W imionach śmierci można się pogubić
gdy noc nieustannie pompuje ciemność w żyły,
gdzieś w oddali trzasnęły drzwi i posypały się
pospieszne kroki po spróchniałych schodach.
Jeszcze dalej blade twarze dziewczynek przyklejone
do okien pociągu. Kiedy wrócą, jeśli wrócą będą
cięższe o pół chmury. O pół chmury będzie bogu
lżejsze niebo. Sypnie głowy popiołem i nadejdzie
kwiecień raz jeszcze; miesiąc rudego psa, który ode mnie uciekł.
--
Ojcowie nie odchodzą. Perun rozcina im brzuchy
jak rybom i sadzi w ich wnętrzu drzewa. I śmieje się
donośnie wiedząc, że nie ma prawd, które byłyby
nieznane, a są miliony kłamstw, których nikt nie zna
poza mną. Dlatego chcę mniej, że prawie nic i wrogów
równoważę przyjaciółmi. Rozkołysani nie dają się
łatwo odnaleźć pomiędzy wisielcami dyndającymi tłumnie
na gałęziach. Trzeba się po nich wspinać, trzeba umieć
przegryzać linę i razem żuć szkło pośród tych, którzy żują gumę.
--
Daleko od ziemi obiecanej jest pojutrze, zawsze obce
jak twarz kuzyna (widziałeś go raz albo dwa, miał bogatszych
rodziców, większy pokój i ładniejsze zabawki) po latach.
Nikomu się nie udaje. Wszyscy umieramy po drodze
do skurwionego raju, co nikt go nie widział, o którym nikt
nic nie wie. Śmierdzące kundlem przedpokoje to wszystko
na co mnie teraz stać. Tu zdechnę śliniąc się na wydeptany
chodnik pokryty cienką warstwą wyliniałej sierści. W imionach
śmierci można się pogubić; czy żadna żywa dusza nie chciała się połapać?