Każdy jak może swoją starość łata.
Tytus Czyżewski
Ja Władysław syn Marianny i Józefa, stolarz
z dziada pradziada, urodzony na gołym klepisku
jako dziecko od pasania krów uciekałem,
modlić się pod kapliczką do Anioła Stróża,
by choć raz pozwolił pojechać do Warszawy,
którą widziałem na obrazie u księdza w Kamyku.
Ożeniłem się z panną, co zamiast serca ma kamyk,
wysłali rozkaz, pociagiem do Warszawy
wcielili do armii. Pytajcie Anioła Stróża,
jak pognali mnie do obozu, gdy uciekałem
z Sudetów, żułem z głodu korę. Na klepisku
konałem jak bydlę, ja syn Józefa, stolarz
jak postrzelona kuna w lesie na klepisku
i nie wyniuchał esesmański pies stolarza.
W rynnie pod mostem dziękowałem Stróżowi,
że mnie nie zawiódł do płonącej Warszawy,
co paliła się jak stodoła. Nie było kamyka,
którego nie podeptał wojskowy but. Uciekałem
na furmance za pazuchą mój Anioł Stróż,
heblował mnie na człowieka, mnie stolarza?
Dał cynk, gdy podchodziłem do Warszawy,
że ślubna z byle cepem urzęduje na klepisku.
Chciałem babie manto spuścić, ale uciekła
perliczka jedna. Z domu nie został kamyk,
wystrugałem nowe gniazdko, ale uciekałem
do gospody przed miejscowym aniołem stróżem,
co partią mamił, obiłem mu mordę na klepisku,
przyjechali mundurowi i wsadzili mnie, stolarza,
ojca dzieci, po których został cmentarny kamyk.
Długo śniłem na pryczy, że jadę do Warszawy:
leżę w hotelu i oglądam ulice Warszawy
przez okienko jak oko waserwagi stolarza,
leżę w srebrnej wannie, nie na klepisku,
wącham małe mydełko jak rzeczny kamyk,
leżę tak sobie bez wiórów i nie uciekam.
Ze snu wyrywa mnie klawisz - wredny stróż.
Ja stolarz, syn Józefa, urodzony na klepisku
uciekałem całe życie przed Aniołem Stróżem
do Warszawy. Niech spadnie z serca kamyk.