Literatura

Święte obrazki (wiersz klasyka)

Adam Wojtyła

 
(Soon We'll Be Found) 


Obraz i podobieństwo 



Niebo pożarło wszystkie flamingi, czerwień dachówek, pełne usta 
kołyszące się na rogach ulic. Zorza śpiewa o demonach z dzieciństwa, 
a dziurkami od kluczy wychodzą biedronki. Oto krwawi tajemnica. 

Nowe światło zatrzasnęło się na współczucie – pamiętam, miłość 
to półksiężyc wbity w głowę, piekielna ciasnota. Święta od kapiącej 
wody jednak wzywa mnie znad łóżka: podejdź bliżej i zapomnij, 
zapomnij o modlitwie wszeptanej w poduszkę. W każdym geście 
mieszka jaskółka, a w kieliszkach – kostki ognia. 

Po smutku do serca – niebo przecieka, a diabły grzeją nasze stopy. 
Nie trzeba już wierzyć. Płonie muzyka. Na strunach dwa tysiące 
koralików. Jesteśmy więc trójcą: dłońmi uwięzionymi w odległych 
kołyskach, które połączył skrzydlaty cień na środku sufitu. 


______________________________________________ 


(Blue Crystal Fire) 


Wężownik 



Jest popiół. Zima, którą mam, którą straciłem i która przychodzi 
małym oknem – od strony bajek, potopów, orzechowych królestw, 
gdzie mieszkają rude koty, a strach przed zasypianiem leczy się 
kieliszkiem słońca – płoszy pchły i demony. 

Popiół. Choć nie żałuję ani nie modlę się dłońmi, wciąż myślę 
o Bogu, że chciałbym być żywy – jeden i wielokrotny, marznąć 
anonimowo oraz obracać chaosem trzysta sześćdziesiąt pięć 
dni w śmiertelnym roku, a po sobocie odpocząć. Od kaszlu 

do śpiewu, jak było na początku, wrócić do ukrytego pod kocem 
azylu, ukorzeniać na języku relikwie. Niech we włosach dojrzewają 
migdały, niech marcepanowy popiół pokrywa wijący się gościniec. 


______________________________________________ 


(Dreaming) 


Pillowland 



Kiedy cień jest jaśniejszy niż wpisane w okrąg i kwadrat 
ciało, a serce między rozłogami prawie czarne, szeptucha 
(zgodnie z najstarszym zwyczajem) zaczyna uzdrawianie: 

duch czerwonego kapturka nabija flintę winem i lekami. 
Rozpruwa brzuch leśnika – gwintowane dłonie pod włos 
czeszą wilcze stado. Połyka strach, nie pluje pestkami. 
Pod pierzyną przyspiesza dojrzewanie: to bolesne trunki 
płyną w dół, gdzie nieśmiałość przemienia się w imago. 

Stopy pokrył szron, poduszka krwawi. Krew jak wstążka 
między żebrami. Między ulgą a śmiercią. Śmierć kołysze 
kobiałką. Na dnie kobiałki serce: truskawka oblana białą 
czekoladą. 


______________________________________________ 


(Dead Deer) 


Pinokio 



Kim ona jest – stojąca nago wewnątrz szkieletu słonia? Na dnie 
oceanu spokojnego jak popiół, gdzie butelki jednym głosem wołają 
o rozgrzeszenie, a rude warkocze zaplecione są wokół ciosów. 

Ubieram jej cień, w którym zasnął zimowy motyl: najpierw kwiaty, 
później kolory; wąż z zielonych pereł, gonadalna aureola. Świętość 
kończy się dotykiem, dlatego tłumaczę dłoniom ciężar wszystkich 
modlitw, liczącego owce boga. 

Muszle wirują, a krew zapętla się w słonym kokonie. Nie potrafię 
niczego wymyślić od nowa ani marzyć bez patrzenia pod nogi – nie 
zanurzam się nawet podczas przypływu albo potopu. Ja, drewniany 
chłopiec, oszukuję samego siebie. Czy udałoby mi się spotkać…? 

Żadnych kropel. Akwarium pełne ognia. Czy udałoby mi się utonąć 
– utonąć w jej włosach? 


