W cieniu i w ciemnych okularach, oczy
są otwarte na oślep, ja kabłąk i embrion,
pierwsza ostatnia litera, na kacu,
w suszy, na mchu pełnych ostrych
roślinnych drobin, w poprzek trasy mrówek,
niedaleko lotniska helikopterowych
ważek, na kacu i w suszy, gdy las
schyla się zgodnie z wiatrem, prosta sprawiedliwość,
ja nie zmieniam pozycji, ani drgnę, las trzeszczy,
w cieniu, co się zaciska, zmniejsza, zawęża i pętli,
w zapachu mułu, wśród mulistych muszli
porzuconych na ścieżce, która wiedzie pewnie
do ludzi, ludzie są tu również
niedaleko, brązowy nagi chłopczyk
oraz jasna, dopiero przez słońce lizana
kobieta, moja i mój, oni rozmawiają
słyszę, że rozmawiają i nie słyszę o czym,
nie patrzę na nich, patrzę w słońce, w cieniu,
nie rzucam cienia, jestem w cieniu, jestem
cieniem, na kacu, na mchu, embrion, ja,
zredukowany i redukujący
coraz bardziej, na kacu, na mchu, na kłującym
leśnym poszyciu, w którymś z absurdzie
czarnych, to coś ma znaczyć, podkoszulków, bolę i umieram,
a miałem nie.