysłał. - I co ja
zrobię z wojskiem!... - mówił książę, niecierpliwie trąc czoło. - Oddal Żydówkę
i poproś kapłanów... Może ci pożyczą. - Nigdy!... Wolę wziąć od Fenicjan. Pani
wstrząsnęła głową. - Jesteś erpatrem, rób, jak chcesz... Ale ostrzegam cię, że
musisz dać duży zastaw, a Fenicjanin, gdy raz stanie się twoim wierzycielem, już
cię nie puści. Oni są podstępniejsi od Żydów. - Na pokrycie takich długów
wystarczy cząstka mego dochodu. - Zobaczymy. Szczerze chciałabym ci pomóc, ale
nie mam... - mówiła pani, ze smutkiem rozkładając ręce. - Czyń więc, jak ci
wypada, ale pamiętaj, że Fenicjanie w naszych majątkach są jak szczury w
śpichlerzach: gdy jeden wciśnie się przez szczelinę, inni przyjdą za nim. Ramzes
ociągał się z wyjściem. - Czy jeszcze powiesz mi co? - zapytała. - Chciałbym
tylko zapytać... Moje serce domyśla się, że ty, matko, masz jakieś plany
względem mnie. Jakie?... Monarchini pogłaskała go po twarzy. - Jeszcze nie
teraz... jeszcze nie teraz!... Dziś jesteś swobodnym jak każdy młody szlachcic w
tym kraju, więc korzystaj... Ale, Ramzesie, przyjdzie czas, że będziesz musiał
pojąć małżonkę, której dzieci będą książętami krwi królews- kiej, a syn twoim
następcą. O tych czasach ja myślę... - I co?... - Jeszcze nic określonego. W
każdym razie mądrość polityczna mówi mi, że twoją małżonką powinna być córka
kapłana... - Może Herhora?... - zawołał książę ze śmiechem. - Cóż by w tym było
nagannego? Herhor bardzo prędko zostanie arcykapłanem w Tebach, a jego córka ma
dopiero lat czternaście. - I zgodziłaby się zająć przy mnie miejsce Żydówki?...
- z ironią zapytał Ramzes. - Musiałbyś się postarać, ażeby ci zapomniano
dzisiejszy błąd. - Całuję stopy twoje, matko, i odchodzę - rzekł Ramzes
chwytając się za głowę. - Tyle tu słyszałem dziwnych rzeczy, że zaczynam się
bać, ażeby Nil nie popłynął w stronę katarakt albo piramidy nie przeszły na
pustynię wschodnią. - Nie bluźnij, dziecko moje - szepnęła pani, z trwogą
patrząc na syna. - W tym kraju widywano dziwniejsze cuda... - Czy nie te -
spytał z gorzkim uśmiechem syn - że ściany królewskiego pałacu podsłuchiwały
swoich panów? - Widywano śmierć faraonów po kilkumiesięcznym panowaniu i upadki
dynastii, które rządziły dziewięcioma narodami. - Bo ci faraonowie dla
kadzielnicy zapomnieli o mieczu - odparł książę. Ukłonił się i wyszedł. W miarę
jak kroki następcy cichły w ogromnym przysionku, twarz dostojnej pani mieniła
się: miejsce majestatu zajęły boleść i trwoga, a w wielkich oczach błysnęły łzy.
Pobiegła przed posąg bogini, uklękła i nasypawszy indyjskiego kadzidła na węgle
zaczęła mówić: - O Izis - Izis - Izis! - po trzykroć wymawiam imię twoje. O
Izis, która rodzisz węże, krokodyle i strusie, po trzykroć niech będzie
pochwalone imię twoje... O Izis, która chronisz ziarna zbożowe od zabójczych
wichrów, a ciała ojców naszych od niszczącej pracy czasu, o Izis, ulituj się i
chroń mojego syna... Po trzykroć niech będzie wymawiane imię twoje i tu...
tam... i tam... I dziś, i zawsze, i na wieki wieków, dopóki świątynie naszych
bogów będą przeglądały się w wodzie Nilu. Modląc się tak i łkając monarchini
pochyliła się i dotknęła czołem ziemi. A w tej chwili rozległ się nad nią cichy
szept: - Głos sprawiedliwego zawsze jest wysłuchany. Dostojna pani zerwała się i
pełna zdumienia zaczęła oglądać się dokoła. Ale w pokoju nie było nikogo. Tylko
ze ścian patrzyły na nią malowane kwiaty, a znad ołtarza posąg bogini, pełen
nadziemskiego spokoju.
wezwany przed oblicze najczcigodniejszej matki swojej, Nikotris, która była
drugą żoną faraona, a dziś największą panią w Egipcie. Bogowie nie omylili się,
powołując ją na rodzicielkę króla. Była to osoba wysoka, dość pełna i pomimo
czterdziestu lat jeszcze piękna. Nade wszystko w oczach, twarzy i całej postaci
jej był taki majestat, że nawet gdy szła samotna, w skromnej szacie kapłanki,
ludzie schylali przed nią głowy. Dostojna pani przyjęła syna w gabinecie
wyłożonym fajansowymi płytami. Siedziała na inkrustowanym krześle, pod palmą. U
jej nóg, na stołeczku leżał mały piesek; z drugiej strony klęczała czarna
niewolnica z wachlarzem. Królewska małżonka miała na sobie muślinowy płaszcz,
haftowany złotem, a na peruce obrączkę ozdobioną klejnotami w formie lotosu.
Kiedy książę nisko ukłonił się, piesek obwąchał go i znowu położył się, a pani
skinąwszy głową zapytała: - Z jakiegoż to powodu, Ramzesie, żądałeś ode mnie
posłuchania? - Jeszcze przed dwoma dniami, matko. - Wiedziałam, że jesteś
zajęty. Ale dziś oboje mamy czas i mogę cię wysłuchać. - Tak mówisz do mnie,
matko, jakby owionął mnie nocny wiatr pustyni, i już nie mam odwagi przedstawić
ci mojej prośby. - Więc zapewne chodzi o pieniądze? Ramzes zmieszany spuścił
głowę. - Dużo ci też potrzeba? - Piętnaście talentów... - O bogowie! - zawołała
pani - wszak parę dni temu wypłacono ci dziesięć talentów ze skarbu. Przejdź
się, moja dziewczynko, po ogrodzie, musisz być zmęczona - rzekła monarchini do
czarnej niewolnicy. Gdy zaś zostali oboje z synem, zapytała księcia: - Więc
twoja Żydówka jest aż tak wymagająca? Ramzes zarumienił się, ale podniósł głowę.
- Wiesz, matko, że tak nie jest - odparł. - Ale obiecałem nagrodę wojsku i...
nie mogę jej wypłacić!... Królowa przypatrywała mu się ze spokojną dumą. - Jak
to niedobrze - odezwała się po chwili - kiedy syn robi postanowienia nie
naradziwszy się z matką. Właśnie, pamiętając o twoim wieku, chciałam ci dać
niewolnicę fenicką, którą przysłał mi Tyr, z dziesięcioma talentami posagu. Ale
ty wolałeś Żydówkę. - Podobała mi się. Tak pięknej nie ma między twymi
służebnicami, matko, ani nawet między kobietami jego świątobliwości... - Ależ to
Żydówka!... - Nie uprzedzaj się; matko, błagam cię... To jest fałsz, że Żydzi
jedzą wieprzowinę i zabijają koty... Dostojna pani uśmiechnęła się. - Mówisz jak
chłopiec z najniższej szkoły kapłańskiej - odparła wzruszając ramionami - a
zapominasz o tym, co powiedział Ramzes Wielki: “Lud żółty jest liczniejszym i
bogatszym od nas; działajmyż przeciw niemu, lecz ostrożnie, aby nie stał się
jeszcze silniejszym..." Nie sądzę więc, ażeby dziewczyna z tego ludu była
właściwa na pierwszą kochankę następcy faraona. - Czyliż słowa Ramzesa mogą
odnosić się do córki nędznego dzierżawcy!... - zawołał książę. - Gdzie wreszcie
są ci Żydzi u nas?... Trzy wieki temu jak opuścili Egipt, a dzisiaj tworzą
śmieszne państwo, rządzone przez kapłanów... - Widzę - odpowiedziała dostojna
pani z lekka marszcząc brwi - że twoja kochanka nie traci czasu... Bądź
ostrożny, Ramzesie!... Pamiętaj, że wódz ich, Messu, jest to kapłan zdrajca,