______________________________________________ 


(Black Tables) 


Potwór 



Szklane usta całują negatywy: to światło z odzysku – płaskie księżyce, 
które poczerniały z zimna i już nie chcą rozpuszczać się na języku; hostie 
ofiarowane za staroświecką miłość, za wróble wijące gniazdo w garści 
strachu. 

                   Najgorsze jest pierwsze rozpięcie skrzydeł. Pierwszy wybór 
między burzą a ciszą. Jestem więc zamarzaniem najpiękniejszych imion, 
patrzeniem w niebo spod dziurawego dachu. Tu wciąż prześladują mnie 
bajki: Królowa Śniegu, Blaszany Drwal, Lato Indian. 

                                                                                        Próbowałem już 
przewlec swój sen przez studnię obiektywu; powędrować z dzieciństwa 
prosto do raju – choćby między kulkami gradu, na grzbiecie zielonego 
motyla albo jako kapitan naparstka, który wiosłuje pręcikami żonkila. 

Dziś mieszkam na dnie i żywię się drobnymi. Przynoszę pecha, spełniam 
koszmary. Kiedy tylko zapragniesz, będę przeszłością. Będę powrotem 
ze świecącymi oczami. 


______________________________________________ 


(Astronaut) 


Miejsce, w którym urywają się tory 



Skończę się w tobie. Tylko mnie czytaj, tylko wyrywaj kolejne strony. O śmierć 
w samej okładce poproszę w najufniejszej z modlitw – każdym nieprzypadkowym 
przypadkiem zamieszkam pod parasolem. Aby nikt nie wspomniał, nawet sumienie 
narratora, który tak długo wpatrywał się w słońce, aż oślepł na środku zielonego 
peronu. 

Dlaczego nie istniejesz. Skradziono pociąg, w drzwiach którego żegnaliśmy się 
po raz ostatni – pewnie starzeje się na środku bezpańskiej łąki, jedynie rdzawy 
słowik uwił gniazdo w rozbitym reflektorze i nie oczekuje punktualności. 

Chociaż spóźniam się już od dnia narodzin, pełen jestem stukających wspomnień, 
które napływają z przyszłości. Niebo układa się w groźne kształty i boleśnie odbija 
– rajska brama w brudnym oknie toalety. Czy dziś burza mogłaby mnie dogonić? 

Czy zdążyłem zwątpić. Ułożony w embrion, z podbitym sercem, patrzę jak piorun 
zamienia się w pnącze, a z kulek gradu kiełkują rude wstążki. Błogosławiony język 
uczestniczący w milczeniu, niewola słowa. Niech tęskni. Myślą, mową, uczynkiem 
– ustąpię pierwszeństwa miłości. 
                                                           Nikomu nie będzie potrzebny bilet powrotny. 


______________________________________________ 


(Dreamer) 


Ciekły i Krystaliczna 



Lśnij, Invierno – kiedy zęby wbijam w poduszkę. Ciemność boi się 
chłodu, którym szczepisz sny – potwory szarpiące łóżkiem. W imię 
twoje się żegnam oraz twojego imienia wzywam nadaremno. Tutaj, 

gdzie dzień święty święci się listą z Armstronga, ustawiam w sercu 
krzyżyki i gwoździe. Niech rdzewieją. Nikt się nie dowie, tu można 
pomylić źrenicę z nowiem. 

                                             Tu strach drąży kości; w kości wygram 
powrót – tysiąc fal od domu. I zasnę spokojnie, potrójnie spełniony, 
z papierową łódką w miejscu życzeń ratunkowych. Przechylę tylko 
kieliszek sztormu, bo tak kocham cię potwornie, do ostatniej kropli. 

Choć stroszy się pościel, a z gniazdka płynie krew – zamiast prądu. 

 

 


przysłano: 18 listopada 2016 (historia)

Adam Wojtyła

Inne teksty autora

Napięcie powierzchniowe
Adam Wojtyła
Kolorowanki
Adam Wojtyła
Zakończenia
Adam Wojtyła
Połowa królestwa
Adam Wojtyła
Origami Queen
Adam Wojtyła
Pióra i kości
Adam Wojtyła

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca