Stosunek do śmierci w stosunku ze Śmiercią
Blada, pachniała naftaliną, zbutwiałą szafą, w której
wiesza się czas na czas nieużywania.
Z policzkami jakby zapadała noc
opadła.
Silne sine wargi przygryzała, malując je gryzmolącym językiem.
Zardzewiałe sprężynowe łóżko z mosiężnymi kulasami na czarnych kolumnach wyło.
Leżała na wznak, dając mi znak, abym przed nią uklęknął.
Krucze włosy powbijane w zagłodzone łono dopuściły dłonie
penetrujące w nich namiastki ciepła.
Sztywny trup penisa utonął w czeluści – z braku powietrza.
Rozciął go na dwoje ruch w tył i przód
skalany skazą nieskazitelnie ostrą.
Próbowałem udobruchać tę śmierć.
Świece syczały, obok mamrotał ciśnięty o ścianę cień,
za kotarą opluwał szyby deszcz dusz parami pukających o parapet.
Usiadła okrutnym okrakiem,
okryła energiczne zaangażowanie obojętnym prześcieradłem i wykonała
dance macabre, aż wyblakłem i stałem się ścianą
białą, z oderwanym od istnienia tynkiem i grzybem od wilgoci.
Wycisnęła ze mnie ciśnienia – nieustającym, wyrafinowanym tańcem i
zabłądziła do łazienki.
W białej trumnie bulgoczących z bólu bąbelków opłukiwała się,
wypychając do pokoju grobową ciszę westchnień.
Zasnąłem ze splecionymi na brzuchu palcami, oplecionymi różańcem białych
ptaków róż.
Nie każdy może śmierć mieć.
Może jeszcze wróci?
A nuż.