którego w naszych świątyniach po dziś dzień przeklinają... Pamiętaj, że Żydzi
wynieśli więcej skarbów z Egiptu, aniżeli była warta praca ich kilku pokoleń:
zabrali nam nie tylko złoto, ale i wiarę w Jedyne- go i nasze święte prawa,
które dziś ogłaszają za własne. Nareszcie wiedz o tym - dodała z mocą - że córki
tego ludu wolą śmierć aniżeli łoże obcego człowieka. A jeżeli oddają się, nawet
nieprzyjacielskim wodzom, to chyba w tym celu, ażeby albo zjednać ich dla swojej
polityki, albo zabić... - Wierz mi, matko, że wszystkie te wieści rozgłaszają
kapłani. Nie chcą oni dopuścić do podnóżka tronu ludzi innej wiary, którzy
mogliby służyć faraonowi przeciw nim... Monarchini podniosła się z krzesła i
założywszy ręce na piersiach ze zdumieniem przypatrywała się synowi. - Więc to
prawda, co mi mówiono, że jesteś wrogiem kapłanów - rzekła. - Ty, ich ukochany
uczeń?... - Jeszcze muszę mieć ślady ich kijów na plecach!... - odparł książę. -
Ależ twój dziad, a mój ojciec, mieszkający z bogami, Amenhotep, był arcykapłanem
i posiadał rozległą władzę w kraju. - Właśnie dlatego, że mój dziad był władcą i
ojciec jest nim, ja nie mogę znieść władzy Herhora... - Na to stanowisko
wprowadził go twój dziad, święty Amenhotep... - A ja go strącę. Matka wzruszyła
ramionami. - I to ty - odezwała się ze smutkiem - chcesz dowodzić korpusem?...
Ależ ty jesteś rozpieszczona dziewczyna, nie mąż i wódz... - Jak to?... -
przerwał książę, z trudnością powstrzymując się od wybuchu. - Nie poznaję syna
mego... Nie widzę w tobie przyszłego pana Egiptu!... Dynastia w twojej osobie
będzie jak nilowe czółno bez steru... Wypędzisz z dworu kapłanów, a któż ci
zostanie?... Kto będzie twoim okiem w Dolnym i Górnym Kraju, kto za granicą?...
A przecież faraon musi widzieć wszystko, na cokolwiek pada boski promień
Ozirisa... - Kapłani będą moimi sługami, nie ministrami... - Oni też są
najwierniejszymi sługami. Dzięki ich modłom ojciec twój panuje trzydzieści trzy
lat i unika wojen, które mogłyby być zgubnymi... - Dla kapłanów. - Dla faraona,
dla państwa!... - przerwała. - Czy ty wiesz, co się dzieje z naszym skarbem, z
którego w jednym dniu bierzesz dziesięć talentów, a żądasz jeszcze piętnastu?...
Czy wiesz, że gdyby nie ofiarność kapłanów, którzy dla skarbu nawet bogom
zabierają prawdziwe klejnoty, a podsuwają sztuczne, czy wiesz, że dobra
królewskie byłyby już w rękach Fenicjan?... - Jedna szczęśliwa wojna zaleje
nasze kasy jak przybór Nilu nasze pola. Wielka pani roześmiała się. - Nie -
rzekła - ty, Ramzesie, jesteś jeszcze takim dzieckiem, że nawet nie można
poczytywać za grzech twoich słów bezbożnych. Proszę cię, zajmij się greckimi
pułkami i jak najprędzej pozbądź się żydowskiej dziewczyny, a politykę zostaw...
nam... - Dlaczego mam pozbyć się Sary? - Bo gdybyś miał z nią syna, mogłyby
powstać zawikłania w państwie, które i tak ma dość kłopotów. Na kapłanów -
dodała pani - możesz gniewać się, byleś ich publicznie nie obrażał. Oni wiedzą,
że trzeba wiele wybaczyć następcy tronu, osobliwie jeżeli ma tak burzliwy
charakter. Ale czas uspokoi wszystko, na chwałę dynastii i pożytek państwu.
