Coś tu nie gra. Przed chwilą
były drgania, „wibracje”. Krzak się ocierał korą o niebo.
Nieszczęsne zarośla miały zapach petardy,
a gdy przyszedłem do domu, zastałem wszystko
mniej więcej w tym samym porządku. Choć trudno mi pamiętać
ten porządek, poza kilkoma szczegółami: krawatem, sofą,
kartką papieru sprytnie ułożoną, by wskazywała,
kto mógł ją poruszyć podczas mojej dojrzałej nieobecności:
posiniaczone, obce stworzenie, lecz znajome
jak uśmiech na czyjejkolwiek twarzy.
Kilka wieszaków zabrzęczało lekko
w podmuchu od szafy. Ktoś tu był.
Ktoś może zatriumfował nad tym drugim.
Rodzina wraca z morskiej wycieczki
z psami, radioodbiornikami i wędkami.
Starzy rybacy witają wszystkich czerwonawym blaskiem
lamp. Więzień, pewien wujek Joe,
wraca, przebywszy ogromną odległość – tyle mil,
tyle godzin związanych w dni,
które zbudowały długą drogę z bali stąd aż na wschód.
Przeł. Paweł Marcinkiewicz