Książę rozmyślał. Nagle odezwał się. - Więc nie mogę rachować na pieniądze ze
skarbu? - W żadnym razie. Wielki pisarz już dziś musiałby wstrzymać wypłaty,
gdybym mu nie dała czterdziestu talentów, które mi Tyr przysłał. - I co ja
zrobię z wojskiem!... - mówił książę, niecierpliwie trąc czoło. - Oddal Żydówkę
i poproś kapłanów... Może ci pożyczą. - Nigdy!... Wolę wziąć od Fenicjan. Pani
wstrząsnęła głową. - Jesteś erpatrem, rób, jak chcesz... Ale ostrzegam cię, że
musisz dać duży zastaw, a Fenicjanin, gdy raz stanie się twoim wierzycielem, już
cię nie puści. Oni są podstępniejsi od Żydów. - Na pokrycie takich długów
wystarczy cząstka mego dochodu. - Zobaczymy. Szczerze chciałabym ci pomóc, ale
nie mam... - mówiła pani, ze smutkiem rozkładając ręce. - Czyń więc, jak ci
wypada, ale pamiętaj, że Fenicjanie w naszych majątkach są jak szczury w
śpichlerzach: gdy jeden wciśnie się przez szczelinę, inni przyjdą za nim. Ramzes
ociągał się z wyjściem. - Czy jeszcze powiesz mi co? - zapytała. - Chciałbym
tylko zapytać... Moje serce domyśla się, że ty, matko, masz jakieś plany
względem mnie. Jakie?... Monarchini pogłaskała go po twarzy. - Jeszcze nie
teraz... jeszcze nie teraz!... Dziś jesteś swobodnym jak każdy młody szlachcic w
tym kraju, więc korzystaj... Ale, Ramzesie, przyjdzie czas, że będziesz musiał
pojąć małżonkę, której dzieci będą książętami krwi królews- kiej, a syn twoim
następcą. O tych czasach ja myślę... - I co?... - Jeszcze nic określonego. W
każdym razie mądrość polityczna mówi mi, że twoją małżonką powinna być córka
kapłana... - Może Herhora?... - zawołał książę ze śmiechem. - Cóż by w tym było
nagannego? Herhor bardzo prędko zostanie arcykapłanem w Tebach, a jego córka ma
dopiero lat czternaście. - I zgodziłaby się zająć przy mnie miejsce Żydówki?...
- z ironią zapytał Ramzes. - Musiałbyś się postarać, ażeby ci zapomniano
dzisiejszy błąd. - Całuję stopy twoje, matko, i odchodzę - rzekł Ramzes
chwytając się za głowę. - Tyle tu słyszałem dziwnych rzeczy, że zaczynam się
bać, ażeby Nil nie popłynął w stronę katarakt albo piramidy nie przeszły na
pustynię wschodnią. - Nie bluźnij, dziecko moje - szepnęła pani, z trwogą
patrząc na syna. - W tym kraju widywano dziwniejsze cuda... - Czy nie te -
spytał z gorzkim uśmiechem syn - że ściany królewskiego pałacu podsłuchiwały
swoich panów? - Widywano śmierć faraonów po kilkumiesięcznym panowaniu i upadki
dynastii, które rządziły dziewięcioma narodami. - Bo ci faraonowie dla
kadzielnicy zapomnieli o mieczu - odparł książę. Ukłonił się i wyszedł. W miarę
jak kroki następcy cichły w ogromnym przysionku, twarz dostojnej pani mieniła
się: miejsce majestatu zajęły boleść i trwoga, a w wielkich oczach błysnęły łzy.
Pobiegła przed posąg bogini, uklękła i nasypawszy indyjskiego kadzidła na węgle
zaczęła mówić: - O Izis - Izis - Izis! - po trzykroć wymawiam imię twoje. O
Izis, która rodzisz węże, krokodyle i strusie, po trzykroć niech będzie
pochwalone imię twoje... O Izis, która chronisz ziarna zbożowe od zabójczych
wichrów, a ciała ojców naszych od niszczącej pracy czasu, o Izis, ulituj się i
chroń mojego syna... Po trzykroć niech będzie wymawiane imię twoje i tu...
tam... i tam... I dziś, i zawsze, i na wieki wieków, dopóki świątynie naszych
bogów będą przeglądały się w wodzie Nilu. Modląc się tak i łkając monarchini
pochyliła się i dotknęła czołem ziemi. A w tej chwili rozległ się nad nią cichy
szept: - Głos sprawiedliwego zawsze jest wysłuchany. Dostojna pani zerwała się i
pełna zdumienia zaczęła oglądać się dokoła. Ale w pokoju nie było nikogo. Tylko
ze ścian patrzyły na nią malowane kwiaty, a znad ołtarza posąg bogini, pełen
nadziemskiego spokoju.